Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2007, 17:18   #22
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; komnaty kwatermistrzostwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Hida w milczeniu zabrał się za robotę. Nie szło mu szczególnie szybko, ale nie zrażał się tym. Zaczął od uważnego oglądnięcia co właściwie ma i co powinien z tym zrobić. Kiedy ułożył sobie już pewien plan, rozległo się pukanie.

- Sumimasen, Kaiu Saotome jestem. Mam przydział do kwatermistrza - niepewny głos poniósł się od progu. Staruszek przewrócił oczyma:

- Na litość Jizo, czy to oznacza, że muszę wyjść na prób aby Cię powitać, Kaiu-san? Wejdź, roboty jest od groma i nie musimy bawić się w szczegóły godne wizyty w Otosan Uchi!

- Hhai! - odpowiedział szybko wchodząc Saotome.

Zaciekawiony Akito spojrzał na przybysza: niewysoki, mocno objuczony, miał chyba z pięć katan przytroczonych do zapakowanego do pełna plecaka, pociągłą, chłopięcą buzię trzynastolatka przyozdabiał niepewny, powitalny uśmiech, walczący o miejsce na lekko pobladłej twarzy z nerwowym grymasem.

Chłopak podszedł do kwatermistrza i skłonił się głęboko, z ulgą zestawiając plecak.

- Sensei, słyszałem, że zastanę tu Hida Akito-san? - rzekł, kładąc jakieś papiery przed samurajem Kaiu.

- Niesamowite, więc oprócz sprawnego języka masz także sprawne uszy. To takie niezwykłe u młodych. - zgryźliwie odparł kwatermistrz, bardziej z nawyku niż po namyśle.

"Uaaah! Biedny dzieciak." pomyślał Akito widząc, jak tamten zalewa się rumieńcem. Kwatermistrz zaś kontynuował:

- Hmmm... przydzielili Cię do Ti Shina... to problem, bo on nie żyje, świetny inżynier i nawet dwa razy się przydał dosyć z tymi swoimi pomysłami, wielka szkoda... - starszy Krab pisał coś, kątem oka zezując na listy przedstawione przez Saotome i mówiąc, właściwie do nikogo konkretnego - Dobrze, pomożesz Hida Akito-san w ustawianiu rzeczy a potem możesz iść coś zjeść i się przespać, tymczasowo się Tobą zajmę, a teraz idź już.

Skwitowawszy machnięciem ręki tak zaskoczenie, jak i podziękowanie czy dalsze pytania chłopaka, kwatermistrz wrócił do swoich papierów.

Zbity z tropu Saotome rozglądnął się, aż wzrok jego spoczął na rosłym bushi Hida przyglądającym mu się w zaskoczeniu.

- Hida Akito-san, prawda? Kaiu Saotome jestem. Miło mi poznać.

* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; dojo przy koszarach; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Problem z tym konkretnym samurajem Skorpiona był taki... że nie było z nim problemu. Manji ani nie czynił innym złośliwości, ani nie wyciągnął komukolwiek brudnych sekrecików, ani w żaden inny sposób nie dał po sobie poznać, że knuje złośliwą intrygę mającą na celu... to, co intrygi Skorpionów zwykły mieć na celu. Co oczywiście czyniło go świetnym Skorpionem, bo albo nie knuł i odwracał uwagę od tych, co knuli, albo knuł, w dodatku tak świetnie, że nikt o tym nie wiedział...

Chciałoby się westchnąć z rozpaczą. Jak zwykle ze Skorpionami, nie wiedziało się, gdzie się stoi. A Manji bądź co bądź ściągnął wtedy pomoc i za samo to należała mu się wdzięczność. Pokrzepiwszy się naukami dziadka, Fukurou skoncentrował się na 'tu i teraz'. Zaczął kontrolować oddech. Gdy dotarli już na miejsce, Smok wyciągnął zza obi swoje daisho i ostrożnie je odłożył.

Wybrawszy kilka bokkenów, sprawdził je wykonując kilka zamaszystych cięć, i wybrał najodpowiedniejszy dla siebie. Po czym sięgnął po mniejsza wersję bokkena, taką dla dziesięciolatków. Zwykle takim bokkenem imitował swe wakizashi. Zwykle jednak działo się to na ziemiach Smoka. W twierdzy na ziemiach nie znającego pokoju Klanu Kraba, twierdzy leżącej w dodatku na najlepiej ufortyfikowanej i najbardziej niebezpiecznej granicy Szmaragdowego Cesarstwa, właściwie rzut słomianym kapeluszem od dominium największego wroga Trzydziestego Ósmego Syna Niebios... broń ćwiczebna dla dzieci nigdy nie była szczególnie potrzebna. Patrząc na imponujące - także rozmiarami i wagą - bronie w dojo, Fukurou zmełł dosadne Krabie słówko jakie usłużnie pchało się na język. Jeśli nawet Bayushi zauważył problemy swego jigeiko-doshi, nie dał tego po sobie nijak poznać. Zza maski wyglądały nadal tylko oczy i usta, równie poważne i spokojne, co zawsze, tym razem zaś również skupione na dojo, gdy Manji szukał czegoś. Bokkena dla siebie? Jednak nie. W przeciwieństwie do Smoka, Skorpion nie zwrócił na to większej uwagi. Ułożył swój miecz bardzo delikatnie i dokładnie na stojaku, a następnie wziął pierwszy lepszy bokken, kompletnie ignorując wypróbowanie go. Fukurou, widząc to, wzruszył ramionami i wziął drugi bokken, który tym różnił się od pierwszego, że był nieco lżejszy, bo długość miał tą samą.

Fukurou stanął naprzeciw Skorpiona z luźno opuszczonymi ramionami. Już wcześniej postanowił, że podczas tego pojedynku, nie zdradzi więcej tajemnic "niten" niż potrzeba.

Manji przybrał pozycję shin-te, pozycji szermierczej z bokkenem uniesionym na wysokości pępka. Ostrze skierował w Smoka.

"Chudan-no-kamae", rozpoznał postawę Bayushiego Mirumoto. Jedna z dwu najbardziej tradycyjnych postaw szkoły itto-ryu.



- Gotów?
- Jestem gotów. - rzekł Fukurou, stojąc pozornie niedbale.

Jigeiko (walka ćwiczebna) dwu kolejnych samurajów nie przyciągnęła żadnej uwagi. Kraby dość miały własnych treningów, nie mówiąc o prawdziwych walkach by gapić się na cudze. A młodzi nie byli szczególnie znani, aby przyciągać widzów umiejętnościami lub obietnicą niesamowitego pokazu. Zatem nikt z ćwiczących w dojo nie zwrócił szczególnej uwagi na Smoka i Skorpiona szykujących się do walki.

Tak naprawdę jednak obaj szykowali się do czego innego. Zarówno wakizachi jak i katana Smoka drgnęły lekko, Skorpion zaś wyprowadził błyskawiczny atak na głowę Smoka, nie mający jednak na celu wyrządzenia krzywdy a tylko sprawdzenie szybkości i wywołanie ruchu przeciwnika. Na twarzy Fukurou pojawił się uśmieszek, gdy on sam szybko i płynnie zszedł z linii ataku, ruchem zupełnie niewymuszonym, jak woda.

Jeśli Manji jakkolwiek na to zareagował, maska nie pozwoliła Smokowi dostrzec tej reajkcji. Nie było też na to czasu. Fukurou zasymulował cios wakizashi, podczas gdy naprawdę uderzył kataną w kolano przeciwnika.

Manji pamiętał jednak parę opowieści o nitto-ryu i jego adeptach. Obserwował (choć z trudem) obie bronie. Widząc drgnięcie nadgarstka dłoni trzymającej drugie ostrze, zszedł nisko, by zblokować, wiążąc bokken współćwiczącego swoim. Przedłużając zejście w dół Skorpion przy głośnym jęku tatami runął na kolana by chwytając za rękę Smoka rzucić nim o maty, lecz ten zdołał odskoczyć.

Wymiana ciosów dała każdemu z nich jedną informację. "Szybki jest".

Teraz, miast rzucających się na siebie samurajów, można było zaobserwować samurajów czekających na błąd przeciwnika. Lukę w obronie, jeden krok za daleko, nieodpowiednio postawioną stopę...

Smok cofnął się i stanął w pozycji obronnej: katana i wakizashi wzdłuż ciała, ostrzami w dół.

Manji powoli przesunął się w lewo. Trzykrotnie Skorpion widząc lukę w obronie zaatakował szybkim pchnięciem, trzykrotnie Smok to pchnięcie zblokował, jednym ze swoich ostrzy.

"Hajimete desu." - pomyślał zdumiony Fukurou. Faktycznie, był to pierwszy raz jak ktoś tak często okazywał się szybszy od niego. Niewiele, ledwo troszkę, ale jednak. Oddech, czasem nawet niecały, ale Skorpion w tej walce co chwila okazywał się o tyle właśnie szybszy.

"Jak nie lewe, to prawe ostrze. Sięgnąć go to kłopot.", skomentował w myśli Manji obronę Smoka. Liczył się z tym, że jego pchnięcia będą blokowane, ale miał nadzieję okręcić rękę w nadgarstku aby kontynuować pchnięcie i wykorzystać impet bloku. Jednak nawet okręcenie nie pomagało... "na jeden mój miecz, on ma dwa." Manji miał ochotę się skrzywić na fiasko planów. Fukurou z kolei krzywił się na fakt, że lewe ostrze nieustannie mu przeszkadzało. Co chwila wybijało go z rytmu to, że miecz nie był krótszy, było to doprawdy irytujące. Z drugiej strony pamiętał słowa dziadka:

- Fukurou, jeden z najbardziej skutecznych i najbardziej lekceważonych zabójców to rutyna. Jeśli do czegoś przywykniesz i nagle Cię tego pozbawią, Twój nawyk może Cię kosztować życie.

"Czy walka daisho stała się dla mnie nawykiem? Czy to walka dwoma brońmi jednakiej długości powoduje, że jestem od niego wolniejszy?"

Z grymasem pogardy dla własnej potencjalnej słabości Fukurou nagle postawił szybki krok do przodu, z impetem wchodząc w nadciągający atak Skorpiona. Drewniane bokkeny zderzyły się z sobą z głośnym klak i ostrze Manjiego ześliznęło się po bokkenie nacierającego Smoka, który drugim mieczem pchnął w żołądek samuraja Bayushi.

Zawartość śniadania podeszła Manjiemu do gardła, pozostawiając bardzo niemiły posmak i powodując odruchowe uniesienie dłoni do ust w znanym geście. Fukurou odczuł wyrzut sumienia, doskonale wiedział, że takie uderzenie podczas treningu daje popalić przeciwnikowi, z drugiej jednak strony... jak na jigeiko... był to dość poważny atak. Mirumoto zmrużył oczy, kalkulująco obserwując Skorpiona, nie wiedząc nawet, że tamten zza swej maski odwzajemniał mu się tym samym.

"Hajimete desu! JEST szybki!" pulsowało z kolei w głowie Manjiego, razem z dudniącą mu z wysiłku w uszach krwią. Uh! Nawet gwałtowny uskok nie pomógł na to pchnięcie, Manji nie spodziewał się takiego przebiegu sytuacji. Pierwsze trafienie należało do Fukurou. Obaj przeciwnicy przybrali postawy.

- Piękny sztych Fukurou-san!
- Komplementy później, Manji-san. - rzekł Fukurou, skoncentrowany na walce.

To była dobra okazja na to aby wybadać oddech Smoka, gdy ten skończył mówić, Manji nie mając wiele powietrza w płucach, skoczył, błyskawicznie tnąc na odlew, w planach już czyniąc zwód do kolejnego pchnięcia.



Widząc jak Manji przyjmuje jodan-no-kamae, Fukurou już oczyma duszy widział, jak atakuje z góry oboma mieczami, licząc na zablokowanie przez Skorpiona tego ataku i próbę chwycenia ręki... Wtedy starczyłby jedynie obrót w dłoni odpowiedniego ostrza, dotyk na nadgarstku i można by rzec:

- Podcięty nadgarstek, Manji-san.

Raz taki motyw wyciął Fukurou jego dziadek i młody bushi doskonale zapamiętał lekcję. Dlatego ledwo rozpoznał postawę Skorpiona, rzucił się do przodu, obydwa bokkeny śmignęły tnąc powietrze. Atak Mirumoto Fukurou był szybki.

Bayushi Manji jednak... poruszył się szybciej. Klasyczne cięcie znad głowy, na głowę lub ramiona przeciwnika, jedno z pierwszych, jakie ćwiczy się w dojo podążających drogą wyznaczoną dawno temu przez "Miecz" Kakity, drogą itto-ryu, jednego ostrza. Nie było potrzeby do zwodu. Drugie trafienie należało do Skorpiona.

Walka do trzech trafień do najczęstsza wśród walk ćwiczebnych. Jest szybka, pozwala poznać umiejętności drugiej strony, jest to też częsty sposób do wybadania czy pojedynek jest faktycznie pożądany. Nie każdy w końcu jest na tyle wybitnym szermierzem, aby rozpoznać umiejętności przeciwnika jedynie na niego patrząc, zwłaszcza, kiedy tamten akurat nie walczy. Szykowało się zatem decydujące starcie...

- Bayushi Manji! Mirumoto Fukurou! Do mnie! - rozległ się donośny baryton dochodzący sprzed dojo.

Fukurou i Manji spojrzeli po sobie. Ten drugi miał wrażenie, że głos jest dość znajomy...

* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; piwnice przy północnej bramie; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Jak każda przygraniczna twierdza, a już zwłaszcza taka przez lata będąca w pieczy rodu Kaiu, Kamisori Yoake miało rozbudowane fundamenty i piwnice. Służyły one jako spichlerze, sposób na szybki transport oddziałów z wewnętrznej do zewnętrznej twierdzy, droga ucieczki, więzienie, a także... biblioteka, a raczej skryptorium, komnaty zamkowych shugenja i szpital.

Przełożony tegoż, oraz jedyny mieszkaniec tych kwater, innymi słowy jedyny shugenja obecnie na zamku, Kuni Sasumata, mierzył się właśnie z nie lada zadaniem. Stojąc u wejścia do niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia bez okien, czy żadnych ozdób na ceglanych ścianach Sasumata dokonywał w myślach szybkiego rozrachunku, jednocześnie obiegając wzrokiem pokój.

Świeczniki i wszystkie inne naścienne przedmioty zostały zdjęte, a ściany, podłoga i sufit starannie wymyte. Pod okiem shugenja heimini zawiesili na każdej ze ścian spore drewniane ofuda, każde z błogosławieństwem Amaterasu i osobistą pieczęcią kogoś imieniem Moshi Akane. Sasumata nie miał bladego pojęcia, kim była Moshi Akane, ale nigdy nie spotkał lepiej zrobionych ofuda poświęconych Pani Słońce więc jak tylko zobaczył te cztery, będąc w Shinden Osano-Wo, natychmiast je zakupił. Ofuda były spore, miały pół metra wysokości, a kanji wymalowane były niezwykle starannie, złocistą farbą.

Samo pomieszczenie miało najlepsze położenie w całym zamku, co dawno temu zresztą zaważyło na takiej a nie innej konstrukcji piwnic, gdy inny Kuni, wiele, wiele lat wcześniej oświadczył inżynierom Kaiu, że najlepiej i najharmonijniej Elementy łączą się właśnie w tym miejscu. Sasumata nie znał imienia tamtego Kuni, ale w tym miejscu modlitwy i czary shugenja były najskuteczniejsze.

- Dobrze... wszystko wyniesione... ofuda są... można zaczynać. - wymruczał zadowolony z oględzin Kuni.

Westchnął głęboko, nabrał powietrza jak przed skokiem do wody i równym, cichym głosem rozpoczął recytację:

- Granit, piasek, pył, krzemień, bazalt i jadeit. Duchy Ziemi, otoczcie to miejsce. W imię Koudan-no-ryu zaklinam Was, zostańcie jego strażnikami, dodajcie mi siły, użyczcie niewzruszoności. - rozłożywszy ramiona, shugenja kontynuował inkantację, rozpostarłszy dłonie - Zapieczętujcie to miejsce, gdzie nie sięga ani promień pani Amaterasu ani pana Onnotangu. Zapieczętujcie również wrota, jakie tu zostaną uchylone, by jedynie spojrzenie mogło przez nie przejść. - układając dłonie w kolejne pieczęcie, mężczyzna wyraźnie, z czystą dykcją rzucił rozkazy Dziewięciu Pieczęci - Rin! Pyou! Tou! Sha! Kai! Jin! Retsu! Sai! Zen! - by powtórzyć je skierowawszy się ku wszystkim rogom pomieszczenia, a potem postąpić aż na środek i odczekać, aż stojący na zewnątrz pomieszczenia zamkną jednolite metalowe oddrzwia z głuchym hukiem. Wtedy Kuni odwrócił się i raz jeszcze wyrecytował - Rin! Pyou! Tou! Sha! Kai! Jin! Retsu! Sai! Zen! - tym razem w stronę drzwi.

Zakończywszy wstęp do rytuału shugenja rozpoczął przyozdabiać pomieszczenie talizmanami strażniczymi. Najpierw wydobył ze swej torby gruby zwój, który starannie rozłożył w kręgu, mniej więcej metr od ścian, znakami do wewnątrz. Końce zwoju ułożył niedaleko od siebie, a przerwę między nimi zasypał piaskiem, na którym przerysował symbol widniejący na niedawno otrzymanej rycinie. Na każdej ze ścian po lewej i prawej stronie ofuda, w równych odstępach Kuni umieścił papierowe ofuda z modlitwą do duchów ziemi. Sasumata zadbał też o to, by wszystkie ofuda wypisane były atramentem z płatkami lotosu.

Umieściwszy ostatnie ofuda, przyłożył ręce do narysowanego na piasku symbolu i wyrecytował:

- Błogosławieństwo Suitengu mi sprzyja, sługa jego moim jest stróżem.

Piasek powoli przesypał się ku górze, formując narysowany wcześniej na nim symbol, który zawisł w powietrzu, jakąś dłoń nad ziemią, powoli się obracając.

Krąg był zamknięty. Pomieszczenie zapieczętowane. Przygotowania były zakończone. Można było rozpocząć właściwy rytuał.

Sasumata doskonale wiedział, że zaglądanie do Jigoku jest niebezpieczne. Jakiekolwiek otwarcie wrót do Królestwa Piekieł bezpieczne być nie mogło, tak samo jak otwarcie kosza z jadowitymi wężami. Ale chciał wiedzieć. Nie, musiał wiedzieć.

* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; komnaty dowódcy; 3 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

- I? - szczupła, umięśniona kobieta nawet nie uniosła głowy znad planszy go, przemyśliwując następny ruch - Jak tam obaj przewodnicy?
- Dobrze. - odrzekł wyraźnie roztargnionym głosem Sasumata, kładąc własny kamień. Patrząc na planszę, wprawny gracz dostrzegłby, że tessujin kobiety wcale nie ma na celu rozbicie formacji kamieni przeciwnika, lecz właśnie zmuszenie go do jej obrony, co pozwalało jej swobodnie rozbudować atak na centrum białych, czego Sasumata najwyraźniej nie był świadom. - Obaj pomyślnie przeszli próbę... - urwał, patrząc już nie na planszę, lecz na swoją przeciwniczkę. Nabrał powietrza w płuca, lecz nim zdołał coś powiedzieć kobieta spokojnie położyła swój kamień, mówiąc:

- W takim razie wyruszamy jutro z rana.
- Chui! - zdenerwowanie spowodowało, że mężczyzna niemal położył kamień w innym miejscu, niż chciał go położyć.
- Sam przecież powiedziałeś, że można im ufać, prawda? Bez obawy dotykają też jadeitu.
- Owszem, jadeit nic im nie robi ale wcale nie powiedziałem, że można im ufać, Hida Sago-san! Proszę, przemyśl tę decyzję!
- Twój ruch, Kuni-san.
Kładąc biały kamień, Sasumata tłumaczył pospiesznie:
- Odkąd pamiętam pani, miałem spostrzeżenia, które okazywały się prawdą. Powodem, dla którego Osaku-sensei przyjął mnie na nauki są właśnie te spostrzeżenia. I to one mówią mi, że ta wyprawa nie będzie udana, pani.
- Wygrana w szesnastu ruchach. - niewzruszenie oświadczyła kobieta, patrząc na planszę, jakby nie słysząc słów shugenja.
- Wygrana...? Jak to? W szesna...stu? - niespodziewane oświadczenie, jak i zmiana tematu kompletnie zbiło z tropu mężczyznę. Kobieta uśmiechnęła się, zadowolona z siebie.
- Hmmm... Muszę przyznać, gambity Akodo Kenhayai są nie do pogardzenia. Twoim błędem, Kuni-san, była obrona lewego skrzydła. Nigdy nie miałam zamiaru go atakować. Musiałam jedynie rozbudować swe piony tak, by móc potem przejąć Twoje centrum. W naszych partiach przecież nie chodzi o całkowite zwycięstwo, ale o zdobycie limitu punktów, prawda? Inna sprawa, że dziś grałeś wprost fatalnie, oddałeś mi cztery ruchy w całkowicie bezmyślny sposób. Zrób coś z tym, Kuni-san, psuje mi to potem satysfakcję ze zwycięstwa. - kobieta urwała, patrząc na twarz shugenja, by westchnąwszy, kontynuować - Nie, Kuni-san, nie pozostawię oddziału Księżycowego Psa bez ratunku. Ziemie Cienia milczą, a taka cisza oznacza tylko to, że nie chcą wykrwawiać się na niepotrzebne ataki. W straconej twierdzy stacjonują jakieś siły i taisa wybrał się na kolejną szaloną misję. Jest wielu, którym nie podoba się to co robi Księżycowy Pies i rozumiem ich racje, ale było nie było, jest on jednym z filarów rodziny Hiruma, a ja całkowicie popieram jego dążenie do odzyskania ich domu.
- Hiruma mają już dom, a próba odzyskania twierdzy Hiruma z ledwie dwiema setkami ludzi jest czymś więcej niż szaleństwem!

Hida Sago pokręciła głową.

- Mają? To ziemie Kuni udało się odzyskać. Co z tego, że podarowano Hiruma inne ziemie. To nie tam stało ich dojo, to nie o te ziemie walczyli ich przodkowie, to nie tam osiedlił się ten ród. Zamek pierwszego Hirumy jest teraz bastionem Ziem Cienia, Kuni-san. Żaden bushi wart swego nazwiska nie zostawi tak tej sprawy. Księżycowy Pies jest wart swego nazwiska, nawet jeśli patronem uczynił pana Księżyc raczej, niż panią Amaterasu. Poza tym, kto mówił, że on wyruszył odbić tę twierdzę? Wyruszył zobaczyć gdzie podziewają się wojska, które zazwyczaj na wiosnę atakują nasze ziemie. Też chciałabym to wiedzieć! Kamisori Yoake Shiro nie jest szczególnie częstym punktem walk na Murze, ale tej wiosny nie zostaliśmy jeszcze zaatakowani, a w przeciągu dwu tygodni marszu nie ma żadnych liczących się sił wroga, poza tymi, które walczą z oddziałem taisy Hideyori! Dziwne, czyż nie? Dlatego właśnie wyruszam. Informacje, jakie ma Księżycowy Pies są kluczowe teraz.

- Chui-dono. Hiruma Hideyori każdą swoją wyprawę traktuje jako okazję do odbicia Twierdzy Światła Dnia. Obojętne czy ma dwustu ludzi czy dwu czy dwa tysiące. Ten człowiek jest ogarnięty obsesją. Nie zdziwiłbym się, gdyby skończył jak Daidoji Yurei, krążąc wokół murów swojego zamku i...

- Dość! Ze wszystkich ludzi od Ciebie nie spodziewałabym się tego usłyszeć! Możnaby niemal pomyśleć, że życzysz mu takiego losu! Ani słowa więcej! Nie pozwolę Ci się zbłaźnić, nawet jeśli samemu wydajesz się mieć takie życzenie!

Kobieta przeszywała shugenja spojrzeniem, a ten patrzył na nią, nie cofając się nawet mimo jej pałających oczu.

"Bo czasem mu życzę takiego losu. Może wtedy dostrzeżesz, że jest ktoś inny. Bliżej. Na Benten. Nie mogę tak się na nią gapić, bo się domyśli."

Hida Sago nie była piękna. Nawet ładną nie można jej było nazwać, miała zbyt pospolite rysy. Ale jej brązowe oczy potrafiły przyprawić o żywsze bicie serca i Satsumata od dawna nie potrafił spojrzeć w nie bez tego objawu.

- Pani, pozwól mi w takim razie towarzyszyć sobie na tej wyprawie. Kaiu-san świetnie poradzi sobie na miejscu!

- Mam dwu dobrych zastępców. Kaiu Ti Shin jest jednym, Ty drugim. jeśli jeden z Was jedzie, drugi zostaje, a tym razem jest kolej Kaiu-san. Zresztą, nawet jeśliby nie była, i tak on pojechałby ze mną. Nie mam zamiaru brać kogoś nieprzekonanego o słuszności wyprawy. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję to wahania podkomendnych. Obróć swoje spostrzeżenia na korzyść Kamisori Yoake Shiro, Kuni-san. Nie chcę by moje pierwsze samodzielne dowództwo skończyło się upadkiem twierdzy, obojętne czy pod moją nieobecnością czy nie. Zrozumiano?

- Tak pani.

- Dobrze. Wyruszamy sugerowaną przez Ciebie trasą - głowa Kuni podskoczyła niemal, tak szybko spojrzał na przełożoną - zostawiam Ci też obronę twierdzy na wypadek, gdyby całość była jedynie pretekstem do wywabienia nas z zamku. Mam zamiar pozorować odsiecz dla Hideyoriego, dzięki maszynom oblężniczym Ti Shina. Wezmę guntai, a do pilnowania przewodników będę miała gunso Hidę Daikenji. Poradził sobie z dwoma Oni-no-Kyoso, poradzi sobie z dwoma przewodnikami.

* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; piwnice przy północnej bramie; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Dobry plan. Bardzo dobry nawet. Co mogło pójść nie tak? Pojedyncza łza spłynęła po twarzy medytującego mężczyzny, siedzącego w pozycji lotosu w wyrysowanym na ziemi kredą kręgu Pięciu Elementów. Trzymając w dłoniach kamienną płaskorzeźbę Elementu Ziemi, Sasumata powstając, odegnał wspomnienia. Nie sposób było tutaj określić upływu czasu. Brak światła dwu największych kami czynił rzecz niemożliwą dla wielu. Sasumata jednak nigdy nie miał z tym problemu. Instynktownie wiedział, kiedy jest dobra pora, by rozpocząć rytuał, kiedy można przestać rzucać czary ochronne, kiedy skończyć oczyszczanie pomieszczenia... Jak to kiedyś określił jego sensei, Kaiu Bakin:

- Najpewniej nigdy nie będzie potężnym shugenja i nawet u schyłku życia będzie miał problemy z przyzwaniem duchów do siebie, ale to, jak potrafi się z nimi zespolić albo je wyczuć... daleko wykracza poza słowo 'talent'.

Pomieszczenie nieco się zmieniło. Rozstawione wokół kręgu świece, wyrysowany kredą Pięć Kręgów, w środku których siedział shugenja, oraz cedrowe pochodnie w każdym z rogów, wszystko to było efektem rytuału, powstawało w ciągu ostatnich godzin przy wtórze mruczanych zaklęć, rzucanych pomniejszych czarów. potem nastąpiła godzinna medytacja, gdy shugenja przygotowywał siebie do czynu.

- Jigoku no Mon! Kaihou!

Ustawione wokół utworzonego przez zwój kręgu świece zapłonęły niebieskim światłem. Królestwo Piekieł zostało otwarte. Czarny dym wypełnił krąg, zaś litery na zwoju poczęły się delikatnie żarzyć. Obracający się powoli symbol znieruchomiał i zaczął drżeć delikatnie. Bezkształtny dym naparł na zwój w paru miejscach, litery zalśniły mocniej. Shugenja nie tracił czasu.

- Odnajdź właściciela - rzekł, rzucając niewielkie, okrągłe pudełeczko do środka kręgu - Ukażcie mi ich podróż, duchy ziemi!

Trzymana przez shugenja płaskorzeźba powoli zmieniła formę. Czerniejąc, wygładzała się, aż w końcu mężczyzna trzymał w rękach czarny, gładki kawał bazaltu. Gładki tak, że był w stanie zobaczyć w nim swoje własne odbicie. Kształty jednak były niezbyt wyraźne, należało wytężyć wzrok, skupić się.

"Tafla wody byłaby lepsza, ale jedynie Lustro Ziemi potrafi zapamiętać to, co się w nim zobaczy!"

Obraz widziany w kamieniu zmieniał się. Kuni szybko zorientował się, że patrzy na ziemie na południowy zachód od zamku, z lotu ptaka. Lot trwał jednak chwilę, nim zniżył się w niewielki lasek, gdzie gałęzie uczyniły obraz właściwie nieczytelnym na dłuższą chwilę. Parokrotnie 'posłaniec' skręcał, więc wkrótce Kuni całkowicie się zgubił. Twarz mężczyzny zastygła w masce frustracji i skupienia, on sam zaś rzucał spojrzenia na przedmiot, który powoli spalał się w niebieskim ogniu.

"Przejście wkrótce będzie kompletne, a wtedy zaczną przybywać strażnicy..."

Pod naporem dymu, litery zaczęły delikatnie syczeć. Z samego pergaminu w paru miejscach uniosły się strużki dymu, gdy atrament powoli wyparowywał, pozostawiając biały papier. Mężczyzna zagryzł wargi. Obraz zdawał się teraz przesuwać drażniąco powoli, lecz w końcu dotarł do niewielkiej polany z paroma skałami na niej. Wśród skał szybko uformowała się postać... postać? Nie, rzeźba! Z ciemnego, gładkiego kamienia, podobnego nieco do tego, w jakim teraz shugenja oglądał zesłaną przez duchy ziemi wizję.

"Bazalt? Iye. Co to za kamień? Później. A rzeźba? Bliżej, podejdź bliżej... zaraz!"

Na moment nim przedmiot spalił się kompletnie, na moment nim obraz wniknął w rzeźbę by zniknąć kompletnie, shugenja przytknął palec do zwierciadła, kreśląc kanji układające się w słowo 'pamięć', łapiąc na drugą stronę zwierciadła obraz, przedstawiający twarz kobiety, niegdyś wielkiej urody, lecz w momencie, gdy uwieczniono ją w kamieniu, owa uroda niemal już zanikła wskutek zbyt wielu przeżyć. Zbyt często wyraz tej twarzy był wyrazem bólu, smutków, trosk czy zmartwień. Smutny uśmiech dopełniał obrazu. To, co jednak shugenja pamiętał wyraźnie, to sterczącą z klatki piersiowej postaci rękojeść, której nie zdążył uwiecznić w obrazie. O ile rzeźba była jednolita, w całości zrobiona z tego samego kamienia, o tyle rękojeść... zdawała się być prawdziwą rękojeścią broni. Po co jednak wbijać broń w rzeźbę, lub rzeźbić wokół wbitej broni?

Nadszedł czas na ciężką decyzję. Wrota w całości już przesłonięte były dymem, niebieskie światło pojawiało się przebłyskami nawet w cedrowych pochodniach. Syczenie było już nieustanne, smugi dymu unosiły się niemal z całego zwoju, gdy kolejne kanji bariery wyparowywały w powietrze. Żar buchający z kręgu był wyczuwalny w całym pomieszczeniu. Shugenja miał już pokryte potem skronie, a piaskowy symbol miejscami się topił. W dodatku lada moment powinni pojawić się strażnicy wrót, lub po prostu jakiś ciekawy duch, który postanowi skorzystać z otwartych wrót do Ningen-Do, Świata Żywych. To był wcale niezły moment aby skończyć rytuał i zostać całym i zdrowym, a przy tym odrobinę mądrzejszym.

To był też niezły moment, aby rzucić drugie pudełeczko i poszukać większej ilości odpowiedzi.

Z trzaskiem pudełeczko uderzyło o ceglaną podłogę.

- Odnajdź właściciela! Ukażcie mi ich podróż, duchy ziemi!

Ponownie obraz uformował się miast płaskorzeźby. Tym razem spód zwierciadła nie był już gładki, zatopiony w bazalcie widniał tam malunek wyrzeźbionej twarzy niegdyś pięknej kobiety. Wierzch jednak również ukazał drogę, nieco teraz odmienną.

Z dymu dobiegł nie wróżący nic dobrego warkot, powodując, że po kręgosłupie kapłana wystąpił zimny pot. Krótki rzut oka ujawnił, że dym ze zwoju unosi się jednostajną smugą z każdego postawionego tam znaku a piaskowy symbol topnieje tak szybko, że aż wykształca się na nim kryształowa powłoka. Pochodnie narożne płonęły równomiernym, błękitnym światłem.

"Już tu są!" z przerażeniem uświadomił sobie mężczyzna, rozbieganym wzrokiem omiatając pomieszczenie.

Oderwawszy prawą dłoń od zwierciadła, Kuni Sasumata złożył dłoń w pięć, po czym otworzył palce serdeczny i wskazujący. Zaczerpnąwszy powietrza, wskazał tak ułożoną dłonią żarzący się i przesłonięty dymem krąg i krzyknął:

- Houi! - Zewnętrzna krawędź zwoju zalśniła bladym światłem. - Jouso! - Piaskowy symbol obrócił się drugą stronę do środka - Ketsu! - karteczki ofudo oderwały się od ścian i poszybowały ku centrum pomieszczenia, zalśniło blade światło formując prostopadłościan obejmujący słabnący krąg. Na moment wszystko zdawało się uspokoić, choć chrapliwy oddech spoconego i bladego mężczyzny nijak tego nie odzwierciedlał. Ucichły też dźwięki ze środka delikatnie lśniącego prostopadłościanu, zaś cedrowe pochodnie zamigotały, by buchnąć zwykłym, i znaczniej mniej intensywnym płomieniem.

Na moment.

Z cichym sykiem w błękitnych płomieniach stanęła pierwsza karteczka. A potem następna. I jeszcze jedna. Znienacka nóż przebił barierę i pomknął ku shugenja, by odbić się od powietrza i w rozbłysku zniknąć, do wtóry rozżarzenia się wyrysowanych na ziemi symboli. Cedrowe płomienie jednak pozostawały normalne, choć co chwila któraś z karteczek stawała w płomieniach, a sama bariera parę razy wyginała się, jakby coś rzucało się na nią całym ciężarem.

"Krąg puścił...Nie ma czasu..."

Shugenja zmusił się do odwrócenia wzroku, uspokoił oddech i wrócił do obserwacji zwierciadła. W samą porę. Druga rzeźba przedstawiała tnącego mężczyznę o poważnej, zastygłej w skupieniu twarzy. Krzaczaste brwi nad zwężonymi oczyma, grubo ciosane rysy brodatej twarzy, ten obraz był o wiele wyraźniejszy. Ten sam kamień, znowu ostrze wbite w rzeźbę, tym razem przed lasem, w cieniu grupy hikorowych drzewek. Szybkimi ruchami drżącej dłoni, ignorując kolejne trzy noże choć wzdragając się odruchowo, gdy odbijały się od otaczającej go bariery ochronne i znikały w rozbłysku białego światła, mężczyzna powierzył obraz pamięci zwierciadła, które wkrótce stało się jedynie kamieniem o nieregularnym kształcie i poszarpanych brzegach, z dziwnymi malunkami zatopionymi w idealnie gładkiej powierzchni po obu jego stronach.

Zostało odesłać gości i zamknąć wrota. Dygocząc, mężczyzna odłożył rzeźbę za siebie i powstał, zbierając się w sobie...

* * *

Południowy kraniec Shinomen Mori, ziemie niczyje; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Dwie postacie posilały się przy dopalającym się ognisku. Brodaty i krępy mężczyzna, oraz kobieta o kasztanowych włosach. Oboje nosili pełne, jednolicie czarne zbroje, zaś nieopodal leżały kabuto w tych samych kolorach. Na plecach samurajów widniał mon Kraba.

W pewnym momencie kobieta uniosła głowę, jakby nasłuchując.

- Co się dzieje? - zapytał, nie odwracając się od ognia mężczyzna.
- Nic szczególnego. Satsumata wpakował się w kłopoty. - roześmiała się kobieta, kręcąc głową.
- Satsumata?
- Taki jeden shugenja, który okazał się zbyt wścibski dla własnego dobra. Nikt, kto mógłby przeżyć gniew Strażników Wrót.

Mężczyzna zagwizdał. Strażnicy nie byli istotami, jakie można było lekko traktować. Obróciwszy rożen, ziewnął lekko.

- Ren Li? Chcesz jeszcze dziś tu siedzieć, czy ruszamy po śniadaniu?

Kobieta zastanowiła się poważnie nad pytaniem, bębniąc palcami po bardzo ładnie wykonanej masce, wiszącej jej u pasa.

- Ruszamy. - zdecydowała w końcu. - Jeśli oni nie przychodzą do nas, my przyjdziemy do nich.

* * *

Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

- Powiedz więc swemu mistrzowi, że wierzę, iż koń gotowy będzie do drogi nie rankiem, lecz o świcie. Jeśli do tego potrzeba cudotwórcy, niech i tak będzie – zaufam jego zdolnościom. Dla ciebie natomiast mam coś lepszego niż miska ryżu. Radę. Gdy zwracasz się do samuraja rezygnując z uprzejmości zyskasz kilka chwil czasu, stracić możesz jednak o wiele więcej. – Choć Keiko mówiła łagodnym tonem, jej lekko zmrużone oczy pozostały poważne. – Każdemu utalentowanemu rzemieślnikowi życzę jak najlepiej. Przekonaj mnie więc teraz, że pomocnik kowala potrafi być na tyle uprzejmy, by ktoś bardziej czuły na dobre wychowanie i okazywany mu szacunek, nie wyrwał mu kiedyś języka tym samym działając na szkodę daimyo tych ziem.

Chłopak pokiwał głową poważnie, choć dziwnie drgały mu usta. Gdy Keiko kończyła mówić, nastroju wcale nie polepszyła jej świadomość, że bezczelny młodzik powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Prosto w twarz!

Młodzik skłonił się jej jak równej - JAK RÓWNEJ! - i rzekł, wesołym głosem, nabrzmiałym od powstrzymywanego śmiechu:

- Pani, rozważałaś możliwość, że mówiący te słowa nie jest tym, za kogo go bierzesz? Że może pozwala sobie na to, ponieważ jest - tu zniżył głos do scenicznego szeptu - O ZGROZO - by podnieść go, znakomicie udając zdumienie, jakby właśnie ogłosił nie wiadomo jaką rewelację - SAMURAJEM!?

Chłopakowi zadrgały kąciki ust, a oczy skrzyły się śmiechem, gdy życzliwie patrząc na Keiko kontynuował:

- Jako bowiem syn swego ojca, płatnerza sprowadzonego na te ziemie przez samego pana Akodo Norizuke, daimyo tej i paru okolicznych wiosek, mógłby taki samuraj od rana zasuwać w kuźni, ucząc się tego, co jego ojcu przyniosło już pewną sławę, a mianowicie miecznictwa i płatnerstwa. Zapewne czyniąc tak, pracowałby w kuźni, co uzasadniałoby płócienne spodnie, czy zupełnie 'niesamurajski' brak mieczy, które najpewniej spoczywałyby gdzieś na stojaku, zgodnie z należnym im respektem. Będąc w dodatku synem człowieka czuwającego nad Inari Mura, nie spodziewałby się kłopotów, co oczywiście w przypadku bandytów, skrytobójców i innych klęsk żywiołowych kosztowałoby go życie... - widząc oczy samurai-ko, dodał z lekkim mrugnięciem - A w przypadku rozgniewania pewnej całkiem sympatycznej samurai-ko przejeżdżającej przez wioskę... hmmm... zaryzykuję i rzeknę, że kosztowałoby go to beczkę śmiechu i zaraz potem urwaną głowę, dobrze mówię?

Keiko czuła, że bezczelny typ się z niej śmieje, choć małe miała szanse by wiedzieć, że pan okolicznych ziem sprowadził sobie płatnerza, w dodatku ronina. Z drugiej strony, jeśli go już sprowadził, prawie na pewno dał mu jakieś zlecenie a pewnie i skrzywdzenie go byłoby kosztowne. Ale... dlaczego taki płatnerz miałby pracować tutaj, a nie na zamku? Ta część dziewczyny, która w całej tej sytuacji zdołała zachować obiektywność przyznawała jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, obojętne, czy to była jej wina czy nie, wzięła samuraja za heimina, co niektórzy mogli poczytać za obrazę. Owszem, powinno się nosić zgodnie ze statusem, ale bieganie po kuźni z daisho i w kimonie było czystą głupotą, a płatnerz czy miecznik to zajęcie całkiem godne samuraja. Po drugie, chłopak, choć się śmiał, nie był jej nieżyczliwy.

Co wcale nie oznaczało, że Keiko patrzyła na sytuację absolutnie chłodno i całkowicie bezstronnie...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 26-08-2007 o 21:13. Powód: Yoake...
Tammo jest offline