Kilka minut wcześniej w rezydencji. - Mamy potencjalnych agresorów - oznajmił jeden z ATeków.
Dowódca drużyny SWAT skinął głową ruszył za podwładnym. Weszli do przesłanej gruzem sali.
- Solidne opancerzenie, wojskowe - powiedział dowódca. -
Agresorzy przeżyli zawał…
Podwładny chwilę patrzył po czym odbezpieczył broń. Pozostałych dwóch ATeków poszło w jego ślady.
- Tak jest. Stawiali opór.
Cztery krótkie serie rozniosły się po rezydencji.
- Co się tu kurwa dzieje? - warknęła Ortega podchodząc do dowodzącego akcją.
- Kto mi się wpierdala w kompetencje?
Osobnik odwrócił się i uśmiechnął.
- Witam szefowo. Jestem Douglas McBrite pani zastępca. Była pani nieosiągalna telefonicznie, więc przejąłem dowodzenie.
- Kto? - Ortega wyjęła komórkę i popatrzyła, brak nieodebranych połączeń
- Nikt do mnie nie dzwonił.
McBrite wzruszył ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
- Widać w kadrach dali mi zły numer, a może źle zapisałem… Proszę się nie martwić, wszystko ogarnięte. Agresorzy unieszkodliwienia.
- Czyli kto? - Ortega nie wyglądała na ucieszoną.
- W sumie to nie wiemy, rany były zbyt rozległe by dokonać identyfikacji na miejscu. Koroner zabrał ciała agresorów, resztę na razie segregują.
- Z czego do nich strzelali…
- Standardowe wyposażenie, Ortega - odezwał się podchodzący dowódca drużyny SWAT. -
Ci twoi bohaterowie są przereklamowani. Mieli wojskowy sprzęt, ale to druga liga…
- Czyli rozwaliłeś zwykłych zbirów Kovach?
- Słonko, zajęliśmy się sprawą bez twojej pomocy, jesteś zbędna. - Kovach uśmiechał się drwiąco.
Nagle jeden z krawężników podbiegł do stojących.
- Kto tu dowodzi?
- Ja - powiedzieli jednocześnie Ortega i McBrite.
- Ona - przyznał w końcu McBrite.
- Pani kapitan, furgonetka koronera… patrol znalazł ją, kierowca ze skręconym karkiem. Nie ma ciał. Drzwi wyrwane z zawiasami, tak jakby ktoś wywalił je z kopa.
Ortega uśmiechnęła się zimno i popatrzyła na McBrita i Kovacha.
- Dziękuję posterunkowy - ten kiwnął głową i odszedł
- A wy cwaniaczki, jak się czujecie z jajami w imadle? Nieudolność i pomoc w ucieczce terrorystom… Nie wygląda to za dobrze… - Nie zrobisz tego Ortega - powiedział Kovach, ale chyba nie miał pewności…
Prasa, telewizja i internet pełne były informacji o bohaterach. Informacji malowniczych, ale całkiem zbędnych. Nigdzie nie było żadnych konkretów, no może poza jednym Wujaszek i Avalanche Kid najczęściej byli widziani we włoskiej dzielnicy. Duch, w Dead End, Pantera i Boogeyman, włóczyli się po całym mieście. Po zdjęciach poznała, że ten uciekinier to Boogeyman, ale goniącego go kolesia nie znalazła w necie.
Z agentem od ubezpieczeń mogła pogadać dopiero jutro, bo niepostrzeżenie zapał wieczór. Bez problemu zdobyła namiary na kilku z nich.
Tommiemu grzebanie w necie poszło gorzej. Nie znalazł nic o nowym inwestorze w remontowanym klubie. Tylko parę niejasnych wzmianek, o rychłym otwarciu. Widział co było w środku, więc jak mieli szybko otworzyć, to musieli by remontować całą dobę. Sporo kasy… plus azjaci… Z yakuzą się ścieli, więc kto został? Triada?
Strzał z obu luf był ogłuszający w tak małej przestrzeni. Nie było jak uciec przed chmurą śrutu. I Boggeyman nie uciekł. Śruciny poszarpały mu pierś i biodra… ale nie zatrzymały, jedynym efektem była utrata pistoletu, który wypadł z poszarpanej kabury. Uderzył z kopa, z rozbiegu, rzucając Sierżanta na ścianę kanału. Kolejnego ciosu Sierżant uniknął, pięść wbiła się w ścianę zasypując go gruzem. Wykorzystał okazję by go złapać.
Czuł, że sam trzyma resztą sił, a przeciwnik jeszcze się nie rozkręcił...
Sierżant dostaje ranę.
Chwyt i trzymanie wyszło Ci na maxa, a przeciwnikowi słabo poszło. Różnica sił jest duża, na korzyść wroga.
Dobrze czytam, że trafienie z tajemnej broni ma obszarowy efekt?
A no i będąc w chwycie masz -4 do akcji, chyba, że go puścisz…
Ale wciąż będziesz w walce wręcz, więc stopień trudności to obrona przeciwnika.
Franko popatrzył na kościół. Był tu niedawno. Był przy furcie, kiedy zobaczył, że z plebanii ktoś wychodzi. Szczupły i wysoki osobnik. W okrągłych okularach. Nie zapięty płaszcz rozwiany wiatrem odsłonił koloratkę na szyi. Pierwszy raz widział tego księdza. Ten jeszcze go nie widział, ale była to kwestia kilku jego kroków. A wtopienie się w tłum przy posturze Franko nie było proste. Nawet jeśli przy tej pogodzie i porze znalazłoby się tu kilka osób. Zresztą, ktokolwiek by go zobaczył z daleka, przeszedłby czym prędzej na druga stronę, albo i skręcił w najbliższą ulicę.