Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2020, 14:07   #139
Seachmall
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
- Chcesz zarezerwować pakiet wycieczek w jego biurze podróży - Powrót do przyszłości? - Mervi uśmiechnęła się, chociaż utrzymanie tego wyrazu nie było proste - Może da ci zniżkę za pozytywną opinię w necie.
Mervi strofowała bez siły w myślach Glitcha. Jej dzielny Avatar...
Burzowa dziewczyna spojrzała na Mervi spokojnie, zanim wirtualna adeptka skojarzyła co se dzieje, śmignęła jej przed oczami zamazana sylwetka ręki dziewczyny. Po chwili ciało przeszył ból, promieniujący od lewej ręki. Prawie nie upadła na kolana, odruchowo spojrzała na krew cieknącą z jej dłoni, nienaturalnie wykrzywione palce do tyłu. Klaus ogarnął dopiero po chwili chrupot kości. Burza po prostu złamała Mervi palce dłoni, i to tak, iż nie wiedziała ile zwykłej medycynie zajmie rekonstrukcja.
- Gdzie spotkam inwalidę - dziewczyna chyba straciła zainteresowanie Mervi, zwracają się do Klausa.
- Jest centrum pomocy w mieście. Pewnie tam jest kilku. - odrzekł eteryta zastanawiając się, czy udałoby mu się na szybko wyciągnąć katapultę i wykorzystać jako kuszę. Ostatecznie spróbował sięgnąć po broń, czy raczej wykonał pierwsze ruchy mięśni w tym kierunku, aby po chwili skończyć niemal jak Mervi. Dziewczyna chwyciła go za nadgarstek, poczuł się jakby miał dłoń zaciśniętą w betonowe kajdany. Dźwięk niczym pękanie suchych gałęzi rozbrzmiał w akompaniamencie ulewy gdy kości ramienia syna eteru, tuż przed nadgarstkiem pękły pod potwornym uciskiem. Z bólu Klasowi aż pociemniało w oczach, a błędnik zwariował
Dziewczyna spojrzała za zastanowieniem na trzymaną wampirzycę. Po chwili konwulsje ustały, gdy z ciała nieumarłej dobiegł przeciągły mlask zgniatanego serca. Odrzuciła ciało jak bezwolną, krwawą kukiełkę. Prawa dłoń dziewczyny była cała zakrwawiona.

Znowu spojrzała na Mervi.
- Bądź tak uprzejma i powiedz mi gdzie jest Jonathan.
Mervi ciężko oddychała, aby uspokoić swoją wariującą z bólu głowę... Nie mówiąc już o tym cierpieniu rozlewającym się od jej dłoni.
- Powiemy ci, a wtedy po prostu nas zabijesz czy gorzej? - warknęła słabo.
- Nie zabiję was - powiedziała jakby zaskoczona takim wnioskiem - nie mam w tym celu.
- Powtarzasz się. Ostatnio było podobnie. - mruknęła trzymając lewą dłonią za nadgarstek.
Klaus starał się otrząsnąć z bólu spowodowanego zmiażdżeniem nadgarstka, z relatywnie miernym efektem.
- Czego od niego chcesz?
- Rozmówić się - stwierdziła poirytowana.
- Czemu sądzisz, że ci w to uwierzymy? Jonathan jest wart więcej niż my….- Klaus ponownie potrząsnął głową starając się skupić obraz w swoich oczach.
- Zamknij się. - Mervi prychnęła z bólem do Klausa - Po co nam wierzyć, czy ona go chce, żeby zagrać z nim w Makao, czy zabić? - Mervi spojrzała na burzową - Pewnie nawiał... niedorobiony Mistrz, co tytuł dostał w nagrodzie pocieszenia.
- Czyli jest tutaj - dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie po ludzku - dziękuję - kiwnęła głową i odwróciła się na pięcie powolnym, leniwym krokiem znikając w ciemności, za ścianą deszczu.

Klaus sięgnął do płaszcza wyjmując coś co przypominało jeden z tych starych obrotowych nakładek na światła, aby zmieniały kolor na dyskotece. - Daj chwilę. - wycelował w swoje ramię i włączył światło, pozwalając aby lecznicza częstotliwość poskładała jego kości. Metodycznie przesuwał światłem wzdół przedramienia, zielona barwa uginała się wokół nieprawidłowości kończyny, pozostawiając delikatne cienie w zdrowych miejscach i w końcu wygładziła ją. pozostawiając jednolitą barwę na całej ręce. Następnie to samo zrobił z Mervi. Klaus delikatnie ujął dłoń Virtualnej Adeptki - To jeden z moich wynalazków. PEL - Przekaźnik Energii Luminescencyjnej, pewnie słyszałaś na internecie, że mruczenie kotów ma pozytywne wibracje, które potrafi przyspieszyć leczenie kości, zmniejszenie opuchlizny i tym podobne? - zaczął świecić urządzeniem po pojedynczych palcach kobiety, odwracając jej uwagę od tego co robi swoją gadaniną - To urządzenie działa na podobnej zasadzie. Światła ma własną częstotliwość, więc promienie światła uderzają w twoje ciała w jakiś rytmie, jak mruczenie. Powinnaś zacząć czuć mrowienie, to właśnie to. Udało mi się znaleźć, które częstotliwości odpowiadają za co i jeżeli wszystko zrobiłem dobrze. - puścił dłoń kobiety- Twoja ręka powinna być zdrowa.
Mervi spojrzała na swoją rękę i z obawą ruszyła jej palcami.
- Z niej to można by sushi zrobić, jedyna przydatność jej isto... - zamilkła nagle - Klaus... jaka jest szansa, że znowu durni mistycy uznają, że umyślnie jednego z nich chciałam skrzywdzić, któremu obiecałam pomoc wcześniej?
- Masz na myśli mistrza J? Wątpię, aby doszli do tak durnych wniosków. Poza tym masz mnie jako świadka.

Ledwo Klaus zdążył dokończyć ostatnie słowo, potężny grzmot zagłuszył końcówki sylab. Chociaż nie, nie pochodził z nieba, niebiosa tylko błyskały w ciszy. Z drugiego krańca wysypiska doszły ich odgłosy, jak uderzenia czegoś twardego o twarde, jakby… udar po przekroczeniu prędkości dźwięku? Po złamaniu kończyn byli jeszcze zbyt oszołomieni aby w pełni być w pełni pewnymi czy przeoczyli falę uderzeniową czy jej nie było.
- Erm...poszukajmy mistrza? Mam wrażenie, że to mogło być z nim związane. - Eteryta zaczął się rozglądać po okolicy, przy okazji wziął swoje najnowsze dzieło.Najwyżej obsmaruje jakiegoś krwiopijca klejem.
Kolejny grzmot, a po chwili dwa kolejne, rozeszły się po śmietnisku.
Technomantka wydawała się chcieć po prostu zmienić kontynent.
- Kurwa... - odetchnęła głęboko - Powinien mnie chociaż zabrać ze sobą... - mruknęła zbolałym głosem i przy pomocy komórki, a raczej GPSa ustawionego na kierunek "J." spróbowała wyznaczyć drogę do hermetyka.
- Jakieś 300m mamy do niego i tam robią niezłą orgię. Trzech ze sobą, J. to peeping Tom. Albo go już zmęczyli tak bardzo.

- Ew,,,. Dobra ja pójdę pierwszy. Będziesz w stanie mnie poprowadzić? - Klaus ruszył w kierunku wskazanym przez adeptkę - Myślisz, że moze coś przetrwało ogień i się obudziło?
- Pójdę z tobą, bo jeszcze mi się zgubisz. - westchnęła - Widzę, że stawiasz na optymistyczną wersję. - ruszyła za wskazaniami.
- Zakładam, że J robiłby więcej gdyby to była Burza… chyba, że siedzi w kącie i krzyczy "Lightningbolt!".
Ich wędrówka przebiegała bardzo intensywnie. Wraz ze zbliżaniem się do pozycji Jonathana, dobiegały ich coraz głośniejsze grzmoty, jakby huk uderzeń, którego małe fale uderzeniowe miotały im deszczem prosto w twarz. Pod koniec, wychodząc zza jeden z ostatnich, nieuprżatnietch stert spalonych śmiec, rzucili światło na ponure widowisko.
Jonathan leżał na ziemi, nieprzytomny na wózku. Musieli osłaniać twarz przed podmuchami, aby w miarę komfortowo dojrzeć co się dzieje. Burzowa dziewczyna walczyła z Markiem oraz jakimś innym, brodatym jegomościem. Oboje chyba przegrywali. Marek był prawie tak szybki jak Burza, ale… wciąż zbyt wolny. Mimo to parował jej ciosy, ścierał się, a każde uderzenie wydawało się, że jest starciem niepowstrzymanej siły z kamieniem którego nie można ruszyć. Tylko, że ręce, kończyny, tłów tego kamienia były całe zakrwawione, a spod prawego ramienia wystawały odłamki żeber oraz zwisał kawałek płuc.

Marek był piękny. Teraz to widzieli, nawet w tej chwili, przegrywający, szybki… zbyt piękny aby umrzeć. Obrońca Liliehammer.
Drugi jegomość był wyraźnie wolniejszy od dwójki, lecz chyba Marek wystarczająco odwracał uwagę dziewczyny aby oberwało się mu mniej, chociaż przetrącona lewa ręka zdawały się mówić co innego. Próbował uderzyć ją jakimś narzędziem, chyba młotem, do tej pory bez skutku.
- Trzeba ich boostować. - Mervi spojrzała na Klausa - Daj im więcej damage.
Technomantka spojrzała na sylwetki walczących. Thor i Baldur...
Klaus kiwnął głową i wyciągnął kolejną ze swych latarek, eteryta chyba posiadał jakiś własny hammerspace na nie, ta miała na sobie nałożoną… soczewkę, jak na oko Adeptki. Klaus wycelował uważnie i włączył urządzenie. Strumień tęczowego światła popłynął w stronę brodatego wojownika, uderzając w jego młot. Eteryta sięgnął do kwintesencji młota i uaktywnił ją. Miał nadzieję, że ciosy brodacza zaczną zadawać konkretne szkody.
Zasłaniając jedną dłonią ekran komórki, wywołała połączenie ze swoją bazą obliczeniową, która to miała tych obu jeszcze przyspieszyć.
Klaus zrobił wszystko poprawnie… tylko, że na koniec sam nie był do końca przekonany, czy aby na pewno wszystko działało. Wyglądało na to, iż młot sam w sobie był niezwykły, i jego wzmocnienie pogłębiło tylko i tak niesamowicie silną pierwszą strukturę broni.
Na dalsze skutki nie dane było im się napatrzeć. Ekran telefonu Mervi pociemniał, a po chwili wypuścił czarny dym ze środka ogłaszający śmierć urządzenia.

Czas… na moment zwariował. Poczuła to Mervi, Klaus zrozumiał, iż dzieje się coś dziwnego, a tąpnięcie było na tyle wyczuwalne, iż prawie obudziło Jonathana, hermetyk obruszył się na ziemi.
Mervi poczuła strach, strach przed wyładowaniem. Naciągnięta struna rzeczywistości pękła jej w dłoniach, boleśnie przejechała po palcach i trafiła… obok. W Burzę. Dziewczyna została spowolniona. Zapewne dla Mervi oznaczałoby to długotrwałą ociężałość, ospałość i powolność procesów, niczym dla humanoidalnego leniwca. Lecz w przypadku Burzy, sprawiło, iż była tylko ciut wolniejsza.
Pierwsze uderzenie młota sprawiło, że rozbłysły na nim żywym ogniem jakieś znaki. Marek oberwał pazurami wyrastającymi powoli z palów dziewczyny, rozdały boleśnie jego udo. Szeryf jednak nie zważał na to, chwycił ją, fachowym ruchem obrócił się i przerzucił dziewczynę przez biodro, wprost na ziemię.
Cios młotem brodacza roztrzaskał jej mózg na miazgę, razem z czaszką. Tylko, że w środku zamiast krwi był jakiś brdowo-czarny śluz, a czaszkę wypełniała żywo wijąca się plątanina macek, wici i jakiś dziwnych, pulsujących struktur. Ciało dziewczyny podrygiwało konwulsynie gdy jej skóra pękała, a ze środka wylewało się szkarłatne mięso. Czasem macki, czasem guzy, innym razem przypominało to potworne wyjście motyla z ludzkiej larwy. Tylko, że coś jej przeszkadzało.
Runa na której znajdowało się śmietnisko. I chyba brodacz z młotem, klęczący teraz i piszący wokół potworności stare znaki własną krwią.
To nie był czas na półśrodki, Klaus sięgnął do kieszeni wyjmując zwyczajną latarkę, skupił jej światło na właśnie przetwarzającej się istocie. Miał nadzieję, że intensywna biel sprawi, że nie zauważy szczegółów. Musiał kupić brodaczowi czas, widział w świetle latarki wzorce sił otaczające bestię, sięgnął do starej dobrej grawitacji i postanowił zwiększyć ją… konkretnie. Miał tylko nadzieję, że bestia nie zacznie robić krateru własną masą.
Mervi była dość wstrząśnięta wyładowaniem Paradoksu, które... odbiło się... w Ktulu... Czuła jak serce jej uderza w stresie. Wzięła głębszy oddech i widząc, że Thor marze znaki, a Klaus zabawił się magyą, trąciła eterytę w ramię, wrzucając martwą komórkę do torby, chyba z nadzieją że uda jej się coś działającego z niej wyciągnąć. Mogła teraz oczywiście wyciągnąć zabranego laptopa, ale sama myśl, że i jego mogłaby stracić jeżeli znowu się wyładuje, była... bardziej przerażająca niż ta breja na ziemi.

- Daj swoją komórkę. - rzuciła do Klausa, porywając ją z jego rąk.
Sama ruszyła do wciąż nieprzytomnego hermetyka, przy którym usiadła, sprawdzając jego stan.
- Wielki mistrz, mocno śpi…
Masa macek ciągle rosła i rosła, chociaż starania Klausa dały efekt. Podręczny grawimetr zadrżał gdy cyfry na segmentowym wyświetlaczu w nagłym rozbłysku zmieniły zakres. Macki istoty wydawały się mniej ochoczo wierzgać, a cały proces był i tak wolny. Na tyle, że Klaus mógł obserwować potworną grozę tego co widział. To co początkowo wziął za macki i mięsko, nie do końca mieściło się w naszej geometrii. Na pewno był pewien pięciu dodatkowych pomiarów… i chyba coś z czasem? Może Mervi powiedziałaby więcej. Jemu pociemniało przed oczami, musiał odwrócić wzrok i wziąć kilka oddechów deszczowego powietrza aby nie zwymiotować.
Brodacz powoli kończył runy. Jonathan coś mamrotał, byl widocznie splątany. Posadowić go na wózku pomagał pokrawiony Marek. Ramię w ramię działając z Mervi. Dziewczyna, przy tak bliskiej interakcji z szeryfem, dalej twierdziła, iż mimo groteskowych ran - był piękny.
- Uciekamy stąd jak tylko niespodziewana pomoc skończy - Marek powiedział z bólem patrząc na brodacza.
Klaus wydał z siebie suchego pawia zanim się odezwał
- To cholerstwo rozprzestrzenia się w większej ilości wymiarów niż ja umiem liczyć… chyba też w czasie. Mam nadzieję, że cokolwiek robi młotodzierżca zadziała.
Mervi uśmiechnęła się pod nosem. Tak... Loki musiał kochać Baldura.
Spojrzała na Klausa wyciągnięta z myśli o Marku.
- Ech? Co? A, tak. Czas. - spojrzała na komórkę Klausa - Moja była lepsza... - mruknęła, musząc improwizować, aby wymusić na wyświetlaczu pokazania jej co to ścierwo mętli z czasem. Ten złom musiał mieć chociaż czasomierz, bo o swoją bazę obliczeniową się nie martwiła...
Burza... czy właściwie kłąb chaosu na ziemi który rósł i rósł… dane były piekielnie trudne do analizy na szybko. Dobrze chociaż, że zdalne botnety połączyły się tak samo dobrze z telefonu Klausa jak i Mervi - chociaż komputer triadalny pewnie by pomógł.
Dziewczyna rozumiała, Burza nie rozpowszechniała się po wymiarach i czasie. Ona zawsze była w każdym czasie, w każdej przyczynowości, w każdej przestrzeni. Istniała wszędzie i zawsze. Teraz po prostu to widzieli, coś bliższego jej prawdziwej formie, gdy strzaskali kruchą powłokę. Wtedy też zrozumiała.
Burza też była taką powłoką. Pożyczonymi szatami, topsem, jak okrycie w którym ta międzywymiarowa groza mogła się swobodnie przemieszczał w naszej, zwyczajnej rzeczywistości.
Brodacz pochwycił młot i zwrócił się do nich.
- Spadamy stąd - powiedział mrukliwie.
Marek patrzył na runy. Błyszczały czerwienią. Klaus czuł, że przeþlyw Kwintesencji w całym wysypisku jest zaburzony. Czyżby jakąś statyczna magia wchodziła w interakcję z głównym schematem tego wielkiego rytu tutaj?

- Sprytna suka... - technomantka mruknęła zwracając oczy na resztę - Macie jakąś miejscówkę na myśli czy zabieramy dupy na Hawaje?
- Nie czas na to - Marek wziął wózek z Jonathanem pchając go przed siebie - byle dalej teraz.
Rany na ciele Brodacza powoli zrastały się, poza tymi najgorszymi. Broczył przy tym krwią jak świnia.
- Słuchajcie waszego szeryfa - stwierdził jakoś tak dziwnie - jeśli mam rację tej nocy mamy z nią spokój, ale wolałbym nie być tutaj gdy zacznie wymachiwać tym kurestwem.
- To nie mój Szeryf... - mruknęła z jakąś urażoną miną, ale nie próbowała więcej gadać o tym - Wy tak... Możecie przeciekać długo? - zapytała idąc za Markiem.
Uciekali, wampiry narzucały morderco szybkie tempo marszu. Jakby się bały. Może i technomanci pokusiliby się na komentarz, lecz wyraźna ulga narastająca w ich sercach gdy tylko oddalili się od tej abominacji, skutecznie przypominała, iż chyba tak jest lepiej. I pamięć połamanych kończyn.
- Nie, zwykle nie - Marek stwierdził z naturalnym uśmiechem - krew mocniej płynie gdy wzmacnia nasze ciało. Chwilę po walce i w jej trakcie wtedy się nią broczy, niektórzy lecząc się - tutaj spojrzał na brodacza z pewną nieufnością - starzy ranni często wcale nie krwawią albo minimalnie. Coś Ty właściwie tam robił - zapytał drugiego wampira.
- Coś co powinienem zrobić od dawna - stwierdził z pewnością siebie - ograniczyłem tej suce zmiennokształtność. To samo zrobiłem tutaj.
- Jesteś z Sabatu - Marek zagryzł usta nieufnie.
- Jestem z Sabatu. Ale to co tutaj się dzieje, to już nie Sabat.
- To Ktulowe zabawy. - mruknęła skrzywiona.
- Więc przynajmniej mamy wspólnego wroga. - rzucił optymistycznie Klaus.

***

Jechali samochodem, przyjemność prowadzenia tego środka lokomocji przypadła Klausowi. Zmierzali w kierunku, jak poinformował Marek, Elizjum. Mogli pędzić ile chcieli, kilka telefonów, i nagle policja była na nich zupełnie ślepa. Prowadzenie “rządowej fury” jak to określił Marek było nawet przyjemne.
Wampiry powoli się leczyły. Zdecydowanie mniej rannemu brodaczowi szło to dużo lepiej. Miał być wysadzony w połowie drogi. Tylko, w połowie drogi Marek odebrał telefon. Ledwo słyszeli co się mówi, ale szeryf wyglądał na zdębiałego.
- Wysiadasz - stwierdził do brodacza ostro - wasi atakują Elizjum… Muszę ocalić księcia.
Brodacz uśmiechnął się… czy może raczej pokazał wydatne zębiska? Trudno było powiedzieć.
- Powiedz gdzie… a zaraz będziecie tutaj mieli Stary Sabat. Z odsieczą - kiwnął głową - zapytaj waszego Assamity.
- Znam taką pomoc - szeryf warknął.
- Nie kłócić się tam bo zawrócę.- rzucił Klaus - Nie będzie sensownie zabrać go ze sobą? Może kazać swoim przestać atakować.
- Nie powinien znać drogi do tego miejsca - Marek powiedział spokojniej - i wątpię czy cokolwiek może.
- Tutaj mnie masz - brodacz zaśmiał się kwaśnie - mogę tylko walczyć, jak na einherjar przystało.
Klaus westchnął.
- Wszystko dzieci… Więc mam się zatrzymać? Jestem tu tylko szoferem.
Mervi nagle spojrzała na Thora.
- Serio? - zaczęła ignorując Klausa - Jesteś einherjar? - zapytała z... nadzieją.. .?
- Tak - brodacz wbił w nią zimne, groźne spojrzenie - masz z tym problem?
- Jest was więcej? - dodała zaaferowana, chyba nie zwracając uwagi na reakcję wampira.
- Niewielu i nie tutaj - stwierdził ciągle świdrując ją wzrokiem.
- To jest... - wzięła głęboki oddech - Loki miał rację! Serio możecie z Ktulu pomóc!
Wampiry spojrzały zgodnie na Mervi jak na debila, w milczeniu.
- I wy mi nie wierzycie? - technomantka skrzywiła się - Nie wierzycie, że Loki uwolnił Einherjarl z łap Odyna? Że w ogóle mam z nim pewne... eee... pokrewieństwo...? Jakby... - westchnęła - Powinnam już się przyzwyczaić, że nikt nie traktuje moich słów poważnie...
- Dobra - Marek westchnął - wysadź mnie tutaj - wyjął z kieszeni notatnik i zapisał na nim adres - jedźcie pod ten adres do Mateczki.
- My się chyba znamy - brodacz uśmiechnął się kwaśno - chyba tak trzeba zrobić - spoglądał na Mervi uważnie.
Mervi spojrzała niepewnie na Thora.
- Znamy się? - powtórzyła.
Klaus zatrzymał samochód i wziął kartkę od Marka.
- Jasne. Kiedy mamy się z tobą skontaktować?
- Jutro w nocy… albo sam zadzwonię - Marek powiedział smętnie wychodząc.
Brodacz natomiast, po jego wyjściu odparł
- Poznałem tą całą Mateczkę.
- A... kto to? - zapytała niepewnie.
- Tutejsza czarownica, Marta - brodacz wyjaśnił.
- Oooh... Ooh... Ona. - Mervi skrzywiła się - Chwila. My jedziemy do niej? Tak... tam, gdzie jest? - zakryła oczy - Fuck...
- Co znowu zrobiłaś? - rzucił Klaus.
- Budź J. - westchnęła ciężko - Chyba nic mu nie jest, co?
Jonathan wyglądał na śpiącego snem sprawiedliwych, nie przypominało to śpiączki ani choroby.
Mervi spojrzała na Jonathana i przysunęła twarz bliżej.
- Jonathaaan... - złapała go za ramię i zaczęła nim potrząsać - Znowu zaspałeś na egzamin!
Hermetyk powoli otworzył oczy. Nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego ani zaspanego.
- Ja zawsze jestem na czas - uśmiechnął się, i dopiero po chwili rozejrzał się po wnętrzu auta.
- Co do cholery - stwierdził zupełnie nie po hermetycku, głównie reagując chyba na spore ilości krwi na dywanikach, fotelach, oknach, ich ubraniach czy tapicerce.
- To nie moja wina, serio. - od razu powiedziała - To oni przeciekali, ja nikomu nie kazałam.
- Przyszła burza,pewnie walnęła ciebie, wampiry z nią walczyły, my pomogliśmy. Na razie ją chyba zapieczętowali na śmietnisku. Jedziemy teraz do Marty. - wyjaśnił szybko Klaus.
- Po co - hermetyk podniósł jedną brew zaskoczony.
- Wasz szeryf kazał - brodacz stwierdził chłodno - ma to związek z jakimś rojenami tej małej - spojrzał na Mervi - których nie chce do końca wyjaśnić.
- Jakimi rojeniami? - oburzyła się Mervi - Czemu nikt mi nigdy nie chce uwierzyć! Jonathan, najwyraźniej nie dają wiary w to, że w pewnym sensie, bardzo dziwnym sensie, Loki to mój.... przodek...? Ten Einherjarl nie bierze mnie na poważnie, a Baldur najwyraźniej może sądzić, że mam nie po kolei w głowie!
- Bo masz - brodacz stwierdził szczerze, po chwili wyszczerzył kły - ale ja też, skoro jedziemy na jednym wózku.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline