Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2020, 19:15   #224
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 - 2519.VIII.31; zmierzch

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.31 Bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: odgłosy cywilizacji, jasno, deszcz, ziąb, sła.wiatr



Karl i Tladin



Po rozstaniu z oddziałem porucznika Schepke droga dalej wiodła pomiędzy dwoma, ścianami mrocznego lasu. Tylko z rzadka było nieco jaśniej gdy na poboczu raz minęli chyba jakiś tartak a innym razem jakieś gospodarstwo wycięte w połaci lasu. A tak to wydawało się, że mroczny las lada chwila stłamsi tą nędzną drogę która była typowo ostlandzkiej jakości. Co podobno w innych częściach Imperium było iście przysłowiowe.

Sam porucznik o bracie Tladina nic nie słyszał. Na pewno nie kojarzył nikogo takiego po nazwisku. Ale jak sam zaznaczył zwykle patrolował drogi wzdłuż granicy i nie zapuszczał się gdzieś dalej. A jednego czy dwóch krasnoludów z jasnym zarostem co mogli pasować do opisu kojarzył ale czy to był ten o którego pytał Tladin to nie miał pojęcia. Jednego spotkali na wozie ze dwa a może i trzy tygodnie temu. Ale nie zamienili z nim ani słowa więc ledwo to pamiętał. Drugi był chyba w jakichś interesach bo jechał z wozem do Lenkster. Tego pamiętał lepiej bo to było parę dni temu. Nie jechał sam więc czy był właścicielem czy pracownikiem czy ochroniarzem to tego porucznik też nie wiedział bo się spieszyli wówczas to też tylko ich minęli. A na wzmiankę o minotaurze uśmiechnął się dobrodusznie i pokiwał głową. No a potem pojechali i droga znów należała tylko do wolfenburskich wozów.

Przejechali już większość drogi gdy pogodny chociaż chłodny dzień przeszedł w pochmurny a zaraz potem rozpadało się na dobre. Droga więc opustoszała i tylko dwa wozy ciągniete przez kuca i muła brnęły przez tą zasłonę deszczu. A te ściany lasu zdawały się jeszcze ciaśniejsze i mroczniejsze.

- To przez tą wiedźmę. Na pewno. Rzuciła na nas urok. I teraz pada. To przez to jej złe oko. I teraz jaki deszcz i błoto mamy. Teraz na pewno nas ktoś jeszcze napadnie. - Karl i Igor słyszelki biadolenie Adophusa który w tej zmianie pogody dopatrzył się wpływu Jaruchy. A czuł się na tyle pewnie gdy starucha była na drugim wozie by pozwolić sobie na trwożliwe uwagi pod jej adresem. Jego obawy częściowo okazały się bezpodstawne. Co prawda nadal padało a deszcz z góry i błoto z dołu nie ułatwiały podróży ani nie czyniły jej przyjemniejszą. No ale jednak jakoś nikt ich nie napadł.

- Jakiś dach by się przydał. - mruknął Stephen okrywając się szczelniej pledem i ponuro zerkając do góry. A tam widoczne przez gałęzie ponure niebo odpowiadało mu podobnie ponurą obojętnością. Nawet gałęzie wydawały się tak ciemne, że aż czarne gdy tak się na nie patrzyło od dołu. A odkryte wozy słabo chroniły przed niepogodą i słotą. Właściwie wcale. Ot, tyle, że się na własnych nogach nie grzęzło w błocie i nie trzeba było wszystkiego nieść na własnych plecach. Więc mimo wszystko podróż wozem, nawet odkrytym, dalej zdawała się mieć więcej pozytywów niż negatywów.

Potem jednak Stephen się rozchmurzył gdy za którymś zakrętem zrobiło się jaśniej co zwiastowało jakąś wyrwę w tej leśnej gęstwie. A gdy tam dojechali okazał się sam zamek Lenkster. I wyglądał majestatycznie nawet podczas ponurej, deszczowej końcówki dnia.





Wydawało się, że w porównaniu do Wolfenburga to Lenkster był zbudowany wedle całkiem odmiennej filozofii. Tam było miasto tutaj był zamek. Tam mury chroniły mieszkańców przed wrogimi armiami tutaj mury były sensem istnienia tego miejsca a nie dodatkiem. Zamek był potężny, piął się na szczycie wzgórza jak majestatyczny drapieżnik który tylko przycupnął na tym wzguórzu ale gotów jest zerwać się do ataku na każdego wroga jaki by wtargnął na jego terytorium łowieckie. A na dole wzgórze przycupnęło podgrodzie. Zupełny dodatek do zamku, całkiem inaczej niż w Wolfenburgu i innych obwarowanych miastach gdzie mury miały chronić to co za nimi przed tym co na zewnątrz. Tutaj sensem istnienia była twierdza a podgrodzie ewidentnie pełniło podrzędną rolę. Nawet nazwa to podkreślała bo miał to być Zamek Lenkster a nie miasto czy wioska Lenkster. A o zamku Stephen też słyszał parę ciekawych historii.

Podobno kiedyś planowano tu otwarcie szkoły artylerii. Na wzór sławnej na cały kontynent szkoły artylerii z Nuln. Bołaby to pierwsza taka jednostka na wschodnich kresach Imperium nie wspominając o Kislevie. No ale ostatecznie nie wyszło. A ten nekromanta co tak zalazł za skórę milenium temu co między innymi ówcześni Falkenhorstowie i Kepplerowie się z nim rozprawiali to właśnie miał chrapkę zdobyć ten zamek. Ale nie wyszło bo właśnie na polu kości jego armia została doszczętnie zniszczona. A podobno sam Drago von Falkenhorst ścigał samego nekromantę gdy ten już zwiewał z pola bitwy na swoim szkieletowym rumaku. No i ze dwa wieki przed Wielką Wojną potężna armia minotaurów i zwierzoludzi podeszła pod zamek. Ale dzikie hordy chociaż potężne w otwartej bitwie czy zasadzkach nie dały rady sforsować murów zamku. O ile informacje i pamięć Glasera nie zawodziły to zamek nigdy nie został zdobyty. Ale teraz jak go widzieli na własne oczy to nie było się co dziwić, że sam wygląd ponurej fortecy mógł zniechęcać do oblężenia i szturmów.

Wiedza uczonego jednak nie była zbyt przydatna w dość przyziemnych sprawach. Czyli jak tutaj się rozpakować i gdzie. Od razu jechać do bram zamku czy zatrzymać się gdzieś w jakiejś gospodzie na podgrodziu? Ten deszcz i kończący się dzień mocno wyludnił ulice więc wozów i przechodniów było mało. Mijali warsztaty i sklepy ale większość albo była już zamknięta albo właśnie kończyła swój roboczy dzień. W dzień to jednak musiała być całkiem ruchliwa okolica z różną gamą asortymentu. I dało się dostrzec jakiś zajazd. Jak głosił szyld nad wejściem to było “U Madeja”. Z wnętrza przez okna bił ciepły blask świateł i gwar karczemnego gwaru. Parę drewnianych domów dalej zaś szyld obiewszczał “Czarną czaplę” i sądząc bo wizerunku smukłej, kobiecej sylwetki to chyba specjalizował się w serwowaniu właśnie takich czarnych czapli a czerwony lampion przed wejściem rozwiewał wszelkie wątpliwości. A na samym wjeździe minęli “Przydrożną”. Tam z kolei tablica przed wejściem oznajmiała, że są jeszcze wolne pokoje do wynajęcia a mogli tam zawrócić w każdej chwili. Ale stojąc na ulicy trochę trudno było ocenić jak jest w środku każdego z tych lokali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline