Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2020, 18:32   #14
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Caleb miał nadzieję zamienić pół-wrak w leżący na dachu wrak kompletny. Z pasażerami wygrzebującymi się spod pogiętych blach, zwęglonymi dłońmi sięgając ku wolności. Wieńcząc nieudaną próbę palczastymi zagłębieniami w przeoranej pazurami ziemi. Nawet stanąłby nad nimi niczym sęp nad padliną i wygłosił pożegnalną mowę. Umknęła jedna z sytuacji, w których mógł zabijać nie rozsierdzając przy tym duchów. Wbijały się tysiącem głosów do głowy, przeszywały setką emocji ciało. Przynosiły ponure wizje przyszłości i przypominały o wydarzeniach, o których wolałby zapomnieć. Wzdrygnął się na samą myśl o bólu i utracie kontroli. Musiał zadowolić się świadomością, że szybko nie doszorują tapicerki. Rita również wydawała się zawiedziona, Syndykat niewątpliwie wysoko figurował na liście jej rzeczy do utylizacji.


Samedi przekroczył granicę kręgu ciemności rozpraszanej przez światła ostatniego z pojazdów. Szedł z pochyloną głową, starając się odpalić trzymanego między wargami papierosa od tlącego się niebieskim płomieniem urządzenia zapłonu miotacza. Wyprostował się, zaciągnął i przez dłuższą chwilę obserwował sponiewieranego bandytę. Wypuścił nozdrzami dym.
Mnie szukałeś, oto jestem, niemal zaszczycony, że poświęciłeś życie chcąc doprowadzić do spotkania. Wysoka cena za moją skromną osobę – strząsnął popiół. – Ten cały pościg brzmiał nieco desperacko, wybacz jeśli odniosłem mylne wrażenie… Co w nim jest? Nagranie jak wielki William biega w stroju różowej wróżki? – zapytał drwiąco.
Nic innego nie przychodzi mi do głowy – drapał się po potylicy – co mogłoby równie mocno zaabsorbować człowieka, któremu nie zależy ani na pieniądzach, ani na życiu, na wiedzy, czy… o, a może broń… Syndykat uwielbia siłę i potęgę, hmm?
Truposz bawił się w kalambury, nie spodziewając się, że znajdzie w osobie Vanhoosa chętnego rozmówcę, ale zawsze warto było spróbować, dialog to zawsze dla niego kilka oddechów więcej na tym nędznym padole, nim osadnicy zrobią żagiel z jego skóry i olinowanie z jelit.

Ranny bandyta na chwilę stracił zainteresowanie tłumem, który podjudzał do samosądu i spojrzał na upiorną facjatę Caleba.
No tak…teraz wiem dlaczego nazywają cię Truposzem. Obawiam się, że twoje imię okazało się złą wróżbą chłopcze. Kupując ten złom w Tahoe ty i twoja przyjaciółka podpisaliście na siebie wyrok.
Vanhoose uśmiechnął się półgębkiem. Jednym czujnym okiem obserwował strzykawę, drugim maruderów i skórzaka, którzy zmierzali w jego kierunku.
Wujek Billy da ci teraz dobrą radę. Zniszcz to kurestwo, zanim ktoś inny położy na nim łapska i przypieczętuje swój los jak ty i Rita.

Caleb rozejrzał się wokół spod przymkniętych powiek, żądne zemsty duchy zbliżały się coraz bardziej. Nie mógł odmówić słuszności ich pragnień, jednak zgrzytał konflikt interesów. Żadnemu się nie dziwił. William mówił interesujące rzeczy, chciał przeżyć? Wiecznie niedofinansowana Alternatywa potrzebowała pieniędzy, zgadywał że tak bardzo, iż drogę z wydm pokonają w rekordowym czasie. Truposz schował dłoń pod klapą płaszcza. On chciał informacji, a trzymany w ręce granat z do połowy wysuniętą zawleczką często działał cuda, by trzymać ludzi na dystans. Choć na razie jeszcze nie ujawniał zamiaru. Czekał na rozwój sytuacji, wodząc palcami po chłodnym, karbowanym kształcie, leżącym pod ubraniem. Bawił się zawleczką.
Zatem też dam ci jedną – odrzekł bez śladu emocji Vanhoosowi. – Jeśli teraz umrzesz, Czerń cię pochłonie. Przyciągają ją takie dusze jak na… twoja – skrzywił się na myśl, że prawie się wygadał, a może toczył grę i zrobił to specjalnie. Chciał, aby bandyta odczuł więź porozumienia pomiędzy przeklętymi?
Śmierć jest dopiero początkiem – zakończył złowieszczo z grobowym przekonaniem. Ponownie się zaciągnął. Papieros odpowiedział ulotnym żarem spod cienia kapelusza. Wiedział, że zaraz zrobi się tłoczno, zaczną krzyki, groźby i może już nigdy nie dokończą konwersacji. Ani trochę nie burzyło to mocnego snu umarłego.


Zszedł na ubocze, gdy przybyła odsiecz ze wzgórz - postacie zamknięte w zbroi i towarzysząca lżejsza piechota. Podejrzewał, że to jeszcze nie wszyscy, albo ci biegli najszybciej, sądząc po przyspieszonym oddechu mówcy. Tego w złomiastym pancerzu nie dało się ocenić, głos tłumił i zniekształcał hełm, dodatkowo pancerz wspomagał motorykę, to i wcale nie musiał być zmęczony. Brał pod uwagę, że pozostali trzymają się z tyłu, osłaniając delegacje z ciemności, nie chcąc popełnić tego samego błędu co wcześniej bandyci.
Piękna przemowa – odezwał się, gdy echo wybrzmiało. – Mocno życzeniowa, ale w założeniach piękna – przyjrzał się bliżej osobie reprezentującej Alternatywę, Unię i Kolektyw w jednym. Wydawał się bardzo podobny to tego drugiego z zabandażowaną czachą. Zaczęli klonować ludzi, by zwiększyć zaludnienie? Ki chuj?
Sądze, że do rana chętni na stołek Syndykatu skończą się wyżynać i Vanhoose wersja dwa zero zacznie udowadniać pustkowiom, że wybór okazał się słuszny, może nawet próbując odbić starego szefa… - przybliżył się do Williama zbierającego się z ziemi po solidnym kopnięciu.
Co? O to chodziło w stwierdzeniu, że do rana będziemy martwi? – jeszcze jedna okazja, by uzyskać informacje. Caleb z zawodowej ciekawości analizował aparaturę zainstalowaną w ciele ludożercy.
Może lepiej z nim skończyć – wzruszył od niechcenia ramionami – wtedy nie będzie czego odbijać…
Celem był prosty zabieg socjotechniczny. Opowiedzieć się na wstępie po stronie żądnych krwi osadników, żeby mieli go za swojaka, później łatwiej wpływać i kontrolować ich emocje.
Noc pełna niespodzianek. Dobry wieczór – skłonił się, dotykając palcami ronda kapelusza.

Vanhoose po uderzeniu w klatę, leżał obolały na ziemi, histerycznie się śmiejąc. Całkowicie zignorował pogróżki Truposza dotyczące życia pozagrobowego i nie odpowiedział na żadne z jego pytań. Skupił wzrok na Boguchwale.
Kto ci pisze te przemowy? Jezu, ten patos boli bardziej niż…
Anarchista popatrzył na swoje ramie i prawy bok, gdzie jątrzyły się rany po kulach. Przestał się śmiać a potem znów zwrócił do mieszkańców Nowej Nadziei, którzy zatrzymali się w pół kroku, gdy na szosie pojawili ich wybawiciele.
Nie bądźcie głupi ludzie. Im nie zależy na was, chcą zgarnąć dla siebie parę skrzynek amunicji więcej. Dacie się kupić tymi żałosnymi obietnicami? Myślicie, że was obronią kiedy moi bracia tutaj wrócą? Nie dajcie się wydymać, nie nadstawiajcie policzka, tylko zemsta zmniejszy ból, nikt nie wie tego lepiej od mnie.

Ross Damon, burmistrz Nowej Nadziej na Vanhoose’a patrzył z odrazą a Boguchwała i Johna obdarzył spojrzeniem pełnym nieukrywanego wyrzutu.
Mamy tak po prostu odpuścić!? – wskazał palcem na ciała Maxa Dixa, Oza, Henrego i Bennego Trzy Palce który w rozpaczliwym samobójczym ataku zdążył zabić trzech bandytów
Przehandlować naszych przyjaciół za bezwartościowy ołów? Życie Boguchwale to nieskończona ilość możliwości, nawet w takim piekle jak nasz świat, a śmierć, wbrew temu co mówi Truposz jest przerażająco ostateczna. Nic nie naprawi tego co zabrał nam ten potwór.

Zgadzam się z tobą starcze – Vanhoose z powrotem podniósł się na tyłek wycierając krew z wargi a potem spojrzał na Coltów i Johna Ridda. – A wy posłuchajcie Truposza, on jedyny ma tu łeb na karku. Gdziekolwiek chcecie mnie zabrać, nie dojdzie do procesu. Już jestem martwy, a wy dołączycie do mnie jeśli spróbujecie odebrać nagrodę.

Gdy już z nim skończymy, oddamy wam jego ścierwo – powiedział Ross Damon mocniej chwytając za trzonek prowizorycznego kuchennego tasaka.
Paru mężczyzn zakrzyknęło z aprobatą, bandyta im zawtórował. Rozkrzyżował ręce i wyszczerzył zęby w rekinim uśmiechu.
Jestem cały wasz. Nie hamujcie się chłopcy, dajcie z siebie wszystko.

Truposz również się uśmiechał, choć dyskretnie, ukrywając naciągnięte w łuk usta za ręką z papierosem. Sytuacja była intrygująca, jak dobra partia szachów, afirmował chwilę. Spoważniał, potrząsając głową w zaprzeczeniu.
Mylicie się biorąc moje słowa za groźby, bądź pobożny bełkot religijnego człowieka – westchnął jak ktoś kto zna prawdę, ale nie ma już sił otwierać ludziom oczu. – Mówię jak jest… ale nie o to tu chodzi. Mam rozwiązanie które zadowoli wszystkich – zrobił znaczącą pauzę.
Przygotuję mieszankę, która strawi mu mózg. Wciąż będzie żywy, w znaczeniu oddychający, ale niezdolny by kiedykolwiek nawet samodzielnie się podetrzeć. Uwięziony w ciele, los gorszy od śmierci, wystarczy użyć tych... rurek – pstryknął jedną z nich.
Zastrzyk możecie zrobić wy, a za warzywo też przecież dadzą nagrodę – tu skinął w stronę Alternatywy – do tego odwet Syndykatu skupi się na nich, za nimi podążą. Jak dla mnie same plusy, będą mogli sobie postrzelać, a wyglądają na takich co lubią...
Zakończył dłuższą wypowiedź, obiecując sobie, że limit słów na dziś został już wyczerpany. Podczas, gdy on patrzył wesoło w oczy Vanhoosa, chcąc wybadać co sądzi o wizji, którą mu właśnie zaoferował, milczący użytkownik pancerza wspomaganego zdawał się robić dokładnie to samo z jego osobą.

Robot bojowy na dźwięk słowa "rurki" skupił na moment uwagę na Truposzu, zlustrował całą jego sylwetkę jakby określając poziom jego przydatności i wiedzy. Jegomość wyglądał na takiego, który miał do pokazania zdecydowanie więcej sztuczek niż tylko zaproszenie na grilla.

Skanowanie przyciągnęło uwagę mężczyzny, na co mechaniczne ramię pancerza zareagowało serią dziwnych gestów. Wskazało na niego i przyciągnęło dłoń złożoną w znak „ok” do siebie, z rozciągniętymi palcami środkowym, serdecznym i małym.* Baron pomasował się po brodzie – te oddziały specjalne i ich „close combat hand signals”. Ty to chyba nigdy nie wychodzisz z trybu bojowego, co?
Już po wszystkim żołnierzu, spocznij, czy jak wy tam do siebie mówicie, odmaszerować – uniósł do góry rękę zgiętą w łokciu i poruszał zaciśniętą pięścią, jakby pociągał sygnał lokomotywy.

*migowy - jesteś mój
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 28-07-2020 o 20:32.
Cai jest offline