Dzień 09; 06:45; laboratorium, Seth, Vicente
Anubis zeskoczył nagle z fotela i pobiegł do drzwi. Wtedy go zauważyli. Patrzącego z zafascynowaniem na ocierającego się o nogi zwierzaka. Spojrzał na Seth z lekkim rozbawieniem i potrząsnął saszetką z kocimi przysmakami.
- Mogę? - spytał.
Seth siedzieli z głową podpartą dłonią i bez owijania w bawełnę gapili się po prostu zwyczajnie w sufit, nie robiąc absolutnie nic sensownego. Z zadumy wyrwało ich dopiero grzechotanie kocich przysmaków, czemu towarzyszyło potrząśnięcie głową godne psa, który właśnie się obudził po popołudniowej drzemce.
-Tak… jasne. Jasne - odparli mrugając szybko, chyba żeby odzyskać kontakt z rzeczywistością.
Anubis zaczął w tym krótkim czasie oczekiwania na odpowiedź, dopominać się o jedzenie niezwykle… wokalnie. Kolokwialnie mówiąc, darł mordę jak opętany, kręcąc ósemki między nogami Vicente i wlepiając w niego "shrekowe" oczy.
Informatyk wyciągnął kilka przysmaków i rzucił je pod nogi, chyba obawiając się je podać zwierzęciu z ręki. Przez chwilę patrzył jak znikają, by później wysypać pozostałość torebki.
- Śnimy? - spytał nie przerywając obserwacji kota.
- Nie - odparli bez dłuższego zastanowienia, obserwując bezmyślnie Anubisa - Poziomy serotoniny, acetylocholiny, kwasu gamma-aminomasłowego, hipokretyny i wszystkich pozostałych… w normie - wyrecytowali z pamięci - Nic nie wskazuje na to żebyś spał.
- Hmmm…
Wiadomość zasmuciła Vicente, a może tylko wprowadziła w zadumę. Usiadł i rozparł się w wolnym fotelu wpatrując się zamyślony w jakiś odległy, nieistniejący obiekt.
Seth zdawali się wyrywać ze swojego letargu, kiedy Vicente zapadał w swój. Spojrzeli na hakera, a ich brwi zbiegły się ku centralnej części twarzy, tworząc ostatecznie przepiękną mewę - Co się dzieje? - zapytali w końcu, głosem wypełnionym troską i czymś jeszcze, czego na pierwszy "rzut ucha" Vicente nie potrafił zidentyfikować.
- Brak odpowiedzi - odparł przenosząc wzrok ze ściany na lekarza. - Pytania "dlaczego" i "jak" zostają bez odpowiedzi.
Seth zastanowili się chwilę nad odpowiedzią Vicente, po czym skinęli głową ze zrozumieniem. Rozejrzeli się nerwowo po pomieszczeniu, jakby uciekając wzrokiem i rozważając coś - Mogę się czymś z Tobą podzielić? Tylko… Między nami? - zapytali nie patrząc na rozmówcę.
- Ehmmm… - potwierdził.
- Nie wiem co robić… jeśli chodzi o Archimedesa - zaczęli, przesuwając wzrokiem po podłodze by ostatecznie utkwić go w informatyku - Nie chcę tam iść. Boję się… ale nie chcę też zostać tutaj. Sami. Tony… - westchnęli przymykając na chwilę oczy. Vicente mógł już teraz zrozumieć ten drugi ton, który słyszał w ich głosie wcześniej. To było drżenie. Strach. - Tony zachowuje się irracjonalnie. Jego decyzje… nie mają sensu. Jesteśmy na złej orbicie, co chwilę będziemy tracić kontakt z Aurorą… na dodatek kazał tam iść wszystkim z nas, zupełnie bez ładu i składu. Boję się że jego decyzje doprowadzą do tragedii. Nie wiem… nie wiem co robić - oczy Seth zaszkliły się lekko gdy skończyli wyrzucać z siebie wszystkie te przemyślenia. ImNie wyglądało to jednak na wzruszenie tylko objaw bezgranicznej bezsilności.
W oczach Sancheza zapłonął jakiś niebezpieczny ogień. Przez chwilę patrzył się na Seth nim odpowiedział.
- Nie jesteś sama… w obawach.
Zabębnił palcami po oparciu fotela. Spojrzał na Anubisa, który po zjedzeniu zaszył się w kąt i zwinąwszy w kulkę uciął drzemkę.
- Zbyt mało… nas. Bez zbrojnego ramienia przewrotu nie będzie. Róbmy swoje. - Chwilę wahał się czy jeszcze coś dodać po czym zmienił zupełnie temat. - Ogrodnik może pomóc w przywróceniu ogrodu do porządku.
Płynność w zmianie tematów nie należała do mocnych stron Vicente, ale Seth zdążyli się już do tego przyzwyczaić podczas poprzednich rozmów. Co prawda i tak chwilę zajęło im poskładanie myśli do kupy, ale odpowiedzieli dość płynnie - Tak, dzięki za pomoc z tym. Główną część spryskamy z Agnes pestycydem, żeby pozbyć się gęstwiny i dostać do głębszych części po próbki roślin. Problem stanowi instalacja. Potrzebujemy czegoś na tyle małego co może się tam dostać i przynajmniej przebić.
- Hmmm… Mam odpowiednie maszyny. Już pracują. Nie wiem jednak czy poradzą sobie z pnączem.
- Zobaczymy. Najwyżej ja tam wejdę - zaśmiali się, ale po chwili zamknęli usta i znów zmarkotnieli w ciszy.
- Hmmm… - przyznał Vicente. Przez chwilę siedział w milczeniu, po czym niespodziewanie wstał i bez słowa ruszył w kierunku drzwi.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |