Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2020, 11:51   #297
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Godiva miała szeroki uśmiech i błyszczące oczy. Była rozćwierkana i wierciła się na krześle, jakby bąk ukąsił ją w zadek. Tawaif bez problemu rozpoznała te symptomy - smoczyca zadurzyła się w kimś. Natomiast Gozreh był jej przeciwieństwem, jak zwykle zblazowany acz nieco bardziej zmizerowany. Przypisany do Godivy wyraźnie zmarniał, choć może dobijała go sama smoczyca.
- Jak było na bagnach? Nie nudziło wam się czytanie tych wszystkich zwojów? Mnie by się znudziło? Zobaczyliście coś ciekawego? Przywieźliście jakieś ciekawe księgi? - zapytała bardkę po wymianie uprzejmości. - Jesteś głodna? Bo ja jestem głodna.
Chaaya potrząsnęła charakterystycznie głową - zamów sobie ja zostanę przy naparze - odpowiedziała pogodnie, mieszając w kubku oczarowej herbatki, po czym zaczęła opowiadać.
- No cóż na bagnie było jak to na bagnie… wilgotno, dziko, ale dość przyjemnie. Biblioteka była naprawdę duża, a niektóre księgi szalenie ciekawe, niestety większość… zdecydowana… a nawet przeważająca większość była mdła i nijaka. Na szczęście nie narzekałam na nudę, każdy dzień przynosił coś nowego. - Złotoskóra umilkła by się napić.
- Pierwszej nocy odkryłam całkowicie odrębny budynek, który był szkołą magii, stoczyłam tam walkę z wielką krabokrewetką, kilka dni później poznałam elfy z którymi przeprowadzałam dyplomatyczne pertraktacje, by w nocy razem z nimi stawić czoło armii daemonów, które wychodziły z portalu, który uaktywnia się podczas pełni krwawego księżyca. Razem z Axamanderem odkryłam tajemniczy pokój, który służył do komunikacji z demonem… swoją drogą był to bardzo dziwny demon lubi plotki i słodycze bo jest gruby jak stuletnia ropucha… - urwała by powspominać owego jegomościa.
- To nie mieliście okazji, by się nudzić… szkoda, że mnie tam nie było - ostatnia słowa były kłamstwekiem z grzeczności. Godiva wcale nie żałowała swojej nieobecności. - Rozprawiłabym się z nimi wszystkimi. W mieście nie mam okazji ćwiczyć na żywych celach.
- Aćha? - Tancerka drgnęła wyrwana z zamysłu. - A tak… tak… szkoda, ale to jeszcze nie koniec mojej opowieści. Po walce z daemonami Jarvis odkrył tajemniczy pokój w bibliotece, znaleźliśmy tam kilka mikstur oraz starą mapę tamtejszej okolicy. Zabrałam ją ze sobą, może znajdę kogoś, kto mi ją naprawi i zrobilibyśmy sobie wycieczkę krajoznawczą? To mogłoby być całkiem przyjemne - kontynuowała z coraz większą werwą Dholianka. - No i… dwa dni temu eee… no bo jak znalazłam ten odrębny budynek, co był szkołą magii iii powiedziałam o tym Axa tooo stwierdziliśmy, że będziemy te ruiny przeglądać. No dwa dni temu akurat, znalazłam tam wielkiego grzyba, którego zabiłam i zdobyłam wielki złoty skarb w postaci zbroi - pochwaliła się dumna z siebie. - A wczoraj… wczoraj, nie… wczoraj to była porażka, o tym ci nie będę opowiadać. To co ty robiłaś przez ten czas? Nie nudziłaś się samej tak? Pracujesz nadal w straży czy rzuciłaś to na zawsze?
Orzechowe tęczówki zwróciły się pytająco w kierunku wojowniczki, lecz po chwili prześlizgnęły się spojrzeniem na cieniostwora. Wyglądał on… dość… no jakby miał zaraz zdechnąć. Smoczyca chyba nie bardzo się nim opiekowała, pręcej to wykorzystywała… niemniej tawaif nie było zbytnio żal Gozreha. No może troszkę… troszeczkę, bo lubiła się z nim kłócić, jako jedyny nie poddawał się w odbijaniu słownej piłeczki, nie to co Jarvis.
- Ja… eee… no… nadal… w straży. Nadal jest nudno, bo niewiasty nie dostają najciekawszych wart. Tych nocnych. Wtedy najwięcej się dzieje - wyjaśniła podejrzanie zmieszana Godiva. - Więc chętnie wyruszę w podróż po bagnach, jak tylko naprawicie mape, ale… nie wcześniej niż w następnym tygodniu.
- Teraz i tak mam sporo na głowie, no i chcę zaczekać na Nverego - rzekła łagodnie Kamala. - A co do książek… to zabrałam ze sobą kilka tomów, nie noszą w sobie znamion wielkiej sztuki literackiej, ani nie zawierają ważnej wiedzy, ale czyta się je przyjemnie i łatwo. Myślę, że dzięki tym dziełkom można poznać czym się elfy interesowały na co dzień, ot tak. Aaa… i mam pamiętnik, niektóre sceny w nim opisane… mogłyby cię zainteresować.
- Nie jestem zbyt dobra jeśli chodzi o czytanie, ale skoro ty polecasz… to spróbuję - odparła smoczyca i podrapała się po podbródku pytając. - Mogę wam pomóc w jakichś zadaniach, jeśli chcecie. Skoro masz tyle na głowie.
Sundari uśmiechnęła się z wdzięcznością, kręcąc charakterystycznie głową.
- Bardzo ci dziękuję, niestety to są moje prywatne zobowiązania i winnam je wypełnić sama… Będę jednak pamiętać o twojej propozycji i w razie problemów zgłoszę się do ciebie.
- Oczywiście. Nie zamierzam się narzucać - mruknęła spolegliwie Godiva budząc pewne zdziwienie u Chaai. To było do niej niepodobne.

“Proszę, proszę…” zarechotała matrona. “Ktoś tu chyba padł pod ostrzę…”
Maski zachichotały niczym stado wrednych kruków.
“Zobaczymy jak długo wytrzyma to ciosanie” ziewnęła Kismis, rozgniewana za to, że została obudzona.
“Podręczmy ją!” zaproponowała Deewani z werwą, ale reszta panien miała ochotę wykorzystać sytuację na oddalenie się.

- Udam się już na spoczynek, dobrej nocy ci życzę… a… i może oddaj już Gozreha Jarvisowi, bo… niedługo zostanie po nim tylko wspomnienie… - Kurtyzana wstała od stolika.
- Wkrótce… ale teraz może z nim pobyć. Nie jest mi na razie potrzebny - odparła z uśmiechem smoczyca, a kocur nastroszył futro. - Zupełnie jakbym był jakimś niewolnikiem do pożyczania.
Bardka ziewnęła cicho. - Dobranoc wam - mruknęła sennie i udała się do swojego pokoju.
Tam miała chwilę dla siebie, nim Jarvis wrócił do komnaty z ciepłym uśmiechem.
- Kolejna przygoda za nami… - rzekł na jej widok. - Godiva też się nienudziła, a Nveryioth pewnie wróci wkrótce. “Rodzinka” będzie w komplecie.
- To prawda… - przytaknęła Dholianka z nad jakiejś książki, którą czytała do snu. - Nie mogę się już doczekać. Co ustaliłeś z Axamanderem? Kiedy przyjdzie odebrać skrzynie? - zmieniła temat, przewracając stronę.
- Wieczorem jutro da nam znać jaka jest sytuacja. Najpierw musi się rozliczyć ze sponsorami wyprawy, potem znaleźć kupców lub magazyn na towary - odparł przywoływacz przysiadając się obok niej, rozglądając dookoła. - Klejnoty spieniężyć jest łatwo, ale skarby już nie.
- To u nas wręcz na odwrót… to dość niesamowite, że nasze kultury potrafią się, aż tak różnić. - Chaaya zaznaczyła kartkę i zamknęła księgę. Podniosła spojrzenie na rozmówcę, uśmiechając się w zadowoleniu. - Ale to może dlatego, że my posiadamy kopalnię i kamyków mamy w bród.
- Możliwe - zgodził się z nią kochanek. - Zazwyczaj najbardziej ceni się to czego się nie ma.
Pogłaskał ją po głowie czule i dodał. - No chyba, że ma się takie skarby… to wtedy ceni się je zawsze.
Złotoskóra musnęła ustami jego policzek, po czym wtuliła się ufnie w męskie ramiona.
- Chodźmy spać jamun… wyśpijmy się wygodnie, nie wypuszczając z objęć.
Nie mógł jej odmówić, więc wkrótce oboje wtuleni w siebie zasnęli.


Równomierny oddech śpiącego u jej boku Jarvisa, nie tylko działał na nią usypiająco, ale i pobudzająco… Zmęczone acz wygodnie ułożone ciało pogrążało się w sennym odpoczynku. Umysł pieczołowicie gasił światełka zagnieżdżone w jaźni, zsyłając na Chaayę teoretyczny sen. Jednakże w praktyce…
Wdech, wydech… wdech, wydech… i ciche, miarowe bicie serca w przerwach, były doskonałym przepisem na wprowadzenie do transu.

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień jej zdrady i długo upragnionej samozwańczej koronacji.
Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali planowała go od przeszło dwóch tysięcy lat. Czy aby nie za krótko? Czy wszystkiego dopilnowała? Czy gwiazdy faktycznie były po jej stronie? Czy ci z którymi spiskowała nie zdradzą jej w ostatniej chwili?
Niespokojna dewa przefrunęła sprzed jednego okna zamku do drugiego i wyjrzała przez rubinową szybę na pustynię. Oparła dłoń o kryształ, lecz jej palce były niezdolne do czucia, były bowiem stworzone z dymu i ognia. Tak przynajmniej opisywali ich śmiertelni. Ona sama uważała się raczej za kroplę atramentu w szklance wody z tym wyjątkiem, że nie była ona barwny granatu a płynnego złota, a szklanka napełniona była przestrzenią któregoś z płynnych lub gazowych żywiołów. Nie była też bezsilna jak kropla atramentu, która chcąc nie chcąc rozmywała się i mieszała z wodą, aż w końcu kompletnie znikła. To od Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali zależało jaki kształt przyjmie i jak długo pozostanie wyodrębniona ze świata. Istniała… bo miała siłę i CHCIAŁA istnieć, a w jej przypadku tak samo jak i u innych dewa… chcieć to móc.

Powietrze na zewnątrz rozerwał grom, rozpryskując rozpuszczone i gorejące piaski we wszystkie strony, które coraz silniejszy wiatr zaczynał porywać wysoko w niebiosa. Zaczynała się burza, tak jak zaplanowała.


Ferragus leżał czujnie w śpiącej tawaif wszędzie wietrząc spisek, a może… może po prostu za długo rozpamiętuje dawne dzieje i udziela mu się zwykła paranoja.
Nie! Jego wielkie, majestatyczne i wszechpotężne smocze ego podpowiadało mu, że coś było na rzeczy! Coś… coś się działo. Tylko co? Gdzie? Jego naczynie smacznie spało. Ranveer’a-nie-człowieka nie słyszał już od jakiegoś czasu, więc może w końcu zdechł ze zgryzoty oraz frustracji i gad będzie mógł odhaczyć z listy jego wendettę.

”To nie tak miało wyglądać! Miała zostać królową i rządzić tym światem po wszech wieki, gdy tymczasem jej ojciec i mąż oraz król wszystkich dewów nie chciał tak po prostu oddać po dobroci tej przeklętej korony! Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali wpatrywała się z nienawiścią w kierunku czarnego i wypalonego miejsca w którym sczezł jej stwórca. Po wieczności jaką było ich wspólne życie w końcu się od niego uwolniła. Zapłaciła za tą wolność zbyt wysoką cenę, której przez te dwa tysiące lat nawet sobie nie wyobrażała.
- Co teraz? Ukochana Słońca? Nowy władca niedługo przeforsuje nasze zabezpieczenia - odezwały się głosy za jej plecami i przed nią. Dewa otworzyła oczy w kierunku towarzyszy. Była osłabiona klątwą, lecz była zbyt blisko celu, by teraz się poddawać.
- Unicestwimy całą naszą nację… - zarządziła pysznie i zachłannie - a potem… stworzymy swoją własną…


Smok nie mógł usiedzieć w miejscu. Nie dlatego, że był znudzony, lub bogowie chrońcie, wścibski i wszędobylski, no może trochę, a dlatego, że czuł iż jest coś bardzo, bardzo nie w porządku. Zaczął więc węszyć i wściubiać nochal nie tam gdzie powinien. Wpierw sprawdził Deewani, ale gdy dostał mentalnego kopa w szczękę dał sobie z nią spokój, bo maska jak widać była na swoim miejscu i spała. Nimfetka także była czysta i nawet Umrao nie miała nikogo między swoimi udami, no chyba, że jego wścibski nos… fuj!

Jeśli jednak nie maski, to kto… lub co... było nie tak? Jedynym sposobem by się tego dowiedzieć, trzeba było szukać dalej… począwszy od NIEGO. Zapewne robal znowu mieszał się w nie swoje sprawy! I nie miało znaczenia że był tu pierwszy. Ferragus podbił to ciało i teraz było jego… zawarł umowę. (To że robal zrobił to również i pierwszy również nie miało znaczenia! Smoki miały pierwszeństwo zawsze).

Klątwa coraz bardziej trawiła Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali. Czuła jak jej energia słabnie i powoli coraz z większą trudnością przychodziło jej utrzymać swoją formę na porywistym wietrze piaskowej burzy. Jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli będzie po niej i zgaśnie, a na to nie była jeszcze gotowa. Nie odda swego istnienia niebytowi! Nie teraz! Nie jutro! NIGDY!

Przed sobą dostrzegła dziwnie wypukłe kształty. Leżały po części zakopane w piasku, acz nie były ani piaskiem, ani kamieniem. Dewa wyostrzyła zmysły by wyczuć czym były te targane porywami przeszkody i z niesmakiem odkryła, że byli to dzicy ludzie. Już chciała się ich pozbyć jedynie siłą swego umysłu. Gdy wpadła na pomysł. Był on szalony i brawurowy, nie mówiąc o tym, że napawał ją obrzydzeniem, ale dzięki temu mógł się udać. Klątwa która ją drążyła działała na energię - czystą magię, czyli to czym była, jednakże… gdyby miała ciało, materialne ciało.

Wpierw wystarczyło zatrzymać i rozgonić szalejące wokół nich piaski. Następnie trzeba było podejść i wybrać „pasujący” dla siebie okaz. A później…

Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali spojrzała mężczyźnie w oczy o jasnych, orzechowobrązowych tęczówkach. Jego skóra była brudna i ciemna, poznaczona licznymi, ciemnymi bliznami. Był obrzydliwy tak jak tylko mogły być obrzydliwe śmiertelne istoty.
- Jesteś pewna Ukochana Słońca? - spytali towarzysze stojący przed swoimi żywymi narzędziami.
Ukochana jednak nie odpowiedziała. Była gotowa zrobić wszystko dla swojej korony, swojego królestwa, swojej sławy i potęgi. Przyciągnęła mocą własnych chęci mężczyznę, po raz ostatni spojrzała w jego oczy, po czym posiadła jego ciało pożerając słabą duszę.


AHA! Czerwonołuski przebił się przez kokon daemona i z gracją humanoidalnego noworodka przeorał cielskiem cmentarzysko wspomnień, zanim z nonszalancją nie wstał na wszystkie cztery łapy. Czuł, że był coraz bliżej rozwiązania swojego uporczywego problemu, które swędziało go irytująco z tyłu głowy (czyli wszędzie bowiem był samą duszą i jako takiej głowy nie miał). Przyczajony ruszył węszyć wśród skamieniałych Kamal, aż dotarł do dziury. Dziura jak to dziura. Była w ziemi, jeśli ziemią nazwiemy to co miał pod łapami czyli jaźń bardki. Nad dziurą wisiała pajęcza nitka do której przyczepiona była gałka oczna o czterech nerwikach. Gula najwyraźniej postanowił spuścić się do dziury w momencie, kiedy Starzec stanął mu przed soczewką. Daemon zamachał witką i tak jakby z „uśmiechem” poleciał w dół…

~ Banda irytujących pcheł ~ burknął pod nosem smok tracąc skrzydła i kończyny, wężowa postać wydawała się bardziej wygodna, gdy ruszył za Gulą. Robiło się tu zdecydowanie za ciasno w tej duszy. Za dużo robactwa… gdzie jest mangusta, kiedy jest potrzebna?

”Było ich siedmioro. Czy to aby nie za mało? A może wręcz przeciwnie było zbyt wiele gąb do utrzymania w ryzach? Królowa dewa obserwowała swoich podwładnych, swoich kompanów i wspólników w zbrodni przeciw całemu światu, wiedząc, że łamie wszelkie prawa natur, a nawet gwałci odwieczne zasady chaosu. Można powiedzieć, że zdradziła swoją ‘istotę’. Sprzeciwiła się porządkowi jaki stworzyły trzy żywioły rządzące tym (jakże i okolicznymi) wymiarem.

Było ich siedmioro.
Siedem ludzkich samców o nienaturalnie złotej, lśniącej skórze. Byli nieporęczni i skrępowani miałkimi powłokami. Wiercili się niewygodnie, czując jak duszą się w ciałkach pozbawionych życia. Powinni mieć czas na przygotowanie się i na naukę jak „żyć” choć dewy nigdy nie żyły i nigdy nie umierały, a przynajmniej nie w takim sensie jak większość istot.
Magia bowiem nie przemijała, nie chorowała, nie musiała jeść, pić, czy spać. Magii nie dało się spalić, ani utopić, ani zadźgać, ani przekroić. Magia, ta p r a w d z i w a i nieokiełznana, najpierwotniejsza - najdziksza z energii, ona po prostu istniała i mogła wszystko.

Czyżby?

Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali popatrzyła na dłonie, każda o pięciu palcach, zakończonych miękką płytką paznokcia. Sięgnęła po broń wydobywając ją samą swoją wolą.
Póki myślała, puty mogła wszystko.
- Pamiętajcie… nie bierzemy jeńców… nasza siódemka w zupełności wystarczy by dopełnić planu.”


Plan był dobry, przynajmniej w mniemaniu Ferragusa, który wśliznąwszy się do wąskiej dziury w zakrzywionej pamięci ludzkiego ducha, po prostu zaczął spadać. Spadał i spadał i nie mógł spaść. Nie mógł się też zatrzymać, ani wspiąć się z powrotem na górę. Spadał więc będąc jedynie bezwiednie falującą nitką „mięśni” przyobleczonych w wężową skórę.
Plan był dobry… na serio uważał, że to był jeden z jego genialniejszych pomysłów…. ale szkoda, bardzo szkoda, że nie postanowił się dwa razy zastanowić. Tymczasem jak spadał, tak spadał dalej, a wraz z upływającym czasem podczas upadku, zdążył już przejść wszystkie etapy żałoby po samym sobie (i to nawet dwa razy!), aż wreszcie dostrzegł na końcu tunelu światełko.

No i pięknie… jeszcze tylko bogów tu brakowało i ich nudnego pierdzenia o życiu doczesnym na wiecznie zielonych polach, gdzie wszystkie istoty pląsają trzymając się wspólnie za ręce…
Choć na szczęście smoków to nie dotyczyło. Dla nich były szczyty górskie i chwała i palenie słabeuszy! Zielone pola są dla delikatnych ludzików. Nie dla smoków.
Ale jemu akurat nie spieszyło się na tamtą stronę. Miał ciało do odzyskania, demona do zabicia i skarby do zebrania. I nie zgadzał się na żadną śmierć!

PLASK. Wpadł brzuchem na coś małego i miękkiego, może nieco galaretowatego, co zaraz zaczęło go obłapiać lekko szczypiącymi niby to witkami. Kolejny PLASK. Tym razem w okolicach pyska. Nie do końca wiedział w co trafił, bo było tak ciupkie i delikatne, niczym puszek, ale i to zdawało się być jakoby żywe, bo wczepiło się w jego szczękę silnym uściskiem owłosionej dłoni z kłującymi opuszkami. Następnie zalała go fala światła tak jasnego i ostrego, że miał wrażenie, iż zaraz wypali jego ducha na wskroś i po prostu przestanie istnieć, lecz nagle wpadł w chmurę piasku. Walnęło nim o wydmę. Splątało w dziwne hieroglify, przeturlało, rozplątało, znowu go porwało w powietrze… przeleciał kilka kółek wijąc się jak złapana na haczyk ośmiornica, po czym znowu wpadł w wydmę. Jakiś grom strzelił tuż obok niego, rezonując w nim echem potężnej pierwotnej magii nad którą nawet bogowie nie mają władzy.

To był dobry plan, bo prosty… może nawet aż za bardzo.

”Nie sądziła, że jest zdolna do „zabijania”. Chyba nikt przy „zdrowych zmysłach” nie jest w stanie wyobrazić siebie jako bezwzględnego mordercę. Dopiero teraz kiedy pierwszy z braci „padł” od jej ciosów i jego energia zasiliła okolicznych wojowników w tym i ją samą. Wiedziała, że jest zdolna do wielkich (w tym i najohydniejszych) czynów. A gdy do tego miała świadomość, że rywalizuje z szóstką zdrajców o miano najsilniejszego, najpotworniejszego, najbardziej zdeterminowanego, (itp., itd.) dewa, czuła dreszcz emocji podniecenia i lekkiej niepewności. Czy wygra? Czy pokona resztę? Czy dosięgnie tronu nie dzieląc się nim z nikim, nawet z tymi, którzy walczyli u jej boku? MUSI!

Uchyliła się przed ciosem potężnego pioruna żywej magii, który wytworzył płynny krater wśród piasków rozgrzanych do czerwoności. Te ludzkie ciałka były beznadziejne. Najchętniej co i rusz rozpadałyby się na drobne kawałeczki i gdyby nie to, że całą swoją siłą woli trzymała je od środka, klątwa mogłaby ją dosięgnąć. Uniósłwszy się w powietrze przywołała matkę nad matkami, która zaczęła kręcić ogromnym powietrznym lejem, trzaskając śmiertelną energią na wszystkie strony. Zaśmiała się gdy uświadomiła sobie, że jej oczy. Oczy ludzkiego śmiertelnika. Były pierwszymi oczami, które znalazły się w sercu maelstormu.”


Po niejakim czasie, przy czym większość została spędzona na zakopywaniu się w piasku w celu uniknięcia unicestwienia, smokowi udało się zorientować, że utknął gdzieś w jakimś niebycie w którym rozpętało się prawdziwe antyczne piekło o jakim nie przyszło mu nawet marzyć. I jakby tego było mało jego towarzyszami były dwie aktualnie najbardziej znienawidzone istoty w postaci dwóch daemonicznych braci, którzy tak jak i on pieczołowicie przysypywali się ryzami piasku, jakby mając nadzieję, że żaden z pocisków czystej magii nie rozpryśnie ich w nicość.

~ Nie zgadzam się… nie zgadzam… nie zgadzam… nie POZ WA LAAM!!~ ryknął głośno Ferragus zatracając się w gniewie uparcie ignorując to co się działo wokół niego. Gniew sprawiał że ciało Ferragusa traciło “cielesność”, stając się coraz bardziej tym czym był naprawdę. Ognistą duszą smoka który tkwił uparcie w świadomości bardki.

„Chcieć to móc.

Chcieć to móc..

Chcieć to móc…

Chcieć.

- Ja chcę! - krzyknęła ekstatycznie dewa unosząca się wewnątrz potężnego wiru dymu, ognia, piorunów i magii. - CHCĘ!!!”


Słyszeć opowieści o niespotykanej i inteligentnej sile, a spotkać się z taką siłą twarzą w twarz (lub raczej maelstormem w pysk) to dwie różne rzeczy. I co gorsza… Feragus nie był gotowy na takie spotkanie.
I to nie dlatego, że był słaby, czy bojaźliwy, czy głupi, lub niedostatecznie dobry by sprostać pewnym odgórnym wymaganiom owego spotkania, lecz dlatego, że po prostu żył. To co było przed nim, było jego przeciwieństwem i to cholernie cholernie wielkim przeciwieństwem.

[media]https://i.pinimg.com/564x/83/dc/ed/83dced021935adc4a26c0c3f96a894be.jpg [/media]

„Oczy” bestii zwróciły się w kierunku migotliwej duszyczki drakona, która na tle ogromu pustoszejącej burzy, była malutka niczym krabik w muszelce. A więc tak wyglądała owa osławiona legendami „dzika” magia, która była początkiem wszystkiego… jak i też końcem.
Potężny komin różnokolorowego dymu, wybrzuszał się i rozrastał pochłaniając coraz większe połacie pustyni. Był niczym czyrak namnażający swe komórki na zainfekowanym ciele. Był głodny. Był spragniony. Był nie do zatrzymania - nawet przez czas.

Z nieba zaczął lać się żar w postaci szklanych strumieni piasku. W dole ziemia zamieniła się w tętniący czerwono białym blaskiem ocean. Grube i długie na wiele kilometrów błyskawice rozszarpywały powietrze. Były niczym szpony bestii, która bezlitośnie rozrywała wszystko na swojej drodze. Starzec czuł jak jego duszę przeszywają długie i cienkie ostrza. Jedne były tak gorące, że wypalały w jego duszy dziury, inne były przerażająco lodowate i odrętwiające, inne niczym macki oplatały go zamykając w klatce oślepiającej mocy. Nie miał jak uciec. Nie miał jak walczyć. Nie mógł się nawet targować. Śmierć otworzyła przed nim swe rozgałęzione ramiona, a następnie pochłonęła potężnym snopem lodowatego światła.

„Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali stała na pulsującym sercu pustyni, oglądając zgliszcza swojego dawnego życia.
Wygrała.
Cóż… było to słodko gorzkie zwycięstwo, okupione śmiercią jak i potężną klątwą jej myśli, ale zwycięstwo.
WYGRAŁA!

- Co robimy Ukochana Słońca? - spytała (już tylko) piątka towarzyszy, którzy razem z nią, ramię w ramię postanowili rzucić wyzwanie fortunie.
- Trzymamy się dalej planu - odparła dewa zamknięta w ciele orzechowookiego barbarzyńcy. - Przywrócimy siedmiu tytanów naznaczonych grzechami.
- A co na to bogowie? - spytał powątpiewająco jeden z nich. ON. No tak… to zawsze musiał być on. Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali popatrzyła na pytającego uśmiechnąwszy się.
- Im nic do tego… nie istnieliby bez nas, za to my możemy istnieć bez nich.”



„Staruszku? Staruszku śpisz?”

Głośna raga Malhari przywróciła jasność jego myśli. On umarł prawda? Przestał istnieć! Pamiętał to. Nadal czuł to…

„O! Nie śpisz wreszcie!” Usłyszał znajomy głosik psotnicy.
~ Ja nigdy nie śpię! Ja medytuję. ~ Mentalny głos smoka nie brzmiał tak dudniąco jak zwykle. Przypominał bardziej… pisk. Bo i postać smoka nie była obecnie imponująca. Instynktownie broniąc się przed atakiem Ferragus skupił swoje siły duchowe w jak najmniejszym punkcie by zyskać na potędze. Efektem tego była obecna postać, taka mała… jak i żabia. Złote ślepia łypały gniewnie na obecnie większą od niego Maskę. Powrót Starca do “starej”, dużej formy wymagało bowiem czasu.
Na chwile jego serce stanęło z zaskoczenia, albo strachu, lecz po chwili smok przypomniał sobie, że nie ma serca, za to znowu spotkał się z unicestwieniem oko w oko.

“Coś się stało Staruszku?” spytał złoty snopek błyszczącego pyłu, płynnie formujący się w humanoidalną formę małej dziewczynki. “Spodziewałeś się zobaczyć kogoś innego?”

Dopiero teraz gad zorientował się, że nadal tkwił w tym okropnym wspomnieniu miejsca gdzie stworzenie i zniszczenie było jednością. Co gorsza… jego dwaj przeklęci kompani również tu byli, swobodnie unosząc się w nieważkich przestworzach.
Gula lewitował niczym rzucona na wodę piłeczka i już dawno zaprzestał machać nerwikami, bowiem i tak nie dopłynąłby tam gdzie chciał. Ranveer-nie-człowiek leżał na rozłożonych na płask skrzydełkach, wszystkimi odnóżami do góry i zdawał się “maszerować” po cienkich nitkach złotego pyłu i ognia należącego do nieznajomej “Deewani”.
~ Nic się nie stało! Co niby się miało stać?! Wszystko jest w idealnym porządku. To… przejściowa forma… ~ Nastroszył łuski oburzony smok.
“Haha! Dziwny jesteś!” Zaśmiała się łobuzica i wyciągnęła rączkę, by popacać skrzydlatego po pysku. Z jakiegoś jednak powodu nie wydawała się być tak beztroska jak zawsze. Co jakiś czas kształt buzi rozmywał się i ponownie kształtował, jakby maska bacznie obserwowała swojego rozmówcę i może gryzła się z myślami.
“Zabierzesz mnie ze sobą?” spytała niepewnie, po czym sprzedała smoku kopa, co by nie pomyślał, że ona się do niego przywiązała.
~ Oczywiście… w końcu… ~ “należysz do mnie”... nie to nie pasowało w tej chwili, “zależy mi na was”... do tego by się nie przyznał. ~ ...w końcu jestem potężny.
Choć teraz był olbrzymią kulką gniewu upadkowaną w postać małego skrzydlatego gekona.
Deewani zachichotała z wyraźną ulgą i rozmywając się niczym farba na płótnie, okrążała Starca wesoło skandując coś o potędze i smoczym dziedzictwie oraz setkach chowańców.

Tymczasem Guli udało się zahaczyć nerwikiem o ogon Ferragusa i dzięki temu przestał już przelewać się z lewa na prawo. Pijawka miała trochę mniej szczęścia bo nadal uczepiona “złotego włosa” maski, powiewała za nią niczym pacynka targana wiatrem.
Oko daemona “stanęło” na “ziemi” i chwilę patrzyło na podobnej do jego wielkości smoka, po czym zaczęło badać teren pod nimi, które pulsowało i tętniło życiem zupełnie jak czyjeś serce.

Ferragus zaś zaczął machać swoimi małymi skrzydełkami i wijąc się niczym płynąca w rzece jaszczurka uparcie kierował się naprzód “niuchając” otoczenie, by znaleźć wyjście z tego miejsca lub coś ciekawego. Za “życia” Starzec nie był najpotężniejszym smokiem, nie był też najmądrzejszy… za to miał w sobie potężne pokłady żelaznej woli. Zwanej też popularnie oślim uporem.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 22-09-2020 o 16:30.
sunellica jest offline