Strasznie się nudzę i myślę o tym, co ostatnio robiliśmy… Mam nadzieję, że ty również. Szkoda, żeby jakiś inny emeryt zawrócił mi w głowie.
Gdyby znała choć ułamek prawdy o tym, co tutaj się działo. Ale nie było większego sensu tłumaczyć komuś postronnemu tajemnic związnych z Sionn. On sam wciąż tak naprawdę błądził we mgle i być może dopiero kolejny dzień miał przynieść jakieś rozwiązania.
Odłożył komórkę. Zmęczenie dało o sobie znać już na dobre. Lwydowi oczy zamykały się same i kolejna kawa zwyczajnie nie pomagała. Było to silniejsze, niż widmo kolejnego niepokojącego snu, także wkrótce Huw legnął na swoim łóżku i odpłynął na dobre.
Noc przebiegła spokojnie: aparat nie robił więcej zdjęć, nikt też nie naruszył kuchennego sprzętu. Lwyd zwlókł się z posłania około dziesiątej. Z zaskoczeniem stwierdził, że sen tylko trochę mu pomógł. Ponadto w uszach dziwnie mu dzwoniło. Słyszał w głowie niski pisk, podobny do tego, jaki czasem pojawia się przy zmianie ciśnienia. Dźwięk nie był donośny, ale rozpraszający na tyle, że ciężko mu było myśleć o czymkolwiek innym. Wkrótce odgłos zniknął, ale ogólne rozdrażnienie miało towarzyszyć detektywowi jeszcze przez jakiś czas.
Jego pierwszym celem był dzisiaj barber, który jak się wczoraj okazało, należał również do ekipy zwiedzającej opuszczone miejsca. Kiedy Lwyd pierwszy raz go widział, sprawiał wrażenie on nieco wyegzaltowanego hipstera. Wyglądało jednak na to, że mógł naprowadzić Huwa na coś ciekawszego niż najlepsze latte w okolicy.
Wyjście z mieszkania na poranne słońce było niełatwym zadaniem. Huw czuł się zwyczajnie słabo, promienie raziły go w oczy, a każdy dźwięk irytował. Czuł się, jakby do skroni miał przytwierdzone ciężarki i przyłapywał na tym, że zamyka czasem oczy, aby dać im zwyczajnie odpocząć.
Mimo wszystko zmierzał konsekwentnie do celu. Zakład barbera odnalazł dość szybko. Budynek był przytulony do większej czynszówki i został przyozdobiony szyldem, na którym walijski smok przycinał klientowi brodę własnymi pazurami. Jedno trzeba było przyznać: chłopakowi nie brakowało pomysłowości.
Wchodząc do środka, jego oczom ukazał się dość elegancko utrzymany lokal. Główną część pomieszczenia wypełniały charakterystyczne stanowiska z obrotowymi krzesłami. Ściany obito boazerią, na której wisiały repliki zwierzęcych czaszek oraz plakaty z rockowych koncertów. Z głośników leciała jednak spokojna i nijaka muzyka, co było charakterystyczną cechą dla utworów bez licencji.
Nie minęła chwila, jak z drugiego pomieszczenia wyszedł znajomy Huwowi wąsacz. Jednocześnie detektyw zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę się nie poznał jego imienia. Młody mężczyzna też chyba miał tego świadomość. Już na wejściu serdecznie uścisnął mu rękę i przywitał jako Malcolm. Potem oparł się plecami o ścianę i splótł na sobie ręce.
– Proszę się nie obrazić, ale górskie powietrze chyba źle panu służy. – skomentował wygląd gościa.
– Interesy czy się strzyżemy?
To nie była łatwa noc.
Robin dzielnie walczyła ze snem, a wino dość skutecznie koiło nerwy. Jeszcze lepiej robił to Will, choć tylko przez telefon. Cały czas zapewniał ją o tym, że będzie dobrze i choć czasem powtarzał to już dość bezwiednie, to jego intencje były szczere.
No i okazał się dobrym informatorem, ale o tym w sumie wiedziała już od dawna, ostatecznie facet był wziętym dziennikarzem. Jakiś czas temu Robin poprosiła go, aby prześledził informację o legendach, które mówiły o szalonym człowieku z gór. Will spisał się co najmniej dobrze.
– Chyba wiem o co mogło chodzić – stwierdził w pewnym momencie.
– Kilka wieków temu w Górach Kambryjskich rządził pewien książę. Podania mówią, że był niezłym bydlakiem i terroryzował ludzi. Źle na tym wyszedł, bo mu rozpieprzyli chałupę. I teraz najlepsze. Choć koniec końców rozszarpał go tłum, to był już wtedy w sędziwym wieku. Chodzi o to, że pod koniec życia zaczął głuchnąć i ślepnąc. Nie potrafił się pogodzić ze swoją ułomnością i prawdopodobnie dlatego stał się takim tyranem. Ruiny jego zamku ponoć stoją do dziś. Wpisz sobie w googlach „twierdza na górze Maddox”, łatwo znajdziesz – tu Will nagle westchnął.
– Kochanie, wolałbym żebyś tam nie szła… dość mnie nastraszyłaś. Choć czuję, że i tak zrobisz jak zechcesz.
Rozmawiali jeszcze trochę, a mężczyzna przynajmniej kilkakrotnie pytał ją czy na pewno nie potrzebuje pomocy na miejscu. Wyraźnie się martwił, ale dobrze znał granice, które oddzielały luźniejszy związek od tego zacementowanego – kiedy już mieszka się razem i zwierza z większej ilości rzeczy. Obydwoje nadal tkwili jeszcze na etapie randek i może wychodziło to całej sytuacji na lepsze. Robin nie miała teraz wiele czasu na drugą osobę.
Wytrwale czekała do świtu. Do tego czasu alkohol zdążył z niej zejść, a w ustach poczuła suchość. Była cholernie wymęczona, ale nadal nie ryzykowała nawet drzemki. Zamiast tego postanowiła wypocić wlaną w siebie truciznę.
Nad ranem wyszła wciąż lekko chwiejnym krokiem, aby wkrótce odnaleźć otwartą siłownię. Nie licząc dwóch osób z personelu, o tej godzinie nikogo tu nie zastała. Klub był mały i bardzo możliwe, że stanowił jedyne takie miejsce w miasteczku. Rundka na sztucznej bieżni oraz kilku przyrządach pozwoliły jej poczuć się trochę lepiej. Z kolei gorący prysznic już po wszystkim przyjemnie rozluźnił jej mięśnie.
Miała jeszcze trochę czasu i postanowiła poświęcić go na spacer po okolicy. Jednego nie można było odmówić otoczeniu Sionn: gdziekolwiek człowiek by nie ruszył, czekały go spektakularne widoki oraz zadbane szlaki. Jak tylko Robin wyszła poza miasto, otoczyły ją rozmaite
dźwięki: hulający wiatr, trel ptaków i bzyczenie owadów.
Wkrótce ujrzała dwa rzędy wysokich drzew, które biegły wzdłuż żwirowej ścieżki. Iglaki poruszały się lekko i skrzypiały w swoim odwiecznym cyklu. Początkowo Robin czuła się całkiem nieźle i raźno podążała wraz z Foxy po kolejnych wzniesieniach. Z czasem ogólnie niewyspanie znów dało o sobie znać. Głowa ją bolała, a każdy krok wiązał się z coraz większym wysiłkiem.
Musiała wreszcie przystanąć i usiąść na wyciosanym kamieniu. Przez chwilę w jej umyśle wykwitła pokusa krótkiej drzemki, ale szybko przywołała się do porządku. Równocześnie zdała sobie sprawę, że jej umysł działał na zwolnionych obrotach. To było trochę jak filmowe kadry: pamiętała określone sceny wędrówki, ale istniały pomiędzy nimi konkretne luki.
Może właśnie dlatego nie była pewna czy ujrzała na ścieżce jakiegoś człowieka lub było to zwykłe przywidzenie. Ta myśl nie dawała jej jednak spokoju. Podniosła się ciężko i powoli podeszła do miejsca, gdzie, jak sądziła, przechodził jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie miał on na sobie postrzępiony i zabrudzony płaszcz. Niósł także ze sobą jakiś worek.
Zboczyła lekko z trasy, jednak zostawiła ją na tyle blisko, aby cały czas mieć ścieżkę w zasięgu wzroku. Szła jakiś czas po listowiu, zaś każde trzaśnięcie patyczka słyszała jakby ze wzmocnionym echem. Wkrótce okazało się, że przeczucie jej nie myliło. Na gałęziach pobliskiego drzewa zwisało stare, płócienne ubrane. W miejscu kołnierza ktoś wetknął mięso oraz szczątki małych zwierząt.
Carmichell obeszła dziwne znalezisko. Wyglądało to na dość świeżą robotę. Być może był to kolejny objaw zmęczenia, ale miała teraz bardzo wyraźne wrażenie, że wokół tej osobliwości powietrze lekko falowało. Kilka razy mrużyła oczy i przyglądała się temu z różnych kątów, tymczasem zjawisko wcale nie ustępowało.
Rozejrzała się po okolicy, ale nie była w stanie stwierdzić czy została tutaj sama. Pozostałe drzewa rosły blisko siebie, w pobliżu nie brakowało też małych kotlinek. Z pewnością łatwo można było się tu ukryć.
Następnie spojrzała na Foxy. Pies zawarczał, zjeżył sierść i powoli zaczął się wycofywać.