Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2020, 21:32   #112
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację

Tien miał trudności ze skupieniem się na walce. Wiedział, że obserwują go dziesiątki, a może nawet setki par oczu i nie może się zdradzić nawet drgnięciem mięśnia, ale nie mógł nic na to poradzić. Jego myśli, zamiast koncentrować się na przeciwniku, co rusz odbiegały na bok, tam między budynki do tych wąskich uliczek, gdzie być może Rottoro, C-SGK1 i inni już działali. Wzrok na ułamek sekundy skupił się na czymś w rodzaju trybuny głównej, gdzie jego dawny mistrz Shen obserwował pojedynek z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Tien wiedział, że bez jego pomocy pozostali nie wypełnią misji w stu procentach, a on nie mógł im w tym pomóc, dopóki jego odwracanie uwagi przynosiło efekty.

Tao Pai-pai zaatakował błyskawicznie. Prosty cios sięgnął twarzy trójokiego, odrzucając go do tyłu. To na chwilę przywołało go znów na pole walki. Zdołał zablokować kopnięcie i kolejny cios, a nawet samemu odpowiedzieć uderzeniem, lecz jego przeciwnik zdołał go uniknąć. Tien nie miał łatwego zadania. Jego przeciwnik był bardzo dobry, zapewne najlepszy w całej Szkole Żurawia. To w dużej mierze on wyszkolił Tiena i Chiaotzu, niejednokrotnie spuszczając im tęgi łomot. Nawet dziś kości i mięśnie paliły trójokiego żywym ogniem na wspomnienie tamtych czasów. Ale poniekąd opłaciło się. Nauczyło to obu ciężkiej pracy, pozwoliło przekraczać kolejne granice ludzkich możliwości aż osiągnęli dzisiejszy poziom. A to wciąż nie był ich szczyt.


Zadanie Tiena było tym trudniejsze, że nie mógł ani zbyt szybko przegrać, ani wygrać. Sam nie wiedział unikanie której ewentualności kosztowało go więcej wysiłku. Dostrzegł przecież parę okazji by zakończyć walkę lub przynajmniej znacznie przyspieszyć jej koniec i w ostatniej chwili się powstrzymał. Czynił to z trudem, bo naprawdę chciałby całą mocą wyrżnąć w tę głupią gębę z idiotycznym wąsikiem, nawet jeśli teraz więcej w niej było robota niż człowieka, którego pamiętał. Jego cierpliwość testowało też samo zachowanie Tao Pai-paia, który wciąż kpiąco się uśmiechał, najwyraźniej będąc pewnym swego zwycięstwa.

Tien wiedział jednak, że to wszystko nie idzie na marne. W pewnym momencie poczuł energię Rottoro. Olbrzym z kimś walczył, choć nie używał pełni swoich sił. Zapewne dlatego nikt ze zgromadzonych Żurawi nawet nie zwrócił na to uwagi. Zbyt skupieni byli na ringu, za bardzo emocjonowali się walką. Nawet Shen i Tao Pai-pai tego nie poczuli. Trójoki mimowolnie się wówczas uśmiechnął. Jego plan działał.

A przynajmniej działał do momentu, gdy posiadłością Shena wstrząsnęła eksplozja. Potężna fala energii przebiła się przez jedną ze ścian. Czy Tienowi tylko się zdawało czy to była Kamehameha? To niemożliwe, nie wyczuwał energii ani Yamchy ani Krillina, zresztą skąd obaj mieliby się tutaj wziąć? Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanawiać, bowiem Tao Pai-pai wystrzelił wówczas w niego Dodon Ray, czego zdołał w ostatniej chwili uniknąć.

Kilkunastu uczniów ruszyło w stronę posiadłości, jednakże Shen zdawał się chcieć za wszelką cenę dokończyć pojedynek. Musiał pokazać swój triumf, swoją wyższość nad uczniami zdrajcami. Tao myślał podobnie. Dlatego walka trwała, a większość widzów pozostała na swoich miejscach. Ale nie na długo. Teraz i oni to poczuli. W różnych rejonach kompleksu toczyły się walki. Zresztą nie trzeba było być wyszkolonym wojownikiem by to wyczuć. Co jakiś czas niebo rozświetlała wiązka lub kula energii ki. Rozpoczęła się regularna bitwa.

Shen zaczął wykrzykiwać jakieś rozkazy. Wyglądał na wściekłego. Coraz więcej jego uczniów opuszczało arenę zmagań i pędziło w stronę posiadłości lub miejsc, gdzie toczyły się walki. Za chwilę nawet Tao Pai-pai, który teraz sam wpatrywał się w swojego brata, połapie się o co w tym chodzi. Wykorzystując nieuwagę swojego przeciwnika, Tien wzniósł się na pewną wysokość. Oparł o siebie opuszki palców, tworząc w ten sposób nieregularny czworokąt, przez który spoglądał w dół na ring i wciąż stojącego na nim Tao, który najwyraźniej wciąż nie wiedział co jego były uczeń zamierza zrobić.

- Kikoho! - krzyknął Tien.

Potężna wiązka żółtej energii popędziła w dół. Pochłonęła ona Tao Pai-paia, pochłonęła ring i pierwsze rzędy obserwatorów. Trójoki nie podziwiał jednak dzieła zniszczenia, nie próbował przekonać się jakie straty wyrządził, czy pokonał Tao czy nie. To nie było teraz ważne. Zwrócił się w stronę głównej trybuny i popędził czym prędzej w jej kierunku. Shen na ten widok przeraził się i czmychnął, ale Tien nie zwracał na niego uwagi. Jego oczy utkwione były w niewielkiej postaci, uwięzionej w dziwnych dybach, która stała tuż obok pustego już fotela Żurawiego Pustelnika.


Zere'el z pewną ulgą zauważył, że dwójka obezwładnionych ochroniarzy nie miała żadnych skanerów. Poświęciwszy temu chwilę namysłu doszedł do wniosku, że w sumie nie są im one potrzebne. Mieli w końcu chronić posiadłość przed wszystkimi intruzami, nie tylko potężnymi wojownikami, którym zresztą i tak by nie sprostali. A gdyby ustawili skanery na niższy poziom wykrywania, informowałyby ich nie tylko o wtargnięciu na teren obcego, ale również każdego zwierzaka.

Dalsza wędrówka nie była jednak łatwa. Im bliżej posiadłości, tym zabezpieczeń było więcej. Ransan przemykał właśnie obok niewielkiej szopy, która musiała być czymś w rodzaju centrum ochrony, zapewne nie jedynym. Z wnętrza dobiegła go bowiem krótka rozmowa:

- 21 i 22 nie odpowiadają.

- Znów awaria nadajników?

- Nie sądzę, niedawno były na przeglądzie. Zresztą mała szansa by oba padły w tym samym momencie.

- A co z tą uszkodzoną wieżyczką?

- Wysłałem patrol, ale jeszcze nic nie zakomunikowali. Jest coś jeszcze.

- Jeszcze? Dobijasz mnie.

- Trasa patrolu 21 i 22 przebiegała w pobliżu tej wieżyczki...

Skaner Zere'ela wskazywał, że w szopie znajdują się tylko dwie osoby, obie o podobnie nieimponującym poziomie siły jak dwójka, którą niedawno załatwił. Paręnaście metrów dalej był za to dwuosobowy patrol, który jednak się oddalał.


Saiyanie zostawili trupy w miejscu walki i rozproszyli się po najbliższej okolicy. Skanery nie wykazały żadnej interesującej obecności. Wszystkie sygnały były zdecydowanie słabsze od pobitych, tajemniczych napastników. Gdy czwórka zleciała się znów do kupy, Marduk pokierował ich do bazy.

Gdy wylądowali na placu przed kwaterą główną, która z dnia na dzień stawała się coraz większa, dzięki pracy dziesiątek robotów budowlanych, grupa Marduka wzbudziła niemałą sensację wśród saiyan, którzy akurat tam przebywali. A właściwie to sam Marduk stał się obiektem zainteresowania. Wszyscy zastanawiali się dlaczego dowódca jest cały podrapany, miejscami krwawi i generalnie przedstawia nieciekawy widok, podczas gdy jego podkomendni są jak spod igły. I nikt nawet się nie krył z tym, że obmawia biednego Marduka, jak gdyby go tam nie było.

Idąc, samemu już, złożyć raport Nappie, Marduk zauważył rysę na swoim pancerzu. Nie było to jeszcze uszkodzenie, które znacznie osłabiało jego strukturę, ale to był jego nowy pancerz. Przeklęty Roch!

Nappa stał, jak zwykle, przy stole taktycznym, który na swojej powierzchni wyświetlał trójwymiarową panoramę całej okolicy. Olbrzym przyglądał się jej uważnie. Marduk zaś zauważył, że żółty kolor, oznaczający terytorium opanowane przez saiyan, znów nieznacznie się powiększył od czasu jego ostatniej wizyty.

- No i jak tam? - spytał Nappa, nie odrywając wzroku od stołu.


Rozrywając dyby, C-SGK1 zaobserwował okryte w nich niewielkie igły, które musiały się wbijać w nadgarstki i szyje uwięzionych w nich ludzi. Z niektórych z nich coś skapywało i z pewnością nie była to krew. Czy za pomocą tego średniowiecznego wynalazku Żurawie wstrzykiwali coś swoim więźniom?

Fasolka działała imponująco szybko i skutecznie. Nie tylko budziła ona uczniów Tiena do życia, ale przywracała im pełną sprawność fizyczną. Wcześniej bowiem wielu z nich nosiło ślady pobicia, niektórzy zdawali się mieć nawet połamane kończyny. Teraz zaś wszyscy zdawali się być jak nowo narodzeni, o ile android mógł to ocenić.

Niestety fasolek nie starczyło dla wszystkich. Dwójka uczniów, mężczyzna i kobieta, pozostało nieprzytomnych, ale szybko znaleźli się chętni do ich niesienia. Teraz, gdy wszyscy byli uwolnieni, zgromadzili się wokół C-SGK1 z wypisanym pytaniem na twarzach: Co robimy dalej?
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline