7 (?) marca 2050, w ogrodzie Tylera
Hector odstawił baniak wody na pakę Silverado i podrapał się po nosie rozważając w myślach rozmaite scenariusze. Przeczucie mówiło mu, że nadchodzącej nocy w osadzie ponownie zjawią się ludzkie pasożyty, chociaż pomysł ów pozbawiony był racjonalnych przesłanek.
Jak wszystko zresztą, co spotkało go do tej pory w Caligine. Tknięty odruchem niepewności, Latynos wsunął dłoń do kieszeni kurtki i wymacał w niej zapasowe pięć naboi do Springfielda - te same pięć, które zdążył wystrzelać wraz z resztą amunicji podczas rzekomych wydarzeń minionej nocy.
Nie wiedząc już tak naprawdę, w jakim stopniu może zawierzyć swoim zmysłom, Garcia postanowił przygotować sobie własne schronienie na noc. Gęsta mgła utrudniała oszacowanie pory dnia, a ostatni zegarek montera już dawno kompletnie się rozleciał - nie chcąc zatem tracić czasu Nowojorczyk postanowił wziąć się czym prędzej do roboty.
Pamiętny słów Tylera, zaczął przyglądać się opuszczonym domom położonym w jak najmniejszej odległości od posiadłości naczelnika Caligine, by w razie najgorszego mieć łatwą drogę ucieczki do twierdzy mężczyzny.