Roz słyszała kilka historii, w których osoby na świeczniku okazywały się po jakimś czasie wyjątkowo zręcznymi szpiegami. Hrabia Mnienievison z Bretonii, arcykapłan Myrmidii z Tilei… Giacomo Brudnagra. Ktoś ci opowie taką historię przy karczemnym kominku i zastanawiasz się wtedy, czy dałabyś radę. Co to w ogóle za uczucie przez dziesiątki lat spiskować na rzecz jakiejś innej nacji, albo tych lub innych zdrajców. Ryzykowna robota, z której jest przynajmniej tyle, że ktoś zapisze twoje imię w kronikach po tym jak twój łeb nadzieją na pikę, a ciało poćwiartują przed spaleniem.
Te myśli, niczym stado galopujących koni przewaliło się przez głowę Roz po tym jak najpierw jacyś ludzie zaczęli zgłaszać się do niej pytaniami co mają robić, a potem okazało się, że ten lub tamten znów coś krzyczy o tej przeklętej cnotliwej wariatce z Meissen. Widziała w swoim życiu dziesiątki akolitek różnych bogów. Większość z nich niewidoczna, oddana cichej posłudze zgodnie ze swoimi obowiązkami. Zwykły człowiek zadeptał by taką na ulicy, a potem nawet nie byłby w stanie odtworzyć koloru jej szat. Tymczasem na środku jakiegoś zalesionego zadupia znajduje się jakaś wredna baba, którą rozpoznają absolutnie wszyscy zarówno z jednego obozu, jak i drugiego. Rozpoznają na tyle, aby stwierdzić, że każda baba w kapłańskich szatach jest na pewno tą właśnie pierdoloną dziewicą z zasranej Zapchajdziury. Na dodatek jakiemuś wybitnie podejrzanemu typowi, który potrafił ją wyłowić z tłumu w kompletnej ciemności przyszło do głowy legendę tą podtrzymywać. Roz nie wiedziała dokładnie co się stało z tą cnotliwą panną, ale była pewna, że ludowi bohaterowie bez piątej klepki kończą zazwyczaj w ten sam sposób: z otwartą raną szyi w jakimś dole z gównem.
Nawet jeśli Roz miała zwyczaj wpadać w gniew, to głównie na siebie, zwykle krótko i nie traciła przy tym zupełnie zdrowego rozsądku. Do każdego kto przyszedł po radę miała tą samą prostą wskazówkę: “To wy wykazaliście się znakomitą postawą! Każda pomoc jest teraz bezcenna. Zgłaszajcie się do dowództwa po rozkazy!” Roz przez chwilę miała wątpliwości, czy ktoś tu w ogóle dowodzi, ale wychodziło na to, że niebezpieczeństwo zostało w jakiś sposób zażegnane, a to oznaczało. że decyzje były słuszne. Sama z resztą miała tylko jeden cel, znaleźć jakieś ustronne miejsce, wydostać wiadomość z ukrytego schowka i przekazać ją adresatowi. W tym to celu wykorzystała pozycję jaką przyniósł jej los. Znalazła w miarę wygodne miejsce w obozowisku, zarekwirowała chwilowo namiot pod pozorem spraw kobiecych (nietknięte bohaterskie panny też miały ludzkie potrzeby), poczekała chwilę, opierdoliła przypadkowych strażników, że zamiast pilnować szukają okazji, aby oglądać babskie piersi, a potem jeszcze dodatkowo zasłonięta kocem wygrzebała przesyłkę ze zręcznej skrytki w obcasie lewego buta. Zmontowała but na nowo i z niewielką karteczką w ręce ruszyła szukać jeszcze raz głównodowodzącego tym oddziałem. Zamierzała przy okazji wypytać o tą podejrzaną postać, która wskazała ją w nocy palcem. Potem zastanowi się co dalej. Jej liczba zasług dla Imperium wzrośnie o jeden, ale potrzebowała kolejnych zadań. Na dodatek droga powrotna wydawała się bardzo niebezpieczna w obecnej sytuacji. Dlatego należało zdobyć zaufanie tego barona dowódcy, ustalić czego potrzebuje i zaproponować pomoc. Przygotować do tego nową tożsamość, aby nie musieć tłumaczyć się kolejny raz, że nie jest się tym, kogo wszyscy szukają.