Młot na erpegowców | Rita, Truposz, Boguchwał
Boguchwał spojrzał na kobietę. Ritę. Zdanie kapelusznika było już znane, a jej?
Rita nie wsłuchiwała się zbytnio w rozmowę. Jeśli Caleb chciał się mieszać w sprawy porządniaczków z ADA, to jego problem. Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że mniej przystojny (w jej opinii) z bliźniaków dość ostentacyjnie na nią patrzy. Na jego pytanie, które padło wkrótce potem, wzruszyła ramionami.
— Umieranie za cokolwiek jest tak samo sensowne, jak umieranie za nic. Ostatecznie i tak kończysz jako zimny trup — stwierdziła, następnie zarzuciła głową i przyjęła bardziej nonszalancką postawę — Mi tam nie śpieszno do transformacji w gnijącą kupę mięcha. Nie myślę o takich niepotrzebnych rzeczach, skupiam się wyłącznie na przetrwaniu.
Może i zabrzmiało to szorstko, ale Caroline skonstatowała, że lepiej będzie pewne kwestie stawiać jasno. “Banda górnolotnych marzycieli, filozofów i bojowników o wolność, tak, tego nam trzeba było Wilburn” dodała po chwili w myślach. Owszem, kobieta była duszą towarzystwa, ale też nie chciała dać się wciągnąć w jakieś fantasmagorie o odbudowie ameryki. Znała ten typ ludzi, organizację zdążyła poznać od podszewki dorastając w Carson City. W danym momencie żywiła wielką nadzieję, że współpraca z tymi ludźmi ograniczy się wyłącznie do załatwienia spraw w bunkrze. Nie mówiąc o tym, że dla niej dwoje to już tłok, zaś szóstka, to już prawdziwy tłum, a więc stanowczo zbyt wiele. W takiej liczbie nie można było zachować dyskrecji (pachołkowie ADA nawet nie wyglądali na wielbicieli konspiracji, na co wskazywało ich uzbrojenie i dwa ciężkie pancerze). Podział jadła, wody czy łupów też prezentował się w takim przypadku nieciekawie. Rita stwierdziła, że dopóki będzie traktować ich szorstko, to nie będą nawet próbować wciągnąć jej w swoje problemy i interesy. W danym momencie liczyła się tylko robótka dla Damona. A następnie? Viva DiskCity!
Boguchwał uśmiechnął się lekko.
- Oto mamy chodzącego trupa, co prawi o życiu i śmierci, moralności, ale nie chce umierać…- przewrócił oczami - ...i mamy łuczniczkę, co myśli tylko o przetrwaniu, własnym? Ciekawa z was para, ale Twoje podejście Rito rozumiem bardziej.
Przechylił głowę lekko na bok i skrzyżował ręce na piersi.
- Jednak bycie samotną wyspą jest zaledwie nędzną egzystencją. Tak jak Syndykat. Im też tylko zależy na nich samych i nikim więcej. Moja przyszyszłość, przyszłość Stanów, droga Alternatywy… to jest moja ścieżka. Ne wydarzy się to za mojego życia, ale podejmę wszelkich starań, by Syndykat zachwiał się w kolanach, by ludziom żyło lepiej, by Skalani Komuniści zostali wypaleni… By życie wróciło do normy. Za to walczę i za to umrę. NIe dlatego, bo to ideał, ale dlatego, bo to jedyna słuszna droga. Droga, która ma szansę się ziścić.
Prychnął i wzruszył ramionami, rozkładając ręce na boki, by dodać dużo ciszej tylko dla uszu ich małej zebranej grupy.
- Poza tym, to naprawdę nieźle płacą, lokum, sprzęt, opieka medyczna, wyżywienie…
- Znacie sentencje „Jako w Niebie tak i na Ziemi” – Truposz obruszył się poirytowany, że znowu musi wyjaśniać rzeczy ludziom, którzy dokładnie wiedzą co ich czeka po śmierci, bo z pewnością byli i widzieli. – No to wam powiem, są prawdziwe. W Niebie trwa wojna, a odkąd trwa, bramy zamknięto na głucho – rozpoczął kazanie, wywołany na ambonę przez jednego z braci.
- Nikt nie wchodzi, ani nie wychodzi już od bardzo dawna. A teraz zgadnijcie, co się stanie, gdy masa dusz przesyconych negatywnymi emocjami, często zagubionych, nawet nieświadoma własnej śmierci zostanie pozostawiona w Zaświatach sama sobie – powątpiewający w jego intencje technik zdawał się lubić logikę – Ratowanie tego miejsca nic nie da, najpierw trzeba znaleźć sposób by uratować tamto, albo chociaż nauczyć się jak w nim funkcjonować bez krzywdy. Potem dopiero można dać sobie przywilej umierania – zakończył dobitnie.
Za szkiełkami przeciwsłonecznych okularów korekcyjnych Rita wyraźnie przewróciła oczami. Zaczynały się przemądrzałe i umoralniające gadki, a Truposz w dodatku nie mógł sobie darować swojego metafizycznego pierdolamento. Wyglądało na to, że nadszedł już czas, by ruszyła dupę w troki i usunęła się ze sceny. Atmosfera nie była odpowiednia dla ludzi z jej rodzaju. Ale nie zamierzała odchodzić bez słowa i dogadania tematu z towarzyszem...
— Jak na ludzi dążących do restytucji państwa, to nawet nie stać was na prawidłowe przedstawienie się. Za to łatwo przychodzi wam wchodzenie z buciorami w czyjeś życie i wypytywanie o intymne motywacje — powiedziała szorstko w kierunku Boguchwała, szczególnie poruszyło ją porównanie do Syndykatu Czaszek, który uczynił jej tyle krzywdy — Ameryka jest wszędzie, nie tylko tam, gdzie posadzicie dupska. No i ten kraj to ludzie, nie kawał ziemi ujęty w kreski na mapie. A ci chcą jeść, pić, czuć się bezpiecznie i… przeżyć. Nie traktujcie ich tak protekcjonalnie, skoro zamierzacie im pomóc.
Następnie, nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do wprost do Wilburna.
— Pytałam, co sądzisz o propozycji burmistrza Damona. Idziemy do tego Azylu, czy chcesz jechać dalej do… wiesz gdzie — przerwała pod koniec, nie zamierzała zdradzać swoich planów ludziom ADA, jeszcze by zaczęli wypytywać, albo chcieli skonfiskować ich towar z Tahoe, prawem samozwańczych obrońców państwa.
— Wydaje mi się, że to, co moglibyśmy tam wygrzebać, zrekompensuje nam drobne opóźnienie — dodała — Tutejsi kryli nasze dupska, więc można im przy okazji pomóc.
|