Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2020, 22:37   #5
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Sylwetka przyczajona za blaszaną ścianą poruszyła się nerwowo, wyrażając coś czego usta na głos nie mogły. Sytuacja z natury - głębokie szambo, wymagała szybkiej reakcji, zanim potop sięgnie kapelusza. Ten był wysoki, elegancki i przysunął się bliżej twarzy towarzyszki.

Sam William Vanhoose… — spomiędzy wytatuowanych szczęk wydobył się pełen niedowierzania szept. Mężczyzna brwi miał ściągnięte w głębszym rozważaniu, a uniesiona dłoń i bark naciągający materiał czarnego płaszcza, którego sam grabarz ze znanej przed wojną sieci zakładów pogrzebowych Hillenbrand by się nie powstydził, mówił jednoznacznie „ale-o-co-chodzi, nie tykałem jego drugiego śniadania, serio”.
Chcę go użyć i tylko ja mogę to zrobić, chyba że Uwe był kastratem — samozwańczy baron wskazywał kościstym paluchem gadające pudło. — Ale musi być demokratyczna zgoda, god bless Americka — tak się tu załatwiało sprawy.

Truposz nie marnował czasu, podpełzł bliżej zwłok dwóch pechowców tonących w lepkiej kałuży własnej krwi, przyjrzał im się pod kątem – gdybym chciał się pod któregoś podszyć jakich słów powinienem użyć, bliższych czarnuchowi z Bronxu, czy redneckowi z Texasu. Chwycił za magazynek, bo z karabinu i tak by nic nie ustrzelił, nigdy mu nie szło, a waluta to jednak waluta, będzie miał z czego opłacić Charona. Dusząc pod płaszczem głos wydobywający się z krótkofalówki, zaczął gramolić się w stronę okna prowadzącego na tyły, co jakiś czas zerkając na Ritę, czy może ma lepszy pomysł, tak czy inaczej, zanim gówno wybije i spadnie na nich złoty deszcz, dobrze było mieć cień nadziei na otwartą drogę ewakuacji, jedyną jaką dostrzegał.

Poczekaj, nie masz noża. Lepiej ja to zrobię — kobieta położyła mu dłoń na ramieniu i wyprzedziła w drodze na tyły. Podeszła do okna prowadzącego na zewnątrz i gładko rozcięła siatkowany materiał. Sprawdziła, czy jest bezpiecznie. Jej szafirowy wzrok zatrzymał się na motocyklu, a twarz zastygła w bezruchu.
Może uznasz to za szaleństwo. Ale nie chcę stąd spierdalać. Musimy policzyć się z tymi dupkami. Tak, to głupie. Ale… mam swoje powody — głos Caroline zdradzał z trudem skrywane emocje.

Truposz zakwalifikował pomysł zgodnie z przewidywaniem dziewczyny. Kołysał głową to na prawo to w lewo licząc coś w pamięci. Wewnętrzna dyskusja musiała być bardzo burzliwa, wyraz jego twarzy przybierał całą paletę grymasów, od przekonującego uniesienia czoła, do zmrużonych w niezgodzie oczu. Złożył dłonie w piramidę, pod pachą wciąż ściskając krótkofalówkę.

Obawiam się, że dziś wybór nie należy do nas — zatoczył ramieniem łuk. — Możemy jedynie płynąć z falą. Spróbuje ich rozproszyć. Też możesz.
Nachylił się konspiracyjnie.
Gdyby się nie dał, zblokuj kierownice, manetkę i puść motor jak najdalej w pustkowie. Bez nas oczywiście, może ruszą za dźwiękiem silnika — szukał sposobów jak oszukać przeciwnika i znaleźć dobre otwarcie.

Caroline jednym zgrabnym susem wyskoczyła przez okno na piaszczyste pustkowie, jedynie sporadycznie pokryte kępkami suchych krzewów. Stale zalegająca w niebiosach warstwa poatomowego pyłu sprawiała, że światło gwiazd ledwo przedzierało się do ziemi, w znikomym stopniu ujawniając kontury otoczenia. Kobieta niemal badawczo przyjrzała się wspólnemu motocyklowi, choć przez gęsty mrok przyszło jej to z niemałym trudem. Maszyna była na chodzie i prezentowała się dokładnie tak, jak ją pozostawili. Po krótkich wizualnych oględzinach Rita odwróciła do Willburna stojącego w głębi baraku. Ebonowa, wyprostowana sylwetka mężczyzny o grobowej aparycji prezentowała się naprawdę niepokojąco w egipskich ciemnościach nocy. Zapewne gdyby go nie znała i ujrzała teraz zupełnie spontanicznie, z jej ust niewątpliwie wyrwałby się paniczny krzyk pełen przerażenia.

Sorry, ale wpadłam na inny pomysł. W razie konieczności lepiej ty to zrób. Ja tymczasem postaram się o dywersję w własnym stylu — powiedziała zanim zdążył odpalić krótkofalówkę, jej ostatnie zdanie zdradzało chłodną determinację.

Dziewczyna szybko przemieściła się do najbliższej sensownej kryjówki i wycelowała z łuku do pierwszego z członków Syndykatu Czaszek, stojącego na jednym z dwóch ustawionych przy peryferiach miasta wozów. Jeśli Calebowi by się nie udało, miała zamiar zdejmować bandziorów po kolei. Liczyła na osłonę mroku oraz bezgłośność swej broni.

Samedi skinął lekko, dając znać, że przyjął do wiadomości. Odprowadził wzrokiem czarnowłosą, znikającą za framugą okna. Zwinna, często sprawiała wrażenie, że bliżej jej do kotowatych niż do ludzi. Czas i niesprzyjające warunki łagodnie się z nią obchodziły, a oprócz wyglądu posiadała więcej przymiotów młodości - entuzjazm, silne poczucie sprawiedliwości i żar serca, który nie pozwalał pozostawać bezczynnym w obliczu krzywdy wyrządzanej nawet nie tyle przyjaciołom, co dobrym znajomym. Jemu samemu było bliżej do wiekowej mumii, kalkulował wszystko na chłodno. Mieszkańców mógł uratować strach Vanhoosa, strach że jego cenny skarb dotrze do Miasta Dysku, zanim zdoła go przechwycić. Gdzie on i jego zbrojna ferajna znaczy tyle co banda dzieciaków uzbrojona w patyki. Musiał się spieszyć, dość oczywista słabość, brak czasu na zabawy w mięsną ucztę. Caleb raz jeszcze przemyślał kwestię, wziął głęboki wdech i przyłożył plastikową osłonę mikrofonu do ust. Wcisnął przycisk nadawania.

Wstrzyyyyknął mi coś… wstrzyknął — charczał bełkotliwie, słabo i niewyraźnie, jak ćpun ledwo mogący sklecić słowa, opierając się na wieloletnim doświadczeniu w cyrkulacji zakazanych substancji światłem arterii. Mógł niezbyt chwalebnie powiedzieć, że do aktu przygotowywał się przez całe życie. Bandyta próbował przekazać jeszcze coś, co pomoże jego towarzyszom nim chemia ostatecznie doprowadzi do niewydolności wielonarządowej. — Ucieekają, uciekają na p… — Truposz rozłączył się i zamilkł. Cóż za pech, że dwa kierunki geograficzne zaczynały się na „p”. Nie musicie bić brawa, pomyślał do niemej widowni stygnących zwłok i ukłonił teatralnie.

Podobnie do dziewczyny, wolałby usunąć Williama z krajobrazu pustkowi. Za bardzo odjechał, tacy jak on sprawiali, że Kraina Umarłych stawała się przepełniona. Promile w zestawieniu z miliardami dusz wyrwanymi na drugą stronę w czasie wojny, ale promile robiące różnice. Odkąd bramy niebios zostały zamknięte, katastrofa wisiała w powietrzu. Wróżył Vanhoosowi szybką drogę do Czerni, sobie podobnie, bo piekło zawsze było otwarte. Dlatego nie mógł pozwolić się zabić, jeszcze nie teraz. Uśmiechnął się pod nosem, zdając sprawę co tak naprawdę trzymało go przy Ricie. Była kompasem, miał duże problemy z rozeznaniem, co jest dobre, a co złe, klątwa ślepoty, chowały się przed nim pośród zimnych interesów i w odcieniach szarości. Przyczajony za kuchenną ścianą, w bezruchu obserwował sytuację, czekał zniecierpliwiony co przyniosą najbliższe sekundy.

Caleb trzymał krótkofalówkę przy uchu czekając na reakcję Vanhoose’a. Przez chwilę słyszał jedynie szybkie bicie swojego serca, na czole pojawiły pierwsze krople potu.
Później się policzę z wami durnie! — wycedził w końcu przed zęby przywódca Syndykatu Czaszek najwyraźniej uznając, że rozmawia z Littlejohnem lub Uwe. Nie minęła chwila gdy rozległy się wystrzały z karabinów i pistoletów…

Rita bezszelestnie wymknęła się z baraku. Noc była jej sprzymierzeńcem, w ciemnościach pozostawała niezauważona. Znalazła w końcu dogodną pozycję, wypatrzyła swój cel stojący na opancerzonym pół-wraku po czym nałożyła strzałę na cięciwę łuku. Wtedy huknęło a wzgórze znajdujące się po przeciwnej stronie szosy, vis a vis łowczyni skarbów rozbłysło na pomarańczowo. Strzelcy ukryci w mroku, gdzieś za wydmami, zaczęli walić do bandytów.
Jeden z wartowników spadł z wozu trafiony przez strzelca, drugi zwrócił się plecami do Rity, przodem do wzgórza by odpowiedzieć ogniem. Wtedy łowczyni skarbów wypuściła strzałę, która poszybowała w mrok. Grot wszedł gładko w ramię przeciwnika, który zaskoczony atakiem z dwóch stron wskoczył przez otwór w dachu do środka pojazdu. Żyleta usłyszała jego paniczny wrzask.
Otoczyli nas! Otoczyli nas!

Ritę zaskoczyło wsparcie tajemniczych sprzymierzeńców. Nie miała jednak czasu by rozważać takie kwestie w środku strzelaniny. Szybko nałożyła kolejną strzałę i rozejrzała się za kolejnym przeciwnikiem, w kierunku którego mogłaby posłać stalowy grot. Wiedziała, że przeciwnikiem jest Syndykat Czaszek, więc nie musiała lękać się, że przypadkiem upoluje któregokolwiek z wspierających strzelców. Jak na razie i tak zdawało się, że zajęli oni pozycję na wzgórzu. Tym bardziej Caroline musiała działać, by zwiększyć zamieszanie w szeregach wroga i utrudnić mu skupienie się na pozycji tamtych.
 
Cai jest offline