Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2020, 17:24   #12
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bożydar przywykł do krwi niczym dobry rzeźnik do krojenia mięsa. Cięcia, krwiaki, złamania, skręcenia, a nawet dziury po postrzałach nie były mu obce. To co różniło świeżą ranę od pozostałych to paskudna, widoczna bliza, która zostanie po przygodzie w Nowej Nadziei. Colt nie należał jednak do takich, którzy zasłanialiby znamię pod chustą, czapką czy arafatką. Nie. Rewolwerowiec z dumą będzie ją eksponował. Zapewne skróci włosy, a z czasem dla zachowania symetrii postara się o kolejną bliznę gdzieś na twarzy. Pierwsza widoczna na jego ciele blizna będzie mu się kojarzyła nie z byle kim, bo postrzelonym przez niego Williamem Vanhoose'm. Wielki, straszny przywódca Syndykatu ustrzelony z jego ukochanego Kałacha. Mimo wytrzymałości i silnej woli nożownik nie potrafił oszukać swego ciała. To, jak każde inne, czuło ból i poddawało się bodźcom, które uprzykrzały życie. Zamazany obraz, otumanienie i ten tryb który nie pozwalał mu się zatrzymać w miejscu.

Wojownik z uśmiechem przyglądał się siostrze, która opiekowała się nim z oddaniem godnym ich zmarłej matki. Bogumiła poświęciła swoje rękawy siląc się nawet na delikatność. Bożydar nie chciał przerywać jej zmagań jednak w końcu musiał zaproponować jakąkolwiek reakcję na poczynania mieszkańców Nadziei. Co prawda mieli oni prawo do złości, ale Colt chciał odegrać tamtej nocy zdecydowanie większą rolę aniżeli oddanie dwóch celnych serii. W końcu wojownik zaczął krzyczeć w kierunku zebranej przy mordercy tuszy. Nie wiedział czy ludzie będą chcieli go słuchać, ale mówił prosto z serca mając na uwadzę aby wpleść też nieco rozsądku. Serce podpowiadało mu, że Vanhoose'a należałoby zabić jednak dodatkowe "surowce" przydałyby się osadnikom jak nigdy wcześniej.

- Aaa… Brakuje ci kilku kabli w pancerzu? - zapytał z uśmiechem i zakrwawionym ryjem Bożydar patrząc na siostrzyczkę. - Wyciągaj z niego co chcesz. Oby tylko to przeżył. O ile miejscowi nie zdecydują, że “jebać kasę” i go poharatają jednak. - wojownik westchnął. Tak naprawdę sam nie wiedział jakby postąpił będąc na ich miejscu. Rozsądek podpowiadał aby zostawić typa przy życiu, ale serce… Dobrze, że decyzja nie należała do niego, bo nie była wcale łatwa.

Dziewczyna energicznie pokiwała głową i wzięła się za dalsze opatrywanie rany, która wyglądała paskudnie, ale nie była zbyt głęboka. Gdy skończyli babraninę we krwi ruszyli w dół wzgórza. Starszy Kapral Colt podziwiał Starszą Kapral Colt w pancerzu, który - musiał przyznać - robił piorunujące wrażenie. Siostra była w nim dużo wyższa, a nawet szersza od napakowanego brata o aparycji gladiatora. Bożydar odwiesił AK na plecy zajmując się marszem w kierunku mieszkańców Nowej Nadziei. Wojownik nie wyciągał broni, ale na oczach cały czas miał zamontowane gogle termowizyjne. Wszelkie ruchy skrytych w ciemnościach postaci nie mogły umknąć jego uwadze. Bez swojego Magnuma rewolwerowiec czuł się niemal nagim. Co jak co, ale Magnum - nawet z pustym bębnem - zwracał na siebie uwagę.


Wojownik po drodze układał sobie w głowie plan, który mógłby zadowolić wszystkich. Zarówno żądnych krwi Vanhoose’a, jak i osobników nie kierujących się wyłącznie porywczym sercem. Bożydar niegdyś należałby do tych drugich i czym prędzej pozbawił bandziora życia, jednak w tamtej chwili wiedział, że Nowa Nadzieja będzie potrzebowała broni, amunicji i szczęścia aby przetrwać to co mogło nadejść. O ile szczęścia ponoć nie szło kupić to broń i amunicję jak najbardziej. Colt nie chciał bogactwa dla siebie, ale dla ludzi, którym zwykł pomagać. Bożydar udał się w kierunku całego zbiegowiska wyglądając dość niecodziennie. Z goglami termowizyjnymi i opatrunkiem zwieńczonym kokardką mógł wywołać salwę śmiechu...

Będąc wśrod obywateli rewolwerowiec dał się wypowiedzieć innym. Mówili jego starszy brat, wyglądający nieciekawie gość zwany Truposzem, ale też sam Vanhoose i Burmistrz Nowej Nadziei - Ross Damon. Bogumiła pobiegła naprędce zająć pozycję. Boguchwał miał całkiem ciekawy pogląd na sytuację, ale alternatywę stanowiła też propozycja Truposza, który mógł zmienić arcy-bandziora w warzywo zostawiając go przy życiu. Bożydar miał nadzieję, że wspólnie z pozostałymi uda mu się przemówić Burmistrzowi i pozostałym do rozsądku. Nic na to nie wskazywało jednak wojownik nie miał zamiaru się poddawać. Z wyglądającym komicznie opatrunkiem na głowie kontynuował.

- Moim zdaniem zbyt surowo podchodzicie do przemówienia Boguchwała. - odezwał się po wysłuchaniu pozostałych Bożydar. - Jak wiecie mój brat to człowiek dalece praktyczny i rozsądny. Wie, że kiedy Syndykat wybierze nowego przywódcę to, zgodnie z podejrzeniami Truposza, może wam się przydać broń i amunicja, którą możecie nabyć za nagrodę wyznaczoną za łeb tego ledwie dychającego ścierwa. - Bożydar nabrał flegmy po czym splunął w twarz Vanhoose’a. - Te dwie serie, które oddałem w twoim kierunku naprawdę sprawiły mi frajdę, zjebie. - uśmiechnął się delikatnie wojownik. - Wiedzcie, dobrzy ludzie, że zabicie tej kreatury będzie niczym więcej jak spełnieniem jej woli. To, że Vanhoose zabił własną kobietę i nienarodzone dziecko aby pokazać, że nic go nie rusza, wyzbył się człowieczeństwa i zahamowań, nie oznacza, że to słuszna droga. Rozsądnie byłoby zebrać naboje za parszywca i przygotować się na to co nadejdzie. Z drugiej strony serce może wam podpowiadać aby zabić gnidę i pochować skatowanych przez nią dobrych ludzi. Jakiejkolwiek decyzji nie podejmiecie jestem z wami. Propozycja Truposza też nie jest głupia chociaż nie wiem czy “roślinę” jaką otrzymają od nas ludzie Antykryzysowej Agencji Dozoru nie uznają za trupa dając nam jedynie tysiąc sztuk amunicji. Ciągnąc go żywego też ryzykujemy odbicie albo śmierć zjeba po drodze, ale… Ryzyko może zostać wynagrodzone dziesięciokrotnie większą nagrodą. Decyzja należy do was. - nożownik stanął bokiem zerkając na bandytę, zebranych ludzi i okolicę. W goglach widział więcej niż ktokolwiek z zebranych.


Jeśli Vanoose przeraził się perspektywy wegetowania jako roślinka, to nie dał tego po sobie poznać. Szczerzył dalej swoje zakrwawione dziąsła, próbując zrobić wszystko by tej nocy w Nowej Nadziei padł jeszcze jeden trup. Jego oczy jednak zmieniły swój wyraz gdy Bożydar wspomniał o kobiecie i dziecku. Po raz pierwszy to nie było puste, pozbawione śladu emocji spojrzenie drapieżnika. Czy maruder przypadkiem trafił w jego czuły punkt? Colt nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo sytuacja szła nie po ich myśli. Wydawało się, że nici z nagrody, że żadne argumenty nie docierają do osadników i podjęli oni decyzję w chwili gdy chwycili za prowizoryczną broń i ruszyli na kanibala. A jednak kropla drąży skałę. Najpierw Boguchwał, potem Truposz i John, a na końcu Bożydar zasiali w tych ludziach niepewność. Burmistrz Damon się zatrzymał. On pierwszy mógł zadać jeńcowi cios, ale coś go powstrzymało. Kiedy opuścił tasak, ludzie spojrzeli na niego zdziwieni, nikt nie zdecydował się wystąpić przed szereg. Stary przywódca Nowej Nadziei splunął pod nogi Vanhoose’a a potem odwrócił do rodzeństwa Colt, Johna i Truposza.

- Żeby było jasne. Sram na waszą nagrodę. Nie potrzebujemy tej amunicji. Nie jesteśmy wojownikami i nie zamierzamy z nikim walczyć, to nie leży w naszej naturze. Widzę jednak, jaką broń nosicie. Z jednym czy dwoma karabinami próbowaliście stawić opór tym bandytom. To nie tak powinno wyglądać, nie tak. Gdyby nie Alternatywa dla Ameryki takie osady jak nasza nie miałyby szans przetrwać. Dlatego zatrzymajcie wszystko co dostaniecie za łeb tego skurwysyna, ale nie przestawajcie robić tego co robicie.

- Powtarzam raz jeszcze– odezwał się Vanhoose, wyraźnie poirytowany i zaskoczony nagłą zmianą frontu – Nie będzie żadnej nagrody. Nie stanę przed sądem, oni nie pozwolą żebym…

- Zamknij ten parszywy ryj! - Damon wymierzył kanibalowi siarczysty policzek po czym znów zwrócił do przybyszów. - Teraz jest waszym jeńcem, odpowiadacie za niego. Mam nadzieję, że dotrzymacie słowa i przed śmiercią ten potwór pożałuje nocy gdy wjechał do Nowej Nadziei. Do świtu zostało jeszcze parę godzin. Odpocznijcie. Rano chcę z wami porozmawiać. Rick pokaże wam baraki.

Bożydar nie podejrzewał, że sytuacja może finalnie wyglądać tak korzystnie. Jako członek AdA chciałby robić więcej dla takich społeczności jednak ciężko było sobie wyobrazić większe poświęcenie od tego jakie okazywał dotychczas. Burmistrz wybrał rozsądek i powstrzymał rozwścieczonych ludzi. Bożydar mógłby uznać to za łatwe zadanie jednak wiedział, że gdyby Vanhoose skatował jego brata czy siostrę nic by go nie powstrzymało. Rewolwerowiec zmieniłby się w bestię, która przestałaby gryźć dopiero nad stygnącymi zwłokami Williama. Dopiero kiedy wrzawa zaczęła opadać do głosu doszedł ból i zmęczenie. Bożydar musiał wypocząć i zrobić ile się dało aby być następnego dnia zdolnym do dalszego operowania w terenie...
 
Lechu jest offline