Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2020, 18:45   #222
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 1/6

05:00 Steve i Karen; dom


Nawet nie był pewny czy w ogóle coś spał. Wydało mu się, że nie. Ale nie był pewny. Bo dopiero co wesołą i głośną gromadką wypakowali się z Ghurki po czym zaczęły się schody. Dosłownie. Cholera na tych stalowych schodach naprawdę można było się zabić. Przynajmniej po pijaku. I w wesołej gromadce co każdy chciał każdemu pomóc a niekoniecznie tak dobrze to wychodziło. Potem jeszcze pytanie kto do cholery ma klucze. No i wreszcie w domu. W domu. Jak to dziwnie brzmiało. Nawet tak na słuch. Od tak dawna mieszkał po różnych bazach, koszarach i poligonach, że “dom” to było coś co mieli inni. Ci bez munduru. Albo ci ze stałego personelu. Ale nie on. Nie oni. Nie Thunderbolts. Nie ci w aktywnej służbie. Do tej pory najbardziej co mu pod to pasowało to to rancho co ten cholerny kuternoga założył sobie pod miastem. Swoją przyszłość do tej pory wiązał z tym miejscem. Że jak skończy służbę i przejdzie na emeryturę no to będą rozkręcać ten interesik, składać samochody, może zrobić jeszcze jakąś strzelnicę. Ściągnąć paru chłopaków i kto wie? Może otworzyć jakiś punkt szkoleniowy? Jazda i strzelanie dynamiczne. Czy coś. Jakoś do tej pory tak to sobie imaginował. W tej mglistej “przyszłości”. A tu… Dziewczyny chciały zrobić mu dom tutaj.

~ Właściwie to już zrobiły. ~ sam się temu dziwił. Nie mógł jakoś nawet określić gdzie, kiedy i jak. Ale czuł to. Jak leżał na plecach na tym płaskim łóżku Eve, wpatrywał się w sufit albo granatowy prostokąt okna i wsłuchiwał się w te ciche oddechy obok siebie. Na czym to polegało? Która z nich to zrobiła? Może wszystkie? I gdzie? Jak poznał Lamię w “Honolulu”? Jak pojechali do Mason? Jak go odwiedziły wtedy w środku nocy w koszarach co myślał, że coś się stało? Jak zrobił z siebie durnia by ściąć tych cholernych kwiatów na bukiet dla Lamii? Albo jak chociaż nie lubił tego jak jasna cholera to jak ubrał dla niej mundur. I to w galowy. Sam nie wiedział jak i kiedy. Jakoś tak… Stało się. Samo. I to tak szybko. A teraz… Teraz po prostu miał dom. Tutaj z tymi niesamowitymi dziewczynami.

Ale czy to ma sens? Czy to się uda? Przecież byli tak różni. I one z nim i nawet między sobą. Tak ciężka mu była myśl, że zaraz będzie je musiał zostawić. Ale pamiętał jak się cieszył gdy weekend się zbliżał z każdym dniem i wiedział, że znów się spotkają. ~ Chociaż cholera mam nadzieję, że nie tak jak w ostatnią środę. ~ pokręcił głową gdy znów o tym myślał. Tak niewiele brakowało… I nawet nie wiedział, że to one! Dopiero jak już było po wszystkim. Ale może to i lepiej? Przynajmniej nikomu z nich ręka czy powieka nie zadrżała w krytycznym momencie. Nie bardziej niż przy innych zakładnikach. Usłyszał skrzek ptaków na zewnątrz. Świta. Już nie było sensu próbować zasnąć. Ale jeszcze nie trzeba było wstawać.

A co będzie jak nie wróci? W ich zawodzie to nie było czcze gdybanie. Zostawi po sobie dwie wdowy? Cholera. Trzy. Jak to z Wilmą wczoraj to tak na serio. Albo jak wróci ale bez ręki czy nogi. Bez twarzy. Ze spalonym, zdegenerowanym ciałem. Takie rzeczy się zdarzały nie tylko na Froncie. Jak się walczy to się obrywa. W końcu jesteś ciut za wolny, masz ciut mniej szczęścia albo po prostu pada na ciebie. Koło życia. Dlatego dotąd nie zamierzał się z nikim wiązać. Na pewno nie na stałe ani na poważnie. ~ I chuj wyszło z tych zamierzeń. ~ uśmiechnął się ironicznie w tej szarówce świtu do sufitu nad nim. Spojrzał w bok na trzy śpiące ciała. Wilma, Lamia i Eve. Eve chciała spać od zewnątrz z tego samego powodu z jakiego on i Karen spali po drugim zewnątrz. Wstawali wcześniej niż dziewczyny to nie chcieli ich budzić. Trzy śpiące, kobiece ciała. Wciąż w tych kieckach w jakich wrócili z klubu. Nikt nie miał ani siły ani głowy ani cierpliwości się z nich rozbierać. ~ Ciekawe czy chłopaki cało wrócili do jednostki. ~ odruchowo wspomniał swoich kumpli i podkomendnych. Miał nadzieję, że nic im się nie stało. Że zrobią swoje. Tak jak oni liczyli na niego.

- Cholera laski, przecież ja nigdy w życiu z nikim nie mieszkałem. Ani nie miałem stałego związku. Nie znam się na tym. - szepnął bezgłośnie patrząc na trzy okryte kołdrą kobiece ciała. Trochę go to przerażało. To jak to się wszystko dzieje i rozwija. Tak szybko. Tak bez kontroli. Kompletny żywioł. I ten ogrom wiary jaką w niego pokładały. Przynajmniej Lamia i Eve. Wilmy to jeszcze prawie nie znał. Ale Lamia i Eve no to go aż przerażały. Jak ogrmonym zaufaniem i wiarą go obdarzały. Po… Ile oni się znali? Chyba drugi weekend. Jeśli czegoś nie pomylił. Tyle władowały w niego troski, wysiłku, czasu, uwagi, że aż nie miał pojęcia jak to wszystko przyjąć i traktować. To już nie był tam jakiś szybki numerek na przepustce. Zaczynało się robić poważnie. I to też go trochę przerażało.

Co prawda chłopaki i Karen i cała reszta też pokładali w nim zaufanie. Ale to było inaczej. Na tym się znał. Był przeszkolony, miał doświadczenie, wsparcie regulaminów, doradców, przełożonych i tak dalej. To było jakieś swojskie. W tym czuł się mocny. Ale w zakładanie domu? Rodziny? W tym był kompletnie zielony. A zgadywał, że trochę może być trudno o poradnik “Jak ułożyć sobie życie z trzema dziewczynami na raz”. No. Może być trudno.

Przypomniał mu się tamten instruktor. Na samym początku kariery gdy jeszcze był tylko rekrutem z numerem. Bez nazwiska i imienia. Przynajmniej dla instruktorów. I jak darł mu się do ucha. “90% związków ze specjalsami rozpada się! Masz żonę? No to nie zdzierży tego i będzie chciała rozwodu! By sobie z kimś normalnym ułożyć życie a nie z facetem którego wiecznie nie ma! Masz dziewczynę? No to nawet nie masz co liczyć na etap ożenku! Kobieta potrzebuje swojego mężczyzny przy swoim boku a nie na drugim krańcu kontynentu z widzeniami na święta! To jakby wyszła za skazańca! Albo przez 10 miesięcy w roku była wdową! I to nie przez rok czy dwa! Ale do końca służby! Więc wbijcie to sobie do tych wygolonych łbów! Nie po to się zostaje specjalsem by zakładać rodzinę! Specjalsem zostaje się by walczyć! By wykonać misję! Nic innego nie jest ważniejsze! Nie ma bogów, nie ma dzieci, nie ma żon i rodzin! Jest tylko misja! Reszta się nie liczy! Hu-a!”

Wtedy mu odkrzyknął to co trzeba. “Hu-a!”. Tak jak wszyscy. Teraz zastanawiał się czy przypadkiem tamten instruktor nie mówił z własnego doświadczenia. A jeśli przemawiała przez niego mądrość i tragiczne doświadczenie wcześniejszych pokoleń specjalsów? Czy inni, jego poprzednicy też tak leżeli na wznak wpatrzeni jak na suficie budzi się dzień i słysząc kobiecy oddech tuż obok siebie zastanawiali się czy to ma sens?

Znów spojrzał w bok ba śpiące sylwetki. Było w nich coś kojącego. Jak tak spały ciche i bezbronne. Wtedy to do niego dotarło. To, że one jakoś widzą w tym sens. Jakim cudem to nie miał pojęcia. Ale widocznie widzą coś więcej od niego. Może nawet w nim samym. ~ Naprawdę jesteście niesamowite. ~ trudno. Może to mało profesjonalne uwierzyć kobiecej intuicji. Ale ostatecznie doszedł do wniosku, że takiego wysiłku jaki dziewczyny wkładały w ten związek, w ten dom jaki dla niego zbudowały nie można wyrzucić do kosza. Zresztą dawno z nikim spoza oddziału nie czuł się tak swobodnie. Jak w rodzinie. - No to spróbujmy moje panie. - mruknął cicho i uniósł nadgarstek do góry aby wyłączyć budzik w zegarku. 5 rano. Czas się zbierać.

Spojrzał w stronę ściany, tam gdzie spała Karen. Wciąż go dziwił widok Karen w babskich ciuchach. Kiecki, pantofelki, torebka… Wyglądała… Jak kobieta. No niby tak. Ale tak się przyzwyczaił do niej jako koleżanki, kumpeli, snajpera, zwiadowcy, obserwatora i ich jedynej ale ulubionej siostry, że jakoś to wszystko przytłoczyło to, że Karen może się ubrać i wyglądać jak te wszystkie dziewczyny jakie widywali na przepustkach. No a właśnie spała mu przy drugim ramieniu ubrana w jakąś kieckę. A nie mundur czy wojskowy t-shirt.

A jednak mimo to była żołnierzem. I boltem. Tylko dotknął jej ramienia a jej głowa lekko uniosła się a oddech zamarł. Dał jej na migi znać, że czas spadać. Skinęła głową, przetarła oczy, jęknęła cicho i spojrzała na swój zegarek. Po czym bez słowa wstała ostrożnie z niskiego posłania zwalniając drogę dla niego. On za nią powtórzył ten manewr a potem chwile oboje rozglądali się na środku pokoju za swoimi rzeczami. W końcu on pacnął ją w ramię i dał jej znak na drzwi. Skinęła głową i cicho otworzyła drzwi ostatni raz rzucając spojrzenie na trzy śpiące koleżanki z jakimi ostatnio tak się nieźle polubiły. On też spojrzał na nie i chociaż nie mogły tego widzieć machnął im na pożegnanie. A potem zamknął drzwi do sypialni.

- Krótki, gdzie są nasze rzeczy? Pamiętasz? - Karen wreszcie mogła cicho ale odezwać się do kolegi i dowódcy. W sypialni ich chyba nie widziała.

- Tam są. - Steve już to miał przećwiczone. Za pierwszym razem prawie przypadkiem położył swoja torbę za kanapą przy stole. Pewnie dlatego, że niedaleko tam siedział wtedy. A potem jakoś tak sobie wyrobił nawyk zostawiania tam swojej torby. No i skoro nie spał to nie miał tego etapu zmętnienia umysłu i pamięci tuż po przebudzeniu jak ciemnowłosa koleżanka. Podszedł do kanapy i znalazł tam jej i swoją torbę z rzeczami. Ulżyło mu, że wszystko jest na miejscu.

- O! A kto tu jest! Nasz największy słodziak w tym mieście co? - Steve w pierwszej chwili wytrzeszczył oczy w okno i znieruchomiał gdy usłyszał za sobą pełen słodyczy głos koleżanki. Tak kompletnie nie pasujący do profesjonalnej pani snajper i zawodowego zwiadowcy.

- No nie… On znów to robi… - jęknął Krótki gdy z obiema torbami wstał z kanapy i spojrzał na klęczącą na środku pokoju Karen której Alfa już zdominował uda i kolana i właśnie zabierał się za ugniatanie łapkami piersi domagając się też uwagi ust i twarzy.

- Co takiego? - zapytała zaciekawiona koleżanka zerkając na niego ale na razie ciesząc dłonie puchatą kulką.

- Kosi mi wszystkie laski jakie go tylko spotkają. Po co ja go ratowałem z tego wraku? - zapytał dość retorycznie zdejmując z siebie koszulę i otwierając swoją torbę szukając nowej. Tym razem służbowej i w barwie khaki.

- Bo jesteś dobrym człowiekiem Krótki. Nawet dla takich pieszczochów. - Karen zaśmiała się cicho ale puściła w końcu Alfę na podłogę a sama podeszła do swojej torby. Też szybko zaczęła ściągać z siebie cywilne rzeczy by stopniowo przebrać się w kapral Thunderbolts z naszywkami strzelca wyborowego. Mieli wprawę więc przebrali się prawie jednocześnie. Jeszcze chwila na umycie zębów i trzepanie kieszeni za kluczami.

- Dobra, mam. Wychodzimy. - mruknął cicho Krótki biorąc do ręki swoją torbę i ostatni raz obrzucając pomieszczenie czy czegoś nie zostawili. Wyglądało, że niczego. Więc tak cicho jak się dało otworzyli drzwi. Zamknąć ich nie mogli bez klucza ale domofon był wciąż zamknięty. - Cholera! - syknął Steve czując, że czas jakby znacznie przyspieszył. O 6 rano powinni już być przy bramie. A jeszcze musieli dojechać do tej bramy z miasta.

- Co jest? - zapytała umundurowana kobieta zerkając z platformy na dół by sprawdzić co tak zirytowało Krótkiego.

- Drzwi! - Steve wskazał na drzwi do garażu. Miał swoje klucze od swojego samochodu. Ale zapomniał o tych od garażu. Dobrze, że nie zamknęli drzwi. Wrócił do mieszkania by spojrzeć na salaterkę z kluczami. Grzebał w niej ale coś za cholerę nie mógł sobie przypomnieć który to był. A był pewien, że Eve już mu to pokazywała. Zirytowany przebierał w tym złomie coraz szybciej.

- Krótki! Weź wszystkie. Któryś musi pasować. - podpowiedziała mu koleżanka z oddziału wciąż stojąca ze swoją torbą na ponurej platformie.

- Racja! - Mayers pacnął się w czoło i dłużej nie zwlekał. Zabrał całą salaterkę i tym razem zamknął drzwi wejściowe. Zeszli szybko po schodach i przystanęli przed drzwiami garażu. Po paru próbach rzeczywiście okazało się, że któryś pasował. Garaż stanął otworem a on wreszcie zobaczył swojego czarnego Ghurkę.

- Otworzę garaż. - rzuciła Karen gdy wrzuciła swoją torbę na tylne siedzenie pickupa. Mayers sprawnie zajął miejsce za kierownicą i długo nie czekał gdy metalowe odrzwia stanęły otworem. Wyjechał tyłem, czarnulka zamknęła odrzwia i zaraz potem zajęła miejsce obok niego a on ruszył przed siebie. Najpierw spokojnie by nie pobudzić dziewczyn ale gdy wyjechali z tego zaułka to znacznie przyspieszył.

- Krótki? - widząc jak miasto mija ich za oknami pasażerka próbowała na czymś skoncentrować myśli. A odruchowo stanęły jej przed oczami wydarzenia z ostatniej nocy i weekendu.

- No? - zapytał skręcając w kolejną przecznice. Jeszcze trochę i będą na skraju miasta. Dobrze, że tak wcześnie to jeszcze ruch był niewielki. I ładny poranek. Chociaż chmurzyło się jakby miało padać.

- Pamiętasz wszystko z wczoraj? - zapytała marszcząc nieco brwi. Bo próbowała sobie uszeregować co i jak to jednak pojawiały się jakieś luki w pamięci.

- Noo… Chyba… A co? - kierowca odparł z pewnym wahaniem. Ale no to był ten pewien mankament w imprezach w “Honolulu”: luki w pamięci. No ale przy tylu kolejkach i emocjach to nie było dziwne.

- A bo nie jestem pewna… Czy dziewczyny chciały abym zagrała w jakimś ich filmie? - zapytała zerkając uważnie na siedzącego obok mężczyznę. Pamiętała, że coś chyba takiego było. Ale bez detali.

- Aha. - Steve uśmiechnął się trochę nawet rozbawiony. Ale potwierdził domysły koleżanki. Z rozbawieniem obserwował jak jej oczka robią się znacznie szersze.

- O cholera… A co ja im odpowiedziałam? Zgodziłam się? - zapytała z przejęciem gdy przełknęła pierwszą gulę w gardle. Ale też trochę była ciekawa. No a nawet więcej.

- Aha. - w pierwszej chwili kierowca podobnie potwierdził i skinął głową. Ale uznał, że ciemnowłosa pasażerka ma tak zabawną minę, że roześmiał się serdecznie na całego.

- O cholera… - Karen sama nie wiedziała co teraz powinna zrobić i powiedzieć. Cholera! Naprawdę się zgodziła?! Chociaż Krótki to nie Donnie, on raczej by jej nie robił w balona.

- Donnie cię podpuścił. Powiedział, że na pewno nie dasz rady obrobić trzech facetów na raz. No i pogadałaś trochę z dziewczynami i się zgodziłaś. - Krótki dobrotliwie zaczął tłumaczyć w największym skrócie jak to było wczoraj… A właściwie już dziś rano.

- O cholera… - jęknęła pasażerka nadal sama mając kłopot poskładać to do kupy. Może to było jasne i oczywiste tylko wciąż była za bardzo napruta?

- Nie bój się. Chłopaki też będą grać w tym filmie. Będą zapinać Mary Sue i jej koleżankę w szatniach. Za 2 tygodnie w 4-ce w sobotę na 10 rano. To prywatny film, tylko dla nas. - Steve streścił w paru zdaniach najważniejsze fakty tej planowanej produkcji. I wreszcie u Karen coś wreszcie powskakiwało na właściwe miejsca.

- Aaa! Czekaj! Coś kojarzę! - na twarzy strzelca wyborowego pojawił się wreszcie uśmiech ulgi i zrozumienia gdy wreszcie te poszczególne elementy ułożyły się we względnie czytelną mozaikę.

- Ale to za 2 tygodnie. Jeszcze czas to przetrawić. - uspokoił ją aby się nie martwiła na zapas.

- To świetnie. Cholera jeszcze nigdy nie grałam w żadnym filmie. Na pewno coś skaszanię. - pasażerka sama nie była pewna czy powinna się cieszyć czy przeklinać tą wczorajszą decyzję. Na razie próbowała to sobie jakoś wyobrazić jak to wygląda kręcenie takiego filmu. Ale jakoś nie mogła. Nigdy nie była na żadnym planie filmowym to kompletnie nie miała pojęcia jak to się robi.

- Dziewczyny mają wprawę to ci wszystko wytłumaczą. Zresztą te nasze orły też trudno uznać za zawodowców to pewnie będziecie w podobnej sytuacji. Nie będziesz jedyną debiutantką. - Krótki starał się dodać jej otuchy ale z tego co widział po filmikach jakie do tej pory nagrały dziewczyny to miały talent i zmysł organizatorski. A przecież poza Eve to chyba nikt inny jakiegoś wielkiego doświadczenia z kamerą nie miał.

- Krótki? - po chwili gdy już byli na drodze wyjazdowej z porannego miasta pasażerka znów zapytała marszcząc brwi.

- No? - zapytał krótko nie odwracając do niej głowy.

- A ty myślisz, że te nasze orły to pamiętają, że mają grać w tym filmie? - zerknęła na niego patrząc nieco ironicznie. W końcu kto powiedział, że tylko ona mogła mieć dziury w pamięci z ostatniej nocy?

- Cholera… - cicho zaklął gdy uzmysłowił sobie, że pasażerka może mieć rację. Po takiej imprezie pamięć może być dość zawodnym narzędziem. Ale tym będzie się martwił jak wszyscy już wydobrzeją i beda trzeźwi. Czyli może w obiad. - Heh. - parsknął krótkim sam do siebie.

- Co? - teraz ona zapytała zaciekawiona tym krótkim parsknięciem jakby przypomniało mu się coś zabawnego.

- Dobrze, że na bramie, nie stoją z alkomatami. Bo był cały pluton koczował na parkingu. - zaśmiał się cicho gdy już byli na drodze poza miastem i prowadzona sprawną ręką czarna maszyna szybko pochłaniała kolejne kilometry.

- Pluton? Raczej z pół garnizonu. - pomysł o alkomatach w bramie wydał się Karen tak niedorzeczny, że roześmiała się na całego a kierowca jej zawtórował.



08:00 Thunderbolts; Wild Water Barracks


- Dobrze, że nie wpadł na pomysł aby nas zagonić na plac apelowy. - mruknął Jessie ciesząc się, że Krótki zarządził poranny apel w sali gimnastycznej a nie na dworzu. Akurat zaczęło padać. Więc wewnątrz sali było o wiele przyjemniej niż na zewnątrz. Był zmęczony. I niewyspany. Za cholerę nie chciało mu się teraz ganiać za kimś czy za czymś. Zresztą jak pewnie większości ich plutonu a zwłaszcza 1-ej drużynie co balowała wczoraj w błękitach basenu “Honolulu”.

- Karen przypomniałaś mu o tym sprzątaniu pokoi. - Darko na wszelki wypadek zapytał szeptem stojącej niedaleko siostry. Wolał wiedzieć jeśliby Krótki się zapomniał co im obiecał przed weekendem.

- Tak, powiedział, że to załatwi. - uspokoiła go operatorka broni precyzyjnej. Wierzyła, że Krótki nie będzie świnią no ale na wszelki wypadek jak już widzieli z terenówki bramę koszar to zapytała go o to. No ale obiecał, że załatwi.

- … No i pluton specjalny… - w tym czasie kapitan prowadzący poranny apel po wszystkich porannych ogłoszeniach i przy rozdzielaniu zadań poszczególnym plutonom doszedł wreszcie do ich plutonu. - Są skargi na syf w waszych pokojach. To sprzątanie coście odstawili w zeszłym tygodniu woła o pomstę do nieba. Rekruci lepiej to robią niż wy! Dlatego będziecie dzisiaj sprzątać te pokoje tak długo jak będzie trzeba! W obiad przeprowadzę inspekcję! To wszystko! Spocznij! Rozejść się! - oficer prowadzący apel dał rozkaz do jego zakończenia. A przy okazji niby ostra reprymenda ich dowódcy wywołała same uśmiechy zrozumienia wśród plutonu specjalnego. Wojskowe towarzystwo rozsypało się do swoich obowiązków a pluton specjalny grupowo pomaszerował do bloku C gdzie mieli swoje kwatery. A tam bez większych ceregieli każdy bezczelnie władował się do swojego łóżka by odespać wczorajsze szaleństwa. Po śniadaniu to się całkiem miło zasypiało. Zwłaszcza z takimi barwnymi i miłymi wspomnieniami do poduchy. Podobnie pulsujący ból w skroniach niezbyt sprzyjał zachowaniu trzeźwości umysłu. Więc w ciągu parunastu minut w pokojach na piętrze panowała prawie idealna cisza i bezruch a niedługo potem zaczęły się pierwsze pochrapywania. Nie potrzebowali dużo na to sprzątanie, zwłaszcza jakby Krótki to sprawdzał. Do obiadu na spokojnie zdążą posprzątać po tym jak już się wyśpią.



08:15 Betty; szpital miejski


~ Ohh jak przyjemnie… ~ szczupła szatynka w okularach pozwoliła sobie usiąść na krześle w pokoju pielęgniarskim. Wyjęła stopy z pantofli na płaskim obcasie i z lubością przyłożyła swoje stopy do płaskiej i chłodnej podłogi. Co za ulga…

Te płaskie, lekkie, jasne pantofle były diametralnie innych od butów w jakich spędziła wczoraj większość wieczoru i nocy. Tamte były czarne, wysokie, o błyszczącej powierzchni jakby były pociągnięte lakierem. Nadawały właścicielce drapieżnego charakteru pasującego do wymagającej dominy. A te co teraz stały obok jej stóp pasowały do pielęgniarki jaka musi na nich spędzić większość dnia na własnych nogach.

Skoro miała chwilę to sobie mogła trochę porozmyślać. Chyba tylko dzięki latom praktyki i żelaznej woli dała radę dzisiaj wstać. Potem było już łatwiej. Piguła czy dwie i wystarczyło poczekać aż zadziała. Dobrze było czasem być pielęgniarką i mieć dostęp do leków na receptę. Także takim które trykają lepiej niż najmocniejsza kawa. Dzięki temu dała radę wsiąść do swojego błękitnego kombi, przyjechać do pracy i zacząć roboczy dzień. Teraz chemiczny pobudzacz krążył w jej żyłach i utrzymywał w czujności odwlekając moment gdy wróci senność. Ale to powinno wystarczyć by przepracować większość dnia.

~ Kogo ty chcesz oszukać dziewczyno? ~ zastanawiała się opierając głowę o ścianę i przymykając oczy jakby szukała okazji do drzemki. Pokręciła tą kasztanową głową z włosami ułożonymi w skromny ale elegancki kok. Sama się oszukiwała. Biegać pół nocy w szpilkach. Owszem, uwielbiała to. Zwłaszcza jak miała przed kim. I ten ktoś to doceniał. Tak jak wczoraj. Ale potem przychodził moment zapłaty. Obolałe pięty, stopy i łydki. Gdy była młodsza to ledwo zwracała na to uwagę. Nie bardziej niż na inne dolegliwości kaca. No ale właśnie. Nie miała już 18-tu lat. Nawet 28 to już skończyła niezły kawałek temu. Większość wczorajszych uczestników zabawy była pewnie od niej z połowę młodsza. Co ona tam właściwie robiła? Co chciała udowodnić? Komu? Że jeszcze może? Może co? I ile jeszcze tak pociągnie? Rok? Dwa? Kilka lat? I koniec. Starość. Sflaczałe cycki, bezzębna szczęka, trzęsące się kończyny. Straszne. Tak bardzo się tego bała. Tyle razy widziała to tutaj w pracy. I jakoś zawsze się oszukiwała, że ją to jakimś cudem ominie. A przecież nie mogło. Chyba, że wykończy się wcześniej przy tym trybie życia.

~ Taka jest kolej rzeczy. Starzy odchodzą, młodzi przychodzą. ~ westchnęła w duchu filozoficznie. Logika podpowiadała jej, że właśnie tak było, jest i będzie. To czeka ich wszystkich. Bez wyjątków. Ją też. A jednak to jej ciążyło. Zwłaszcza z każdym kolejnym rokiem to brzemię rosło. Miała koleżanki w jej wieku. I te już prawie wszystkie były mężate i dzieciate. Nawet wdowy się trafiały. Ale prawie każda kogoś miała. A ona? Nie miała szczęścia w miłości ani w życiu. Nie na darmo wytatuowała sobie czarną wdowę na piersi. Pochowała więcej mężów niż pewnie wszystkie jej koleżanki z pracy razem wzięte. O narzeczonych, sympatiach, chłopakach, zauroczeniach nawet nie było co mówić. Już jakiś czas temu postanowiła, że nie ma co czekać na kolejną miłość po to by znów ją grzebać na cmentarzu. Lepiej cieszyć się dniem i nie myśleć o jutrze.

~ Właściwie to chyba jestem kobietą sukcesu. ~ uśmiechnęła się ironicznie do własnych myśli. Pod względem kariery czy materialnym na pewno wiele osób by jej mogło zazdrościć. Przestronne mieszkanie w niezłej dzielnicy i lokalizacji. Przyzwoity własny transport. Praca jaką lubiła i sprawiała jej przyjemność. Szacunek koleżanek, szefów i kolegów. Brak obciążenia niechcianymi związkami i pełna swoboda w życiu prywatnym. Na sprawy łóżkowe też właściwie chyba nie mogła narzekać i z cichą dumą stwierdzała, że nawet wśród tej młodej gawiedzi z wczoraj chyba nie miała powodów do wstydu.

~ Dzięki mojej Księżniczce. ~ znów się cicho uśmiechnęła. Tym razem był to ciepły, troskliwy uśmiech. Aż niewiarygodne jak się zmieniło życie pewnej siostry przełożonej w szpitalu miejskim gdy pewna pacjentka powiedziała “tak” na pytanie czy potrzebuje pomocy w kąpieli. A potem jakoś samo to poszło. I tak szło aż do wczoraj. Sama się nie mogła nadziwić błyskawicznej transformacji tej młodej pełnej wigoru kobiety. Od bezwładnego ciała przywiezionego w lecie któremu trzeba było zapewnić podstawowe funkcje życiowe po kobietę interesu jaka z werwą zakładała interes jakiego jeszcze w tym mieście nie było.

- Oh, Księżniczko wyrastasz na następną Królową. - szepnęła cicho sama do siebie. Przy niej czuła się jak królowa - matka w stosunku do pretendentki na ten tron. To właśnie Lamia napełniła jej dom i życie radością i uśmiechem. Najpierw sama w sobie. Potem jakoś ciągnęły do niej kolejne gołąbeczki. Przygarnęła je obie do siebie, Amy i Lamię. Jak parę rozbitków na nowym dla siebie brzegu. A Lamia wstała, otrzepała się i zaczęła podbijać nowy ląd. Amy była całkiem inna. Ale już dała się poznać jako świetna organizatorka i gospodyni, do tego bardzo solidna i pracowita. Wydawała się słaba i delikatna ale po prostu była utalentowana w innych rejonach niż Lamia. I chyba tak jak Betty traktowała trochę Lamię jak przybraną córkę to Amy jak starszą siostrę.

I tak jak Lamia w końcu rozwinęła skrzydła to chyba i Amy w końcu pójdzie w jej ślady. Wydawało się, że przypadkiem ale nieźle dogadują się z tym Jackiem. Tylko czekać jak z nim zamieszka albo gdzieś razem na mieście. Chyba całkiem porządny, solidny chłopak. Oczywiście nie powalał dziewczyn po otwarciu drzwi jak się zjawiał z kwiatami i w mundurze galowym. Ale właśnie był taki solidny chłopak z sąsiedztwa. Więc chyba oboje pasowali do siebie.

A nawet jak Amy ją opuści to jeszcze były dziewczyny z dawnego pokoju Lamii. Di i Madi. A ostatniej nocy także Lana. Spotkała je obie rano jak też się szykowały do pracy w “Dragon Lady”. Lana trochę panikowała bo zamiast wrócić do siebie to wróciła z Madi i resztą. Tak było im wszystkim wczoraj wygodniej. Właściwie to dzisiaj na przedświcie. Ale jak teraz pojadą obie do pracy to oznaczało, że w domu jej nie będzie odkąd wczoraj wieczorem wyszła na “imprezę z koleżanką z pracy” jak to chyba powiedziała swojemu chłopakowi. I na ile Betty się poznała to chyba dziewczynę żarły wyrzuty sumienia za taki numer. Ale już rano żadna z nich nie bardzo miała ani czas ani ochotę się rozwodzić nad tym tylko każda musiała jechać w swoja stronę.

Chociaż najbardziej bliska jej była jej Księżniczka. Dlatego nie mogła tak łatwo przeboleć jak zaczęła spotykać się ze Stevem i Eve. Bała się, że jej ją odbiorą. Ale w końcu zmusiła się by z tym nie walczyć. Taka była kolej rzeczy. Lepiej by sobie młodzi ułożyli życie ze sobą niż z jakąś starą babą. Zwłaszcza jak tworzyli taki zgrany i dobrany związek. I to we trójkę! Tak, tak było lepiej. Zresztą na razie nie zanosiło się by Lamia miała zapomnieć o swojej Królowej. Zawsze o niej pamiętała i odnosiła się do niej z uczuciem, oddaniem i troską. A wraz z nią cały jej dwór powtarzał ten rytuał.

~ Oh, Księżniczko, szkoda, że cię tu teraz nie ma. ~ westchnęła ponownie ocierając dłonią czoło. Przypomniała sobie jak wczoraj po tańcu z tym hiszpańskim amantem Księżniczka uklękła u jej stóp i się tak troskliwie nimi zajęła. Przydałoby się jej to teraz na te obolałe po nocnych szaleństwach nogi. Może wieczorem Madi poprosi o masaż? O ile sama masażystka będzie się jeszcze do czegoś nadawać. W końcu zwykle kończyła jeszcze później niż siostra przełożona z rehabilitacji. A spały po powrocie tyle samo czyli prawie nic. Doszła do wniosku, że jakoś to przeboleje i chyba da dziewczynie spokój.

- Nóżki bolą Betty? - usłyszała głos z drugiego krańca pomieszczenia. Prawie zapomniała o latynoskiej, pulchnej koleżance. Otworzyła oczy i lekko przechyliła głowę ale wciąż opierała ją o tak przyjemnie chłodną ścianę. Pokiwała głową twierdząco z łagodnym uśmiechem. Zastanawiała się chwilę co tu powiedzieć tej poczciwej koleżance. Przecież nie mogła się przyznać, że brała udział w wyuzdanej, wieloosobowej orgii w najbardziej rozpustnym klubie w mieście. W tym zaciszu pokoju pielęgniarek to wydawało się kosmicznie niedorzeczne. A jednak w jakichś sposób chciała się czymś pochwalić i jakoś wyjaśnić swój stan. W końcu znalazła.

- Trafił mi się prawdziwy południowy amant. Taki senior. A do tego cudowny tancerz. Potrafił dziewczynie zawrócić w głowie. No ale dzisiaj trzeba zapłacić za te szaleństwa. - sprawiło jej satysfakcję to, że właściwie nie skłamała. Chociaż było to zaledwie ułamek wczorajszych szaleństw. Ale z tym, że ten kolega Steve’a, Cesar, potrafi wyśmienicie tańczyć i zawracać dziewczynom w głowach to mogła się zgodzić nawet teraz gdy w żyłach płynął jej chemiczny pobudzacz w jakim właściwie nie powinna się zjawić w pracy. Ale nie miała wyjścia. Uznała, że sama kawa nie wystarczy.

- Si! To prawda! Mężczyzna który potrafi tańczyć ma szansę zdobyć każdą kobietę! To prawdziwy skarb! Jak my z moim Roberto jeszcze byliśmy młodsi no to każdy dancing był nasz! Si! Prawdziwy skarb taki tancerz. - Maria roześmiała się ciepło i wesoło mając pełne zrozumienia dla koleżanki. Trochę obawiała się czy zagaić do niej. Bo wiadomo jaka Betty była surowa. Aż czasem strach było do niej z czymś podejść. Ale były w podobnym wieku i tak prywatnie i bez świadków to aż taka straszna i surowa nie była. Zazwyczaj. A teraz jeszcze okazało się, że razem śmiały się z tego samego. Pewnie rozmawiałyby dalej ale usłyszały pukanie do drzwi. Obie spojrzały trochę zdziwione na siebie ale w końcu okularnica wsunęła stopy w swoje pantofle i podeszła do drzwi które otworzyła. Trudno byłoby chyba określić która ze stron jest bardziej zaskoczona swoim widokiem.

- Uh… eee… dzień dobry… - widok siostry przełożonej kompletnie zaskoczył Davida. No niby pukali do pokoju pielęgniarek a ona była przecież pielęgniarką. No ale, że też ze wszystkich pielęgniarek na oddziale to musiała być właśnie ta wredna zołza!? Spojrzał na kumpla bo właśnie okularnica im rozwaliła cały plan.

- Eee… bo ten… bo my już wychodzimy… no i ten… chcieliśmy się pożegnać. - wyjąkał kuternoga i jednocześnie kumpel Rambo z jakim się spiknęli odkąd razem wylądowali w jednej sali szpitalnej, rżnęli w karty, oglądali filmy na świetlicy i popalali papierosy na sali. Za co zawsze najbardziej właśnie ganiała ich ta wredna jędza w okularach.

- To bardzo miłe z waszej strony. Wejdźcie proszę. Aż dziwne was oglądać w czymś innym niż piżamy. - Betty płynnie weszła w rolę gospodyni i kapitana drużyny. Odsunęła się od drzwi i zaprosiła byłych pacjentów do środka. Udając, że nie widzi ich skrępowania i niechęci. Ani bukietu ściętych z ogrodu szpitala kwiatów jaki dzierżył David.

- No tak, dali nam jakieś łachy. Te nasze stare to nawet nie wiem gdzie są. I tak były do wyrzucenia. - David szybko podłapał temat chociaż frapowało go coś. Ten cholerny bukiet zaczynał mu palić rękę jak żywy ogień. Teraz żałował, że upierał się, że to on wręczy ten bukiet. Jednorękiemu było niby łatwiej niż kuternodze z kulą pod pachą. Do głowy mu wtedy nie przyszło, że właśnie tej wrednej jędzy w okularach! Żeby tu była jakakolwiek inna. Te inne nie były takie złe. Nawet miłe. No ale nie ich szefowa. Jak Lamia się mogła z nią dogadywać? A teraz stał jak dureń i próbował przezwyciężyć swoją niechęć jaką przez ostatnie tygodnie wyrobił sobie do tej okularnicy. Było w niej coś takiego, że zawsze czuł się przy niej jakby znów był jakimś uczniakiem przed dyrektorką szkoły na dywaniku.

- No i właśnie w podziękowaniu za opiekę, i cierpliwość to tutaj mamy dla was taki mały podarunek. - Dave spojrzał morderczo na “kolegę” co go tak perfidnie wrobił. Ale już było za późno by to odkręcić. I chyba lepiej to było załatwić szybko i mieć za sobą.

- No właśnie no to mamy tutaj coś dla was. I w ogóle dzięki. I sorry za te szlugi w oknie. - zmieszany Rambo w końcu wyciągnął swoją jedyną sprawną rękę z tym bukietem w stronę tej wiedźmy w okularach.

- Dziękujemy wam bardzo. Prawdziwi z was dżentelmeni. Spójrz Mario jaki piękny bukiet. Znajdziesz coś by je wsadzić? - wiedźma w okularach uśmiechnęła się zaskakująco ciepło i pogodnie. Objęła jednego swojego byłego pacjenta a potem drugiego zaskakując tym ich kompletnie. Po czym zwróciła się do swojej koleżanki wskazując na bukiet i sprawdzając jego zapach zupełnie jak jakaś młoda dziewczyna co dostała swój pierwszy bukiet.

- Zaraz coś znajdę. - Maria ruszyła na poszukiwania i szybko znalazła jakąś zlewkę. Nalała do niej wody z pojemnika i przejęła od okularnicy ten upominek.

- Panowie bardzo się cieszę, że już wam na tyle lepiej, że możecie nas opuścić o własnych siłach. Życzę wam powodzenia no i mam nadzieję, że nie spotkamy się już w tym miejscu i roli. - Betty uwolniona od kolorowego upominku wróciła do odwzajemniania życzeń z iście królewską gracją i majestatem. Jeszcze zapytała o papiery, skierowani do domu weterana, wyjaśniła jakim koniobusem tam dojechać no i gdy jeszcze wyszła na korytarz i pomachała im na pożegnanie przyjaźnie się do nich uśmiechając to już w ogóle popsuła wszystko do reszty.

- Uśmiechnąłeś się do nie? - kuternoga stukając swoją kulą po szpitalnych schodach spojrzał na idącego obok jednoręcznego kolegi dość podejrzliwym wzrokiem i trochę niepewnym tonem.

- Ja?! Do niej? No co ty, zgłupiałeś? Tak jej tylko machnąłem by się odczepiła wreszcie. - David odpowiedział szybko. Bardzo szybko. Żeby przypadkiem nie było, że coś na koniec polubił tą wredną wiedźmę czy co. Przestukali tak na kolejne półpiętro.

- Tylko wycisnęliśmy z niej potrzebne informacje. Taki wywiad. Na potrzeby dalszej części operacji. - powiedział kolega wpatrzony w kolejne schody poniżej. Nabrał już nieźle wprawy przez ostatnie tygodnie łażenia za pomocą kuli po schodach w górę i w dół ale nadal wymagało to od niego pewnej koncentracji.

- No właśnie! Dokładnie tak! Tylko ją wycisnęliśmy! - Rambo od razu pojaśniał i ucieszył się, że kumpel tak zgrabnie wybrnął z tego kłopotliwego milczenia jakie zapadło po rozstaniu z okularnicą.

- No! Nareszcie wolność! Do ataku! Cel przystanek! Zdobyć i utrzymać! - zawołali jeden przez drugiego gdy znaleźli się na powietrzu. W cywilnych ubraniach a nie piżamach. Wreszcie! I z niewielkim bagażem jaki szpital wyposażał swoich pacjentów na drogę. Nawet padający deszcz nie był w stanie zagłuszyć tej dzikiej radości gdy potykając się i rozchlapując kałuże pobiegli w kierunku widocznej wiaty przystanku autobusowego wzbudzając zdziwienie i rozbawione albo ironiczne uśmiechy innych pacjentów, lekarzy, pielęgniarek i szpitalnych gości.



08:20 Ramsey; sklep


- Świnia? Ale jaka świnia? - facet w średnim wieku popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem. Pytanie chyba go kompletnie zaskoczyło i chyba zastanawiał się czy dobrze je zrozumiał.

- Taka specjalna świnia. Co potrafi różne sztuczki. - mruknął czując, że chyba znów źle trafił ale chciał się jeszcze upewnić.

- Sztuczki? To jakaś świnia z cyrku? To cyrk przyjechał? - rozmówcę już całkiem zdawała się mylić ta nowa wzmianka. Mrużył oczy, kręcił głową i chyba próbował sobie wyobrazić tego cyrkowego tucznika i jakie on może sztuczki robić.

- Dobra, nieważne. Dzięki za pomoc. - machnął ręką i odwrócił się w stronę wyjścia. Zarzucił kaptur na głowę bo padało a samochód zostawił kawałek dalej.

- Jak chcesz jakieś świnie to może na targu? Tam chyba najprędzej. - sprzedawca nie chciał chyba być tak całkiem bezużyteczny to jeszcze krzyknął za nim do jego odchodzących pleców.

- Dobra, dzięki, zajrzę tam. - facet w kapturze machnął ręką w podziękowaniu i otworzył drzwi wejściowe bez wahania wychodząc na deszcz. - Ktoś tu sobie ze mną w pana tnie. - mruknął ponuro sam do siebie idąc przez zalaną deszczem ulicę.



08:30 Eve; dom


~ Cholera! Zaspałam! ~ pod blondwłosa głową przeleciała spanikowana myśl. Podniosła się by zobaczyć dwie śpiące obok siebie sylwetki. Ale niepokój budziło okno. Dlaczego jest tak widno? Która to godzina?! A gdy jeszcze trochę po omacku sprawdziła swój zegarek z zaskoczeniem stwierdziła, że go nie ma. Gdzie on jest?! W półprzytomny i zestresowany mózg kompletnie nie był gotowy wysłać odpowiedzi. Spojrzała więc na zegarek. Cholera! A dopiero co podnosiła głowę to było jeszcze trochę po 7-ej! Tylko przyłożyła głowę do poduchy i na chwilę zamknęła oko!

Pospiesznie wysunęła się z pościeli na podłogę. Tam trochę ją zamroczyło i zadarła kolanem o dywan. Zapiekło trochę ale i tak dobrze, że był dywan a nie goła podłoga. Gorączkowo myślała co tu zrobić. Dotarło do niej, że zaspała. Sporo. Już powinna być u siebie za biurkiem a dopiero się wyczołgiwała z łóżka. Zachwiało nią od tej nagłej zmiany pozycji więc kurczowo złapała się biurka. A w końcu oparła się o nie tyłkiem więc miała okno po lewej stronie i większość sypialni przed sobą. Było już widno. Chociaż ponuro i deszczowo. Ale chyba bez wiatru.

Spojrzała na siebie. Wciąż była w kiecce w jakiej wróciła. Dobrze, że zabrała zapasową bo tą w jakiej pojechała… To właściwie nawet nie była pewna czy z nią wróciła. Ale do pracy to musiała się przebrać. Wzrok skierował jej się na płytkie łóżko. Teraz zajmowane już tylko przez dwie, kobiece sylwetki. Lamia i Wilma. No tak. Steve i Karen ulotnili się niczym nocna mgła nie zostawiając po sobie śladu.

~ Zbieraj się dziewczyno! ~ ponagliła siebie w duchu. Przecież dziś był taki ważny dzień! Jej artykuł miał się ukazać na pierwszej stronie no i miała mieć rozmowę z naczelnym. A tu już na dzień dobry tak nawaliła! Odbiła się tyłkiem od biurka i ruszyła w stronę drzwi jakie oddzielały sypialnię od reszty mieszkania. Cicho je otworzyła by nie obudzić dziewczyn… ~ Ha! Z moimi dziewczynami! ~ uśmiechnęła się w duchu do siebie i mimo presji czasu humor jej się jakoś poprawił. To było zwariowane! Szaleństwo! Nawet jak na ich mało standardowy związek. No ale…

- Oh! - syknęła cicho gdy pod stopą poczuła coś ruchomego, puchatego i kosmatego. Przestraszona szybko uniosła nogę do góry bojąc się, że go rozdeptała. Ale Alfa odskoczył w bok i teraz unosił na nią główkę ciekaw chyba, czy ten niezdarny dwunóg przestał się wygłupiać. A niezdarnym dwunogowi ulżyło, że temu kociakowi co go Steve tak dzielnie ratował nic nie jest. O rany jakby go na kacu w pośpiechu zdeptała…



09:15 Ramsey; apteka


Widział go jak podchodzi do drzwi ale go nie rozpoznał przez tą kurtkę i kaptur. Zaskoczyło go gdy trzasnął mocno drzwiami wejściowymi ale rozpoznał dopiero gdy wszedł do środka i ściągnął kaptur.

- O nie… to ty… - aptekarz jęknął gdy znów zobaczył tą twarz jaką wcale nie chciał już oglądać. To ten cholerny psychol!

- Ta. To ja. W pana ze mną tniesz? - Ramsey powoli zbliżał się do lady ze wzrokiem utkwionym w młodszym i wątlejszym aptekarzu.

- Nie, nie skądże! Przecież powiedziałem ci co chciałeś wiedzieć. Dałem ci nazwiska. Tyle co wiem. - aptekarz przypomniał, że może z początku niechętnie ale w końcu przecież podał temu mięśniakowi namiary na klientów którzy wydali mu się najbardziej prawdopodobni. A teraz ten łysy niedźwiedź stanął tuż za ladą i wyglądał na mocno niezadowolonego.

- To nie oni. Daj mi następnych. - Ramsey mruknął rzucając na ladę zmiętą kartkę. Gospodarz spojrzał na tą kartkę i chociaż się domyślał co tam jest to ją wziął i rozprostował. No tak. To ta sama kartka z nazwiskami jaką podał temu psychowi parę dni temu.

- No ale ja nie wiem kogo ty właściwie szukasz. Podałem ci te nazwiska bo oni kupują u mnie ten lek co pytałeś. Ale nie wiem kto z nich jest ci potrzebny. - sprzedawca medycznych specyfików próbował racjonalnie uzasadnić swoje zachowanie i miał cichą nadzieję, że coś dotrze do tego zakutego, łysego łba.

- Daj mi następnych. Jak znów będą ślepaki to uznam, że tniesz ze mną w pana. I wrócę tu z ekipą do deratyzacji. Kapujesz? - policjant w deszczaku ze zdjętym kapturem popatrzył na rozmówcę z zaciętym wzrokiem. Ten otarł czoło i pokiwał głową.

- Wezmę tylko zajrzę do notatek. - zdawał sobie sprawę, że stoi na przegranej pozycji. Ten psychol naprawdę mógł zrobić to co mówi. Wolał się nie wychylać. I miał nadzieję, że ktoś z tych nowych nazwisk będzie tym którego ten nadęty dupek szukał. Byłoby łatwiej gdyby powiedział kogo albo powiedział jak wygląda! Skąd biedny sprzedawca ma wiedzieć kogo ten dupek ma na myśli? Ale nachylił się nad blatem i zaczął przepisywać z notatnika nowe nazwiska by jak najszybciej spławić tego dupka z odznaką. Kogo oni w ogóle dają te odznaki?! Sprawdzają ich jakoś wcześniej czy dają każdemu kto się zgłosi!? Zżymał się w duchu gdy zapisywał na kartce kolejne nazwisko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline