Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2020, 11:27   #39
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Imra i Vaala były otoczone przez automatony. Być może skarabeusze uznały wojowniczkę za największe zagrożenie. Być może powód był inny? Tak czy siak obie musiały sobie radzić z nadmiarem “zalotników”. I radziły sobie… jakoś.
Poświęcając cenny czas Imra zamieniła jeden oręż na drugi skracając swój zasięg, ale w tej sytuacji był to wygodniejszy wybór. Zadała pospieszny cios najbliższemu skarabeuszowi i zdołała uniknąć zębatych ostrzy pozostałych. Vaala zaś poraziła przeciwników słupem ognia, który poważnie zranił dwa konstrukty, ale nie zabił żadnego.
Z drugiej strony, atakujące potworki nie zdołały zranić żadnej z nich…. choć dwa były blisko tego osiągnięcia.
Harran uskoczył i posłał w kierunku atakującego go skarabeusza piorun… w ostatniej chwili przypominając sobie o użyciu berła, by zmienić go w lodową błyskawicę zniszczenia. Tym razem przełamał magiczną odporność przeciwnika. Lodowy piorun uderzył w pancerz automatona krusząc jego pancerz i niszcząc skorupę. Nie miał jednak dość “umf” by zniszczyć go całkowicie. Ale wtedy niczym archon z niebios zleciał Wędrowiec pikując niczym orzeł. I choć nie był to łatwy manewr udało mu się wyhamować na tyle, by nie rozbić się po tym jak swoim orężem rozpłatał nadwątloną konstrukcję.
Po poinformowaniu mnicha jakie cele chciałaby by ubił Mmho pierwszym strzałem prosto w szczelinę tuż pod kryształem trafiając ubiła mechanicznego natręta, który ośmielił się ją zaatakować i ze zdziwieniem oraz oburzeniem jak Ambroṩ gna w kierunku… cóż… martwego od wieku kolosa porzucając resztę towarzystwa. Na gniew jednak nie było teraz czasu. I kolejnym naciągnięciami cięciwy półorczyca postrzeliła i ubiła jednego ze skarabeuszy podążających za półelfem… bowiem zagrażać mogły także i jej. Ambroṩ zaś wspinał się po zniszczonym konstrukcie uznając że dalsza walka nie ma sensu. Zniszczone konstrukty zastępowane były przez kolejne… a oni sami wszak nie przybyli tu w celu wybicia tych stworów.

Dwie furie walczyły otoczone wrogami. Imra trzymając wpadła w niemal morderczy trans zabijając dwa automatony. Jednego ranionego wcześniej przez Vaalę i drugiego obok niego. Jej falchion z drapieżnym jękiem towarzyszącym gięciu się metalu przynosił im zagładę. Sytuacja nieco się skomplikowała, gdy druidka nagle zmieniła postać. Bo stała się olbrzymią ognistą kobietą i ta zmiana rozmiaru… cóż… Imra była trochę za blisko. Ale co tam drobne oparzenia, gdy sojusznik staje się gigantyczną ognistą naguską. Było na co popatrzeć. I było w co strzelać.
Niewiele to jednak dawało, a druidka jednym uderzeniem pięści zmiażdżyła nadwątlonego wroga, a drugim przyłożyła z kopnięcia też poważnie uszkadzając. Nic sobie nie robiła ze strzałek którymi ją ostrzeliwano. Zresztą ten któremu dołożyła lewą pięścią, został dobity strzałem z łuku Ambroṩa.
Do walki włączył się też Wędrowiec podlatując do Imry i Vaali, bo jakoś… nic do niego się nie zbliżało. Może to przez “pokrewieństwo” z wrogiem? Może po prostu Vaala przyciągała ich uwagę?
Przybliżył się więc tak, by żeby mieć w zasięgu jak najwięcej przeciwników i stanął pomiędzy siłami już otaczającymi awanturniczki i tymi które nadchodziły. Po czym zaatakował usuwając kolejny problem trapiący drużynę. A tych jednak przybywało.
Harran więc postanowił wzmocnić ekipę o sojusznika, choć… zielonkawa bestia chaosu którą wezwał na pomoc, rzadko wiązała się w jakieś sojusze. Niemniej pęta magii były mocne i potwór ruszył ku wrogom, a mag w przeciwnym kierunku wybierając bezpieczniejszą pozycję. W przeciwieństwie do tego, co zrobiła Mmho, wpierw ubiwszy drugiego natręta. A potem pędząc ku towarzyszom broni.
Tymczasem nowi wrogowie wkroczyli w kilku miejscach do walki. W tym i jeden platynowy skarabeusz i dwa złote. Bitwa nie wydawała się mieć końca, ale wszak nie dla bitwy tu przybyli.
Ambroṩ już dosłyszał dwa zbliżające się do niego robale… a za nimi pędzącego na złamanie karku niziołka.
- Argh! - Imra fuknęła czując jak ogień rozgrzewa jej zbroję. - Poważnie?!? - warknęła na Vaalę i jej przerośniętą ognistą formę.
Kvaser postanowił kontynuować to co i tak już robił (chociaż w jego stanie furii trudno było mówić o granice między postanowić a robić coś siłą rozpędu) czyli przynieść tworzywom rdzeń. Ból przypominał mu podobne doświadczenie, jakiego był udziałowcem podczas eksploatacji naturalnych jaskiń. Nawet później jeden uczony mędrzec opowiadał mu co to jest… ale jedyne co zrozumiał i zapamiętał z tamtej lekcji, to, to, iż rzyga się mocniej niż po tych szczynach które śnieżne elfy zwały alkoholem.
Wściekły Borkus dał pokaz co znaczy niziołcze złodziejstwo połączone z gniewnym temperamentem czyli ucieczka z całą armią wroga na plecach.
Pracując wyłącznie nogami, zeskakiwał długimi susami w dół sztucznego zbocza, warcząc przy tym jednostajnie i głośno. Skok w prawo, lewo, zachwianie, do przodu i potem kolejny bieg po cielsku olbrzyma, czy raczej seria skoków po co solidniejszych, bardziej wystających elementach. Warkot niziołka nasilał się gdy obrywał kolejnym piorunami, rozświetlającymi dymną powłokę wokół Kvasera.
Niziołek zakończył swój bieg przed drużyną, z impetem stawiając rdzeń na ziemi i wybuchnął obłąkańczym śmiechem.
- Zabezpieczcie to cholerstwo bo pali kości!
Zwrócił się do będących najbliżej niego Imry i chyba Vaali, na tyle, na ile intuicyjnie rozumiał jej chwilową, ognistą naturę, jako też stworzenie, chociaż częściowo spowinowacone z ogniem.

Obciążony Kvaser czuł na samo brzemię które niósł. I to mimo swojej siły i wytrzymałości. Zielone błyskawice boleśnie paliły skórę i ciało, a chorobliwa poświata wywoływała niepotrzebne dreszcze. I tylko wzmocniona wytrzymałość niziołka chroniła przed czym złowieszczym co kryło się w chorobliwie zielonkawym blasku dobywającym się wraz z zielonymi błyskawicami z czarnej adamantowej trumienki.
Co więcej… skupił na sobie uwagę wszystkich skarabeuszy. Ale nie zmieniło ich taktyki znacząco… nie uległy emocjom, a ich analiza pola walki była pełna chłodnej kalkulacji.
Zdawali sobie sprawę z przewag broni przeciwnika, jak i z ich słabości taktycznych.
Dlatego zamiast pchać się wprost pod broń przeciwnika wykorzystywały swoje możliwości adaptując się do sytuacji. I co więcej… wraz z przybyciem złotych, wszystkie stały się bardziej sprawne walce. Bardziej celne…

Choć nadal nie aż tak, by drużyna mogła je uważać za duże zagrożenie dla swego istnienia.
Po pojawieniu się znienacka obok celu Wędrowiec wykorzystując całą swoją potęgą wypełniającą jego ostrze zaatakował złotego skarabeusza. Każdy z jego z ciosów był potężny, każdy miażdżył pancerz każdy… z wyjątkiem ostatniego. Ostatni cios chybił, a sam Wędrowiec poczuł ból, gdy żelazna igła wbiła się między szczeliny jego pancerza. Szczęśliwy traf, czy może dobrze przewidywali iż usunięcie dowódców jest kluczowe dla pokonania skarabeuszy?
Ukłucie było co prawda ledwie wyczuwalne, ale… mogło być zapowiedzią czegoś poważniejszego. Czego? Tego mógł się domyślać Ambroṩ, którego grad strzał zniszczył i ubił jednego skarabeusza, a drugiego ranił. Niemniej sam też nie wyszedł bez szwanku… obrywając jedną igłą. Być może ten szczęśliwy strzał był wynikiem rozkojarzenia? Bowiem łoskot dochodzący zza dwóch celów dla jego łuku (obecnie zredukowanych do jednego), świadczył że w martwym metalowym olbrzymie coś się gwałtownie porusza. Coś znacznie większego od małych konstruktów które w zasadzie masakrowali już od paru chwil.

Mmho miała ten sam problem co Wędrowiec. Jej strzały co prawda dosięgły wpierw celu zaatakowanego przez Wędrowca kończąc jego istnienie, a potem zaczęły wbijać się w drugiego złotego. Niestety… teraz to jej zabrakło ostatniego finalnego ciosu, który zakończyłby istnienie złotego skarabeusza. Te złociste były twardsze od białych electrumowych. A i ich obecność wyraźnie czyniła zwykłe pionki bardziej groźnymi. Nie na tyle jednak, by półorczyca mogła się martwić o swoich nowych towarzyszy broni. Żadne z nich nie wyglądało na szczególnie poranione lub w tarapatach.

Vaala i Imra sobie radziły. Gigantka stworzona z ognia jaką była w tej chwili druidka potężnymi uderzeniami pięści zniszczyła jednego z elektrumowych skarabeuszy i to mimo że ich strzałki zdołały szczęśliwym trafem ją nieznacznie zranić.
Imry nie zraniły, ale też i sama półelfka nie mogła się poszczycić sukcesem nie trafiając przeciwnika nim się cofnęła. Obecność złotych na polu walki czyniła te electrumowe bardziej upierdliwymi. A co gdy pojawią się platynowe, adamantytowe?
Tym chyba najbardziej musiał martwić się niziołek niosący ich cenny ładunek. Tak mu jakoś podpowiadał instynkt.
Martwił się też Harran… bowiem, choć jego potworek dzielnie starł się z electrumowym skarabeuszem to póki co, jego macki nie zdołały zniszczyć mechanicznego przeciwnika. Który też jakoś zdołał oprzeć najstraszliwszej mocy bestii chaosu, klątwie niestabilności jaką jej dotyk przynosił. Co więcej potwór mógł skupić na sobie jedynie uwagę jednego celu… drugi… ostrzeliwany przez Mmho złoty skarabeusz ruszył ku magowi, by zapoznać jego ciało ze swoim zębatym ostrzem.
Wędrowiec opędzał się od kolejnych żuków, machając potężnym korbaczem. Kiedy zobaczył, że Kvaserowi udało się wydostać źródło energii, znacznie mniejsze niż się spodziewał, a konstruktów pojawiało się coraz więcej, uznał, że tyle wystarczy.
- Wracajcie do orłów! Ja i Vaala ich przytrzymamy, żeby nie ruszyły w pogoń, spotkamy się w powietrzu! - krzyknął pamiętając, że przyzwane przez druidkę zwierzęta nie są chętne do walki.
Imra spojrzała na rzucone jej pod nogi serce. Warknęła pod nosem i wzięła je pod pachę uprzednio chowając miecz do pochwy. Nie miała czasu się teraz bawić w “zabezpieczanie” czegokolwiek. Z ponurą miną oddaliła się od pola walki.
Sytuacja nie wyglądała tak wspaniale, jak by tego chciał Harran. Wprost przeciwnie. Dlatego też mag uznał, iż warto posłuchać rady Wędrowca. Rzucił zaklęcie, które lodowym murem oddzieliło go od idącego w jego stronę złotego żuka.
Sam podążył w stronę orłów.
- Orły umrą albo się spłoszą - Kvaser warknął donośnie patrząc na pioruny zielonej mocy bijące z urządzenia i wrócił do walki osłaniając w dystansie Imrę.
Mmho usłyszała, że czas wracać. Nie mogła jednak zostawić niedobitego złotego, wobec czego jej strzały leciały dalej. Była gotowa do odwrotu dopiero kiedy z nim skończy.
 
Sindarin jest offline