Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2020, 18:56   #100
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pobudka mu się nie podobała. Po pierwszej nie powinno być żadnej pobudki. Po drugie widział szpitalny sufit… sufit niewątpliwie nie będący częścią statku kosmicznego. Nadal tkwili na tej zapomnianej przez wszystkich planecie. Co gorsza tkwili w szpitalu na tej parszywej planecie. Miejscu gdzie nie powinni tkwić. Nie bez powodu Hawkes nie brał tutejszej placówki medycznej pod uwagę w swoich działaniach. Była zainfekowana przez alienów w takim stopniu, że przebywanie tutaj i operowanie wiązało się z wielkim ryzykiem i to dla całego plutonu. Nate siadł na łóżku, a potem wstał by znaleźć kogoś kto wyjaśni mu sytuację i kogoś… kogo mógł zrugać za tą całą sytuację.
Dwa “jelenie” akurat były pod ręką i Hawkes wykorzystując swój gniew i autorytet postawił obu pod metaforyczną ścianą i zaczął przepytywanie.
Sytuacja jaka się rysowała z wypowiedzi była niewesoła. Byli uwięzieni i oblężeni w ambulatorium… miejscu nieprzystosowanym do takich oblężeń. I zamiast dowódcy była trójgłowa hydra. Welliever, Brook… a teraz jeszcze sierżant Reynolds. Cudownie. Teraz gdy sytuacja wymaga szybkiego działania i natychmiastowych decyzji… oni bawią się w triumwirat.
Sytuacja była parszywa… więcej niż parszywa. Z każdą chwilą coraz bardziej beznadziejna.
Co oni tu w ogóle robili? Na co czekali? Po co?
Nie wiem na co liczyli pozostali oficerowie… na cud?
Nathan zebrałby oddział niedobitków i spróbował się przebić do dropshipów. Oznaczało to oczywiście porzucenie tych rannych… okrutne, ale Nate rozumiał konieczność takiego kroku. Dlatego był gotów umrzeć.
Teraz mogli umrzeć wszyscy… i nikt nic nie zrobi. Ani Welliver, ani Brook… nikt. Bo nie rozumieli sytuacji. Gdyby było inaczej… Hawkesa tu by nie było.
Porucznik czuł oddech śmierci na karku, oddech nieuchronnego zgonu… ale przede wszystkim… czuł wściekłość. Aż nim telepało od środka od niej. I z takim nastawieniem ruszył tam gdzie mieli być porucznicy, by powiedzieć im do słuchu… zwłaszcza Wellieverowi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline