Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2020, 15:32   #98
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

W środku, na drewniany taborecie, ze zwieszoną głową siedziała Aurora. Minę miała... no właśnie, dziwną, a zapachy, które wokół niej wirowały sprawiały, że Leith naprawdę nie wiedział, co dzieje się w głowie jego małżonki.
Mężczyzna usiadł skrzyżnie naprzeciw taboretu. Złapał żonę delikatnie za kostki u stóp i czekał aż zacznie mówić.
Westchnęła.
- Miałam rację... - zaczęła cicho, zachrypniętym głosem Aurora - Moc jest we mnie, przenika mnie, tylko... zamiast zostać we mnie, jest jakby... wysysana.
- Przez kogo? - Leithowi wciąż wirowało w głowie po mentalnym ruchaniu ojca i był sobie w stanie wyobrazić teraz również i wyssanie mocy.
Aurora podniosła spojrzenie, by spojrzeć mu w oczy.
- Przez... - przełknęła ślinę. - Przez nasze dziecko.
Leith puścił stopy kobiety i odgiął się do tyłu wpatrując się w nią jak w ducha.
- I to nie jest normalne. U skrzydlatych, w sensie. Znaczy, bywa, że nienarodzeni potężni szlachetni osłabiają matkę, czerpiąc z niej pokarm i magię, ale to... dziecko - znów przełknęła ślinę i nerwowo odgarnęła włosy za ucho - żywi się głównie magią. Tak powiedziała Kira.
Do Leitha wciąż docierało jakoś tak mniej więcej tego co mówi do niego Aurora. Wciąż wpatrywał się w żonę.
- Znaczy chce… chciałaś mieć, dziecko? - język plątał się mieszańcowi w przerażeniu i panice przeskakując z czasu na czas. - w sensie teraz już masz… - złapał się za czoło i ścisnął mocno włosy, które wydały mu się dziwnie delikatne i jedwabiste w dotyku. Nie… to się nie działo…
- Myślałam, że to niemożliwe! - wstała gwałtownie, przewracając taboret. Kobieta spojrzała na mebel, jednak zamiast go podnieść zaczęła nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. - Mówiłam ci chyba, dzieci u skrzydlatych to rzadkość. Na dodatek ja jestem kaleką, a ty... jesteś półkrwi. Myślałam... zakładałam jakoś tak, że to niemożliwe w naszym przypadku. Nie wiem... Nie wiem co czuję, co powinnam czuć…
Leith westchnął, machnął ręką po czym podszedł do Aurory i przysunął ją do siebie. Czuł że jest zdenerwowana i chciał ją uspokoić. A tym samym siebie. Bogowie (mniej czy bardziej przewrotni) wiedzieli jak bardzo tego potrzebował.
- Przechytrzyli nas, jak zwykle. - powiedział przytulając kobietę.
Była sztywna w dotyku, pochłonięta swoimi obawami, ale nie opierała się. Wręcz przeciwnie, pod dotykiem mężczyzny jej mięśnie nieco się rozluźniły.
- Nie odzyskam mocy, dopóki ono nie wyjdzie z mojego ciała - powiedziała cicho - Co to w ogóle za dziecko, które żywi się magią? To brzmi jak... pasożyt.
Leith skrzywił usta w ponurym uśmiechu.
- Nie spodziewałaś się chyba nikogo innego, poza potworem. Dlatego sama myśl o posiadaniu dziecka zawsze mnie przerażała. Nie żebym zbytnio musiał się nad tym zastanawiać. Do niedawna przynajmniej.
- Ja też... - wyznała Aurora patrząc w podłogę, a potem dodała jeszcze ciszej - Będę okropną matką... o ile to coś w ogóle będzie dzieckiem.
- Co najmniej dziewięć lat… - powiedział Leith przypominając sobie po raz kolejny o swojej naiwności. - on wiedział, chłopiec w więzieniu, pozostali pewnie też, najpewniej królowa, może twoja matka, może nawet ten demon Ulv. Zagrano nami.
Przyjrzała mu się chwilę, nim odpowiedziała.
- Skąd mogli to wiedzieć? Znaczy, nie znam kresu mocy królowej, ale nie wydawała się wszechwiedząca. Ulva i Tulę nazwałabym mimo wszystko ignorantami, choć miewają przebłyski z uwagi na to ile lat już żyją. Tylko Chłopiec... czy on coś mówił? Coś o dziecku? - zainteresowała się żywo.
- Mam “go” przyprowadzić, choć to równie dobrze może być przecież “ona”, kiedy skończy dziewięć wiosen. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, ale on oczywiście już wtedy wiedział. Nawet jeśli my nie.
Aurora patrzyła na małżonka z rozdziawioną buzią.
- Ja.. jak mogłeś się na to zgodzić?
Leith uśmiechnął się smutno.
- Z próżności: nie chciałem sobie pozwolić na że jesteś schowana daleko. I z głupoty: nigdy nie planowałem mieć dzieci i pomyślałem, że ot jest jeszcze jeden powód by ich nie mieć.
- Cóż... pewnie podeszłabym podobnie do tematu i...
Nie dokończyła, bo drzwi do chaty gwałtownie się otworzyły. Stała w nich zdyszana Vanja, żywo coś gestykulując. Leith nie rozumiał tak szybko migających “znaków”, szybko jednak pojął przekaz - zostali zaatakowani.
Leith szycko przemyślał sytuację po czym zakomunikował.
- Uciekamy - zagestykolował do Vanji by podeszła bliżej i wyciągnął do niej rękę.
Oszpecona dziewczyna pokręciła odmownie głową, po czym wykonała gest braterstwa i... pobiegła gdzieś.
- Mój ojciec, Kira... nie możemy ich tak zostawić. - Powiedziała z determinacją Aurora, rozejrzała się, po czym marszcząc brwi rzekła do Leitha - Wyczaruj mi miecz. Albo inną broń.
- Wiem do cholery - wyburczał niezadowolony z sytuacji bękart - po prostu chciałem was najpierw przenieść i wrócić po resztę… - będąc zbyt wściekłym na dalsze tłumaczenia bękart skupił się na magicznej szufladzie pełnej żelaza.
Ta zmaterializowała się przed nimi z grzechotem. Aurora pospiesznie wybrała dwa miecze, po czym wyszła przed chatę.
Leith zaś przerzucił sobie przez skrzydła kołczan i pochwę z mieczem po czym chwycił łuk oraz kilka sztyletów.
- Coś dzieje się na południowych gałęziach, widzę, jak sypią się liście. Przeniesiesz nas tam? - zapytała kobieta, nie przyjmując chyba do wiadomości, że Leith chciał wpierw zadbać o jej bezpieczeństwo.
Nie marnując czasu choćby na marudne wzdychanie (które było jak najbardziej na miejscu!) Leith podążył za Aurorą, chwycił ją za ramię i przeniósł się wraz z żoną we wspomniane przez nią miejsce.
Tam omal nie wpadł w ognisty podmuch mocy, który napierał na Marcusa i Vanję, a właściwie tylko Marcusa, który z trudem, ale utrzymywał coś na kształt wodnej tarczy przed sobą i dziewczyną.
- To jeden z synów Starego Lisa - warknęła Aurora, wciąż uwieszona szyi Leitha.
Faktycznie, podmuch pochodził od unoszącego się na czerwonych, błoniastych skrzydłach rudzielca. Are - jak pamiętał z wizyty na Dworze Ognia Bękart.
- Proszę, proszę. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Przybyłem po księżniczkę, a przy okazji spalę bękarta Vasco. Jak miło. O i ty tutaj jesteś, Leith. Rozumiem, że zamierzasz zwrócić Aurorę jej matce. I nic innego do głowy ci nie przyszło... - zaśmiał się z własnego żartu, po czym jedną dłoń skierował w stronę mężczyzny i jego żony, a połowa podmuchu gorącego powietrza błyskawicznie skierowała się na nich.
Bękart i jego żona jednak natychmiast znaleźli się za plecami rudzielca a uzbrojone już w sztylety dłonie Leitha spadały właśnie na piegowaty kark mężczyzny... odbijając się od niewidzialnej bariery ochronnej.
- Jak niegrzecznie... - mruknął rudzielec i dotknął boku Leitha. Momentalnie rozniósł się smród palonej skóry.
- Leith! - krzyknęła Aurora i balastem ciała spróbowała odciągnąć męża gwałtownie na bok.
Bękart miał ochotę powiedzieć rudemu to, co powiedział kiedyś jego bratu czyli “weź umrzyj” ale w zaistniałej sytuacji z jego gardła wydarł się tylko jęk boleści. Leith miast odskoczyć powalił się na piekliwą rękę skrzydlatego i postanowił zniknąć wraz z nim na morskie dno, daleko, aż w okolice Dworu Wody. Zamiast bowiem myśleć i mówić o swoich życzeniach, wolał je urzeczywistniać. Chcąc jednocześnie oszczędzić żonie mil podmorskiej podróży, niczym poczciwy ludzki mąż odepchnął ją na bok.
“Moment” - pomyślał nie będąc pewien czy księżniczka jest w stanie go usłyszeć.
Chyba nie usłyszała, bo ostatnie, co zobaczył, to jej wielkie, przestraszone oczy. To była jednak chwila. Zaraz potem ciała Leitha i skrzydlatego otoczyła morska kipiel. Zamiast parzyć, dłoń Arego zaczęła syczeć jak zraniony wąż. Rudzielec zaczął się szamotać jeszcze bardziej i wydawało się, że jeśli chodzi o siłę mięśni, może zdobyć zaraz przewagę nad Leithem.
Bękart nie zamierzał jednak siłować się czy napierać na rudzielca, przeciwnie - czmychnął od niego najszybciej jak to możliwe, Leith zerknął na skrzydlatego raz jeszcze, wydawało się, że syna Lisa ogarnia prawdziwa panika, po czym zniknął już siebie samego z powrotem tam skąd przybył, gdzie rzucił się za Aurorą.
Złapał ją w porę, nim spadła plecami na jedną z gałęzi. Kobieta wczepiła się w jego szyję mocno.
Leith wylądował na drzewie i z jego korony rozejrzał się w sytuacji na wyspie. Wypatrywał Marco, Vanji, Kiry czy czerwonowłosych okuwieńców i ich sprzymierzeńców.
- Moje skrzydła... nie działają - szepnęła mu do ucha Aurora, starając się opanować drżenie głosu. Szybko jednak i ona zaczęła przyglądać się pozostałym. Kiry nigdzie nie było, natomiast Vanja siedziała nad nieruchomym, wyraźnie poparzonym Marco.
Leith pojawił siebie i Aurorę obok tej pary. Bękart medykiem nie był, ale w porównaniu ze swoimi towarzyszami pewnie mógłby być, kiedy trzeba było opierać się na wiedzy a nie czarach. Mieszaniec przepatrzył stan Marco. Oparzenia na jego ciele były rozległe, lecz nie wyglądały na zagrażające życiu.
- Dobra, teraz naprawdę spadamy - zakomunikował Leith po czym pokazał jeszcze pytająco do Vanji:
“Wielka uzdrowicielka?”
Dziewczyna wydawała się bliska płaczu, a jednak wciąż zdyscyplinowana. Pociągnęła tylko nosem i pokazała gdzieś w przestrzeń. “Zabrali ją”.
- Nie możemy ich tak zostawić. Ja nie mogę - powiedziała tymczasem Aurora, odrywając się od Leitha i siadając przy ojcu.
Leith przewrócił oczami bo i tak przecież nikt się na niego nie patrzył. Bękart nic już nie mówiąc złapał Vanję na ręcę i uwiesił ją sobie na szyi a następnie chwycił bezceremonialnie dłoń Aurory oraz nieprzytomnego teścia.
Właśnie nadszedł czas na rodzinne wczasy w górach…. po drugiej stronie muru. Jednak Vanja tym razem wyraźnie zaprotestowała. Aurora przyjrzała się dziewczynie.
- Jej chodzi o to, że tutaj żyje wiele stworzeń pod opieką ojca. Nie zostawi ich. Myślę... myślę, że powinieneś nas zostawić. A ojca zanieś na Dwór Wody. Tam się nim zajmą.
- Nie mogę cię, was nigdzie samych zostawić! - Leith był równie sfrustrowany co zmęczony co ranny co głodny (bo to ostatnie zawsze towarzyszyło stanom wspomnianym wcześniej)
Bękart jednak przede wszystkim nie miał zwyczajnie siły dowodzić swoich racji w dyskusjach z kobietami, dlatego z rezygnacją chwycił tylko Marco by pojawić się w komnacie leczniczych sadzawek na Dworze Wody. Udało mu się to bez problemu. Wyglądało też na to, że byli tu sami.
Na to akurat Leith nie miał zamiaru narzekać, teść był chłop duży i leżąc w jednym z tych leczniczych bajorek sił nabierze rychło pewnikiem. Brak konieczności marnowania nieposiadanego czasu na interakcje z tubylcami był bękartowi diablo na rękę. Mieszaniec złożył Marco w leczniczej niecce. Jeśli chodziło o rany własne to Leith zrobił już wcześniej rachunek sumienia który nakazywał je po prostu przechodzić - trzeba było mężczyźnie wracać co rusz do dziewczyn a nie cackać się z sobą samym jak baba.
Tak też bękart uczynił.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline