Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2020, 22:07   #18
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Kilka dni wcześniej

Dwóch mężczyzn siedziało na werandzie budynku skleconego z drewnianych bali, smoły, cienkiego cementu i blach poprzykręcanych w miejscach, gdzie w zależności od pogody dziurami wlewał się kwaśny deszcz lub wsypywał piach z pustkowi. Dziś było niemiłosiernie gorąco, więc uciekli z wnętrza rozgrzanego jak piekarnik i liczyli choć na bryzę kurzu, która schłodzi spocone ciała. Jeden uniósł się lekko nad taboret, odlepiając od nóg przywierający do skóry materiał spodni, drugi siedział niewzruszony, ze stoickim spokojem ignorując cały dyskomfort rzucany w niego przez niesprzyjającą aurę. Wokół wznosiło się jeszcze kilka podobnych budynków, z czego większy naprzeciwko, pełniący rolę baru i motelu. Do odwiedzenia przybytku zachęcał przekrzywiony szyld z uśmiechniętą pin-up girl z zadartą zalotnie spódniczką ponad zgrabne udo. Farba była wyblakła i wykruszona, ale widać ktoś ambitny próbował odświeżyć malunek. Zabieg godny pochwały, lecz o ile noga z bucikem wyszła jeszcze jako tako, to uśmiech przypominał teraz przesadnie wyszczerzonego klauna z rozmazanym makijażem.

Idziesz na dno, klecho – starszy facet ściągnął w krzywym grymasie twarz pooraną zmarszczkami, przypominającą ziemie po wyschniętym jeziorze. – Pograj trochę z dziećmi, zanim rzucisz wyzwanie dorosłym – uderzył w rozklekotany zegar, przełączając odmierzanie czasu na drugiego z graczy. Nie był stary w przedwojennym znaczeniu tego słowa. Miał może z pięćdziesiąt lat, jednak surowe warunki i znaczne obniżenie średniej umieralności, czyniły go w oczach pozostałych mieszkańców pustkowi osobą leciwą.

[MEDIA]https://images.chesscomfiles.com/uploads/v1/blog/367764.84a8a7dd.668x375o.615cea939ac2@2x.jpeg[/MEDIA]

Czy mi się wydaje, czy twoja wskazówka wciąż się przycina i wolniej cię liczy? – mężczyzna ubrany jak grabarz, taki z lepszej firmy pogrzebowej, pochylił się nad planszą, przyglądając uważnie rozkładowi figur. – A myślałem, że gdy z pokera przerzucę się na szachy, przyjdzie mi rzadziej wieszać oszustów – przesunął piona pod bicie z cwaną miną, że gdy przeciwnik się złapie to wpadnie w matową pułapkę.

Kogo ty chcesz nabrać? – dziadek wyciągnął pewnie ręke ku planszy, jednak w połowie ruchu zawahał się i zwątpił – Hmmm hmmm – pochrząkiwał, licząc coś w pamięci.

W takim momencie?! – człowiek z bielejącą czaszką wytatuowaną na twarzy, poderwał się z miejsca, jakby ktoś nagle krzyknął mu do ucha. Rozcierał je i uderzał otwartą dłonią, chcąc pozbyć się piszczenia. – Bądźcie przeklęci wy i wasze dzieci do pięciu pokoleń! – klął, tupiąc wyposażonymi w ostrogi butami po drewnianym podeście, obracając się przy tym w jakimś dziwnym upiorno-kowbojskim tańcu.

Eeej ejj, nawet nie próbuj uciec od przegranej, zwalając na te swoje „duchy” – starszy protestował, obserwując oponenta pobłażliwym wzrokiem. Nie znał go za dobrze, bo ledwie od kilku miesięcy, gdy od czasu do czasu przyjeżdżał do osady, ale wiedział, że to cwaniak równie duży jak on sam. Poza tym był całkiem przydatny dla mieszkańców, to i go zaakceptowali. Zrobił nawozy, co wspomogły uprawy, poskładał Karla, gdy pług wystrzelił i przeorał mu nogi. Miał swoje odpały, ale kto w tym świecie ich nie miał.

Nie tym razem, Sam – krople zimnego potu pokrywały rosą twarz bladego jak płótno mężczyzny w surducie. Stał z oczami wbitymi w niewielki pakunek leżący na skraju stołu, prezent, który miał przekazać bratu rywala. Ociekał krwią, strugi spływające po drewnianych nogach i przesiąkające przez deski blatu układały się na podłodze w rozmyty kształt róży.

[MEDIA]https://png.pngtree.com/thumb_back/fw800/background/20191014/pngtree-watercolor-rose-abstract-brush-background-image_319369.jpg[/MEDIA]


Nowa nadzieja, obecnie


Truposz w świetle dnia wydawał się nieco mniej straszny. Kościste tatuaże, które w nocy przebijały się na pierwszy plan, dając wrażenie kroczącego w ciemności szkieletu, nikły, przygaszone promieniami wczesnego słońca. Nie dało się odmówić wzorom kunsztu wykonania. Na pewno robił je wirtuoz i bardzo prawdopodobnie kosztowały mężczyznę majątek. Nie bez przesady byłby też osąd, że na ich podstawie można udzielać lekcji anatomii. Ubiór, choć elegancki, pod jaśniejącym niebem ujawniał wszelkie swoje mankamenty. W wielu miejscach przetarty, zakurzony i mimo widocznych prób utrzymania go w jak najlepszym stanie, nosił wyraźne ślady długich podróży.

Świt nadszedł szybko. Caleb poświęcił uwagę ekwipunkowi zabitych o tyle o ile posiadali przedmioty lekkie i łatwe w transporcie, jak chemia, używki i amunicja. Więcej czasu przeznaczył pomocy przy zakopywaniu zmarłych, odprawieniu ceremoniałów pogrzebowych i wsparciu żałobników. Mimo, że ludzie często bywali zamknięci na jego słowa, obowiązki grabarza i pasterza dusz uważał za jemu przypadającą misję. Nim ciało Maxa Dixa opuszczono do grobu, włożył mu nabój do ust. Opłata za podróż na drugą stronę, żeby nie musiał błąkać się długo po ziemi, samemu szukając drogi. Pożegnał spoczywającego na dnie uniesieniem kapelusza i dorzucał łopaty piachu, aż przykryły grubą warstwą jego zwłoki. Wbrew logice rytuały miały moc sprawczą, jakby skupienie woli i chęć pomocy skatalizowane przez symboliczny gest mogły wesprzeć zmarłego w jego pierwszych krokach w krainie śmierci.

Ledwo co złapał trochę snu po nocy pełnej trudnych decyzji, przyszło mu podejmować kolejne. Dwa obozy podzielone na jeszcze mniejsze frakcje, zebrały się na środku osady ścierając w bitwie na rozpoznanie swoich potrzeb i dojście do porozumienia czy chociaż kilka z nich będzie wspólnych przy jednoczesnym wyrwaniu jak największych korzyści dla siebie.

Pomogłem wam w ramach spłaty przysługi – Truposz wyjaśnił, zwracając się do ludzi z Alternatywy, przy okazji uzasadniając swoją nieobecność przed Caroline, która dość długo czekała na jego powrót – ale teraz równie dobrze nasze drogi mogą się rozejść, może nawet powinny, jeśli w słowach Vanhoosa była choć krztyna prawdy.
Zasiał ziarno ciekawości. Nie od wczoraj chodził po ziemi i wiadomym mu było, że niebezpieczeństwo płynące posiadania z tajemniczych części robota z Tahoe słabiej uderzy w niego, jeśli zagrożenie rozproszy się na sześć osób, zamiast dwóch.

Jeśli boisz się jego ludzi – odezwał się John wskazując na Vanhoosa - to lepiej będzie odpierać ich w szóstkę niż w dwójkę i jak najszybciej ściągnąć tu ochronę Alternatywy… a jak mi się wydaje zawartość bunkra ich zainteresuje.

Bardziej tych, którzy trzymali mu nóż na gardle – Samedi sprecyzował – Podróżowanie z nami to wyrok, a ja nie chcę mieć was na sumieniu – skłamał. „Bronił się” jeszcze dla pozoru, choć słowa żołnierza w złomiastej zbroi były dokładnie tym co chciał osiągnąć.

Ty już się o mnie nie martw, tylko o mieszkańców Nowej Nadziei - odparł John – Jeśli ci, o których mówisz są tacy groźni to Azylanci nie mają szans. Albo pomożesz nam z ściągnięciem pomocy Alternatywy albo będziesz miał na sumieniu ich wszystkich. A ja i Coltowie swój los wybieramy sobie sami.

Boguchwał przyglądał się Truposzowi… i zerkał na Ritę. W końcu się uśmiechnął refleksyjnie i powiedział z namysłem.
Wszyscy kiedyś umrzemy. Dziś, jutro, za rok, kula, nóż, starość, czy choroba. Liczy się tylko czy ma się za co umrzeć. Macie za co umrzeć? Cel? Nadzieję? Pragnienie? – dopytywał.

Mam po co nie umierać. Nastały takie czasy, że naprawdę nie warto – kapelusznik rozłożył szeroko ramiona, tworząc całym sobą kształt krzyża rzutujący za nim długim cieniem w nisko zawieszonym słońcu – Więc jak przyjdzie waszym kościom z powodu przeklętego złomu bieleć w palącym słońcu pustyni, nie miejcie pretensji, ostrzegałem – poczuł się idealnie usprawiedliwiony. Pierwszą część negocjacji miał za sobą.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 07-08-2020 o 07:28.
Cai jest offline