Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2020, 11:15   #148
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nana wiła się we wnętrzu głowy anioła śmierci. Czuł jej ból, jej strach. Chciała pomóc, ale sama nie wiedziała co ma czynić. Krocząca na nich bestia, była czymś czego umysł zakonnicy ująć nie potrafił, mimo iż współdzieliła wspomnienia z Halaku. Shateielowi z trudem udało się ją przekonać, by skryła się we własnych wspomnieniach. Obiecał że zawoła jeśli tylko to przeżyją. Spomiędzy sterczących jak kotwy zębisk stwora wydobył się bulgotliwie groteskowy rechot. Potwór postąpił do przodu - ciężko i powoli. Zdawał się chłonąć atmosferę złamanego morale oraz rosnącej desperacji obrońców. Niemal taplał się w strachu istot, które przecież, w pierwotnym planie Wszechmogącego, całkowicie pozbawione były takich drobnostek jak wątpliwości, lęk czy instynkt samozachowawczy. Nana nie do końca potrafiła zrozumieć zachowanie tego potwornego umysłu skrytego za niezliczonymi warstwami powykręcanych tkanek - z tego, co wyjawili jej pobratymcy, byt ów słynąć miał z taktycznego geniuszu, jego intelektualna sofistykacja miała nie mieć sobie równych - jednak tytan z pulsujących mięśni nie przejawiał tych cech. Operował przede wszystkim na instynkcie. Owszem, był sprytny, wykorzystywał swe ciało do granic możliwości, znał jego najskuteczniejsze zastosowania na tym polu mordu, ale... obeznanie to przywodziło na myśl raczej polujące zwierzę. Czy taką właśnie cenę płacili Spętani zamieniając więzienie nieożywionych przedmiotów na cielesną powłokę? Ich wyższa świadomość zalewały pierwotne instynkty, sprowadzając ich do roli dzikich bestii? Możliwe. Całkiem możliwe. Shateiel nie mógł jednak poświęcić więcej czasu tym rozmyślaniom. Reszta anielskich piechurów zdążyła już opuścić przedświątynny plac - ostali się na nim tylko Shateiel i Valerius. Mieli co prawda wsparcie kanonierów z okien powyżej, ale... ręce owych miotaczy były i tak już pełne roboty, koncentrując ogień broni palnej i mistycznych pocisków na stworzonej przez monstrum wyrwie w murze. Mimo ich starań, do środka stopniowo napływało coraz więcej powykręcanych karykatur z kikutami miast skrzydeł. Natomiast przewodzący im gigant naprężał właśnie dolne łapska. Płyty świątynnego dziedzińca zajęczały w proteście, trzaskając i pękając pod jego naciskiem.
- Val… - Shateiel chwycił ryżego anioła za ramię. - Chyba czas na odwrót.
Anioł śmierci rozpostarł swe skrzydła na wypadek gdyby ewakuacja miała się odbywać w powietrzu a nie biegiem. Płomiennowłosy dał się targnąć do tyłu. Zrobił nawet dwa czy trzy niemrawe kroki wspak w kierunku świątynnych wrót, gdzie, obrawszy pozycje obronne czekały niedobitki anielskich piechurów. Tyle, że... Val zaparł się, stanął okoniem w połowie drogi. Odwróciwszy się, by zobaczyć powód tego guzdralstwa, Shateiel nie odnalazł na twarzy swego wspólnika tego, czego się spodziewał - heroicznego pragnienia konfrontacji nakrapianego słabo ukrywaną chęcią oddania życia za sławetne ideały. Miast tego na facjacie Valeriusa widniało... skonfundowanie. Zafrapowanie, brak zrozumienia. A podążając za jego wyciągniętą jak długa szyją i na wpół zmrużonymi oczyma, można było odnaleźć źródło tego nastawienia
- Stary… jeśli cię naszło na rozkminy życiowe.. - Nana próbowała pociągnąć mężczyznę za ramię odpychając się skrzydłami. - To cholernie zły moment.

Ruch anioła śmierci okazał się... względnie skuteczny. Na tyle skuteczny, żeby oddzielić płomiennowłosego od podłoża i przeciągnąć go, sunącego podeszwami butów, prawie że pod samo świątynne wejście. Jedyną oznaką buntu - miast narowistości, ktróej oczekiwał Shateiel - okazał się niemrawo wyciągnięty w stronę monstrum paluch mężczyzny. Nie tyle oskarżycielsko, co informatywnie, wskazująco.
- Patrzaj lepiej tam, kurwa.
Halaku w końcu popatrzał. Podobnie jak reszta dawnych aniołów. Na wysokości łba bestii, z początku prawie niedostrzegalna w tym świetle i pod tym kątem. Pojawiła się cienka, pionowa szczelina. Szeroka ledwie na kilka centymetrów i zawieszona na niczym prócz powietrza. W momencie, gdy monstrum, zbyt zaślepione rządzą mordu, by zauważyć nowe zagrożenie, dokonało swego drapieżnego skoku, z wyrwy wyłoniła się dłoń. Znajoma dłoń, pozbawiona reszty znajomego ciała, trzymająca mało znajome narzędzie - szpikulec ociekający płynnym złotem, który zagłębił się w lewym oczodole potwora po samą rękojeść. Rażona - bardziej zagadkowością i niemożliwym do udźwignięcia absurdem sceny niż cierpieniem płynącym z otrzymanego ciosu - bestia opadła ciężko na ziemię. Wtedy też wszystko zamarło. Cisza spowiła plac, a sylwetki, zarówno obrońców, jak i agresorów, zastygły jak zaklęte w kamień.

- Co to? - Shateiel zamarł i sam opadł na ziemię, nie kryjąc jednak skrzydeł. Wpatrywał się zafascynowany w całe wydarzenie, czując nawet jak Nana w jego umyśle wygląda ze swej kryjówki z zaciekawieniem. - A może.. Jednak powinniśmy zwiać? Co jak to jebnie?
Słowa anioła śmierci nie tylko pierwsze przełamały ciszę. Okazały się również (pośrednio) prorocze. Pierwszy zrodził się krzyk. Lub przynajmniej dziewczynie zdawało się, że odgłos ten ma funkcję krzyku pełnić. Bardziej przypominało to ryk zrodzony z trzewi ziemi, wydźwięk nieludzkiego bólu przeplatanego z niemożliwym do oddania słowami gniewem. Nie, nie gniewem. Pierwotnym szałem, furią, karmazynowym obłędem. Dźwięk obrastał w ton i natężenie z każdą mijającą sekundą. Pod naporem roztaczanego wokół przez bestię szaleństwa, ziemia na powrót zaczęła się trząść. Fragmenty rusztowania oraz niedobitki szklanych odłamków ze świątynnych witraży zaczęły bębnić o grunt jak grad. Jeden ze strzelców wypadł z okna i gruchnął o płyty dziedzińca. Niektóre z mięsnych bestyj na skraju placu odzyskały wystarczająco werwy, by, skowycząc jak zbite psy, dać drapaka za barykadę. A potem dalej i jeszcze dalej, nie oglądając się ni razu za siebie. Nieludzki gigant zaczął się trząść. Niepozorne tiki nerwowe szybko zmieniły się w targające całym ciałem spazmy. Przytłaczające swoją masywnością mięśnie stworzenia zaczęły pulsować. Wirować. Pękać, a potem ponownie się scalać. Shateiel miał wrażenie, że spogląda na wzburzony ocean tkanek. A pulsujące w jego odmętach bursztynowe iglice energii nie zwiastowały nic dobrego. Valerius wyrwał mu się przyjacielowi. Przez orający bębenki łomot wciąż trwającego wrzasku anioł śmierci wyłapał jedynie dwa słowa: “masz” i “rację”. Annunak rzucił się w stronę rozciągniętego na betonie strzelca i poderwał go na równe nogi, ciągnąc w stronę świątynnego wejścia, Shateiela i reszty upadłej bandy. Anioł śmierci zaczął biec ile sił w nogach już gdy dostrzegł drgawki wielkiej bestii.
- Val! W nogi! - Starał się przekrzyczeć przez wypełniający plac hałas, ale głos Nany gdzieś w nim utonął. Otworzył wrota szerzej przed nadciągającym rudzielcem i, gdy tylko gdy ten przekroczył próg, zabrał się za ich zamykanie. Pozostali obrońcy wzięli z niego przykład. Wibracje targające strukturą osiągnęły masę krytyczną. Nim jednak krzyk bestii przerodził się w eksplozję, a plac na zewnątrz zalały fale płomieni oraz złotego światła, ocalali skrzydlaci zdążyli zatrzasnąć za sobą wrota.

Shateiel, dyszany, oparł się o barierę, czując jednak bijący od niej gorąc odsunął się. Jeszcze przez chwilę towarzyszył mu zupełny bezgłos, jeśli nie liczyć przyćmiewającego sobą wszystkie inne dźwięki dzwonienia w uszach. Halaku spojrzał na drzwi.
- To.. może spłonąć, lepiej schowajmy się głębiej. - Z ulgą odnotował, że słyszy własne słowa. Zaraz potem podszedł do Vala by pomóc mu z nieprzytomnym strzelcem.
 
Aiko jest offline