Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2020, 20:59   #36
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Iga Michalczewska

5 Grudnia 1950 r., godz. 14:00
Warszawa, Mokotów, Dom Igi Michalczewskiej.

Jerzy objął ją ramieniem gdy już opuścili dom profesora.
- Profesor Jankowski ma fioła na punkcie takich rzeczy, ale nie martw się, zobaczy jeszcze raz ile drewna mu na opał zostało i zabierze się za scenariusz. - Poprowadził dziewczynę w kierunku oczekujących ich sań. - Tylko skąd żeś wzięła coś takiego? Wpatrywał się w te gryzmoły jak w jakiś zabytek. Dawno go takiego nie widziałem.

Zarzycki pomógł Idze wsiąść na sanie i okrył ją kocem. Dopiero gdy sam usiadł podał Zenkowi adres, pod którym mieszkały Michalczewskie. Sanie ruszyły.

Świeciło słońce co przyjemnie grzejąc nieco mimo mrozu, który osadzał się szronem na długich rzęsach Igi. Mimo to czuła niepokój. Uczucie bycia obserwowaną z dnia poprzedniego przybierało na sile. Czuła jakby w każdym oknie czaił się ktoś i ich obserwował. Tylko po co? Sań na drodze było wiele, wielu przechodniów, a nawet raz na jakiś czas auto. Czemu, ktoś miałby zwracać na nich uwagę?

Gdy dojechali Jerzy wysiadł razem z nią i odprowadził Michalczewską pod drzwi.
- Odpocznij, dam znać gdy będzie coś wiadomo z tym scenariuszem. - Ucałował szarmancko jej dłoń i zaczekał aż Iga otworzy drzwi. Ta wyjęła już klucz jednak gdy tylko oparła się o klamkę skrzydło ustąpiło. W środku panowała cisza i ciemności jakby nikogo nie było w domu.


Leopold Kula

5 Grudnia 1950 r., godz. 14:00,
Warszawa, Mokotów, Szpital oddział psychiatryczny

Szybko okazało się, że w aucie jest jeszcze dwóch funkcjonariuszy. Kuli nie skuto, co już dobrze wróżyło całej sytuacji. Posadzono go po środku na tylnej kanapie, a po jego bokach miejsca zajęli ci dwaj co rozmawiali wcześniej z Korkiem. Wszyscy siedzieli cicho. Kierowca odpalił silnik i wyjechał na ulicę. Atmosfera nie była za przyjemna, ale od tylu chłopa w aucie robiło się ciepło.

Kula szybko też zorientował się, że zawrócili i ruszyli w kierunku południowych dzielnic Warszawy. Przez oszronione okna dostrzegł też, że mężczyźni którzy obserwowali go na targu nie odpuścili. Zauważył oby w jednej uliczek, stojących przy podobnym do tego, którym teraz jechali, aucie. Widział jak odprowadzają ich wzrokiem nie ruszając się jednak w kierunku swojego pojazdu. Cóż… może milicją nie chcieli zadzierać?

Samochód toczył się powoli ośnieżonymi ulicami. Konie i sanie radziły sobie jednak w tych warunkach dużo lepiej. Przyjemne ciepło było jednak tym co wyraźnie działało in plus, szczególnie gdy miało się w pamięci jazdę na towarach na wozie. Zjechali w stronę mokotowa, przez zrujnowany plac Trzech Krzyży, alejami w stronę Placu na Rozdrożu. Potem skręcili w uliczkę prowadzącą w stronę znanego mu już szpitala w oficynach dawnego zamku Ujazdowskiego.

Zatrzymali się pod oddziałem psychiatrycznym i tam towarzyszący mu na tylnej kanapie milicjanci wysiedli wypuszczając go. Jeden z nich wskazał stojącego pod oddziałem funkcjonariusza, który rozmawiał z jakąś pielęgniarką.

- Śmiało obywatelu. Odpytają i jak będzie obywatel pomocny to wypuszczą. - Jeden z milicjantów klepnął Kulę w ramię zachęcając by ten podszedł do stojącego pod szpitalem funkcjonariusza.

Milicjant odezwał się ponownie gdy znaleźli się już przed drzwiami i to co zaniepokoiło Kulę, to kilka zarysowanych na błękitno karteczek leżących na śniegu.
- Sierżancie Tokaj, to Leopold Kula po którego posłaliście.

- Szybko się wam udało.
- Sierżant przyjrzał się Kuli z zainteresowaniem. - Podobnoście się widzieli z jednym pacjentów wczoraj, obywatelu.


Fryderyka Poświst

5 Grudnia 1950 r., godz. 10:00
Warszawa, Praga, targ Różyckiego

Na zewnątrz panował trudny do opisania mróz. Słońce sprawiło jednak, że liczni mieszkańcy Pragi wylegli na ulice. Na targu Różyckiego, który był opustoszały podczas ostatnich opadów teraz panowało poruszenie. Sprzedawcy przekrzykiwali się, choć zdawało się, że oddech zamarza w gardle. Pomiędzy mniej lub bardziej prowizorycznymi straganami przechadzali się potencjalni klienci.

Było mydło i powidło. Do uszu Fryderyki docierały szepty. Ktoś sprzedawał papierosy, ktoś inny jakiś bimber. Pozostali sprzedawcy nie byli jednak już tak dyskretni wykrzykując co też mają na swym straganie przez coś podejrzane głosy ginęły w ogólnym harmidrze.

 
Aiko jest offline