Gdzieś na zewnątrz budynku, całkiem niedaleko od ścian klasztoru, trwała walka na śmierć i życie. Towarzysze Caspara i Dietmara ryzykowali tym, co mieli najcenniejsze. W tym samym czasie ta dwójka patrzyła ni to z zaskoczeniem, ni to przerażeniem to na przeora, to na siebie wzajem. Gdzieś w powietrzu między nimi zawisło nie zadane na głos pytanie – czy ja dobrze słyszę?
Rache rozważał już wcześniej możliwość kontaktu ze skavenami. Nie, rozważał to zbyt mocne słowo. Myśl taka jednak pojawiła się w jego głowie, razem jednak z wahaniem się i strachem. Mnich takich wątpliwości najwyraźniej nie miał. Ba, wdzięczny był swej bogini za taką szansę. Dietmar był rozdarty. Chciał ratować wszystkich wokół, w tym oczywiście i siebie, ale czy mógł robić to takim kosztem? Przekazanie skrzyni szczuroludziom musiało skończyć się nieszczęściem innych ludzi, przedmiot na pewno posłuży do niesienia zła, a oni sami zostaną przeklęci przez bogów.
Potem jednak myśli jego powędrowały do Pfeildorfu, do Marii, która... którą...
- Nie pomogę całemu światu, Casparze. Nie potrafię tego. Mogę i muszę pomóc najbliższym, nawet jeśli ma to oznaczać potępienie. Każdy musi jednak podjąć decyzję sam.