Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2020, 09:15   #147
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację

- Materiał ten sam. Podwykonawca mniej pierdolnięty - ocenił anioł kuźni, przyglądając się pogonowi mającemu miejsce za murami barykady.
- Poza tym... znak firmowy też nie ten - zwrócił uwagę, wskazując na kikuty skrzydeł wystające gnającym na czworaka karykaturom z grzbietów.
- To albo byli kiedyś upadli albo, i nie ukrywam kurwa, że taką mam nadzieję, ktoś zwyczajnie dał swoim zabawkom trademark niemożliwy do pomylenia z jakąkolwiek inną mitologią. Plus ten manicure, to uzębienie, te patrzałki srające czarnym smarem... już to wszystko widziałem. Niedługo po tym, jak dobry stary Jahwe zatrzasnął za nami drzwi i wyrzucił klucze. Poza tym, gdyby to była tamta blond ku-
Słowa ugrzęzły mu gardle, bo ziemia pod stopami upadłych aniołów zaczęła się trząść. Trząść w rytm kroków, z każdym coraz mocniej, tak że ustanie na równych nogach stanowiło teraz nie lada wyzwanie. Na dystansie kilkuset metrów, spomiędzy kotłujących się sylwetek mięsa i kości, wyłonił się jakiś kształt. Wysoki niczym posąg i odziany woalą utkaną ze wzniesionych tumanów kurzu.
- Widziałaś kiedyś Spętanych, Nano? - zapytała Quasu, biorąc głęboki oddech.
- Zbierałaś mnie z chodnika, więc założę, że to pytanie retoryczne. - Nana rozglądała się zastanawiając się czy źródłem owych wstrząsów jest ziemia czy coś innego.
- Zawsze mogłaś... nieważne - zreflektowała się kobieta z koralami we włosach.
- Dzisiaj będziesz miała okazję.

Halaku przytaknął ruchem głowy i spojrzał na to, co pozostało po enklawie, oczekując nadchodzących wydarzeń. No i faktycznie, coś - jakieś ucieleśnienie koncepcji zagłady - zmierzało w stronę barykady, a każde stąpnięcie pokracznych kończyn odbijało się echem zarówno od ścian świątyni, jak i w samych kościach obrońców. Nie ulegało wątpliwości, że drżenie podłoża także miało swe źródło w tych monstrualnych krokach. Sylwetka nadchodzącego antagonisty przypominała Nanie centaura. Tylko że komponując jego wizerunek, ktoś mylnie użył dolnych kończyn jakiejś bestyji z okresu jurajskiego. Sam tułów, łepetyna i kończyny górne jawiły się jako człekokształtne, choć ich wykończenie w postaci tkanek wierzchnich stanowiła połatana, ociekająca ropą i śluzem amalgamacja skóry, łusek i futra. Tu i ówdzie przebijały się kawałki kośćca. Roztaczany przez kolosalne cielsko smród, mimo dystansu, jaki dzielił bydlę od obrońców przybytku Lucyfera, był niemal nie do zniesienia. Shateiel poczuł, że do oczu Nany zaczynają napływać łzy. W gardle narastała mu gula niestrawności. Któryś z pozostałych skrzydlatych - o znacznie słabszym żołądku niż anioł śmierci - począł zwracać śniadanie, a ktoś jeszcze inny kaszlał i rzęził, krztusząc się nadmiarem fetoru. Korpus był parodią kobiecej formy, z trojgiem piersi naznaczonych strupami, czyrakami oraz kolczastymi naroślami. Obraz groteski wieńczyła zniekształcona głowa, z jednym czarnym jak smoła okiem oraz gębą pełną chaotycznie rozmieszczonych kłów. Te, swym rozmiarem, kształtem i rdzawym kolorem, przypominały Nanie połamane fragmenty dachówek.

- Pozwólcie jej wejść w zasięg! Przycelujcie jak należy! Wyślemy szmatę w niebyt zanim pokona chociaż pół dystansu! - krzyknął Val, który (całkowitym przypadkiem?) zapomniał, że Eshat miał dla Spętanej zgoła inne plany. Plany, których rezultatem był wycieczka ryżego i Shateiela przez miejsca dziwne i niezwykłe, a których ukoronowanie stanowiła skrzynia z tajemnym kruszcem w środku. Ale po rzuceniu okiem na pozostałych strażników świątyni, Nana zdała sobie sprawę, że Valerius nie był jedynym przedstawicielem takiego nastawienia - pozostałym aniołom także nie w smak było ryzykować własnym istnieniem, by wziąć żywcem coś, co mogło zakończyć ich byt pojedynczym machnięciem łapska. Rozprawianie o humanitarnych rozwiązaniach było okej podczas salowych obrad. Kiedy wizerunek śmierci ostatecznej odbijał się w tęczówkach, idealistyczne farmazony schodziły na dalszy plan. Zwłaszcza, że wróg nie miał podobnych obiekcji.


Zakonnica przytaknęła obserwując nadchodzący twór. Głowa podsuwała jej wspomnienia innego życia. Widziała kiedyś coś takiego, choć wtedy jej żołądek nie próbował reagować w ten sposób. Nie miała broni, którą mogłaby się posłużyć w walce z istotą wprost z mitu. Pozostało jej więc oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń i usilnie pracować, by wypita jeszcze w zupełnie innym świecie kawa nagle się nie uzewnętrzniła. Odlany z koszmarów gigant wyrwał się do przodu. Stratował przy tym kilka kotłujących się wokół jego łapsk pomniejszych wynaturzeń, gruchocząc ich kości. Bestia poruszała się znacznie szybciej niż winna pozwalać na to jej masywna sylwetka. Pulsujące i napinające się sploty mięśniowe niemal skrzyły wypaczoną mocą, która stanowiła domenę aniołów dziczy, pozwalając cielsku na ruch będący zwieńczeniem dalekich susów oraz dudniącego galopu. Rozjuszone i zagitowane - bo przecież nie moralnie podbudowane - mniejsze herezje natury także zaprzestały pasywnego krążenia wokół twierdzy. Wyjąc i zawodząc, podjęły szarżę na pozycje obronne skrzydlatych.

W odpowiedzi aniołowie otworzyli ogień. Ich salwa stanowiła frapujące połączenie różnorakich technik mordu - zarówno tych technologicznych, jak i magicznych. Ołów i mistyczne wyładowania złączyły się w jeden podmuch, który odparował dobrze ponad ćwierć atakującej masy nim ta zdążyła chociażby pokonać połowę dystansu dzielącego ją od przybytku światła. Tu jednak urywał się cienki strumyk dobrych wieści. Ruchy mięsnego taranu, jaki zmierzał w stronę barykady, były na tyle chaotyczne, że sięgnęła go zaledwie garść kul oraz mistycznych wyładowań. Te pierwsze albo odbiły się niegroźnie od jego wypaczonego pancerza albo utkwiły w nim jak źle wprawione ćwieki, nie przebiwszy nawet pojedynczej warstwy tkanek. Z wyładowań tajemnych najskuteczniejszym okazało się to Quasu - fala ciśnienia trafiła bestię na wysokości żołądka. Celem dziewczyny z koralami we włosach było zapewne rozpłatanie przeciwnika na dwoje, ale zdołała jedynie otworzyć szeroką na pół tułowia ranę, przez którą nieśmiało wyglądały wnętrzności. Obrażenia tego typu wystarczyłyby do natychmiastowego zgładzenia śmiertelnika, bądź nawet pomniejszej istoty nadnaturalnej, ale gigantyczne monstrum nawet ich nie odczuło.
- Chowamy się?! - Nana próbowała przekrzyczeć wszystkie otaczające ją odgłosy. Wywrzaskiwane przekleństwa, recytowane zaklęcia i strzały z wszelkiej broni palnej. W polączeniu z dobiegającymi z zewnątrz rykami oraz jazgotem były one niemal nie do zniesienia. Jednak mimo kakofonii zachowała opanowanie i myślała taktycznie. Nurtowało ją, czy uda się jej dosięgnąć do bestii falą rozkładu i na ile takie wyładowanie entropii byłoby skuteczne wobec gigantycznej kreatury.


Kolejna salwa. Tym razem nie ostała się nawet połowa koszmarów na jawie szarżujących na Shateiela oraz jego pobratymców. Pocieszeniem było to jednak marnym - do czynienia mieli w końcu z bezmózgimi machinami do zabijania, z istotami, których jedyną rolą, sensem istnienia, było pozbawiać istnienia innych. Lub położyć na szali własne tak, by ochronić przewodzącą im bestię. Co część z nich uczyniła bez chwili wahania, zasłaniając Spętaną swymi pokracznymi sylwetkami niczym mięsna tarcza. Choć ich odporność na anielską kanonadę okazała się znikoma - o czym zaświadczyły rozbryzgi juchy oraz kończyny o zwiększonym poziomie lotności i samodzielności - bestie spełniły swą powinność należycie - dyrygująca nimi aberracja nie doznała najmniejszego szwanku. Zaradności także nie dało jej się odmówić, gdyż powykręcanych trucheł swych podnóżków użyła jako... cóż, improwizowanego podnóżka, bądź też punktu wybicia.

Trampolina z padliny zagłębiła się w ziemi w akompaniamencie sejsmicznego tąpnięcia, a byt zań odpowiedzialny wzbił się w powietrze, drwiąc z przeszkód trywialnych - takich jak chociażby brak skrzydeł. Gdy grawitacja raczyła sobie o nim przypomnieć, kolos runął w dół ciężko, choć upadek ten niepozbawiony był swoistej celowości. Na cel wzięto bowiem zewnętrzną barykadę, wraz z trojgiem stojących tam skrzydlatych. Wzniesione naprędce bariery zostały sprasowane pod kilkoma (kilkunastoma?) tonami żywej masy, tak jak i dwoje z tercetu nieszczęśliwych upadłych. Ostatni rzucił się do ucieczki. Chciał dać drapaka w stronę świątynnych drzwi, jednak nie zdążył nawet należycie się rozpędzić, kiedy mocarne łapsko opadło mu na głowę, miażdżąc jego osobę z siłą oraz machinalną bezdusznością prasy hydraulicznej. Skrzydlaci po drugiej stronie barykady - widząc, że przez wyrwę w murze wlewa się dodatkowo chmara pomniejszych strzyg, usłuchali sugestii Nany i zaczęli wycofywać się w stronę wrót przybytku. Ci z podwyższenia natomiast - mimo widocznego roztrzęsienia - kontynuowali ostrzał. Najgorzej rozwój wypadków zniosła chyba Quasu - oblicze upadłej przesłaniała teraz skalcyfikowana maska piewotnego lęku, a dłonie zdębiały na tyle, że jej ostatni strzał, całkowicie niecelny, miast wrogów rozpłatał niemal jednego z wycofujących się pobratymców.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 05-02-2021 o 13:28.
Highlander jest offline