Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2020, 16:27   #7
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kilka tygodni wcześniej


- Kogo to moje piękne oczęta widzą… - suchy, basowy głos mężczyzny świdrował powietrze wywołując nieprzyjemny grymas u pobliskich słuchaczy. – Sam jebany Bożydar Colt, we własnej osobie. – zaśmiał się facet. – Widzę, że Ruch Oporu musiał się dorobić skoro stać ich na twoje usługi.

- Tylko nie „jebany”, moczymordo. – uśmiechnął się Colt podając rękę nowoprzybyłemu.

Faceci znali się od dobrych dwudziestu lat. Razem robili dla Alternatywy zaraz po szkoleniu podstawowym trafiając do tego samego komitetu. Mimo iż oddziały ochrony zwykle były zapełnione gośćmi w pancerzach wspomaganych to ich oddział był inny. W całej grupie mieli tylko jeden pancerz, w którym siedziała jedyna w oddziale kobieta - „Stalowa Nicky”. „Gruby” – jak nazywali typa przyjaciele z AdA – zniknął na długo przed wakacjami jakie zaserwował sobie Bożydar. Colt zastanawiał się co się z nim działo. Akurat zajmował się szkoleniem Jamesa, który był bardzo dobrze zapowiadającym się wojownikiem Ruchu Oporu. Potrafił robić nożem i klamką chociaż zdecydowanie brakło mu krzepy do broni większego kalibru.

- Zrób jeszcze pięć kółek wokół obozowiska i masz wolne na dzisiaj. – powiedział do swojego ucznia Bożydar i zwrócił się do „Grubego”. – Skoro wiesz z kim i nad czym pracuję to sam musisz być w tym umoczony, "Gruby". Co tam u ciebie?

- U mnie niewiele się zmieniło. Schudłem. – wybuchnął śmiechem wojownik. – Poza tym błąkałem się po świecie, sporo dla AdA chociaż też ze zlecenia Unii handlowej. W tej ostatniej dowiedziałem się, że miałeś narzeczoną i spodziewaliście się dzieciaka i wtedy… - westchnął mężczyzna. – Przykro mi stary. Dobrze wiesz, że tacy jak my nie umierają w ciepłych kapciuszkach, na bujanym fotelu, z dzieckiem i kobietą u boku.

- Teraz już wiem, ale sam musiałem się przekonać. – odpowiedział Colt. – Rebeckę i mnie łączyło coś specjalnego i nie darowałbym sobie gdybym nie spróbował. Niestety Komuchy i ich zasadzka pokrzyżowały nam plany.

- Od dobrych kilku miesięcy pomagasz patriotom, którzy jedyne czym się odwdzięczą to dobre słowo. Wiem, że to dla ciebie ważne, ale kiedy odszedłeś kilka misji poważnie się spierdoliło. Zginął Timmy, Albert stracił nogi na minie, a jakiś „pan kwadratowa szczęka” zakosił nam Nicky. Nie dzieje się dobrze. – spoważniał "Gruby". – Chyba już czas wracać. Potrzeba nam takich ludzi jak ty jak nigdy wcześniej…

- Zatem ktoś ciebie przysyła, co nie? – uśmiechnął się Bożydar. – Szkoda mi chłopaków. Z chęcią bym wrócił i pomógł Albertowi dokładając się do protez nóg. Moja misja tutaj dobiega końca, ale zanim rzucę się w wir akcji chciałbym spotkać się z bratem i siostrą. Dawno ich nie widziałem. Nie wiem nawet czy wszystko u nich w porządku…

- Człowieku! – "Gruby" niemal krzyknął. – Mają się idealnie. Po tym co wyciągnęli z ich matki po Boguchwale, a przed Bogumiłą już dużo więcej pecha ich spotkać nie może.

- Uważaj "Gruby", bo będę musiał ci przypomnieć, że ciężki pancerz nie jest mi potrzebny aby…

- Wiem wiem. – zaśmiał się facet kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. – Jebany Bożydar Colt. Szybki jak błyskawica, nożownik, rewolwerowiec. Ostatnio się z chłopakami śmialiśmy, że wasi rodzice nie mogli wiedzieć kim będziecie, a jednak nazwali twoim imieniem obdarzonego przez los ateistę. Mamy w zespole dwóch nowych. Jeden ma dwie klamki, a drugi sieka maczetą jak pojebany. Obaj uważają, że są szybsi od ciebie… - uśmiechnął się "Gruby".

- Marzenia… - zaśmiał się Bożydar. – Ostatnio udało mi się nieco rozwinąć na polu społecznym i powiem ci, że mi się to spodobało.

- Ty jako wolontariusz? Nie wierzę. Skoro chcesz się spotkać z rodzeństwem ustawimy to tak abyście misje czy dwie odbębnili razem, a później jesteś nasz. – powiedział po chwili zastanowienia wojownik. – Wiem, że jesteście z innych komitetów i zajmujecie się z bratem czymś zgoła innym, ale… Niech cię głowa o to nie boli. Jakoś to ustawimy.

Obecnie

Wyprawa jakiej podjęli się wspólnie Coltowie i John Ridd minęła Bożydarowi jak z bicza strzelił. Facet nie widział od dawna ani brata ani siostry dlatego chciał spędzić z nimi czas w normalnych jak na zastany świat warunkach. Podróż nie należała do przyjemnych, bo tłukli się żółtym Honkerem, którego stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia. Coltowi nie zależało jednak na wygodzie tylko towarzystwie, które było najlepsze z możliwych. Wiedział, że na siostrę i brata mógł liczyć nie ważne jak długo by się nie widzieli i jak wiele by się u nich zmieniło.

Sam Bożydar nie czuł oporów przez tym aby wymienić się nowościami. Mimo iż jego przeszłość nie malowała się w wyłącznie jasnych barwach to przyszłość zapowiadała się całkiem nieźle. Colt czuł, że wrócił na odpowiednie tory. Ze zniszczoną od opijania śmierci ukochanej wątrobą i po etapie poświęcania się dla innych w Ruchu Oporu mógł wrócić do Alternatywy chociaż tak naprawdę nigdy jej nie opuścił. Jego kompani wiedzieli, że gdyby zdarzyło się coś naprawdę parszywego mogli się do niego odezwać a on wróciłby bez względu na psychiczne gówno, w którym do niedawna siedział.

John wydawał się spoko gościem chociaż była wokół niego swoista otoczka tajemniczości. Wizualnie gość wydawał się prosty. Z pancerzem wspomaganym i znanym światu rewolwerem nie szedł utartymi ścieżkami. Takie połączenie sprzętu wzbudzało w nożowniku klanu Colt ciekawość. Sam Bożydar od ostatniego spotkania z rodzeństwem niewiele się zmienił. Nadal był solidnie napakowany i nosił się na wojskowo. Jego sprzęt w postaci zadbanych do granic AK oraz noża bojowego był im znany. Nowością był spoczywający w polimerowej kaburze Magnum. Był to piękny rewolwer jednak nabyty tak nagle, że Bożydar nie miał nawet do niego amunicji. Ostatnio ostały mu się tylko naboje kalibru 7,62…

Starszy Kapral Colt dla postronnych wyglądał jak ktoś przeniesiony żywcem z filmu o starożytnych gladiatorach. Nabite barki, szeroka klata, potężne ramiona i uda sprintera pasowały jak ulał do stalowej maski gladiatora, skórzanych naramienników i spodni bojowych. Obwieszony kilkoma sztukami broni gość sprawiał, że mimo woli szukało się na jego ciele blizn, których Bożydar niemal nie posiadał. Ledwie kilka sztuk na rękach i jedna postrzałowa gdzieś na lewej łydce. Niecałe sto metrów od zbiorowiska chat Nowej Nadziei było idealną odległością aby podziwiać jak cwaniaki z Syndykatu Czaszek z wielkim Vanhoosem na czele znęcali się nad mieszkańcami biednej mieściny. Mieszkańcami, których Bożydar chciałby ochronić przed czymś takim jak rozbicie pyska kastetem czy nerwy wywołane mierzeniem do nich z broni.

Grupa Coltów wraz z Johnem zaczęli snuć swój plan. Każdy miał inny pogląd na walkę i to jak powinni ją przeprowadzić. Największe doświadczenie bojowe mieli zapewne Dar i Miła, ale Ridd i doktorek też mieli łby na karkach. Wspólnie grupa ustaliła algorytm, który mógł ich poprowadzić do zwycięstwa. Coś jednak – jak to zwykle bywa- musiało pójść nie tak. Zaczęło się od nerwów Vanhoosa, który darł się przez krótkofalówkę później chcąc krzykiem doinformować swoich kompanów. Ostatniego nie dokończył, bo wtedy właśnie Coltowie i John Ridd rozpoczęli ostrzał. Bożydar posłał serię w stronę Vanhoose’a i jego przydupasa, najpierw raz, a potem drugi by upewnić się, że ścierwa już nie wstaną. Z pleców leszcza zrobił sito, trysnęła fontanna krwi, drab padł martwy zanim zorientował się, że to ostatnie sekundy jego marnej egzystencji. Dziurawiony kulami Vanhoose zatańczył w miejscu niczym kukiełka przyczepiona do niewidzialnych sznurków, wypuścił pistolet z ręki, padł na kolana.

Bogumiła słysząc huk z karabinu jej brata nacisnęła spust mierząc prosto w odsłonięty czerep draba, stojącego na opancerzonym pół-wraku. Trafiła, bandzior przekoziołkował do tyłu lądując za samochodem, ale Żyleta słyszała jak przeklina, więc strzał nie okazał się śmiertelny. Drugi z wartowników już miał zaczął walić na oślep w jej kierunku, kiedy z przeciwnej strony z ciemności pomknęła strzała. Wbiła mu się w prawię ramię a to wystarczyło, by zaniechał ataku i wskoczył przez otwór w dachu do środka pojazdu.

- Otoczyli nas! Otoczyli nas! – darł się, najpewniej do krótkofalówki.

Buguchwał i John oddali strzały w kierunku wartowników czających się po wschodniej części osady, ale tylko jeden pocisk trafił w cel. Trafiony drab zawył z bólu i wypuścił karabin z ręki, drugi jednak odruchowo wymierzył swój AK-47 w kierunku, z którego padł strzał. Posłał szybką serię, maruder i skórzak usłyszeli nad głowami świst kul, ale żadna nie miała prawa ich trafić.

Bandytów znajdujących się w otoczeniu Vanhoose’a na moment sparaliżowało, gdy jeden z nich padł trupem a szefa nafaszerowano ołowiem i wyłączono z gry. Zwrócili się w stronę wzgórz skąd padła podwójna seria z karabinu a potem zaczęli walić z maszynówek na oślep. O ile większość drabów była beznadziejnymi strzelcami, tak niestety jeden wykazał wyjątkowym refleksem i szczęściem. Zanim Bożydar zdążył wycofać się do tyłu poczuł przeszywający ból w czaszce, krew zalała mu oczy, w głowie pociemniało.

Tego co wydarzyło się kilka sekund później nikt się nie spodziewał. Bandyci skupieni na ostrzeliwaniu wzgórz nie zauważyli jak jeden z zakładników podpełza do ich martwego kompana, podnosi z ziemi opuszczony karabin a potem odwraca się na plecy i wrzeszcząc zaczyna strzelać w morderców. Zanim zdążył paść, skosił trzech drabów, a siedmiu pozostałych przy życiu w popłochu rzuciła do opancerzonych terenówek. Zakładnicy wykorzystując okazję rozbiegli się na wszystkie strony znikając w ciemnościach, dwa pół-wraki z bandytami w środku z piskiem opon ruszyły do wylotu drogi po wschodniej stronie osady. Wóz wartowników ostrzelanych przez Boguchwała i Johna już wycofywał na pobocze robiąc im miejsce.

Kolejny pojazd wartowników znajdujący po drugiej stronie osady uciekał na wstecznym w ciemności pustyni. Bandzior, którego ustrzeliła Bogumiła biegł za autem chwiejnym krokiem, zarówno Rita jak i siostra braci Colt miały jeszcze szansę go ustrzelić.

Przyczajona w bezpiecznym miejscu Govin uważnie obserwowała całe zajście. Jako, że obdarzona była lepszym refleksem, niż kobieta z Alternatywy dla Ameryki, zareagowała pierwsza i błyskawicznie posłała strzałę w kierunku goniącego rozpaczliwie pojazd mężczyzny. Po chwili utkwiła ona w lewej ręce drania, wyrywając z jego ust donośny wrzask. W zasadzie kobieta celowała w głowę przeciwnika, ale spanikowany członek syndykatu czaszek tak zamaszyście młócił rękami w trakcie nieskładnego biegu, że przesłonił jedną z nich pierwotny cel na moment przed tym jak grot miał dosięgnąć swego przeznaczenia.

Bożydar nie wiedział jak poważne są jego rany, ale podejrzewał, że dosięgnął go przypadkowy, nie celowany w ten punkt, strzał. Wojownik powoli zabezpieczył karabin i zaczął oględziny. Początkowo był ogłuszony, ale po chwili świat wokół wracał do normy. Wojownik nie miał zamiaru iść na tamten świat dlatego nie dawał o sobie znać bez przemieszczenia. Nie zamierzał jednak tracić czasu na przesadną ostrożność. Pochylony, szybkim tempem ruszył w kierunku pozycji brata. Sam nie był w stanie opatrzyć sobie łba. Gdyby coś wyskoczyło mu po drodze Colt miał cały wachlarz możliwości, ale z pewnością z jeszcze nie jednej opresji uda mu się wyjść. Może nie bez szwanku, ale jednak.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 22-07-2020 o 19:27.
Lechu jest offline