Golem działał w bardzo ograniczonym zakresie, który właściwie ograniczał się do poruszania się. Skierowany przeciwko wyłaniającym się z mgły szkieletom, po prostu pomaszerował w tamtą stronę. W tym samym czasie, Grimm i Sophie postawili na ziemi nieporęczną skrzynkę i wyciągnęli broń. Dietmar chwycił spaczeniową skrzynkę i starał się ją podnieść. Była zbyt ciężka, więc w grę wchodziło tylko ciągnięcie jej po kamieniach bruku w kierunku klasztornego budynku.
Automaton ciężko stąpając szedł naprzód, z przeciwnej strony zupełnie ignorując go pędziły szkielety. Wpadli na siebie kilka kroków od grupy śmiałków. Jeden ze szkieletów zderzył się z Żelaznym Człowiekiem bezpośrednio. Efekt był taki, jakby z rozpędu wpadł w ścianę. Kości poleciały na wszystkie strony, a czerep w dziurawym hełmie potoczył się po kamieniach. Mechaniczna istota niewzruszona szła dalej…
Gdzieś dalej we mgle słychać było szczęk broni. Ktoś walczył w innym miejscu dziedzińca. Nie kontrolowane bezpośrednio szkielety zaatakowały najbliższe żywe istoty na swojej drodze. Był to akurat Grimm, Sophie i nowicjusz. Mimo przewagi liczebnej ożywieńców poszło szybko. Pozbawione inteligencji i instynktu przetrwania szkielety nie były wymagającymi przeciwnikami. Zwłaszcza, że Caspar tak kierował ruchomą statuą, że ta gniotła i spychała nieumarłych, wytrącając ich z rytmu. Skończyło się na kilku powierzchownych ranach. Rache, zdyszany i spocony w tym czasie zdołał dociągnąć skrzynkę niemal do wejścia.
Już razem weszli do wnętrza, gdzie czekał zdenerwowany przeor. – Macie to? – zapytał bez ogródek. – Cokolwiek to jest… - dodał patrząc na czarną skrzynkę.