Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2020, 16:54   #52
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wracając do siebie, Huw sprawdził najpierw aparat fotograficzny, który zostawił na korytarzu. Sony miał uruchomić się automatycznie, gdyby ktoś obok niego przechodził.
Urządzenie wykonało w sumie cztery zdjęcia. Każde z nich przedstawiało pustą przestrzeń. Huw głowił się nad tym dłuższą chwilę i dokładnie oglądał fotografie. Na żadnej z nich nie dostrzegł jednak niczego podejrzanego.


Connor mógł jeszcze kogoś gościć, choć detektyw nie zauważył dotychczas niczyjej obecności. Bez względu na to, fakty były takie, że aparat uruchomił się samoczynnie lub za późno. Nawet jeśli wina leżała po stronie sprzętu, to dziwił fakt włączenia czujnika na przestrzeni kilku godzin. Gdyby jakimś sposobem sony miał sam zadziałać, zapewne zrobiłby to tylko raz. Na razie Siwemu pozostawały tylko domysły.
Był to dla niego kolejny, dość intensywny wieczór. Szczęśliwie Connor zostawił w aneksie kuchennym wystarczającą ilość kawy, aby przez jeszcze trochę odegnać zmęczenie. Duża czarna postanowiła go na nogi, choć wiedział, że to tylko doraźne rozwiązanie. Senność stale dawała się we znaki, tymczasem musiał cały czas być czujny, nawet podczas odpoczynku.
Z kuchni wziął również trochę talerzy, kubków oraz bibelotów. Następnie ustawił je przy wejściu do swojego pokoju tak, aby zrobiły jak najwięcej hałasu przy ewentualnej próbie wtargnięcia do środka. Broń, rzecz jasna, stale trzymał pod ręką.
Gdy już wszystko załatwił, siadł na łóżku i wybrał numer Thony’ego. Znali się na tyle długo, że nie musiał specjalnie owijać w bawełnę – zapytał wprost o przeszłość Owena. McGregor mruknął coś niechętnie, wyraźnie się wahał, po czym wreszcie odpowiedział:
– Tak szczerze, wiem o co ci chodzi. Ale widzisz, to mój stary znajomy. A ja nie lubię gadania za plecami.
Lwyd nie nalegał, zapytał jedynie czy ta sprawa może rzutować na bezpośrednią współpracę z policjantem. Thony tym razem nie zastanawiał się długo.
– Nie sądzę. Owen może zachowywać się ekscentrycznie, ale jest profesjonalistą, tak jak ty. Zresztą, jego historia nie jest jakąś wielką tajemnicą. To są rzeczy, na które prędzej czy później sam byś się natknął – tu zrobił dłuższą pauzę, a w tle Huw usłyszał szelest papieru. – Słuchaj, skoro już dzwonisz, mam jeszcze dwie sprawy. Prosiłeś o więcej informacji na temat tego Hoddera. Wygląda na to, że jest przeciętnym złamasem, jakich wiele. Na co dzień jeździ dostawczakiem, a jego największym wykroczeniem było palenie trawki. Mam bilingi jego rozmów, jeden numer faktycznie należał do jakiegoś Edda… Andersona. Zaraz ci wyślę jego namiary esem. Dziewczyna Hoddera mieszka w Sionn na Raven Street i jest kelnerką. Myślę, że jej chłoptaś to tylko pionek. Nie przelewało mu się, więc chętnie wziął kasę, żeby kogoś nastraszyć… ah, możesz chwilkę zaczekać?
Przez kilka minut Huw słyszał jak Thony uspokaja swoje dzieci i każe im wyłączyć telewizor. Potem podjął on parę heroicznych prób wysłania młodziaków do łóżka. Było aż dziwnie słuchać odgłosów zwyczajnego życia – bez perspektywy szalejących zwierząt i sennych koszmarów.
– Wybacz, ale wiesz jakie one są – powiedział Thony, gdy znów podniósł słuchawkę do ucha. – To wszystko jeśli chodzi o Hoddera. Ale jest jeszcze coś. Słyszałem plotki, że ktoś rozpytywał o twoją przeszłość w policji. Cholera wie dlaczego, ale miej oczy z tyłu głowy. Chociaż komu ja to mówię, umiesz o siebie zadbać – McGregor rozweselił się, choć zmiana w jego tonie była dość wymuszona.
Wkrótce skończyli rozmawiać i Lwyd zaczął rozmyślać nad dalszym ruchem. Za oknem mocno zmierzchało, a słońce po raz kolejny skryło się za postrzępionymi kształtami okolicznych masywów. Do tego czasu powinien dostać jakiś sygnał od Maddison. Czyżby kobieta nie chciała z nim rozmawiać? Kiedy ludzie stawali przed trudnym do wyjaśnienia wydarzeniem, potrafili wypierać je nawet wbrew logice. We śnie kobieta wszystko negowała, ale czy taka była na jawie? A może w ogóle nie wróciła do swojego hotelu? W świetle ostatnich wydarzeń musiał przecież brać pod uwagę każdą opcję.
Musiał na razie dać temu spokój. Jego praca wymagała ciągłego odsuwania na bok pewnych sprawy, aby skupić się na czymś chwilowo istotniejszym. Dlatego też postanowił napisać teraz do „swojej hakerki”. Symbol płomienia w oku nic mu nie mówił, ale w sieci można było znaleźć wszystko. Szczególnie jeśli schodziło się do czeluści internetu. Nie spodziewał się natychmiastowej odpowiedzi. Roboczo uznana za kobietę Hacwyr czasami kazała na siebie trochę czekać, lecz tylko dlatego, że bardzo pedantycznie podchodziła do swojej pracy. Czasem odnosił wrażenie, że gdyby zapytał ją o pogodę, dostałby metereologiczną analizę z ostatnich kilku lat.
Choć Huw spędzał ten wieczór w pojedynkę, to nie mógł do końca czuć się samotny. Ledwie skończył wystukiwać jedną wiadomość, jak na jego komórce wyświetliło się imię Karen. Jedno licho już wiedziało czego ta kobieta właściwie od niego chciała. Raz go kokietowała, aby kiedy indziej zachowywać się cokolwiek niejednoznacznie.
Myślał o tym chwilę i wreszcie stuknął palcem w symbol zamkniętej koperty.

Strasznie się nudzę i myślę o tym, co ostatnio robiliśmy… Mam nadzieję, że ty również. Szkoda, żeby jakiś inny emeryt zawrócił mi w głowie.

Gdyby znała choć ułamek prawdy o tym, co tutaj się działo. Ale nie było większego sensu tłumaczyć komuś postronnemu tajemnic związnych z Sionn. On sam wciąż tak naprawdę błądził we mgle i być może dopiero kolejny dzień miał przynieść jakieś rozwiązania.
Odłożył komórkę. Zmęczenie dało o sobie znać już na dobre. Lwydowi oczy zamykały się same i kolejna kawa zwyczajnie nie pomagała. Było to silniejsze, niż widmo kolejnego niepokojącego snu, także wkrótce Huw legnął na swoim łóżku i odpłynął na dobre.
Noc przebiegła spokojnie: aparat nie robił więcej zdjęć, nikt też nie naruszył kuchennego sprzętu. Lwyd zwlókł się z posłania około dziesiątej. Z zaskoczeniem stwierdził, że sen tylko trochę mu pomógł. Ponadto w uszach dziwnie mu dzwoniło. Słyszał w głowie niski pisk, podobny do tego, jaki czasem pojawia się przy zmianie ciśnienia. Dźwięk nie był donośny, ale rozpraszający na tyle, że ciężko mu było myśleć o czymkolwiek innym. Wkrótce odgłos zniknął, ale ogólne rozdrażnienie miało towarzyszyć detektywowi jeszcze przez jakiś czas.
Jego pierwszym celem był dzisiaj barber, który jak się wczoraj okazało, należał również do ekipy zwiedzającej opuszczone miejsca. Kiedy Lwyd pierwszy raz go widział, sprawiał wrażenie on nieco wyegzaltowanego hipstera. Wyglądało jednak na to, że mógł naprowadzić Huwa na coś ciekawszego niż najlepsze latte w okolicy.
Wyjście z mieszkania na poranne słońce było niełatwym zadaniem. Huw czuł się zwyczajnie słabo, promienie raziły go w oczy, a każdy dźwięk irytował. Czuł się, jakby do skroni miał przytwierdzone ciężarki i przyłapywał na tym, że zamyka czasem oczy, aby dać im zwyczajnie odpocząć.
Mimo wszystko zmierzał konsekwentnie do celu. Zakład barbera odnalazł dość szybko. Budynek był przytulony do większej czynszówki i został przyozdobiony szyldem, na którym walijski smok przycinał klientowi brodę własnymi pazurami. Jedno trzeba było przyznać: chłopakowi nie brakowało pomysłowości.
Wchodząc do środka, jego oczom ukazał się dość elegancko utrzymany lokal. Główną część pomieszczenia wypełniały charakterystyczne stanowiska z obrotowymi krzesłami. Ściany obito boazerią, na której wisiały repliki zwierzęcych czaszek oraz plakaty z rockowych koncertów. Z głośników leciała jednak spokojna i nijaka muzyka, co było charakterystyczną cechą dla utworów bez licencji.
Nie minęła chwila, jak z drugiego pomieszczenia wyszedł znajomy Huwowi wąsacz. Jednocześnie detektyw zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę się nie poznał jego imienia. Młody mężczyzna też chyba miał tego świadomość. Już na wejściu serdecznie uścisnął mu rękę i przywitał jako Malcolm. Potem oparł się plecami o ścianę i splótł na sobie ręce.
– Proszę się nie obrazić, ale górskie powietrze chyba źle panu służy. – skomentował wygląd gościa. – Interesy czy się strzyżemy?



To nie była łatwa noc. Robin dzielnie walczyła ze snem, a wino dość skutecznie koiło nerwy. Jeszcze lepiej robił to Will, choć tylko przez telefon. Cały czas zapewniał ją o tym, że będzie dobrze i choć czasem powtarzał to już dość bezwiednie, to jego intencje były szczere.
No i okazał się dobrym informatorem, ale o tym w sumie wiedziała już od dawna, ostatecznie facet był wziętym dziennikarzem. Jakiś czas temu Robin poprosiła go, aby prześledził informację o legendach, które mówiły o szalonym człowieku z gór. Will spisał się co najmniej dobrze.
– Chyba wiem o co mogło chodzić – stwierdził w pewnym momencie. – Kilka wieków temu w Górach Kambryjskich rządził pewien książę. Podania mówią, że był niezłym bydlakiem i terroryzował ludzi. Źle na tym wyszedł, bo mu rozpieprzyli chałupę. I teraz najlepsze. Choć koniec końców rozszarpał go tłum, to był już wtedy w sędziwym wieku. Chodzi o to, że pod koniec życia zaczął głuchnąć i ślepnąc. Nie potrafił się pogodzić ze swoją ułomnością i prawdopodobnie dlatego stał się takim tyranem. Ruiny jego zamku ponoć stoją do dziś. Wpisz sobie w googlach „twierdza na górze Maddox”, łatwo znajdziesz – tu Will nagle westchnął. – Kochanie, wolałbym żebyś tam nie szła… dość mnie nastraszyłaś. Choć czuję, że i tak zrobisz jak zechcesz.
Rozmawiali jeszcze trochę, a mężczyzna przynajmniej kilkakrotnie pytał ją czy na pewno nie potrzebuje pomocy na miejscu. Wyraźnie się martwił, ale dobrze znał granice, które oddzielały luźniejszy związek od tego zacementowanego – kiedy już mieszka się razem i zwierza z większej ilości rzeczy. Obydwoje nadal tkwili jeszcze na etapie randek i może wychodziło to całej sytuacji na lepsze. Robin nie miała teraz wiele czasu na drugą osobę.
Wytrwale czekała do świtu. Do tego czasu alkohol zdążył z niej zejść, a w ustach poczuła suchość. Była cholernie wymęczona, ale nadal nie ryzykowała nawet drzemki. Zamiast tego postanowiła wypocić wlaną w siebie truciznę.
Nad ranem wyszła wciąż lekko chwiejnym krokiem, aby wkrótce odnaleźć otwartą siłownię. Nie licząc dwóch osób z personelu, o tej godzinie nikogo tu nie zastała. Klub był mały i bardzo możliwe, że stanowił jedyne takie miejsce w miasteczku. Rundka na sztucznej bieżni oraz kilku przyrządach pozwoliły jej poczuć się trochę lepiej. Z kolei gorący prysznic już po wszystkim przyjemnie rozluźnił jej mięśnie.
Miała jeszcze trochę czasu i postanowiła poświęcić go na spacer po okolicy. Jednego nie można było odmówić otoczeniu Sionn: gdziekolwiek człowiek by nie ruszył, czekały go spektakularne widoki oraz zadbane szlaki. Jak tylko Robin wyszła poza miasto, otoczyły ją rozmaite dźwięki: hulający wiatr, trel ptaków i bzyczenie owadów.
Wkrótce ujrzała dwa rzędy wysokich drzew, które biegły wzdłuż żwirowej ścieżki. Iglaki poruszały się lekko i skrzypiały w swoim odwiecznym cyklu. Początkowo Robin czuła się całkiem nieźle i raźno podążała wraz z Foxy po kolejnych wzniesieniach. Z czasem ogólnie niewyspanie znów dało o sobie znać. Głowa ją bolała, a każdy krok wiązał się z coraz większym wysiłkiem.
Musiała wreszcie przystanąć i usiąść na wyciosanym kamieniu. Przez chwilę w jej umyśle wykwitła pokusa krótkiej drzemki, ale szybko przywołała się do porządku. Równocześnie zdała sobie sprawę, że jej umysł działał na zwolnionych obrotach. To było trochę jak filmowe kadry: pamiętała określone sceny wędrówki, ale istniały pomiędzy nimi konkretne luki.
Może właśnie dlatego nie była pewna czy ujrzała na ścieżce jakiegoś człowieka lub było to zwykłe przywidzenie. Ta myśl nie dawała jej jednak spokoju. Podniosła się ciężko i powoli podeszła do miejsca, gdzie, jak sądziła, przechodził jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie miał on na sobie postrzępiony i zabrudzony płaszcz. Niósł także ze sobą jakiś worek.
Zboczyła lekko z trasy, jednak zostawiła ją na tyle blisko, aby cały czas mieć ścieżkę w zasięgu wzroku. Szła jakiś czas po listowiu, zaś każde trzaśnięcie patyczka słyszała jakby ze wzmocnionym echem. Wkrótce okazało się, że przeczucie jej nie myliło. Na gałęziach pobliskiego drzewa zwisało stare, płócienne ubrane. W miejscu kołnierza ktoś wetknął mięso oraz szczątki małych zwierząt.


Carmichell obeszła dziwne znalezisko. Wyglądało to na dość świeżą robotę. Być może był to kolejny objaw zmęczenia, ale miała teraz bardzo wyraźne wrażenie, że wokół tej osobliwości powietrze lekko falowało. Kilka razy mrużyła oczy i przyglądała się temu z różnych kątów, tymczasem zjawisko wcale nie ustępowało.
Rozejrzała się po okolicy, ale nie była w stanie stwierdzić czy została tutaj sama. Pozostałe drzewa rosły blisko siebie, w pobliżu nie brakowało też małych kotlinek. Z pewnością łatwo można było się tu ukryć.
Następnie spojrzała na Foxy. Pies zawarczał, zjeżył sierść i powoli zaczął się wycofywać.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-09-2020 o 09:56.
Caleb jest offline