Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2020, 19:12   #227
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 6/6

13:00 Betty i Shari; szpital miejski


- Zmarzłaś bidulko? Poczekaj zaraz przygotuję ci kąpiel. - wbrew surowej i oschłej opinii jaką miała wśród większości pacjentów i personelu szatynka w okularach zwróciła się do bosej dziewczyny w wilgotnych dżinsach i mokrym podkoszulku zaskakująco troskliwie i łagodnie. Tamta usiadła na wskazanym taborecie i obserwowała jak pielęgniarka najpierw ręczną pompą pompuje wodę do wanny a gdy była w połowie pełna to wrzuca do środka grzałkę podpiętą pod akumulator. Potem ze dwa razy ją wyjęła by sprawdzić wodę gdy wreszcie uznała, że jest w sam raz. Odpięła grzałkę i zachęciła gestem by nowa się do niej zbliżyła.

- No chodź gołąbeczko. Wystarczająco ciepła? Sama zobacz. - wskazała na wannę pełną czystej i ciepłej wody. Świnia 29 wstała z taboretu, podeszła i po chwili wahania wsadziła palce do wody. Naprawdę była czysta i ciepła!

- Tak. - powiedziała cichutko. Niby pamiętała, że na świecie jest coś takiego jak kąpiel w czystej wodzie i do tego ciepłej ale aż nie wierzyła, że się kiedyś jeszcze jakiejś doczeka.

- No a jaki byś chciała płyn do kąpieli? Mamy wiśnie, pomarańcze i sosnowy las. - zachęcona tym małym sukcesem Betty zaprezentowała szafkę z kosmetykami. Znów zachęciła pacjentkę to podjęcia własnej decyzji i wykazania inicjatywy. Dziewczyna podeszła do otwartej szafki i sięgnęła po podaną butelkę z płynem. Chciała szybko zatwierdzić obojętnie co by to było by nie drażnić tej miłej pani swoimi fanaberiami ale ledwo zdążyła sprawdzić pierwszy aromat - całkiem przyjemny - a już ta brunetka w okularach podała jej następny.

- Ten może być. - powiedziała cicho gdy wybrała jedną z buteleczek.

- Różany? Też mi się podoba. - pielęgniarka odstawiła resztę butelek i z wybranym płynem delikatnie nakierowała pacjentkę w stronę czekającej wanny. Jeszcze nie do końca wiedziała jak to rozegrać. Musiała być delikatna. Z jednej strony nie chciała krępować dziewczyny a z drugiej trochę bała się ją zostawić samą.

- Możesz zdjąć to ubranie. Tutaj ci naszykuję coś czystego. - rzekła zostawiając ją koło wanny a sama podeszła do przeciwnej szafki i zaczęła z niej wyciągać zestaw piżamy. Szukała czegoś ładnego, może kolorowego? Chyba mieli coś takiego. Tutaj nie mieli jednak bielizny ale to później, po kąpieli coś jej poszuka w składziku. Jest! Znalazła tą piżamę w ładne, kolorowe kwiaty co wiedziała, że gdzieś tu jest. A gdy się odwróciła pacjentka dość mocno ją zaskoczyła. Właśnie schylała się by ściągnąć z siebie te wilgotne dżinsy razem z bielizną a gdy się wyprostowała to okazało się, że jest już całkiem naga i gotowa do kąpieli.

- Dobrze. - pacjentka pokiwała głową trochę zakłopotana. Nie wiedziała gdzie ma położyć to brudne i mokre ubranie. Ale pielęgniarka wybawiła ją z kłopotu.

- Tutaj ci położę, przebierzesz się jak się wykąpiesz. A tutaj masz ręcznik. - Betty szybko się otrząsnęła z zaskoczenia i położyła kwietną piżamę na stołku a sama znów podeszła do wieszaków i wzięła jeden z ręczników by położyć go obok wanny. Biedna dziewczyna! Taka chudzinka! I chociaż Ramsey ją uprzedził i sama widziała to w zabiegówce to teraz w pełnej krasie widziała te stare ślady przypaleń. Co oni jej zrobili!? Serce się krajało na myśl co ta bidulka musiała przejść. W zabiegówce i tak już ściągnęła jej tą obrożę. Bo Ramsey to tylko odciął końcówkę łańcucha byle ją jak najszybciej stamtąd zabrać. To jeszcze przywiózł ją z tą obrożą na szyi i kawałkiem przypiętego łańcucha.

- Dobrze. - dziewczyna pokiwała głową patrząc na tą piżamę, ręcznik, pielęgniarkę i nie bardzo wiedząc co dalej powinna zrobić.

- No wskakuj do wanny bo woda wystygnie! - Betty z uśmiechem zagoniła ją gestem do środka wanny by wreszcie się zaczęła kąpać. Bezimienna pacjentka pokiwała gorliwie głową i bez sprzeciwu odwróciła się do niej tyłem i zanurzyła pierwszą stopę w wodzie. Jaka ciepła! Aż nie mogła powstrzymać uśmiechu i zaraz weszła już do środka po całości.

- Oh… A co ty tutaj masz? - siostra przełożona z zaskoczeniem dojrzała cyfry na jej nagich pośladkach. Właściwie wiedziała co to jest od razu. Ale aż nie mogła uwierzyć swoim oczom. Podeszła bliżej by się przyjrzeć. Dotknęła tych wypalonych na żywym ciele numerów. Ktoś to jej wypalił rozpalonym żelazem! Znakował ją jak bydło! Jak…

- To mój numer. Świnia 29. - powiedziała znów nieco speszona dziewczyna stojąca już prawie po kolana w wodzie. Tym razem czystej i ciepłej.

- Moja młoda damo… - Betty zaczęła królewskim tonem jakim zwykle udzielała reprymendy swoim gołąbeczkom a czasem nawet i księżniczkom. Usiadła na krawędzi wanny, złapała za dłoń pacjentki i nakierowała ją tak by ta usiadła obok niej. Chociaż w przeciwną stronę.

- Kategorycznie nie zgadzam się by ktoś tak więcej na ciebie mówił. Nawet ty sama. Chcę się do ciebie zwracać po imieniu. Masz jakieś? Jak nie chcesz powiedzieć możesz jakieś wymyślić. Ale nie będę więcej tolerowała nazywania cię w ten makabryczny sposób. - powiedziała łagodnym ale stanowczym tonem. Tak, że nie było wątpliwości, że mówi poważnie. Pacjentka zastanawiała się chwilę. Chciała jej uwierzyć! Była dla niej taka miła. Ten policjant chyba był po ich stronie. Ale był taki groźny i ponury. Bała się go. A jakby się na nią zdenerwował i urządził ją tak jak tego skurwiela? Pod tym względem była wdzięczna tej pielęgniarce, że sobie poszedł. Nie słyszała wszystkiego o czym rozmawiali ale wystarczająco by się zorientować, że to dzięki tej okularnicy on dał jej spokój. No i była dla niej taka miła, opiekuńcza i dbała o nią.

- Z tego wszystkiego nie wiem czy ja ci się przedstawiłam. Ale jestem Betty. Betty Gibbs. Jestem tutaj pielęgniarką. Nawet siostrą przełożoną. Zostaniesz tutaj na obserwacji. Już tam do tych drani nie wrócisz. Zostaniesz z nami. Ja się tobą zajmę. A ten detektyw co cię przywiózł już zajmie się tamtymi draniami. - Betty sama już nie wiedziała jak przełamać te pierwsze lody. Jak mogłaby przebić się przez nieufność i strach tej dziewczyny. To mówiła to co jej się wydawało, że mogło być dla tej biedaczki ważne.

- Nie wrócę tam? Do chlewni też nie? - pacjentka kurczowo chwyciła się tej najważniejszej dla siebie informacji. Naprawdę?! Naprawdę już tam nie wróci?! To nie myją jej tylko po to by ją zawieźć do Świniaka?!

- Po moim trupie gołąbeczko. Obiecuję ci to. - Betty uśmiechnęła się do niej ciepło i objęła jej nagie ramiona ze śladami po papierosowych przypaleniach. Czuła jak po chwili wahania tamta odwzajemnia jej uścisk.

- A teraz już wskakuj do wanny bo naprawdę woda wystygnie. - pielęgniarka poklepała nagie plecy ze śladami smagnięć po jakimś pejczu. Po czym wstała uznając, że spróbuje zaufać tej młodej damie, że ta jej nie wywinie jakiegoś numeru gdy zostanie sama.

- Nie odchodź! Zostań… - niespodziewanie gdy już miała odejść pacjentka złapała ją kurczowo za rękę i popatrzyła na nią prosząco. Okularnica spojrzała na nią z góry nieco zaskoczona taką reakcją. Ale w końcu znów uśmiechnęła się łagodnie.

- Ale gołąbeczko, zwykle nie przyjmuję zaproszeń do kąpieli od nieznajomych. Nawet tak pięknych jak ty. - szatynka powiedziała do niej z udawaną powagą i rozbawionym spojrzeniem. A siedząca na brzegu wanny dziewczyna co trzymała ją za rękę zarumieniła się. Była piękna? Naprawdę? Pewnie ta miła pani… Betty… pewnie żartowała i chciała być miła. Ale jeśli nawet… To kto był dla niej ostatni raz tak miły i troskliwy jak ona? Aż nie pamiętała takiej chwili.

- Shari. Nazywam się Shari Vanhorn. - wyszeptała cichutko naga dziewczyna siedząca na brzegu wanny.

- Shari Piękne imię dla pięknej kobiety. No dobrze, to teraz siadaj i spróbujemy cię wykąpać. - Betty roześmiała się z ulgi i radości ciesząc się, że mają ten przełom co dawał nadzieję na kolejne. Mara też się lekko uśmiechnęła choć ostrożniej i oszczędniej. Usiadła w wodzie rozkoszując się tym czystym, wodnym ciepłem i obserwowała jak okularnica bierze niewielki kubełek i wody i wylewa go na głowę. Z góry spłynęła przyjemna fala ciepłej wody. A potem pielęgniarka zaczęła namydlać wybranym płynem dłonie i myć jej włosy. W tym uczuciu było coś pierwotnego gdy tak można było się ufnie oddać komuś pod opiekę co obu stronom sprzyjało taką samą ulgę i przyjemność.



13:00 Lamia i Wilma; dom


No i w końcu przyszedł czas śniadania. Żołądki jakby też się w końcu obudziły i przypomniały o swoich potrzebach. W końcu ostatni raz jadły coś w nocy. Albo wieczorem. Ale tak porządnie to chyba jeszcze w Madison. I presja czasu też robiła się coraz silniejsza. Właściwie to ich blondi napisała jeszcze na kartce, że Di ma przywieźć Tashę o 14-ej do “41”. Pewnie by można było z nią czy ze sobą na spokojnie pogadać zanim przyjdzie sympatyczny strażnik z Hormodon Park Barracks. No i Alfa. Alfa na pewno też się obudził tak samo jak jego żołądek. Teraz kicał równie radośnie co słodko nieporadnie domagając się swojej porcji i szamy i głasków i uwagi.

- Wiesz co Rybka… - Wilson zagaiła swoją współbiesiadniczkę gdy wcinała grzankę jaką sobie zmajstrowały w kuchni. Właściwie aneksie kuchennym. Siedziały przy tym niskim stoliku i na sofie gdzie zazwyczaj jadali wspólne posiłki i gościli różnych gości.

- Ta Eve… O rany… Sama nie wiem… Ja momentami kompletnie nie wiem kiedy ona żartuje a kiedy mówi poważnie. - przyznała z lekkim uśmiechem i kręceniem swoją brązowo - rudą głową. Przełknęła gryza nim kontynuowała dalej. - Ale wczoraj jak mnie zapytała czy chodziłyśmy ze sobą… - tu na chwilę urwała gdy wpatrywała się w stół przed nimi i szukała odpowiednich słów. Pokręciła znów głową w końcu sięgnęła łyżeczką po dżem i zaczęła smarować sobie kolejną kromkę.

- Właściwie póki mnie wczoraj nie zapytała to się nawet nad tym nie zastanawiałam. I chyba nawet nie wiedziałam, że chodziłyśmy ze sobą! Dopiero jak mnie o to zapytała wczoraj. - roześmiała się ze zdziwieniem nie mogąc się sama nadziwić jak to wszystko jest skomplikowane. Chociaż właściwie proste. A może na odwrót.

- Nawet nie wiesz mordko jak się cieszę, że znów cię mam! - zawołała niespodziewanie i objęła nagle Lamię tak mocno, że ją przewaliła na plecy i wylądowała na niej. Ale nie przejęła się tym tylko pocałowała jej usta. I w końcu wygodnie się ułożyła obok tak, że mogły leżeć obok siebie.

- I ten Steve… No, no… Eve mówiła, że to wasz rycerz. No ale powiem ci… Pasuje mu. Kawał chłopa. A jakiś taki spokojny. A jednak widziałaś jak się go tam wszyscy słuchają? Ma posłuch. - pozwoliła sobie na luźniejsze rozważania jakby wreszcie miała chwilę by sobie jakoś podsumować zakończony weekend.

- Ale to jak on pojechał to teraz go nie będzie? Tak? Do kiedy? Do weekendu? - zwróciła się do kumpeli z wojska chcąc sobie jakoś to wszystko uporządkować.

- I te jego chłopaki… No też całkiem na schwał. Ta Karen też. I te wasze dziewczyny. Jak ulęgałki! Nic tylko przebierać i wybierać. - roześmiała się wesoło na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Wreszcie mogły pogadać na spokojnie tylko we dwie.

- I zobacz jak nam ten Smok dobrze zrobił. Dopiero bym z trasy wracała z resztą Gekona. - zaśmiała się nagle gdy sobie chyba uzmysłowiła ile przez te darowane prawie fartem i odrobiną dobrej woli szefa dwa dni się działo. A tak może dopiero w tą porę razem z resztą konwoju by dojeżdżała do Hormodon Park.



13:30 Diane, Hale i Tasha; siłownia


- O, idzie moja blondzia. - widząc kątem oka ruch na schodach na górze gangerka zaśmiała się cicho zerkając w tym kierunku. Trochę się z Hale zagadały no i widocznie Tasha już była po ćwiczeniach. I prysznicu. Trochę żałowała tego prysznicu. No ale tak się fajnie z Hale obgadywało wczorajszy wieczór, że jakoś jej ten czas uciekł.

- Która? Ta co minęła Tashę Love? - Hale nie do końca była pewna o kogo chodzi motocyklistce. Ta co minęła Tashę to była taka raczej myszata. Jasne, że rozpoznała Tashę Love kto by jej nie rozpoznał? Między innymi to był ten atut siłowni dla jakiej ją wybrała. Bo nawet Tasha Love tu przychodziła. Zresztą w okolicy a nawet mieście nie bardzo było o sensowną konkurencję. Gwiazdę z “Neo” nawet znała z widzenia. I tutaj to wcale nie wyglądała jak gwiazda. Tak włosy spięte, zwykły dres jak inni, jakiś ręcznik, butelka z wodą. Tak jak wszyscy. Chociaż oczywiście jej urodę i grację nie było łatwo przegapić. Zwłaszcza jak się wiedziało kim ona jest.

- Chodzi mi właśnie o Tashę. - Diane rozbawiona uśmiechnęła się skromnie widząc reakcję wysportowanej koleżanki. Hale bowiem szybko spojrzała na nią sprawdzając czy nie żartuje i znów spojrzała na blondynkę w kraciastej koszuli i kurteczce jaka już prawie zeszła ze schodów na ich poziom.

- Umawiasz się z Tashą Love? - Hale aż nie była pewna czy ten kac po wczorajszym to przypadkiem nie trzyma jej bardziej niż sądziła. Ale Di coś mówiła jakby umawiała się z Tashą Love. A w to jakoś trudno było jej uwierzyć.

- Pewnie. Jak jesteś Kosmicznym Kociakiem to laski na ciebie lecą. A jak jeszcze robisz w Mazzixxx no to już w ogóle. Sama zobacz. - gangerka machnęła ręką jakby to było oczywiste samo przez się. I już była gwiazdą i celebrytką z jaką każdy chce się umawiać. Wstała aby przywitać się z nadchodzącą blondynką i czuła dumę i satysfakcję widząc jak Hale z przejęciem obserwuje to powitanie. ~ Oby tylko Tasha mnie nie wsypała! ~ nawet jak w żartach i chociaż tak na chwilę. To Diane chciałaby chociaż na tą chwilę pozgrywać się na gwiazdę jaka sobie okręciła wokół palca nawet taką gwiazdę estrady jak Tashę Love.

- Cześć kochanie. - Tasha widziała już ze schodów jak indiańska dziewczyna czeka na nią na jednej z ławeczek w głównym holu. Więc jednak przyjechała. Chociaż spodziewała jej się raczej pod prysznicem. Może za późno przyjechała? I rozmawiała z jakąś dziewczyną co często przychodziła tutaj. Tasha znała ją z widzenia ale jakoś wcześniej nie miała z nią za bardzo przyjemności. Chociaż ta rudawa blondynka wykazywała duży zapał i zaangażowanie na tych ćwiczeniach. I wyglądało na to, że się znają z Di jak tak sobie siedziały i rozmawiały. Ale już doszła do motocyklistki i cmoknęła ją po przyjacielsku ocierając się delikatnie policzkiem o policzek przy obejmowaniu jej ramion w skórzanej kurtce.

- Tylko tyle? Liczyłam na więcej jak się umówiłyśmy na przejażdżkę. - Di się czuła trochę zestresowana. Właściwie to nijak nie zdążyła przecież tego powitania ustalić z Tashą no ale ta się z nią przywitała jakby były tylko koleżankami. Co i tak było niezłe bo kto by nie chciał mieć Tashy Love jako koleżanki? No ale trochę psuło to wrażenie jakie po cichu chciała zaszpanować przed Hale. Popatrzyła więc nieco krytycznym wzrokiem na Tashę jakby rozczarowana takim przywitaniem i w ogóle były umówione na nie wiadomo na co.

- Masz rację kochanie, przepraszam zapomniałam się. - Tasha nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ale wyczuła, że Di chyba chce zaimponować tej koleżance która wciąż siedziała tuż obok na ławeczce. A ją samą trzymała za biodra jak zazwyczaj mężczyźni trzymali swoje kobiety. No i nie na darmo było gwiazdą estrady i umiała spełniać wszelkie potrzeby swoich klientów. Więc dłońmi objęła czarnowłosą głowy i pocałowała usta Indianki. A ta chciwie przyjęła ten pocałunek i ten szybko przeszedł w głęboką wymianę językową. Motocyklistka zrewanżowała się mocnym złapaniem za biodra i pośladki w dżinsach przytrzymując je jak swoją własnąć. A siedząca obok Hale i parę przygodnych osób w holu z niedowierzaniem patrzyło jak Tasha Love całuje się z Diane. - Czy to ci wynagrodzi ten mój nietakt? - blond gwiazda zapytała skromnie takim tonem jakby w każdej chwili była gotowa do użycia swoich talentów aby wynagrodzić Indiance tak chłodne przywitanie.

- Tak, może być. - roześmiała się uszczęśliwiona blondynka władczo przyciągając biodra blondyny do swoich. Ulżyło jej, że Tasha jej nie wystawiła do wiatru, w lot zakumała o co chodzi i w ogóle nie zgrywała jakiejś paniusi. A plan udał się idealnie sądząc po minie Hale. I tych paru osób w tle co właśnie z ociąganiem ruszyły w swoją stronę skoro takie widowisko się skończyło. No a Hale była w tej komfortowej sytuacji, że pokaz był niejako dedykowany dla niej więc nie musiała udawać, że się gdzieś spieszy. Ale była pod wrażeniem. To kim była ta Di, że nawet Tasha Love się z nią umawiała?

- A o czym tak sobie rozmawiacie? My się chyba nie miałyśmy okazji poznać. - Tasha wdzięcznie przyjęła rolę zdobyczy czarnowłosej kobiety w skórzanej kurtce i stanęła teraz z nią biodro w biodro obejmując ją jedną ręką i dając się obejmować ale tak by mogły spojrzeć frontem do tej rudowłosej blondynki w leginsach.

- Jestem Hale. Trochę się znamy z Di. - Hale poczuła się wywołana do wypowiedzi więc wstała i przywitała się z nie taką zwykłą blondynką w dżinsach i kraciastej koszuli.

- Trochę? Chyba wczoraj za mało cię zwyobracałam. Hmm… Właściwie to chyba w ogóle… - Indianka czuła się jak na skrzydłach upojona tą chwilą swojego triumfu. Ale trochę się zdziwiła gdy na ile jej pamięć nie szwankowała to chyba nie miała wczoraj przyjemności pełnej integracji z Hale. Poznały się, pogadały, pożartowały, spotkały się raz czy dwa przy stole z szamą ale chyba takiej pełnej integracji to nie było. Chyba, że znów była tak nawalona, że tego nie pamiętała. Dobrze, że mogła w spokoju odespać dzisiaj te szaleństwa a nie zrywać się jak dziewczyny z samego rana. No i na szczęście była Amy i jej śniadanie w samo południe. Bo sama kompletnie nie miała głowy aby coś sobie zrobić.

- O. To chyba się dobrze znacie. - Tasha przejęła rozmowę widząc jak Hale się troszkę zarumieniła i chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć na taką bezczelną uwagę gangerki.

- Byłyśmy wczoraj na wspólnej imprezie. - cheerleaderka i zapaśniczka wyjaśniła skromnie nie bardzo wiedząc co te dwie ze sobą łączy.

- Właśnie! Żałuj, że cię nie było! Co się działo! Jak w poprzedni weekend tylko jeszcze więcej! A! I żałuj, że nie widziałaś jak Lamia odstawiła ten show na początku. W tym kieliszku i tej kiecce od ciebie. O cholera zapomniałam zabrać tej kiecki. - Indianka za to wcale nie wydawała się skrępowana czy zażenowana. Śmiało i z werwą poruszała się po tych imprezowych tematach łącząc jedną i drugą imprezę i koleżankę.

- Nie szkodzi. Nie jest mi w tej chwili do niczego potrzebna. I Lamia tak świetnie wyszła? No to żałuję, że tego nie widziałam. - blodnynka dała znać, że nie ma sprawy i pośpiechu z tą pożyczoną sukienką. A Hale słuchała z coraz większym niedowierzaniem. To Lamia i Tasha pożyczały sobie fatałaszki? Tasha z nimi imprezuje?

- To wy byłyście już na jakiejś imprezie? - Hale sama już nie była pewna czy dobrze słyszy i rozumie co blondynka i Indianka tutaj ze sobą świergotają tak słodko i wesoło. Ale brzmiało to niesamowicie.

- Pewnie! W zeszłym tygodniu. Wiesz nawet Tasha uległa urokowi Kosmicznych Kociaków. A właśnie. Macie ochotę na kolejną? Ale tym razem mniejsza, tylko parę osób. Same dziewczyny. Robimy Eve otrzęsiny jak ją będziemy przyjmować do gangu. W tą środę wieczorem. - Diane czuła się jak ryba w wodzie i chętnie promowała swój nowy gang wśród koleżanek. Zwłaszcza jakby może udało się je namówić do wstąpienia do tego gangu. A obie były bardzo ciekawymi kandydatkami. Hale ze swoją ładną buzią i jędrnym, wysportowanym ciałem wyglądała na bardzo łakomy kąsek no a gwiazda nocnego show z “Neo” to już w ogóle klasa sama w sobie.

- W środę wieczorem? No to bardzo dziękuję za zaproszenie ale nie dam rady. Wieczorami zapraszam do “Neo” tam mnie możecie odwiedzić. - blondynka pokręciła z żalem głową na znak, że jest może gwiazdą estrady nocnych klubów ale i niewolnicą własnego grafiku który właśnie był najbardziej napięty wieczorami gdy dawała swoje show.

- A ja nie wiem jeszcze. Pomyślę. Zobaczę. A o co chodzi z tym gangiem? - Hale sama nie była pewna co to ma być za impreza, otrzęsiny i gang. Chociaż Diane to wręcz puszyła się swoim gangerskim pochodzeniem. Wczoraj na imprezie nawet coś obiła jej się o uszy ta nazwa ale dzisiaj jakoś nie mogła sprecyzować o co właściwie chodziło.

- No zakładamy gang Kosmicznych Kociaków! Dla takich najgorętszych kociaków w mieście jak my! I by się rozpoznać, że jakaś laska jest aż tak kozacka by należeć do tego gangu no to ma mieć taką dziarę jak Eve ma na szyi! Tylko dopiero zakładamy ten gang no i Eve przyjmujemy jako pierwszą właśnie w tą środę. - Diane bez wahania zaczęła z wewrwą opowiadać o co chodzi o najseksowniejszym gangu w tym mieście jaki właśnie zakładały z dziewczynami.

- I co będzie na tej imprezie? - zapytała Hale mimo wszystko uśmiechając się słysząc jak motocyklistka z werwą tłumaczy o zakładaniu tego nowego, żeńskiego gangu.

- Właściwie tak do końca to jeszcze nie wiadomo. Ale nie bój się, nic strasznego. Coś jak wczoraj tylko na mniej osób i z samymi Kociakami. Ogólnie to chodzi o to by zwyobracać Eve skoro ją przyjmujemy. Ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by się między sobą poznać lepiej. - Diane trochę się zamyśliła. Znów wyszło jej, że trochę od dupy strony zabrały się za robienie tego gangu, dziar, imprezy nowego Kociaka i w ogóle. A do tego wszystko poszło błyskawicznie w ostatni weekend a i pamięć jej szwankowała co i jak. Pewnie trzeba będzie jeszcze coś ustalić z Lamią i Eve bo one wydwały się tu głównymi rozgrywającymi. A Di nie wiedziała jak u nich ale ona sama to dopiero właściwie dzień zaczeła. Ale przecież do nich jechała właśnie!

- Ej! To może pojedziesz z nami? Właśnie jadę do “41” spotkać się z dziewczynami. Ohh… Tylko, że ja jestem motorem… - Indianka wpadła na genialny pomysł by po prostu zabrać wahającą się chyba Hale ze sobą to sama pogada z dziewczynami. Ale sobie przypomniała, że jak jest swoim czaderskim jednośladem to może zabrać najwyżej jedną z nich. A szkoda!

- Nie szkodzi. Ja i tak idę teraz na trening to nie mogę. Może później jakoś się umówimy. - Hale machnęła ręką by się nią nie kłopotać i by dziewczyny pojechały tak jak zamierzały. Jeszcze chwilę rozmawiały gdzie i jak mogłyby się spotkać. Indiance to nawet było na rękę bo sobie uświadomiła, że właściwie nie jest pewna kto właściwie ma być w tą środę. Pamiętała, że gadała z Lamią, Eve i Madi. Ale ktoś jeszcze miał być? I właściwie nie pytała ich czy chcą zaprosić Hale. Ani już nie była pewna gdzie mają być te otrzęsiny. Jak było wczoraj mówione to w ogóle jej to wyleciało z głowy.

- No to trzymaj się duperko i jesteśmy umówione! - Diane uściskała i bez żenady pocałowała usta sportsmenki. Chociaż tak króciutko a nie jak wcześniej witały się z Tashą. Sama bondynka podobnie uściskała i ucałowała koleżankę z siłowni i się wreszcie z nią rozstały. A Hale idąc po schodach musiała przyznać, że taka serdeczność od dziewczyn była bardzo miła. No i ej! Nie każdy dostawał uścisk i całusa od Tashy Love na pożegnanie.

- Fajna duperka. Muszę ją zwyobracać. Próbuję ją wkręcić do naszego biznesu. Eve już ją chyba trochę zbajerowała na sesje zdjęciową. Chyba to łyknęła bo się pytała o to dzisiaj. Widziałaś jak ona wygląda? Mówię ci sesja w bikini albo jeszcze lepiej bez. A najlepiej to razem z nami przed kamerą w nowych produkcjach. Cholera… Chyba mamy znów coś kręcić… Wczoraj coś było… Ale nie pamiętam co… No nic! Jedziemy do dziewczyn to się ich zapytamy! - na koniec Di zaśmiała się wesoło gdy tak trajkotała jak chomik z ADHD streszczając blondynce swoją dotychczasową rozmowę z Hale zanim ta do nich przyszła. - Aha, Tasha a ty chciałabyś grać z nami w naszych filmach akcji? Wiesz, same gorące fajne, kociaki, żadne tam zezowate padalce i łamagi. - gangerka zapytała prawie jednym tchem gdy już doszły do jej motocykla i trzeba było wyjąć i założyć kaski i takie tam. Blondynka nie mogła się nadziwić radosnemu temperamentowi nowej znajomej jaki ta okazywała przez całą rozmowę.

- Kto wie? A stać was na mnie? - zapytała patrząc na Indiankę wesołym wzrokiem gdy obie zakładały i zapinały kaski. Wydawały się tak całkiem różne. Jedna miała czarne włosy a druga jasno blond, jedna była indiańska a druga biała, jedna miała czarną, skórzaną, wyćwiekowaną kurtkę a druga skórzaną i brązową z frendzlami, jedna wyglądała jak rasowa gangera a druga jak dziewczyna z teksańskiej farmy.

- Hmm… No to musimy pogadać z dziewczynami. Wsiadaj. - Di czuła się zbyt wielką gwiazdą by zajmować się czymś tak przyziemnym jak finanse. Przynajmniej jej samej ich nie zbywało na własne potrzeby. Ale pewnie kwestia szmalu była całkiem istotna w tym interesie no ale tym to już się zajmowały Lamia z Eve. Pocieszało ją jednak, że Tasha nie powiedziała “nie” więc może uda ją się jakoś wkręcić do interesu. Na razie kopnęła starter, silnik zakaszlał i odpalił a ona poczuła przód i uda Tashy na swoich udach i tyle. Czas było jechać do “41” na spotkanie z dziewczynami.



13:30 Lamia, Wilma i Eve; dom


- Myślisz, że to ona? - Wilma zapytała gdy na zewnątrz dał się słyszeć odgłos samochodu. Zbliżał się. Po czym zatrzymał. Wszedł na jałowy bieg. Trzasnęły drzwi od samochodu. I gdy dał się słyszeć zgrzyt kłódki i skobla od garażu już można było mieć prawie pewność, że to wrócił ktoś z domowników. Potem odgłos zamykanych garażowych drzwi i chwila ciszy. Szybkie kroki na metalowych schodach, chrobot klucza w zamku, ruch klamki no i wreszcie w drzwiach pojawiła się szczupła blondwłosa postać.

- Czeeeśćć dziewczyny! - reporterka przywitała się z progu machając do nich wesoło rączką i posyłając im serdeczny uśmiech.

- Żyjecie? To jeszcze was zastałam. - Eve zatrzymała się by zdjąć krótki płaszczyk i go powiesić na wieszak po czym podreptała w stronę okupowanej przez partnerki sofy.

- Żyjemy. Właśnie się zastanawiałyśmy czy czekać jeszcze na ciebie czy jechać autobusem. A ty? Żyjesz? - Wilma pomachała jej w odpowiedzi. Wysunęła dziubek gdy Eve pochyliła się nad jedną i drugą dziewczyną aby dać im całusa na przywitanie nim wreszcie usiadła.

- Ojej strasznie! Jakbym nie musiała być dzisiaj w pracy to bym została z wami! A tu zaraz trzeba jechać do “41”. - póki jeszcze blondyna była w ruchu to nawet można było ulec złudzeniu, że nic jej nie jest po ostatniej nocy i weekendzie. Ale jak już usiadła i zrobiła tą strasznie umęczoną minkę to sprawiała wrażenie balonika z jakiego właśnie uszło powietrze.

- To może zostaniesz? Odeśpisz to? A my pojedziemy we dwie. - Wilma zaproponowała zerkając na siedzącą obok blondynkę. Ta wyglądała jakby przez chwilę na poważnie zastanawiała się nad taką opcją. Zerkała na obie domowniczki jakby sprawdzała jak one się na to zapatrują.

- Oj no nie wiem czy jest sens… Tyle kawy wypiłam, że chyba i tak nie zasnę… I trochę w pracy pospałam. - mruknęła w końcu nieco skonsternowana blondynka. Znów się zamyśliła i nagle ożywiła się.

- Gazeta! Zobaczcie co mam! - nagle jakby sobie o tym przypomniała i musiały to być dobre wieści bo z uśmiechem sięgała do torby i z niej wyjęła plik papierzysk. - Wzięłam więcej. Dla Steve’a i Karen jakby im tam w jednostce zabrakło… - wyjaśniła na wszelki wypadek po czym sięgnęła po jedną gazetę i podała swoim dziewczynom.

“Wywiad z Thunderbolts”

Krzyczał nagłówek z pierwszej strony. A tuż pod nim było duże zdjęcie zamaskowanej czarną kominiarką głowy. Z zaskakująco delikatnymi ustami i gładką skórą jaka mogła należeć do młodego czy wręcz zniewieściałego mężczyzny, jakiegoś młodzieńca albo do kobiety. Ale trzy dziewczyny Steva Mayersa mogły być prawie pewne, że pod kominiarką jest twarz Karen.

“W ostatnią środę miał miejsce brutalny atak w samym sercu naszego miasta. Koszmar piątki młodych kobiet rozpoczął się w samo południe gdy grupka napastników usiłowała je porwać. Na szczęście jednej z nich udało się zbiec i zawiadomić przejeżdżający obok patrol policji. Policja zablokowała teren ale cztery przyjaciółki stały się zakładniczkami porywaczy. Pertraktacje z policją trwały cały dzień. Do akcji ściągnięto pobliski oddział antyterrorystyczny z Wild Water, sławnych Thunderbolts. Dziś przedstawiamy naszym czytelnikom wywiad z jedną z antyterrorystek jaka brała udział w tamtej operacji…”

Wilma zaczęła czytać na głos ale przerwała gdy musiała odwrócić na kolejną stronę. Tam Lamia bez trudu rozpoznała wnętrze tej dziury gdzie spędziły prawie całą ostatnią środę. I różne jej okolice.

- Jej szkoda, że nie miałam wtedy głowy by im porobić zdjęcia. Nie miałam żadnego z tamtej akcji, żeby wrzucić. Ale potem Karen ze mną pojechała w sobotę to porobiłam trochę zdjęć. O tutaj, zobacz, tutaj pokazała mi gdzie leżała jak ich obserwowała. A potem strzelała. Ten celownik to zrobiłam w komputerze by działało na wyobraźnię. Jeszcze mi pokazała jak tamtędy weszła. Rany! Nogi myślałam, że sobie połamię! Nie wiem jak oni wtedy dali radę tam wleźć i to po cichu, że nikt ich nie zauważył. - Eve na nowo zdawała się przeżywać i ten artykuł, i sobotnie zdjęcia w plenerze i środowy koszmar. Ale ujęcie wyszło pierwsza klasa. Zwłaszcza z tym celownikiem bo wyglądało jakby taki obraz właśnie widziała Karen podczas akcji. A widać było siatkę celowniczą na tle głównego i właściwie jedynego wejścia do tej dawnej toalety.

- A tu zobaczcie, ta dziura w ścianie co chłopaki wywalili jak wparowali do środka. I to zobacz, jak tam było ciasno w środku. Jak oni się tam zmieścili? Karen mówiła, że ich tam aż czterech było. - blondynka z podziwem i ekscytacją pokazywała kolejne zdjęcie. Te pokazywało wyrwę w wewnętrznej ścianie toalety. W “plecach” jednej z kabin. Tam co wybuchła ta ściana zaraz potem gdy padły pierwsze strzały i jeszcze ciała porywaczy nie zdążyły porządnie osunąć i znieruchomieć na podłodze a ta ściana wybuchła. Potem bolci ich prawie wywlekli na zewnątrz i dalej do kordonu radiowozów. Już więcej tam nie wróciły. Aż do ostatniej soboty co Eve w eskorcie Karen wróciła tam by porobić te zdjęcia. Teraz wszystko było klarowne, ciche i nieruchome. To można było oglądać już na spokojnie. A za wyrwą faktycznie był jakiś wąski korytarzyk, ciemny tak, że zdjęcie było z lampą robione. Wydawało się nieprawdopodobne, żeby upchać tam cztery dorosłe osoby, do tego w pełnym ekwipunku bojowym. A jednak bolci jakoś to musieli zrobić.

- Zrobiłam sporo zdjęć. Tak na zapas aby już tam nie wracać. Bez Karen to sama bym tam nie pojechała. Jak chcecie to na aparacie i laptopie mam całą tą sesje. Ale to właściwie nie jest chyba zbyt ciekawe, same ruiny i gruzy. - jeszcze dla formalności blondynka zaznaczyła, że ma tych zdjęć więcej niż tutaj w gazecie i machnęła gdzieś na swoją sypialnie gdzie pewnie miała ten laptop ze zdjęciami. Ale jakoś tak bez specjalnego zaangażowania jakby niekoniecznie chciała jeszcze raz oglądać czy pokazywać tamtą scenerię.

- Nie wiem czy mamy teraz na to czas. Jak mamy być na 14-ą w “41” to chyba już powinnyśmy się szykować. - Wilma delikatnie przypomniała o ich grafiku wskazując na ścienny zegar. No i rzeczywiście do tej 14-ej to już dużo czasu nie zostało. Przynajmniej były już odświeżone i najedzone to nie trzeba było jechać na prędko albo na głodniaka.



13:30 Pułkownik i Cesar; Wild Water Barracks


- Ces, proszę do mnie do gabinetu. - intercom rozległ się na biurku adiutanta szefa bazy. Nie był tym zdziwiony. Dopiero co wyszli z jego biura dwóch gości i spodziewał się tego wezwania. Potwierdził więc polecenie, wstał od swojego biurka i przeszedł do biura swojego szefa.

- Znowu ci dwaj Ces. Sam widziałeś. - pułkownik westchnął wskazując na okno na wewnętrzną część koszar gdzie pewnie właśnie gdzieś tam rozchodzili się dwaj adwersarze.

- Tak panie pułkowniku widziałem. Przykra sprawa. Ośmielę się zauważyć, że oni chyba coś mają do siebie. - oficer o latynoskim typie urody westchnął tylko i pokiwał głową. Brał udział w większej części dopiero co zakończonego spotkania to dość dobrze orientował się o co poszło. Tym razem.

- Delikatnie powiedziane Ces. Wzięli się za łby na całego. Tylko czekać kiedy znów z czymś wyskoczą jeden albo drugi. Przecież ja mam na głowie całą bazę i nie mogę wiecznie ich rozdzielać. Jak myślisz Ces? - może i byli szefem i podwładnym ale jednak dowódca bazy nauczył się brać pod uwagę słowa swojego adiutanta. Ten był niżej w hierarchii to i mógł być niżej ziemi, słyszeć i wiedzieć coś co nie docierało za biurko starego spadochroniarza. Miał też młodszy i świeższy umysł o fenomenalnej pamięci. I był jedną z niewielu osób w bazie z jaką jej dowódca mógł swobodnie porozmawiać.

- Myślę panie pułkowniku, że obaj tej konflikt traktują bardzo personalnie. Wręcz osobiście. Na dłuższą metę to dla nas zbyt nieprzyjemne bo przy pierwszej okazji pewnie jeden naskoczy na drugiego a ten drugi będzie myślał o odwecie i znów się zacznie to co dzisiaj albo w zeszłym tygodniu. - Cesar chociaż prywatnie zdecydowanie lepiej dogadywał się z Krótkim niż z Grubym to jednak potrafił się wzbić ponad to i spojrzeć z perspektywy dowódcy bazy. No a jak jeden i drugi był tak uparty i pomysłowy to trudno było liczyć na zakończenie tego konfliktu.

- No niestety mnie to wygląda bardzo podobnie. A to by znaczyło, że trzeba ich rozdzielić. Najlepiej na stałe. Jak myślisz Ces? - pułkownik sięgnął po dzbanuszek z kawą ale okazał się trochę za daleko. Jego adiutant natychmiast ruszył z odsieczą nalewając do filiżanki kawę, sypiąc odpowiednią ilość cukru, dorzucając śmietanki i wreszcie serwując ją szefowi pod nos.

- Może przeniesienie? Bo jak tutaj ich będziemy próbowali rozdzielić to karkołomne dla nas wszystkich. Tylko kombinacje jak ustawić grafik by się stykali jak najmniej a i tak się w końcu gdzieś spotkają. Więc może przeniesienie któregoś z nich na stałe mogłoby nam pomóc uzdrowić atmosferę w bazie. - zaproponował gdy zajmował się kawą pułkownika. Odsunął się o krok od jego miejsca by ten mógł napić się w spokoju.

- Przeniesienie… Tak, przeniesienie… Też o tym pomyślałem. Ale którego? - weteran wojsk spadochronowych w zadumie upił mlecznego, słodkiego napoju i smaku kawy gdy zastanawiał się nad tymi dwoma charakterami jakie właśnie opuściły jego gabinet.

- Myślę panie pułkowniku, że kapitan Bishop jest bardzo cennym nabytkiem. Wydaje się, że potrafi zdobyć każdy towar w każdym miejscu i na każdy termin. Naprawdę oddał nam nieocenione usługi jeśli chodzi o stan naszych magazynów. Naprawdę trudno by było znaleźć kogoś na jego miejsce. - Cesar czasami mówił jakby miał zawczasu gotową odpowiedź nieważne o co szef go zapytał. W oczach starego pułkownika to też była jedna z jego zalet. Chociaż tym razem trochę go zaskoczyła.

- A więc mielibyśmy odesłać Mayersa? - zapytał wpatrzony w obraz przedstawiający scenę z wojny secesyjnej i popijając ciepłego naparu.

- Ah kapitan Mayers. Co prawda kapitan Bishop jest wręcz genialnym logistykiem ale jednak logistykiem. Kapitana kompani specjalnej o takim stażu i doświadczeniu jaki ma kapitan Mayers to będzie znaleźć naprawdę trudno. Musielibyśmy awansować któregoś z poruczników na jego miejsce. Ale im może być trudno mu dorównać. Kapitan Mayers ma naprawdę świetny kontakt ze swoimi ludźmi. Jego ludzie pójdą za nim w ogień. Zresztą sam pan wie pułkowniku jak im poszło w zeszłym tygodniu. - Cesar wskazał na wystającą z koszyka na papiery dzisiejszą gazetę i artykuł na pierwszej stronie. I to przedstawiający ich jednostkę w samych superlatywach. Pułkownik był wręcz zachwycony rano jak czytał ten artykuł. Dawno nie byli na pierwszej stronie i to nie z powodu jakiejś parady, pokazu czy święta tylko z prawdziwej akcji bojowej. A to zawsze cenił najbardziej. To, że jego chłopcy… i dziewczyna… spisali się na medal w zeszłą tygodniu to świetnie wiedział i z ich raportów i bezpośredniej relacji. Ale cieszyło go zwłaszcza to, że ktoś spoza jednostki też to docenił a nawet puścił to w świat. Teraz o tym mogli przeczytać wszyscy w mieście.

- Poza tym panie pułkowniku czy wymienimy jednego czy drugiego to zawsze wymiana dowódcy powoduje chwilowe osłabienie jednostki zanim następca nie wdroży się w pełni w swoje obowiązki. Logistyka na pewno jest bardzo ważna, w końcu armia maszeruje na brzuchach ale jednak perturbacje na stanowisku dowódcy nie są tam tak odczuwalne jak na stanowisku dowódcy jednostki liniowej. A w dodatku kompanii specjalnej która może zostać wysłana na misję w każdej chwili. I wówczas jej dowódca musi podejmować decyzje samodzielnie a dowódca logistyki raczej nie musi działać pod taką presją jak zwykle jest tutaj w bazie. - Cesar gładko podsumował plusy i minusy wymiany jednego i drugiego dowódcy. Uznał, że takie podsumowanie powinno przemówić do wyobraźni i przekonania starego wojaka.

- No tak, tak… Jak jesteś w polu i jeszcze szlag trafi łączność to nie masz się kogo zapytać o radę… - stary pułkownik pokiwał w zadumie swoją siwą głową jakby sam to znał z własnego i niezbyt przyjemnego doświadczenia.

- I jeszcze jest do tego aspekt rodzinny. - hiszpański kapitan był już prawie pewny, że pułkownik podejmie właściwą decyzję ale wolał jeszcze dołożyć wisienkę na torcie.

- Aspekt rodzinny? - pułkownik się nieco zdziwił i zainteresował tym niespodziewanym zwrotem w rozmowie więc spojrzał na stojącego o dwa kroki od niego swojego adiutanta by ten kontynuował ten wątek.

- Tak, wątek rodzinny. O ile mi wiadomo kapitan Mayers ma dwie narzeczone tutaj na mieście. Są bardzo ze sobą zżyci. Miałem przyjemność poznać obie te miłe panie w ostatni weekend. Naprawdę nietuzinkowe osobowości. Na pewno byłyby ozdobą każdego balu oficerskiego. Ale wracając do codzienności to przeniesienie kapitana Mayersa równałoby się albo rozstaniu i odcięciu tych więzi albo przeprowadzce i owych dam. A jedna z nich właśnie napisała ten artykuł. Natomiast nic mi nie wiadomo by kapitan Bishop był z kimś związany więc odpadają tego typu rodzinne koszty i dylematy. W każdym razie w aktach nic o tym nie ma a i z rozmów nie wyłapałem nic takiego. - adiutant pułkownika szybko rozwinął zaczętą przed chwilą myśl aby jego szef miał pełniejszy obraz ewentualnych konsekwencji przenosin każdego z ich kapitanów.

- No skoro tak stawiasz sprawę Ces… To chyba przeniesienie kapitana Bishopa przysporzy nam mniej zamieszania. A jak byś proponował się do tego zabrać? - pułkownikowi nawet pasowało takie rozwiązanie. Wolał się pozbyć kogoś z zaplecza niż sprawdzonego oficera liniowego. Poza tym o ile któryś mu czymś nie podpadł to na ile mógł jako weteran i frontowiec zawsze starał się stać po ich stronie na pierwszym miejscu mając dobro jednostek liniowych. A kompania specjalna jaką dowodził kapitan Mayers na pewno do takich się zaliczała. Szkoda, że już nie było samolotów i spadochronów. To by ich wysłał jeszcze na kurs spadochronowy.

- Proponuję propozycję nie do odrzucenia. Czyli awans na majora. Sprawdziłem jego akta i za pół roku czy rok i tak by mu się to należało. Niestety my nie mamy etatu dla majora logistyki więc major Bishop będzie musiał się z nami pożegnać. - takie rozgrywki to Cesar miał w małym paluszku i wiedział jak się gra w tą grę. Właśnie tyle zdążył sprawdzić w aktach Grubego gdy spodziewał się wezwania na tą rozmowę. Teraz mu się przydało w sam raz.

- Awans na majora? I przeniesienie? No ciekawie to wymyśliłeś Ces, ciekawie… A gdzie byś proponował go przenieść? - dowódca bazy z uznaniem wzniósł toast swoją filiżanką po czym z niej upił łyk. Podobało mu się to co wymyślił ten hiszpański spryciarz.

- Proponuję tam gdzie zawsze potrzebują nowych ludzi. Zwłaszcza tak utalentowanych jak nasz Bishop. Baza 571. W lecie ponieśli tam ogromne straty i wciąż szukają uzupełnień. Taki zdolny czarodziej logistyki jak major Bishop na pewno przyjmą z pocałowaniem ręki. - Cesar podszedł do dużej ściennej mapy i wskazał na ową bazę o jakiej obaj dobrze wiedzieli ale jednak jakoś widząc ten adres na mapie to lepiej się myślało. Baza położona w dawnej Minnesocie leżała pomiędzy zakreskowaną na zachodzie linią frontu na pograniczu dawnej Dakoty a mniejszymi plamami robocich odprysków na wschodzie, w pobliżu Wielkich Jezior. W tej o wiele gorętszej niż tutaj na południu okolicy na pewno się przyda tak utalentowany logistyk.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline