Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2020, 19:17   #17
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Mężczyzna czołgał się w stronę siatki, powoli i nieubłaganie. Wydawał się nieświadomy wszystkiego, co działo się wokół niego. Frugo zataczał coraz dalsze kręgi, ale utrzymująca się niewiele ponad wierzchołkami drzew mgła i same drzewa, utrudniały dostrzeganie szczegółów. Jedynie kamera wychwytująca ciepło pozostawała w pełni funkcjonalna w tych warunkach, ale bezpośrednio za siatką nie kryło się nic żywego. Żaden z mężczyzn nie chciał podejść do rannego, a kiedy Shade dotarła do nich, czołgający się był już prawie przy dziurze w siatce, zdeterminowany do przejścia przez nią na drugą stronę. Eve została przy domu, pilnując wyjść i cicho mówiąc do holofonu, nie rozłączając już połączenia ze "sztabem" Republiki. Póki co byli tu sami.
Scrap wróciła do motorów, których nikt nie próbował ukraść - w ogóle nie widziała żadnego ruchu wokół siebie. Straciła przy tym kontakt z Bzztem, lecz to też nie było istotne. Sprawne dłonie znowu przywracały Boba do działania. Wożenie go na mało pojemnym trójkołowcu nie stanowiło optymalnego rozwiązania. Tylko co dalej? Jeśli ranny był skażony, to dron będzie potrzebował solidnej dezynfekcji.
Wtedy ze środka większego z budynków dobiegł ich stłumiony mocno, kobiecy krzyk.
Kalkulacja Irlandczyka wykluczała kierowanie się emocjami. Ratunek obcych ludzi nie było w tym planie priorytetem, najpierw życie ich własne, potem misja. Nie zamierzał zbliżyć się do czołgacza, niewiadome się mnożyły, krzyk jeszcze dokomplikowywał sytuacje. Pięknie.
- Obstawiamy budynek. Eve, główne drzwi, Fox na wschód, ktoś chętny do wejścia do środka? - zapytał chłodno. Bardziej dla trzymania pozorów przed Eve. - Scrap, jak szybko ruszysz Boba? Pamiętajcie, martwi albo zarażeni jakimś gównem nikomu nie pomożemy, aye?
- Już go składam, Bzzt mi wypadł z zasięgu - Dawn uwijała się jak mogła. Była za daleko, żeby słyszeć krzyk, ale z tonu głosu dało się wyczytać, że coś się zmieniło. - Eve lepiej powiedz za ile będzie kawaleria lepiej przystosowana do takich zabaw?
- Nie jestem superbohaterką. - Valerie, która po zajściu z oczu Eve ponownie wyłączyła kamuflaż, wzruszyła ramionami na pytanie Irlandczyka. - Zdecydowanie nie ruszę tutaj niczego bez odpowiedniego zabezpieczenia. Nienawidzę biochemicznych laboratoriów! Nigdy nic dobrego z nich nie wychodzi.
Felix ustawił się od wschodu budynku, nie wdając się w dyskusję. Nie uważał, by była potrzebna, na ochotnika też nie zamierzał się zgłaszać. Pomijając już inne zagrożenia, z zasady rzadko kiedy pchał się gdzieś pierwszy. Skrzywienie zawodowe.
Krzyk się nie powtórzył. Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie jednym trzaskiem i kilkoma stłumionymi, głuchymi uderzeniami. Po kilku następnych sekundach, kiedy Scrap montowała ostatni moduł Boba, przez otwarte drzwi wypadła kobieta. Głośno dysząc i trzymając się za bok pognała od razu w stronę zaparkowanego przy mniejszym budynku samochodu. Ukrytych wokół domku najemników nie mogła zauważyć nawet w lepszych okolicznościach - lecz wydawało się, że nie widzi zupełnie nic, nie interesuje jej nic innego jak dotarcie do pojazdu, domu czy nawet bramy na piechotę. W tym ostatnim przypadku biegłaby wprost na Dawn.
Pilnujący tyłów budynku Kane gówno widział. Niewiele też słyszał.
- Co tam się dzieje? Ktoś coś widzi? - warknął, mając dość komplikacji. Został na swojej pozycji, dawno nauczył się ufać swoim ludziom zamiast robić wszystko samemu.
Zwiadowczyni ruszyła w kierunku obcej kobiety. Nie było w tym jednak zbytniego pośpiechu. Przed oczami przewijały jej się sceny z różnych filmów science fiction, które obejrzała w życiu. To nie motywowało do większego zaangażowania w pościg, a wyobraźnia szalała coraz bardziej.
- Ktoś wyszedł właśnie z domu i podąża na oślep na południe, w kierunku Scrap - zakomunikował Fox, który nie miał idealnej pozycji, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość znajdujących się wokół drzew, ale przynajmniej nie stał na tyłach jak Kane. - Tylko jedna osoba, chyba kobieta. Eve, widzisz ją? Jeżeli przed kimś ucieka, to nie powinni być daleko za nią.
Snajper nie pognał za nieznajomą, tylko z wzmożoną czujnością wypatrywał kolejnych osób, które mogłyby opuścić budynek.
Dawn nic nie widziała na taką odległość, słuchała za to uważnie i jak tylko ostatnia część wskoczyła na miejsce, uruchomiła drona i pchnęła go w stronę pierwszego budynku.
- Wysyłam Boba, spróbuję ją powstrzymać bez rozlewu krwi - zakomunikowała. Gdyby zdążyła, to planowała po prostu “wjechać” dronem na tę osobę, gdyby nie zatrzymała się z własnej woli.
- Mam kontakt wzrokowy, kobieta, biegnie w stronę samochodu i drugiego domu - zameldowała Eve, jakby zdając sobie sprawę z tego, że nieco zaspała.
Było ciemno. Tamta nie miała noktowizora albo chociaż latarki. Biegła na ślepo, na pamięć. Wiedziała, że tam gdzieś te mroczne kształty to może być wybawienie. Bob buczał i nieco błyskał, ale jego magnetyczne silniki nie rozświetlały ciemności. Wydawała się kompletnie zaskoczona, gdy na nią wpadł i obalił na ziemię, przystawiając do głowy lufę działka.
- Stać - zabuczał cicho jego głośnik.
Zatrzymana wydała z siebie kolejny krzyk, teraz już bardzo wyraźnie słyszany przez wszystkich. Scrap widziała w noktowizyjnej kamerze spanikowaną, kobiecą twarz, zasłoniętą częściowo przez zsuniętą poniżej nosa maskę, na pierwszy rzut oka przypominającą przeciwpyłową.
Nikt za nią nie wybiegł. Nikt nie zaczął nagle strzelać.
Tylko Kane usłyszał jak czołgający się zaczyna przeciskać się przez dziurę w siatce. Cholera wiedziała, jak ktoś nie kojarzący co dzieje się dookoła, mógł jeszcze żyć i się ruszać.
- Mam ją! - zameldowała Scrap przez komunikator i przełączyła się na głośnik w Bobie. Ustawiła głośność na prawie minimum.
- Przed czym uciekasz? Co tu się stało?
Sama Dawn zbliżała się powoli, starając się, żeby przed oczami powalonej kobiety jak najszybciej zasłonił ją budynek.
Przepuszczony przez głośnik głos zupełnie nie brzmiał jak słodka, wesoła Scrap. Przewrócona kobieta spróbowała się zerwać na nogi i dopiero po chwili zdała sobie sprawę co do niej celuje i w jakiej jest sytuacji. Jej spojrzenie biegało we wszystkie strony.
- Co?! Zostawcie mnie, muszę uciekać… oni zaraz stamtąd wyjdą, ktokolwiek wygrał… - rzuciła się do przodu, starając się przepchnąć obok Boba i choćby na czworakach uciekać byle dalej.
- Uspokój się, proszę. Jesteśmy tu, żeby pomóc. Czy jesteś czymś zakażona? Kto walczył? - Dawn mówiła wolno, wyraźnie. Nie zamierzała puścić tej kobiety wolno, była jedynym źródłem wiedzy o tym co zaszło. Starała się też przekierować jej słowa bezpośrednio do reszty grupy.
- Nie wiem, nie wiem! - kobieta panikowała coraz bardziej, nie odpuszczając. Bob mógł ją co prawda znokautować, ale jednocześnie nie miał chwytnych odnóży, a jego silniki uniemożliwiały zwykłe przyciśnięcie ciężarem. - Badaliśmy to miejsce, byłam sama w jakimś laboratorium, jak zaczęła się strzelanina! Ukryłam się, a jak zrobiło się cicho i zupełnie ciemno to uciekłam! Nie wszystkich zabili, słyszałam coś jak uciekałam - mówiła bez ładu i składu, jednocześnie odpychając drona na tyle, że odtoczyła się, wstała i rzuciła do dalszej ucieczki. - Zostawcie mnie!
Wszyscy, którzy zostali w okolicach domu, usłyszeli stłumione łupnięcie, trochę podobne do tego, które wywołała uciekinierka zaraz przed pojawieniem się na zewnątrz. Dawn po zmniejszeniu dystansu dostała powiadomienie, że Bzzt znowu jest w zasięgu.
Wyglądało na to, że kobieta jest w dobrym stanie fizycznym. Nie można tego jednak było stwierdzić jeśli chodzi o psychikę. Valerie, która znalazła się już na tyle blisko uciekinierki, że mogła podjąć próbę jej zatrzymania, nadal miała wątpliwości:
- Mam ją zatrzymać? - Zapytała cicho do komunikatora wyjmując pistolet. - Zawsze mogę strzelać w nogi. Czołgając się daleko nie ucieknie, a nie wiadomo co może roznosić.
- A dron sobie nie poradzi z zatrzymaniem tej babki? - Anglik spytał w zasadzie retorycznie, nieco z niedowierzaniem. - Coś dzieje się w środku, to może być pogoń. Obstawmy mocniej front, raczej się nas nie spodziewają - przy braku innych rozkazów, Fox zamierzał zmienić swoją pozycję, przechodząc na południe, by mieć dobre pole widzenia na główne wejście. Kobieta, która uciekła z budynku, bezpośredniego zagrożenia nie stanowiła. Ci, którzy walczyli w środku i “wygrali”, to co innego.
- Kobieta może się przydać, Scrap obezwładnij ją. Unieruchom w samochodzie jak trzeba. Nie chcemy nikogo ranić jeśli nie będzie to konieczne - odezwał się wreszcie Kane, którego wzrok zbyt długo utknął na tym, co powinno być martwe tak na zdrowy rozum. Postanowił to porzucić i ruszył szybko na front budynku. - Eve na tyły. Trzymajcie się kryjówek. Strzelać tylko na rozkaz.
- Schowaj się w domu, ochronimy cię - Scrap spróbowała negocjacyjnego podejścia. Nie miała pojęcia czy mówi prawdę, była gotowa unieruchomić samochód, za wszelką cenę zamierzała trzymać dystans wobec kobiety. I wszystkiego co mogłoby wyjść po niej z budynku. Przejęła Bzzta i zaczęła nim okrążać większy dom, to był zwiadowca gotów sprawdzić co czai się w środku.
Trudno powiedzieć, czy to coś w głosie wydobywającym się przez głośnik, czy może resztki świadomości przerażonej kobiety doszły do głosu, ale rzeczywiście skorzystała z rady i wyrywając się ostatecznie Bobowi, pognała do budynku, omijając samochód. W ostatniej można rzec chwili, bowiem najemnicy usłyszeli kolejne głuche uderzenie, a potem trzask. Kilka, może kilkanaście uderzeń serca później ze środka wybiegły dwie postacie. Noktowizory czających się ludzi objęły ich sylwetki. Jeden od razu padł na kolana, upuszczając trzymany w dłoni pistolet maszynowy i zwymiotował. Drugi zachwiał się, potrząsając głową. Miał wciąż założony noktowizor, a przez szyję przewieszony karabinek. Ciemne stroje w bojowym kroju nie zdradzały przynależności. Ten stojący spróbował podnieść klęczącego, z marnym skutkiem. Wydał z siebie niezrozumiały dźwięk, który chyba miał być słowem, ale zamiast niego on też zwymiotował. Bzzt w tym czasie już okrążył budynek i zbliżył się do nich. Mężczyźni, z praktycznie całym ciałem oprócz fragmentów twarzy zasłoniętych ubraniem. Nosili kamizelki balistyczne, ale nie były to zaawansowane stroje jak u spadochroniarzy, absolutnie nie. Raczej prosty ekwipunek. W zielonkawym świetle Scrap nie mogła dostrzec szczegółów, ale była niemalże pewna, że to co zwisa z policzka klęczącego, to płat skóry.
Cokolwiek się tu działo, Dawn wolałaby nie mieć z tym nic wspólnego. Kobieta mówiła o strzelaniu, to tutaj wyglądało na coś całkiem innego. Bzzt obleciał mężczyzn, w odległości potencjalnie bezpiecznej od ich śliny albo wymiocin. Bailey obiecała sobie zdezynfekować go zanim go dotknie.
- Wygladają na chorych, jestem prawie pewna, że temu klęczącemu oderwał się płat skóry z policzka! - nieco spanikowanym głosem przekazała przez komunikator. - Jak silna choroba popromienna albo jeszcze coś gorszego…
- Kurwa, na taki syf w ogóle nie jesteśmy gotowi - Fox syknął do komunikatora. Gówno zaczyna wylewać się z szamba, ale nikt nie jest w stanie tego szamba zatkać, ani nawet nie ma zamiaru się do niego za bardzo zbliżać. Dla snajpera najgorsze było jednak to, że brodzenie dalej w tym miejscu zdawało się mieć nikły związek z głównymi celami misji. Duże ryzyko, małe zyski. Najgorsza opcja dla najemnika, a przecież tak naprawdę nie robią tego dla Republiki. - Możemy tylko pilnować, by nam się wszyscy nie rozleźli, zanim nadejdzie wsparcie. Niech ten pół-trup rzuci broń. Może któryś będzie mówił.
- Eve, jesteś dłużej stażem w Republice, ale ja bym sugerował unieszkodliwienie tych tu, bez zbliżania się i izolację kobiety - zaproponował Kane, celowo zrzucając decyzję na nią. Miał już w głowie plan zapasowy, ale dopóki nie doszło do kontaktu to wolał nie podejmować kroków od których nie będzie odwrotu.
- Nie można dać im odejść - Eve zgodziła się po chwili wahania. - Jesteście w stanie zrobić to bez zabijania ich?
- Jak się nie poddadzą, możemy ich okaleczyć strzałem w rękę lub nogę - odparł Raver, wiedząc, że nikt nie będzie chciał podejść blisko.
- Spróbujmy. Shade, Fox. Gdyby próbowali uciekać, strzelajcie w nogi. Gdyby strzelali, wyeliminować - Kane wyprostował się i wyszedł z gęstwiny, stając na skraju widoczności tego gościa z noktowizorem. Wycelował w nich z jackhammera. - Hej, wy! - krzyknął. - Rzucić broń, położyć się na ziemi! Nie wiemy coście wynieśli, wezwaliśmy pomoc, ale nie możecie stąd odejść!
Zwiadowczyni wycelowała w mężczyzn zachowują bezpieczną odległość. Jej najgorsze przeczucia, co do misji w tym rejonie świata, właśnie zaczynały się spełniać. Nie miała ochoty stać się przypadkową ofiarą jakiegoś naukowego eksperymentu. Nie to było celem ich misji. Bez skrupułów mogła wyeliminować każdego podejrzanego, który nie zachował by bezpiecznej odległości.
Felix utrzymał swoją pozycję, pozostając w gotowości do strzału. Skupiał się przede wszystkim na gościu, który wciąż trzymał broń, uznając go za bardziej bezpośrednie zagrożenie.
Zaskoczenie, wyczuwalna groźba w głosie O'Hary, lub zwyczajna niechęć do walki sprawiła, że ten stojący odrzucił karabin. Osunął się na kolana, próbując coś bezskutecznie wybełkotać. Ten klęczący chyba w ogóle nie usłyszał, po chwili upadł na wznak. Czymkolwiek zostali potraktowani, ich reakcje - lub wręcz ich całkowity brak - nie były reakcjami przytomnych, kojarzących fakty ludzi. Trochę jak ten czołgający się pod siatką, pozostawiony sam sobie przez najemników. Zanim zdążyli poczynić dalsze kroki, ciszę nocy zaczął przebijać narastający hałas. Śmigłowiec lub samolot śmigłowy zbliżał się w ich kierunku, trudno było jednak określić nawet skąd nadlatuje. Eve wymieniła kilka słów przez holo, po czym powiedziała do reszty zbolałym tonem:
- To nie nasz.
- No jasne. Jeszcze nam tutaj brakuje pieprzonej konkurencji - Shade z niedowierzaniem pokręciła głową. - Swoją drogą Eve, wieści tutaj bardzo szybko się rozchodzą. Albo macie szpiega w szeregach, albo w tym laboratorium był zainstalowany jakiś system ostrzegania i właśnie pojawił się jego pierwotny właściciel.
- Albo ci tutaj to wcale nie nasi - zauważyła Eve. - Kobieta mówiła o strzelaninie.
- Lepiej nie pokazujmy się na oczy, może wcale tu nie lecą. Zaraz obok i tak nie wylądują - zasugerowała niepewnie Scrap, wycofując Boba między drzewa, aby z góry nie był widoczny dla nikogo przelatującego nad tą okolicą. Sama też pobiegła, aby schować się pod koronami drzew, zamiast pod dachem, zbyt blisko siedzącej gdzieś w domu kobiety. - Tylko motory widać.
Dzięki tej zmianie pozycji mniej obawiała się też o szybko tracącego zasięg Bzzta. Wleciała nim do budynku i poszukała schodów w dół, chcąc chociaż zajrzeć do miejsca, z którego wybiegli ludzie.
- Okolica jest praktycznie pusta, nie ma co się więc łudzić, że to nie ich cel - powiedział sceptycznym tonem Raver. - Północ jest zadrzewiona, tam pewnie nie wylądują. Do środka przecież na ślepo nie wejdziemy, pozostaje nam korzystać z osłony drzew tutaj. Eve, jak daleko te wsparcie? - Anglik miał wrażenie, że zaraz będą tu wszyscy poza pieprzoną Republiką.
- Nie chcemy się strzelać bez wsparcia, cholera wie z kim i o kogo, aye? - odezwał się zdecydowanym tonem Kane po chwili namysłu. - Wracamy po motory, schowamy je w lesie. Samochód nie budzi podejrzeń, Eve pilnuj tych tu dopóki nie będzie wiadomo co zrobią ci na górze. Trzymać się drzew. Scrap, ty pozwiedzaj ile możesz, mam nadzieję, że masz środek dezynfekujący dla swoich cacuszek.
Sam zgodnie ze swoimi słowami ruszył do motorów, których ukrycie nie miało jedynie zmylić nadchodzących, ale przede wszystkim uratować ich jedyny tu środek transportu, gdyby to plan B na poważnie wszedł w grę. Żałował trochę, że wziął Eve, bez niej łatwiej byłoby się oderwać od cyrku. Z drugiej strony była bezpiecznikiem i poważne decyzje mógł na nią zrzucać, czego nie omieszkał robić. Jej i jej przełożonym.
- Eve, co sugeruje dowództwo?
Valerie skierowała się ku motorom z prawdziwą ulgą. Nie uważała się za osobę tchórzliwą, ale to miejsce wywoływało ciarki na jej plecach. Na szczęście, jak słusznie stwierdził Kane, nie musieli nic robić poza czekaniem na wsparcie. To nie była ani ich misja ani ich problem.

- Wsparcie pojawi się za kilka minut. Nie mają sprzętu ochronnego, to muszą dopiero skołować z innego laboratorium, chwilę to zajmie - oznajmiła Eve po chwili cichej wymiany zdań z dowództwem. Posłuchała O'Hary, pozostając przy budynku, kiedy najemnicy z wyjątkiem Scrap zajęli się motorami. Helikopter, sądząc po odgłosach, przeleciał im prawie nad głowami, ale w ciemności nie zobaczyli nawet kształtu. Dźwięk wirników przestał się oddalać, przez może minutę tkwił w tym samym miejscu, zanim znów ruszył w drogę powrotną. Wyładował "ładunek" gdzieś na południu lub południowym wschodzie od ich pozycji. Trudno też powiedzieć, czy cokolwiek dostrzegli z akcji przestawiania motorów - lecieli nisko i szybko.
Motory zostały przestawione. Dawn ze swojej pozycji niedaleko dwóch "jeńców" słyszała jak jeden z nich wymiotuje, a drugi jęczy boleśnie, ale skupiła się bardziej na ekranie z kamery Bzzta. Odnalazła szybko drzwi na schody prowadzące do piwnicy. Było ich sporo, co najmniej dwa piętra w dół - z drzwiami na pierwszym półpiętrze, na jej szczęście otwartymi przez tymi, którzy wychodzili stąd ostatni. Dron dotarł do końca klatki schodowej, zatrzymując się tym razem przed zamkniętymi, solidnymi drzwiami ze stali i elektronicznym zamkiem. Żadnej dziurki od klucza, którą mógłby się przecisnąć, w dodatku zaczynała tracić zasięg. Już miała go zawrócić, gdy drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich mężczyzna w kombinezonie ochronnym. Nie mężczyzna, chłopak. Jego twarz zasłaniała przeźroczysta szyba, przez którą Dawn od razu poznała Noaha Mainsa. Zatoczył się i upadł na kolana, trzymając za bok, wyraźnie krwawiący.
- Eeeee - głos Scrap odezwał się na wewnętrznych komunikatorach zespołu. Mówiła cicho, uważając, żeby Eve nie znalazła się na tyle blisko, żeby usłyszeć. Ogólne walkie-talkie wyłączyła. - Wciąż męska część celu naszej misji jest na dole, krwawi i może sama nie wyjść na górę. Ma kombinezon ochronny. Za ciało też nam płacą? - ostatnie zdanie nasiąkło wisielczym humorem.
Fox przez chwilę milczał, tak jak wszyscy. Zmieniało się jedno - teraz ten lab przestawał być jakąś losową, niewiele znaczącą dla grupy miejscówką. Nadal jednak nikomu nie będzie się spieszyło zbiegać na dół, zwłaszcza że sam fakt, że Mains nosił kombinezon, sugerował, że nie było bezpiecznie. Każdy też widział, w jakim stanie byli ci, którzy wyszli z domu.
- Nie zejdziemy na dół bez kombinezonów - Anglik odezwał się na wewnętrznym komie, mimo wszystko wolał jednak mówić ogólnikami. - Jak przyjdą ci z południa, po prostu brońmy tego miejsca. Z tego kierunku jest dużo otwartej przestrzeni, my możemy przynajmniej ukryć się wśród drzew.
- Ej ekipa, może powinniśmy być bardziej gościnni? - Valerie także spróbowała wisielczego poczucia humoru towarzyszki. Było to zawsze lepsze od przeszywającego ciało strachu, który ją dopadał na myśl o zejściu do laboratorium bez zabezpieczeń. - Poczekajmy z czym przychodzą. Może przynoszą nam kombinezony ochronne. Wcale bym się nie zdziwiła. Nie wykończyli nas jądrówką, a w helikopterze nie siedział ich cały pluton, więc wygląda to nawet interesująco.
Po tych słowach wycofała się w ciemność i ponownie włączyła kamuflaż. Była przygotowana na odwiedziny. Swoją drogą powinni wymyślić taki z ochroną na wirusy i bakterie. Zdecydowanie od razu by kupiła.
- Ten tu to tylko fragment. Mój pancerz będzie odporny dopóki nie wejdę w epicentrum gówna - zdecydował Kane. - Wy czekajcie tu na gości. Scrap, drzwi za tamtym się zamknęły? Wyciągnę go, jak go uratujemy to będzie bardziej chętny do współpracy. To nie od wirusów krwawi, aye?
To było szalone, O’Hara był szalony. Wkurwiał się na siebie za spóźnienia z decyzjami, ospałość. Stary się robił, trzeba było więcej adrenaliny do żył władować. Ubierał pełny pancerz, wraz z hełmem, pożyczając jeszcze dodatkową maskę przeciwgazową. W nim teoretycznie był w pełni chroniony przed otoczeniem.
- Jeden chyba stracił przytomność - zameldowała Eve, pilnując z bezpiecznej odległości dwóch mężczyzn. Motory zostały ukryte, na tyle ile się dało w krzakach i w ciemnościach to zrobić. Najemnicy byli pewni przynajmniej tego, że nie były widoczne z drogi. Kane ubrał się najszczelniej jak potrafił i ruszył do budynku, omijając leżących w bezpiecznej odległości. Noah nie ruszył się przez ten czas za daleko, udało mu się podczołgać do schodów. Drzwi zatrzasnęły się za nim i tak zastał go Irlandczyk, zbiegając bez przeszkód w dół, do głębokiej piwnicy. Cokolwiek skaziło wnętrze laboratorium, mogło być też już tutaj. Mains zarejestrował jego pojawienie się. Wyciągnął ku niemu rękę.
- Pomocy... - wydobyło się z trudem z jego ust. Na podłodze został po nim krwawy ślad.
Na zewnątrz Frugo zaczął raportować wyczerpaną baterię. Zdążył jednak zarejestrować cztery sygnały cieplne zbliżające się od wschodu.
- Czterech, zbliżają się od wschodu - zakomunikowała Scrap na ogólnym łączu. Głos jej odrobinę drżał - Nie mogę ich śledzić.
Zawróciła Frugo, kierując go w stronę ukrytego w krzakach motoru. W tym momencie i tak nie była w stanie naładować drona, więc lepiej, żeby znalazł się z resztą rzeczy. Nerwowo popatrywała w stronę budynku, w którym zniknął Kane. I trzymała buzię na kłódkę tylko przez wzgląd na obecność Eve. Zagrażający im ludzie z bronią? Jasne. To co się działo tu to jednak była mała przesada! Niewidzialna śmierć autentycznie przerażała Dawn.
Shade ruszyła w kierunku, który wskazała druga najemniczka. Ukryta za niewidzialnym pancerzem, na otwartej przestrzeni, znowu poczuła się normalnie. Jej nastrój stawał się wyraźnie lepszy proporcjonalnie do odległości od budynków laboratorium.
Poprawę humoru psuła jej tylko eskapada Kane'a. W swoim pancerzu może był najbardziej chroniony z nich wszystkich, ale czy wystarczająco? Miała nadzieję, że tak. Nie skomentowała jego poczynań. Rozumiała przesłanki. Być może w innych okolicznościach postąpiłaby podobnie, ale nie tutaj. Nie w rejonie gdzie rozpoczął się największy koszmar w jej życiu. Tego nie była w stanie pokonać. Jeszcze nie teraz, nie dla ratowania obcego człowieka. Może był ich celem, ale czy nagroda warta była aż tyle? Dla niej zdecydowanie nie. W tym co robiła nigdy nie chodziło o pieniądze. Miała ich wystarczająco. W przypadku Irlandczyka priorytety układały się zupełnie odmiennie.
Decyzja Irishmana była jego decyzją, dlatego Fox, mimo iż uważał, że Kane popełniał błąd, nie próbował go nawet od niej odwodzić. Mógł być cholernym ryzykantem, a może po prostu ufał w swój sprzęt. Anglik wolał tego teraz nie roztrząsać, lecz skupić się na tym, co miał robić sam. Wrócił pod osłonę drzew, mijając mniejszy budynek. Wolał go nie używać jako osłony, wiedząc, że w środku pewnie wciąż jest ta spanikowana babka, która potencjalnie może narobić sporo zamieszania podczas strzelaniny.
- Scrap, mogę Ci pożyczyć mojego drona. Nie używałem go jeszcze, będzie w pełni naładowany. Zawsze to dodatkowa kamerka.
Nic jeszcze na dobrą sprawę nie wiedzieli o czwórce przybyszów, więc rozpoznanie się przyda.
O'Hara w pełni skupił się na szybkości. Sadził po cztery stopnie w dół, wstrzymując oddech. Dopadł do leżącego od razu, ten nie skończył swojego słowa jak już był podnoszony. Wyglądało to w kamerze Bzzta jakby chłopak w skafandrze nic nie ważył. Z tym balastem Irlandczyk ruszył niewiele wolniej w drogę powrotną, zamierzając wynieść go z budynku i dopiero na zewnątrz, ukryty między drzewami, przyjrzeć się ranie.
- Mam jeszcze Bzzta i Tik-Taka - odpowiedziała Dawn Foxowi. - Shade, możesz go wypuścić, sprawdzi czy przecinają siatkę.
Najmniejszego drona puściła zaraz za pędzącym w górę Irlandczykiem.
Nawet w kombinezonie chłopak nie był dla O'Hary żadnym ciężarem. Wybiegł z nim na zewnątrz i wbiegł między drzewa, układając ostrożnie jęczącego Noaha. Jego bok był cały we krwi, Kane przy szybkim przeglądzie nie odkrył rany wylotowej. Nie był medykiem, a kombinezon dodatkowo utrudniał sprawę, więc póki co nie miał nawet pojęcia co spowodowało ranę. Było jednak jasne, że była poważna, a Mains się wykrwawiał.
Drona nawet nie potrzebowali. Shade była praktycznie niewidoczna w swoim kombinezonie i w końcu podeszła na tyle blisko, że termowizja wychwyciła sylwetki między drzewami, wyraźnie zbliżające się do siatki, bez wątpienia w celu pokonania tej przeszkody.
O’Hara wyjął nóż, rozcinając kombinezon byle jak, aby szybciej. Uciskając krwawiące miejsce sprawdził w pierwszej kolejności jak szeroka jest rana i jakie organy wewnętrzne mogła uszkodzić. Kalkulował w głowie co się opłacało, świadomy braku empatii do tego kolesia.
- Scrap, Eve potrzebuję jakichś opatrunków. Macie coś przy sobie? Wystarczy apteczka z samochodu - odezwał się cicho na ogólnym kanale. - Shade, jak tam intruzi?
- Mamy też nanoboty, zależy w jakim jest stanie - mruknął Fox, wtrącając się na wewnętrznym komunikatorze, przeznaczonym tylko dla “własnej” grupy. Nie chciał wykorzystywać drogiego sprzętu, ale powątpiewał w umiejętności medyczne kompanów w przypadku poważniejszej rany, nie wspominając już o własnych. Martwy Noah na niewiele im się zda.
- Czterech intruzów od wschodu. - Zameldowała zwiadowczyni podchodząc bliżej do przeciwników z bronią gotową do strzału. - Zdecydowanie będą przecinać siatkę. Może powinniśmy pozwolić im wejść?
Cokolwiek to było, nie przebiło na wylot. Czy to dobrze, czy źle, O'Harze brakowało na ten temat wiedzy. Eve podbiegła do niego, rzucając podręczny zestaw opatrunkowy, ale nie zbliżając się za bardzo. Ranie nawet nie dało się przyjrzeć, rozcięcie pozwoliło tylko do niej swobodnie się dostać - za dużo krwi. Wywnioskował tylko tyle, że szerokości było bliżej do kuli lub noża niż dużego odłamka. Ranny stracił przytomność.
Shade widziała, że siatka nie jest żadną przeszkodą. Po chwili kręcenia się przy niej, czwórka nieznajomych zaczęła przechodzić przez wyciętą dziurę.
- Przeszli przez siatkę. - Relacjonowała cicho zwiadowczyni wypuszczając w kierunku ledwo widocznych w ciemności sylwetek małego drona by przyjrzał im się z bliska. - Idę za nimi.
Dawn od razu przejęła drona i teraz kierowała dwoma - Bzztem i Tik-Takiem, kierując je w stronę zbliżających się ludzi. Sama usadowiła się bezpiecznie pod ochroną drzew. Latający mechaniczny komar mógł podlecieć od góry, pajączka trzymała równolegle do idących, aby była jak najmniejsza szansa na dostrzeżenie robotów. Zwykli ludzie nie mieli na to szans w tych warunkach, ale kto wie czym dysponowali ci tutaj.
Ciągle trzymając się zasłony drzew, Fox przeszedł nieco na północ, zabezpieczając główne wejście do budynku. Przy kamuflażu Shade i monitoringu drona Scrap, szybko powinno stać się jasne, czy i jak przybysze zamierzali do niego wejść.
- Będzie was to kosztowało - mruknął ni to do siebie, ni to do Eve O’Hara i wyciągnął tańszą wersję opatrunku z nanobotów w formie strzykawki. Wbił tuż przy ranie i wstrzyknął je do środka, zgrzytając zębami na brak medyka w teamie. W ranie mogła być kula albo odłamek, ale tym będą się martwili mądrzejsi od niego. Zostawił chłopaka i sięgnął po broń.
- Wpuszczamy ich, czekamy na reakcję na tych dwóch przed budynkiem.
 
Eleanor jest offline