"Nudna misja aprowizacyjna, niech mnie szlag!" - skarcił się w myślach Raimund, dostrzegając nadbiegające grupy dzikusów. Szczwane lisy wiedziały gdzie uderzyć. Ominęły zagrażające im główne siły i dobrały się do tego co najlepsze: zapasów. Bękart von Kopfów obawiał się ilu jeszcze barbarzyńców wyleje się spomiędzy drzew niczym robactwo.
Przyszła jednak kolej na działanie. Szybkie, wyuczone, niemal automatyczne.
- Włócznie do mnie - ryknął gardłowo Raimund, poprawiając zapięcie pod hełmem. Czym prędzej zeskoczył z wierzchowca, pozwalając czeladzi odprowadzić rumaka na tył. Nie zamierzał stać za murem tarczowników i spokojnie obserwować pola bitwy niczym panisko. Dowodził biedną, pierdoloną piechotą i zamierzał walczyć z nimi w jednej linii.
- Czołem ku skurwielom! Trójkami! - wykrzykiwał dalsze komendy Raimund, ustawiając głębokość szyku na trzy osoby. Sam ustawił się na lewej flance oddziału.
Włócznicy formowali linię. Gdy tylko będą gotowi, Raimund zamierzał miarowym krokiem ruszyć razem z nimi w stronę tylnej straży, aby wspomóc ją w walce.