Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2020, 04:10   #221
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wilma trochę straciła rezon jak już podeszły do Lamii i Steve’a ale już głupio było się jej wycofać gdy ci z zaciekawieniem podnieśli głowy na nie obie. Na szczęście Eve przejęła na siebie rolę mediatora.
- Lamia, Steve… - Eve zaczęła do nich mówić jakby miała im coś ważnego do powiedzenia. Więc ci spojrzeli po sobie ale żadne nie miało pojęcia co tym razem umyśliło się pod blond główką.

- Tak Eve? - Steve zachęcił blondynkę by kontynuowała zastanawiając się co ma z tym wspólnego Wilma którą fotograf wciąż trzymała za rękę.

- No więc my tak właśnie porozmawiałyśmy sobie z Wilmą. I nam by pasowało chodzić ze sobą. No ale jak jesteśmy we trójkę no to tak jakby Wilma też chodziła i z wami. No to jak? Zgodzicie się by Wilma chodziła z nami? - Anderson dość niefrasobliwie i lekko przedstawiła to o czym mówiła unosząc trochę trzymaną dłoń kapral aby podkreślić o kogo chodzi. Kapral zaś miała o wiele bardziej wyczuwalną tremę gdy czekała na tą odpowiedź. Steve zaś zniósł sprawę bardzo mężnie gdy obdarzył jedną swoim spokojnym spojrzeniem, potem drugą a w końcu spojrzał na tą trzecią co do tej pory leżała tuż przy nim.

- Myślę, że czworokąt jest równie łatwy do zalegalizowania jak trójkąt. - mruknął w końcu nagi oficer rozłożony wygodnie na leżaku.

Leżąca obok saper za to patrzyła zaciekawiona to na jedną, to na drugą dziewczynę i przekrzywiła kark, mrużąc oczy jakby coś sobie kalkulowała. Nieświadomie zaczęła bębnić palcami po kolanie Mayersa. Sytuacja była niecodzienna, nawet jak na ich niecodzienny związek.
- Trzy metry szerokości… od ściany do ściany - zerknęła na Steve’a zadumana - Wtedy się zmieścimy w piątkę i każdy się wyśpi. Jeżeli podniesiemy je na pół metra, zrobimy przestrzeń na pościel albo inne drobne gamble. Łatwiej też przyjdzie klęknąć przy krawędzi… będzie trzeba to rozrysować i zburzyć jedną ścianę działową, aby była jeszcze przestrzeń na szafy - wyszczerzyła się, klepiąc z rozmachem we własne kolana i wstała energicznie, łapiąc obie dziewczyny w objęcia. Pocałowała wpierw blondynkę a potem rudzielca, na tę drugą patrząc przez dłuższą chwilę rozognionym spojrzeniem.
- Jeżeli Willy będzie chciała się bujać z kaleką - uśmiechnęła się, na sekundę przez jej twarz przemknął ciemny cień, ale szybko zniknął. Dokończyła pogodnie - Mam całkiem niezłą rentę, z perspektywami na jej poszerzenie… więc wiesz. Jakieś plusy są.

Przez chwilę całe towarzystwo zerkało na Lamię dość niepewnie gdy ta na głos bujała gdzieś w obłokach o tych metrażach i podobnych tematach. Steve widocznie pierwszy odgadł o czym mówi bo zrobił nieme “aha” i skinął głową na znak zrozumienia. Obie dziewczyny załapały to ciut później. I wreszcie obie wybuchły śmiechem pełnym ulgi gdy Lamia wstała i wyraziła zgodę całując się i przytulając to z jedną i drugą.

- Naprawdę? Zgadzasz się? Znaczy wszyscy się zgadzacie? - Wilma gdy już złapała oddech to jeszcze raz zapytała Lamię i pozostałą dwójkę dotychczasowego trójkąta.

- Pewnie. - zgodził się Steve który też podniósł się ze swojego leżaka i do nich dołączył. Objął je swoimi ramionami w opiekuńczym geście i tym swoim ciepłym, kojącym uśmiechem i przytulił je do siebie. Chociaż przytulanie trzech kobiet na raz było zauważalnie trudniejsze niż dwóch. W końcu miał tylko dwa wolne boki. Ale i tak zdawał się w pojedynkę górować masą i wzrostem górować nad każdą z nich pojedynczo jak i po całości.

- A wiecie jaka Wilma była kochana? Zgodziła się, że dla niej też będę mogła być dziwką! - Eve obwieściła radośnie jakby to był najlepszy news tej części wiadomości i rudowłosa żołnierka sprawiła jej niebywałą przysługę i przyjemność, że zgodziła się na ten punkt.

- No to farciara z ciebie Eve. Jak ty nas wszystkich obrobisz co? - Steve zaśmiał się rozbawiony tymi wieściami. Wilma zresztą też. A Eve zdawała się tryskać radością jakby conajmniej wygrała los na loterii z główną wygraną.

- Postaram się! Mam nadzieję, że was nie zawiodę! - blondynka nie przestawała ćwierkać z zachwytu nad tym ich powiększonym gronem rodzinnym.

- Podobno masz mi wszystko pokazać co i jak. - Wilson nieco ściszyła głos jakby chciała Lamii coś powiedzieć w sekrecie chociaż nie było szans aby pozostała dwójka ich rozszerzonego związku jej nie słyszała.

- O tak, Lamia na pewno ci wszystko pokaże i wyjaśni co i jak. - zaśmiał się Krótki jakby nie miał wątpliwości, że Lamia jest świetnym mentorem do wprowadzania nowych w ich niecodzienne realia.

Ta jednak wyglądała na spiętą, gdy w jednej chwili stężała, a uśmiech zszedł jej z twarzy. Patrzyła na drugą bękarcicę poważnie spojrzeniem zmęczonym i pustym. Długo, uważnie, zastanawiając się co Willy ma w głowie, że godzi się na podobne układy. Rozumiała doskonale, że każda laska chętnie przygruchałaby sobie takiego przepięknego słodziaka jak Eve. Albo odważnego, przystojnego oficera o złotym sercu… gorzej z resztą.
- Serio ze mną też chcesz się bujać? - spytała wreszcie, jakoś dając radę przepchnąć głos przez ściśnięte gardło. Patrzyła przy tym przyjaciółce w oczy, szukając… sama nie wiedziała czego. - Nie jestem taka jak kiedyś, zresztą sama widziałaś… tam na parkingu przy cmentarzu. W Mason też się nie popisałam - wzruszyła nerwowo ramionami, udając że jej to nie rusza, ale zawsze była kiepskim aktorem - Raczej tego szybko nie naprawię.

Pozostała dwójka nie wtrącała się. Ale dało się poznać, że spojrzeniami, uśmiechami i dotykiem wspierają je obie. Ale nie wtrącali się. Wilma też w pierwszej chwili nie odpowiedziała. Wydawała się trochę zmieszana. Może nawet zażenowana. I jakby nie była pewna co i jak powinna odpowiedzieć na to pytanie.

- Chyba nikt z nas nie jest taki jak kiedyś. - powiedziała w końcu Wilson wzruszając ramionami. - Chodź. Spróbujemy. Chyba dawno temu powinnyśmy. To możemy i teraz. - dodała w końcu patrząc na drugą bękarcicę trochę niepewnie może nawet nieśmiało.

- Lepiej późno, niż wcale? - sierżant odwzajemniła grymas, a następnie wychyliła się, by delikatnie pocałować nową dziewczynę. Zupełnie jakby robiła to pierwszy raz, lecz szybko do głosu doszły hormony i temperament, zmieniając lekkie pieszczoty w głęboką, gorącą zabawę.

- Ojej, jak ślicznie razem wyglądacie… Tak fotogenicznie… O! Wiem! Zrobimy sobie zdjęcia! Przecież to taka pamiątkowa okazja! Czekajcie, zaraz przyniosę aparat! - widząc jak na jej oczach obie bękarcice zaczęły się namiętnie i głęboko całować Eve nie mogła wyjść z zachwytu. Ale zaraz przypomniała sobie o swoich powinnościach dokumentalisty i oderwała się od ich czwórki by skoczyć po swój aparat. Wilma na chwilę spojrzała za nią nie przestając obejmować Lamii jakby bała się ją wypuścić i znów stracić. A Steve też spojrzał za blondynką a sam wydawał się być stabilny niczym góra do jakiej można zakotwiczyć i w ogóle jest widoczna z daleka.

- Wy to pewnie macie wiele do nadrobienia teraz. - powiedział do nich z uśmiechem głaszcząc po policzku tą pierwszą swoją dziewczynę i tą najnowszą.

- Oj tak… Tak się bałam, że ledwo jak cię odzyskałam to znów cię stracę… - przez moment Wilmie się chyba miękko zrobiło bo coś jej się zabłyszczało w kącikach oczu i by to ukryć to znów przytuliła się do swojej Rybki by nikt nie musiał tego oglądać.

- Przecież tu jestem i nigdzie się już nie wybier… wybieram i… - głos saper się załamał. Coś jej uciekało, jeden z cieni przebijających się przez warstwę amnezji. Mocniej przytuliła rudzielca, jednocześnie z drugiej strony dociskając ją do Steva, więc tirówkę otoczyło ludzkie ciepło, ramiona i pewność siebie, emanująca od tego największego z ich trójki.
- Zobaczysz - odkaszlnęła i podjęła wesoło, całując dziewczynę w skroń, zupełnie jak robiła to z jedną blondi aby ją uspokoić - Zobaczysz Willy, teraz będzie już tylko dobrze. Zajebiście! Zamieszkamy razem, będziesz zjeżdżać na przepustki, a my do ciebie przyjeżdżać jak do Tygryska, na widzenia. Nawet się, kurwa, nauczę gotować - ćwierkała pogodnie, ponad rudawą głową patrząc na twarz komandosa - Nadrobimy wszystko, obiecuję. A teraz na trzy-cztery obłapiamy Tygryska zanim się zorientuje, dawaj - szepnęła Wilmie do ucha, całując je na odchodne.

Zabiegi Lamii przyniosły skutek bo i rudzielec w jej ramionach się uspokoił. Zwłaszcza jak pomogły im opiekuńcze ramiona ich kapitana co zgrabnie przytulił do siebie i jedną i drugą. A ruda głowa kiwała się na znak zgody i aprobaty na te wszystkie plany i obietnice Rybki. W końcu pokazała znów swoją twarz i roześmiała się wesoło i z ulgą. Coś próbowała powiedzieć ale jakoś nie bardzo jej wychodziło. Więc pewna blondynka która akurat przechodziła z aparatem w ręku przyszła jej z odsieczą.

- Już jestem! To ustawcie się najpierw ja wam zrobię razem! - Eve nie wychodziła z roli zawodowego fotografa i sprawnie ustawiła gestem i słowem całą trójkę do wspólnego zdjęcia. Potem zmienił ją Steve.

- To dajcie ja wam zrobię. Aż sam nie wierzę, że teraz mam trzy dziewczyny. Będę to musiał w koszarach na własne oczy obejrzeć. Kurde w dwie mi na początku nikt nie chciał uwierzyć. - powiedział wesoło gdy podchodził do blondyny i przejmował od niej aparat a ona szybko dokicała do swoich dziewczyn by ustawić się z nimi do wspólnej kompozycji.

Szybko przejęła ją saper, ustawiając po lewej stronie Willy, której prawy bok sama okupowała. Objęły się we trójkę, jednocześnie wdzięcząc się do mężczyzny z aparatem. Ich dłonie wcale nie przypadkiem błądziły po piersiach i pośladkach,ale tak, aby nie zasłaniać co ciekawszych fragmentów.
- Teraz masz całkiem sporo świadków i pamiątek - pomruk wyszedł Lamii wesoły i ciepły, gdy wtulała policzek w rude włosy, wciąz patrząc na Mayersa.

- No. Ale co fotka to fotka. - Steve zgodził się i jak skończył pstrykać migawką poprosił jeszcze przechodzącą obok Sonię by ta pstryknęła fotkę całej czwórce. Po czym wrócił do swoich dziewczyn i stanął nad nimi i za nimi obejmując je i przyciągając do siebie. Więc cała kompozycja idealnie wpisywała się w pamiątkowe ujęcie komandosa na wakacjach obłapianego przez swoje fanki.


- Kurwa mać - te dwa słowa towarzyszyły Lamii tym częściej, im więcej czasu mijało. Trzecia zbliżała się nieubłaganie, choć pewnie prócz niej niewielu gości patrzyło na zegarek… i dobrze. O to wszak chodziło, aby umilić im wieczór. Patrząc na nich saper czuła w kościach, że tym razem impreza skończy się nad ranem i chłopaki z Karen pojadą z klubu prosto do jednostki. Tym bardziej należało ogarnąć punkt ostatni programu - ten tak beztrosko spierdolony.
Oczywiście teraz można było sobie pluć w brodę, jojczyć na własną głupotę, jednak jeśli nikt na koniec miał się nie poczuć zbędnym elementem do wykopania, wypadało ruszyć zarówno dupę jak i głowę.

Białowłosą Melisę i piegowatą Sonię złapała przy stoliku z alkoholem, gdzie raczyły się drinkami, chichocząc i oglądając jak ich kumpela z roboty Anitka siedzi olbrzymiemu Indianinowi na kolanie, zażarcie mu coś tłumacząc, podczas gdy on miał tę swoją podstawową minę niewzruszonego głazu na pustyni. Drugie kolano obsiadła mu Lana, wtórując koleżance i energicznie przy tym gestykulując.
- Foczki, potrzebuję pomocy - Mazzi zwróciła się do pary kelnerek, wciskając się między nie i obie obejmując - Trochę dałam ciała, tak bardzo trochę - westchnęła ciężko, patrząc na salę. Ściszyła też głos - Nie przewidziałam, że misiaki będą tacy uroczy… chuj w to. Słuchajcie, dałoby radę skołować im na wypad coś do żarcia? Paczkę z prowiantem… jakieś kanapki, coś słodkiego. Żeby mieli co żreć po powrocie do jednostki i nie musieli nikomu ważnemu leźc na oczy… eh - prychnęła, krzywiąc odrobinę usta - Dla Tygryska, Karen, Cichego, Dingo i Dona ogarnęłyśmy temat jeszcze wczoraj… ale zobaczcie na nich. Chujowo będzie, jak jedni coś dostaną, a reszta kopa w dupę. Oni są naprawdę rozbrajający - humor jej widocznie siadł - Wszyscy po kolei.

- Aha, coś do jedzenia? Na drogę? - Anita oderwała się od śledzenia toku dialogu kolorowej trójki i skoncentrowała swoją uwagę na głównej klientce tego wieczoru. Spojrzała na Sonię a rudzielec chwilę się namyślał zerkając na mały zegarek na swoim nadgarstku.

- To chyba nie będzie problemu. Ale będe musiała skoczyć do kuchni. Jak to nie zaraz ktoś wychodzi no to chyba powinno dać radę. Ale to powiem jak wrócę. - rudzielec odstawiła swoją szklankę i ruszyła w stronę wyjścia na korytarz.

- Ubierz się! - krzyknęła za nią wygolona prawie na zero koleżanka śmiejąc się jednocześnie. Po ubraniach to kelnerki od gości już też było dość trudno rozróżnić gdy uczestniczyły w większości zabaw i rozrywek tego wieczoru.

- Cholera! - parsknęła Sonia orientując się w mocno niekompletnym stroju. Też się roześmiała i chwilę kręciła się pt. “Gdzie jest moje ubranie?!”. Co o tej porze wcale nie było takie proste i oczywiste.

- A coś konkretnie byś chciała? Bo jakieś kanapki to prawie na pewno dadzą radę zrobić w kuchni. Ciasto też może jakieś jeszcze zostało. No ale jak chcesz coś na ciepło, coś do zrobienia no to będą musieli dopiero zrobić. - korzystając z tego, ze rudzielec dość chaotycznie dopiero kompletowała swój ubiór aby móc się pokazać na reszcie obiektu Anite dopytała się czy Lamia ma jakieś konkretne zamówienie na ten prowiant na drogę o jakim mówiła.

- Kanapki, ciasto… a dałoby się im walnąc słoik z zupą? - brew Mazzi podjechała do góry, a na jej twarzy pojawiło się zamyślenie. Łypnęła okiem po sali, bębniąc palcami o dolna wargę i wreszce zdecydowała.
- Czekaj, pójdę z tobą - rzuciła rudzielcowi, również zaczynając opcję szukania ubrania. W oko wpadła jej hawajska koszula, ją więc zgarnęła, szybko zakładając na grzbiet i zapinając pospiesznie guziki. - To od razu ustalimy na miejscu, nie będziesz musiała kochanie nóżek przemęczać, latając po piętrach. Mel, mogłabyś w międzyczasie zagadać laski która ma dziś majtki i może je oddać na akcję charytatywną “dokarmiaj Bolta”? Ucieszą się z kanapek i pamiątek, będą mieli o czym gadać - parsknęła - przez miesiąc, w tych ich zimnych, nudnych koszarach.

- Majtki? Teraz? No może być trochę trudno. Sama nie wiem gdzie mam swoje. Ale zapytam. - Melisa trochę zmarszczyła brwi na to niespodziewane domówienie. No etap kompletowania ubrań w tym chaosie zapowiadał się rzeczywiście dość skomplikowanie. Wcześniej każdy zrzucał z siebie coś tam to tu, to wcześniej to później. Mało kto miał głowę by coś odłożyć celowo na później. A teraz to przemieszane i już nieźle zużyte towarzystwo mogło mieć kłopot odtworzyć gdzie kto co i kiedy zostawił. Ale Mel mimo to obiecała zrobić co się da.

- Dobra chyba już. - w międzyczasie Sonia znów zaczęła wyglądać jak tutejsza kelnerka. Biała koszula znów była na miejscu i zapięta a na dole była skromna, gustowna czarna mini. Zanim skompletowała ten strój także i Lamia zdołała się doprowadzić do porządku na tyle by wyjść na zewnątrz.

- Z zupą to nie wiem. Zależy czy coś zostało. Ale to jak? W słoik jakiś? No nic. Zobaczymy co w kuchni powiedzą. - Sonia szła razem z Lamią przez korytarz wracając do głównej części klubu. Ale na korytarzu jeszcze było względnie cicho i pusto szły właściwie we dwie.

- Ale Lamia! Co za impreza! I ci bolci! No zawsze tu są najlepsze imprezy i towarzystwo w mieście ale to co dzisiaj to o rany! Cieszę się, że o mnie pamiętałaś! Jakbyś na jakieś imprezie potrzebowała kelnerki to wal śmiało! Bardzo chętnie! Troszkę szkoda tak, że do końca nie można popuścić cugli bo jednak w pracy ale i tak lepiej niż niejedna impreza tutaj! - Sonia skorzystała z okazji by podzielić się z Lamią swoimi wrażeniami z tej kończącej się imprezy. I widocznie zasługiwała ona na jej najwyższą ocenę.

Ta objęła ją ramieniem, ze śmiechem kiwając głową do wszystkiego co rudzielec nawijał. Szły tak objęte korytarzem, zataczając się odrobinę, a saper sama nie wiedziała czy to ze zmęczenia, alkoholu, czy szczęścia.
- Kochanie, prędzej bym wyłysiała i zarosła pąklami, niż zapomniała o tobie, daj spokój - cmoknęła kelnerkę w policzek, pocierajac to miejsce własnym policzkiem - Dzięki że się zgodziłaś, ej no. Jesteśmy jednym oddziałem, mówiłam ci. W końcu ogarniemy balet gdzieś poza klubem, albo… jakoś jak nie masz zmiany, obiecuję. Dzięki że pomagasz ogarniać całe to pierdololo, bez ciebie zginęłaby marnie. To dzięki wam tak świetnie wychodzi - dodała poważnie, mocniej ściskając kumpelę, a w jej głos wdarło się rozmarzenie - Tak chłopcy… są cudowni. Kochane misiaki, każdy po kolei. Nawet Donnie, ale mu tego nie powtarzaj - łypnęła szybko w bok i zachichotała - Wystarczy pasienia jego ego. Napasiemy go żarcie, reszte też. Zupa w słoiku brzmi jak dobry plan, to mamy już dla Steve’a i jego chłopaków… - westchnęła nagle, na jej twarzy pojawił się cień wyjącego do księżyca basseta - Mam nadzieję, że im się podobało. Zasłużyli w końcu, no nie? - popatrzyła gdzieś do przodu - Na to, co najlepsze. Foczki też wydają się zadowolone, wyszło ok… mam nadzieję, szczerze. Czasem pod uśmiechem idzie sporo ukryć, liczę jednak że te na ich twarzach były szczere.

- Na pewno! - rudzielec roześmiała się gdy pchnęła drzwi i wróciły do tej głównej częsci sali. Bardziej oświetlonej i gwarnej. W końcu weekend się kończył ale jednak jeszcze trwał a do poniedziałkowego poranku było jeszcze dobre kilka nocnych godzin.

- Może się nie znam ale myślę, że trudno by tam znaleźć kogoś komu się nie podoba! - musiała podnieść głos by mogły rozmawiać w czytelny sposób. - Zresztą to będzie widać najlepiej po imprezie! Jak się będą dopytywać o kolejną! - powiedziała to wesoło tonem eksperta od imprez w najmodniejszym i najdroższym klubie w mieście. A w międzyczasie doprowadziła Lamię do kuchni gdzie dla odmiany znów było ciszej chociaż odgłosy i zapachy kojarzyły się właśnie z kuchnią pracującą na pełnych obrotach pełnej sprawdzonego zespołu co nawet w tych późnych godzinach pracował jak niezawodny mechanizm.

- Bart! Bart! - Sonia zawołała któregos z kucharzy i ten zostawił swoją pogawędkę z kolegą i podszedł zerkając z zaciekawieniem na nią i na gościa.

- Bart musimy zorganizować jakiś prowiant na drogę. Jakieś kanapki, może ciasto jak jakieś jest, zupa w słoikach. Coś taką wałówę na drogę. Dacie radę? - Sonia na szybko przedstawiła o co chodzi i co jest im potrzebne. Bart zamyślił się chwilę.

- A na ile osób? I na kiedy? Kanapki to nie problem. Ciasto po kawałku chyba jeszcze będzie, zależy na ile osób. Zupa… - kucharz całkiem sprawnie operował swoimi zasobami i widocznie nieźle orientował się co mają a co mogą mieć. Gdy zaczął o zupie cofnął się do jakiejś szafki, wsadził peta w zęby i wyjął z niej słoik wielkości trochę większego kubka. - … takie coś wystarczy? Dużo ma być tych słoików? - wrócił do pytania o ilu porcjach rozmawiają no i na kiedy to ma być zrobione.

- O tak, będą idealne! - mokra brunetka w krzywo zapiętej hawajskiej koszuli i na niebotycznie wysokich szpilkach przytaknęła energicznie, kiwając do tego głową wyjątkowo zgodnie. Gapiła się przy tym na kucharza jakby był jej wybawcą w najczarniejszej godzinie. Szybko przeliczyła w głowie co potrzeba i już nawijała dalej, wdzięcznie załamując rączki - Nie, nie dużo. Siedem. Siedem słoików, tych kanapek i ciasta. Takie… racje żywnościowe dla żartych wojskowych po całonocnej imprezie. Trochę się nam spotkanie rozrosło - zrobiła smutną minę, szczując bassetem mężczyznę przed sobą, przez co przypominała zmokły obraz rozpaczy oraz zagubienia - I głupio tak, aby część chłopaków musiała wracać do jednostki o suchym pysku… gdyby udało się z tą zupą i resztą, będę naprawdę bardzo wdzięczna. Życie mi pan uratuje, odwdzięczę się, obiecuję.

- Siedem? Jasne. Nie ma sprawy. Ogarniemy to. A na kiedy to? - Bart skinął głową i machnął ręką na znak, że takie sprawy to załatwia rutynowo.

- Za pół godziny? Za godzinę? Niedługo impreza się kończy to dobrze by już na nich czekało. - Sonia włączyła się do rozmowy dorzucając garść potrzebnych szczegółów.

- Jasne. Nie ma sprawy. Za pół godziny będzie do odebrania. - kucharz powtórzył w swoim niezmienionym stylu.

- Jesteście kochani! Wiedziałam, że dacie radę! - Sonia uśmiechnęła się słodko jakby co najmniej chodziło o jej własną imprezę.

Z drugiej strony zaatakowała brunetka, na moment wieszając się kucharzowi na szyi i całując go w policzek.
- Dzięki Bart, życie nam ratujesz - dodała, całując go w drugi policzek, a potem z wesołym uśmiechem wróciła pod bok Sonii, chwytając ją za rękę. Z bękarciego serca spadł sporych rozmiarów kamień. Nikt nie powinien wychodzić z poczuciem, że ludzie mają na niego wywalone. *


Istniała pewna nieśmiertelna zasada, że wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak samo sprawa miała się z niedzielna imprezą dziękczynną i chociaż wydawało się, że dopiero co cały oddział wszedł do niebiesko oświetlonego basenu, dopiero co z zalegającej na ziemi mgły wyłoniły się kobiece sylwetki i dopiero co wypili pierwszy toast, a należało zbierać się do domu. Obracając nadgarstek Tygryska, Mazzi z niedowierzaniem patrzyła na wskazówki pokazujące 3:15. Rano. Nie wiadomo kiedy zrobiło się tak późno… albo tak wcześnie. Zebrani w sali ludzie powoli i niechętnie zaczynali rozglądać się za rozrzuconymi w pośpiechu ubraniami, dziewczyny z obsługi zmieniły światło z błękitu na zwykły biały blask jarzeniówek, ułatwiający skompletowanie garderoby. Gdzieś w międzyczasie Eve ostatni raz wybiegła na salę z aparatem, robiąc zdjęcia wszystkim chętnym, w dowolnych kombinacjach, więc ludzie skupili się na jasnym kędziorku skaczącym po sali rozświetlonej nagłymi, ostrymi błyskami fleszy.
- Dobra ekipa, ostatnie wspólne zdjęcie! - przez ogólny harmider rozszedł się donośny głos starszej sierżant, do spółki z miarowymi trzema klaśnięciami - Póki jeszcze nie rozleźliśmy się po mieście! Jeszcze raz dzięki serdeczne za przybycie, mamy nadzieję że dobrze się bawiliście! Jesteście najlepsi, kochamy was! Foczki! W życiu nie spotkałam tak zajebistych lasek jak wy! Musimy to powtórzyć! Wkurwię się, jak teraz zaczniemy się unikać!

I czas było się pożegnać. Więc się żegnali. I starzy druhowie z oddziału i nowe twarze co dzisiaj dały się poznać reszcie pierwszy raz. W świetle jarzeniówek zaczęło się tradycyjne szperanie za porozrzucanymi wcześniej częściami garderoby. Odwieczne pytanie “Gdzie są moje buty?”, “Gdzie jest mój stanik?”. No i jojczenie na to poranne wstawanie co jak się okazało czekało całkiem sporą część tej ubierającej się populacji okupującej błękitny basen. Ale mimo to humory dopisywały. Gdy główna gospodyni życzyła im ponownego spotkania i podziękowania to rozległy się gromkie brawa, wiwaty i obietnice jak najrychlejszego ponownego spotkania. Wyglądało na to, że towarzystwo bardzo sobie przypadło do gustu. I każdy mógł znaleźć sobie jakiegoś interesującego partnera czy parnterkę. Do rozmowy, do żartów, do tańca, do zabawy czy głębszej integracji.

Jeszcze nie wszyscy zdążyli skompletować swoje ubranie. I czasem nie zanosiło się, że to się uda. Jak Hale co odkryła, że spodnie w jakich przyszła są podarte a nawet w strzępach. Albo Laura co nie mogła znaleźć swojej góry a już straciła nadzieję, że przykryje czymś swoje uroki mlecznej czekoladki. Ale to było “Honolulu”. I lokal wraz z obsługą zdawał się mieć zasłużenie swoją rangę. Sonia wraz z Mel i Anitą wyciągneły skadeś torbę sportową i jak się okazała była pełna różnych ciuchów. Więc jak ktoś nawet coś stracił to chociaż tak by nie świecić gołym tyłkiem czy cyckami to mógł sobie coś znaleźć na bezpieczny powrót do domu czy jednostki.

A to nie był koniec! Już gdy tak większość była bardziej ubrana niż mniej to jeszcze urocze kelnerki zorganizowały podarunek jaki wcześniej ustaliły z Lamią. Przyniosły na stół te przygotowane paczki by mogła wręczać tym mundurowym głodomorom. Co już zdawało się do reszty rozbrajać tą kompanię braci. I jedną siostrę. Że po tak długiej, owocnej, pełnej niespodzianek imprezie jeszcze na sam koniec organizatorka tego spotkania skombinowała coś na drogę.

Obok pakunków z kuchni wylądowały te przygotowane przez Amy - te były większe i każdy z nich podpisano imieniem odpowiedniego komandosa. Mazzi zaczęła od nich, wybierając największą z paczek przywiezionych od Betty.
- Wszyscy będziemy mieć dziś ciężki dzień… mamy nadzieję, że dzięki temu trochę wam ten poniedziałek się osłodzi - rozłożyła trochę bezradnie ręce, uśmiechając się przepraszająco - To niewiele, ale i tak… przecież głupio wypuszczać swoich o suchym pysku i bez prowiantu na drogę. Trzeba o was dbać, gdzie byśmy znalazły takich drugich misiaków? - zadała pytanie retoryczne, biorąc do rąk pierwszą paczkę.

- Dingo! - wywołała odpowiedniego samca, wręczając mu prezent z uśmiechem. Co prawda po kilkugodzinnej ostrej balandze ledwo stała na nogach, zaś z bajkowej kreacji założyła tylko stanik i majtki, a resztę ciężkiej kiecy schowała do torby… ale wyglądała na wyjątkowo szczęśliwą i zadowoloną.
- Tygrysku… Dingo… Cichy… Karen… Donnie… - wywoływała ich po kolei, a potem przeszła do paczek z Honolulu - Jessie!

- Hej! Święta przyszły w tym roku wcześniej! A czerwony grubas przysłał swojej najseksowniejsze śnieżynki! - wydarł się Donnie co chyba wszystkim pasowało jako komentarz. Komandosi nie mogli uwierzyć w te prezenty nawet gdy w końcu każdy z nich trzymał swoja paczuszkę w rękach. Pytanie tylko było czy powinni je otworzyć teraz czy potem. Ale ich dowódca dał im pewną subtelną podpowiedź głośno rozrywając opakowanie a reszta poszła w jego ślady.

- O cholera… No, no… dziewczyny… Jesteście niesamowite! - Krótki oglądał ten sweter, szalik, rękawice, poduchę i całą resztę torby. Nie mógł się nadziwić ile tego jest bo już ręcę, szyja i pachy mu się kończyły by to wszystko wyjąć i obejrzeć no i jakoś przymierzyć czy potrzymać. Aż mu musiały te wdzięczne i seksowne śnieżynki pomagać. Zresztą reakcja chłopaków i ich jedynej siostry była podobna. Z pozostałych najwyleniejsi okazali się Donnie i Karen.

- Wiem, wiem, tak oficjalnie to lecicie na niego no ale wiem, do kogo moczycie się w nocy. To zresztą jest oczywisty dowód. - Darko bajerował niby jak zwykle ale też coś tak jakoś bardziej ściskał i przytulał się z Lamią i Eve jak brat niż jak ten wyśniony po nocach kochanek.

- Oj dziewczyny… Nie trzeba było… A ja nic dla was nie mam… Jak ja się wam odwdzięczę? - Karen jako jedna z nielicznych wydawała się chociaż trochę zakłopotana tą dobrocią i wcale nie ukrywała wzruszenia.

Saper wyściskała każdego, dała się wyściskać i udawała, że nic jej nie wpadło do oka, to tylko durne światło, albo ta nie do końca wodoodporna mascara. Uśmiechała się przy tym i z czułością patrzyła na twarze dookoła.
- Po prostu bądź - zwróciła się do Karen, ściskając ją mocno - Po prostu bądźcie… wszyscy. Tacy jak jesteście teraz. To my dziękujemy i ej… jesteśmy jednym oddziałem, rodziną. O swoich się dba, co nie? - pociągnęła nosem, biorąc kolejną paczkę. Popatrzyła na tych poznanych dopiero dziś - Dla was pakiet rozszerzony przyleci następnym razem. W ciemno… ciężko nam było coś wykombinować, nie gniewajcie się. Kochamy was wszystkich i teraz niestety musicie się przygotować na niespodziewane ataki ciastem, alko, albo drożdżówkami z piekarni Mario. Zdjęcia pamiątkowe dostaniecie kiedy Kociaczek ogarnie aparat i porobi odbitki… chodź Denis - wyciągnęła pakunek do wysokiego blondyna - Ta jest dla ciebie.

- Nie przejmuj się. Wyszło świetnie! Czadowo! I te prezenty! No dla mnie bomba! Też po prostu bądźcie i się nie zmieniajcie. Mnie to wystarczy. - Denis na którego teraz padło odebranie paczuszki machnął ręką, że nie ma żalu za tą rózną rozpiętość paczek pomiędzy boltami. Ale jak mówił to i inne głowy nowo poznanych komandosów też kiwały się twierdząco, że nie mówi tak tylko za siebie.

- Właśnie! Hej, żeby każda nasza akcja kończyła się taką imprezą! To by dopiero było! - krzyknął któryś z rozradowanych chłopaków a reszta poparła go gromkimi śmiechami i aplauzem.

- Będziecie grzeczni i Tygrysek nie będzie się na was skarżył, to kto wie? - Lamia wyszczerzyła się pogodnie - Halloween niedługo, prawda? Co nam szkodzi zrobić repetę tym razem z kostiumami, dyniami i… heh - zrobiła nagle niewinną minę, wachlując na okolicę rzęsami - Coś się wymyśli i zorganizuje, jak obiecacie, że przyjdziecie w odpowiednich przebraniach i znowu przyniesiecie piwo. Ale tym razem weźcie Martineza, bo mam wrażenie, że będzie jutro trochę wam zazdrościł.

- O! Halloween! Pasuje! Może nam wolne dadzą! A Martineza się może zaciągnie, raz jak zostanie z nami to nic mu się nie stanie! - chłopaki raźno podchwycili pomysł kolejnego spotkania i to tym razem w komplecie z brakującym dzisiaj kolegą. A i od żeńskiej części gości też dało się słyszeć okrzyki radości, zachęty i zachwytu na kolejną powtórkę wcale nie aż tak strasznie daleką w czasie. A akurat by się i stęsknić i sił nabrać przed kolejnym spotkaniem tego kalibru.

- Świetnie! - Lamia zaklaskała w ręce z uciechy - Jesteśmy więc umówieni, kochani! Następny balet w Halloween, w tym składzie, albo i większym! Jeśli macie jakieś propozycje, sugestie albo inne skargi-zażalenia, do końca października masa czasu. Będziemy się łapać. Misiaki przez Tygryska, a foczki - tutaj wyszczerzyła się do żeńskiej części zgromadzenia - Wiecie ślicznotki gdzie mnie szukać, jeśli będę potrzebna. A teraz bądźcie tacy mili jak uroczy i chodźcie, walniemy sobie ostatnią wspólną fotę na pamiątkę!
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline