Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2020, 00:55   #18
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wszechogarniająca fala bólu obezwładniała ciało Wilhelma. Rwanie nasilało się z każdym ruchem. Z każdym oddechem rozdarcie uderzało z wezbraną siłą w zmaltretowaną cielesność słabego człowieka. Skóra paliła. Odrętwienie odbierało tchnienie życia śmiertelnej somy. Atawistyczna chęć przetrwania gubiła się w fizycznym cierpieniu... tylko umysł walczył przynosząc nadzieję na kolejny krok.




Innymi słowy - napierdalało, jak jasny chuj.

Bum,bum,bum. Ambicja to powolna śmierć. Zwłaszcza głupia ambicja, prowadząca jedynie do porażki. Ile razy dostał w ryj, już nie zliczy. Ile razy upadł i wstał, nie spamięta. Ile razy stawiał czoła przeważającej sile wroga nie zdoła pojąć. Mimo to ciągle szedł na przód, przeciwstawiając się każdemu, kto próbował go zgnoić. Jak Kapsel - kark, sadysta, dureń jakich mało. "Ja nie dam rady?! No kurwa nie dałem, ale walczyłem, byłem, przetrwałem. Teraz też dam radę.” Choć obietnica pustki kusiła niebieskimi tabletkami to w głowie roił mu się skandowany przez tłum kumpli doping do dalszej drogi. Bicie serca wyznaczało jej kierunek. Wstał więc raz jeszcze, otarł krew spływająca po skórze i podążył nią wprost do śmierci… Z przystankiem na kawę.

Nim ranek się skończył biker odebrał dwa telefony, które pokierowały nim na resztę dnia. Pierwszy z policji, w zasadzie był formalnością. Wiedział, że ma się tam stawić nie wiedział kiedy jednak splot wydarzeń poprowadzi go w tamtą stronę. Nastąpiło to szybciej niż zakładał. Mimo to, bezpośredni przymus w formie grzecznego telefonicznego przypomnienia o możliwości złożenia zeznania mógł pozwolić na odkrycie kolejnej zatartej części historii ostatnich dni. Wiedział, że niewiele powie, wiele jednak mógł się dowiedzieć. Znał sposób myślenia formacji mundurowych, ich taktykę, a nawet pokrętną psychologię jej członków. Współpracował z nimi wcześniej. Rozumiał, że nawet największym skurwielem kierują określone, wpojone mu zasady, które dopasowuje do swoich postaw życiowych i wtórnych kreacji uwarunkowań społecznych. Mogło być łatwo zdobyć informacje lub próba ich pozyskania mogła być niemożliwa. Zależy, na kogo trafi. Nie mniej jednak - spróbował. Z Kostrzewskim umówili się na 15:00. Na ulicę Mazowiecką, przybył z lekkim zapasem czasu, nie miał daleko. Zaparkował motocykl przed samym budynkiem komendy wyróżniającym się na tle architektury centrum miasta lichością konstrukcji i brudem przegranych lat. Mimo to przytłaczał rewerencją kontrolowanych przez system poddanych władz.

Wilhelm z wysiłkiem otworzył okute chorym zimnem drzwi komendy i wszedł ciężkim krokiem w paszczę przemocy, dominacji i agresji. "Władza wita Was." Rozejrzał się - nic się nie zmieniło, remont dalej był jedynie w przyszłych, wieloletnich planach jednostek nadrzędnych, które nie zniżyłyby się do wielu rzeczy. Takich jak oglądanie, raz bezwstydnie odrapanych, raz obmierźle łuszczących się olejnych lamperii starych ścian. Choćby przycupnięcia na twardych, drewnianych krzesłach jak w PRL-owskiej szkole. Nie wspominając już o posłużeniu się przedpotopowym sprzętem komputerowym. I do tego towarzystwo spoconych gliniarzy o kaprawych ryjach... W przeciwieństwie do zwierzchnictwa Rogala bywał w tej komendaturze nie raz. Znał to. Znał ich. Wszystkich tych zakapiorów o bandyckich mordach, które nie miały nic wspólnego z działaniem pod przykrywką. Oni nie udawali, oni byli całym tym wykolejonym światkiem przedsprawiedliwości, który ma przerażać, odstraszać i karać, kiedy na poprzednie dwa nie ma już nadziei. Skinął głową kilku osobom i zapytał o Kostrzewskiego. Wskazano mu pokój na końcu korytarza, w którym echo niosło krzyk niemocy. Ktoś siedział pod salą, ktoś stał dwa łuki drzwiowe dalej, wszyscy mali, wystraszeni, odurzeni presją… i o to chodziło. Tak miało to działać, miało łamać ducha, dawać poczucie niższości, presję do służalczości i wrażenie braku perspektywy innej niż poddanie się.

Drzwi do pokoju Kostrzewskiego wyglądały, jakby wygrzebano je ze śmietnika. Obdrapana farba, rama ze śladami siłowej walki i nawet nie trzeba było ich otwierać, żeby wiedzieć, że zaskrzypią przy najmniejszym ruchu.
Wilhelm kulturalnie zapukał i czekał na odpowiedź. Niewidoczna siła, eteryczny autorytet także i jego zmusił do lekkiego zniżenia karku. Opierał się.

- Proszę. - usłyszał po chwili głos z wewnątrz.

Wszedł i zdziwił się nieznacznie. Pokój, w którym operował Kostrzewski prezentował się schludnie, żeby nie powiedzieć pedantycznie. Już na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że to jedyna ostoja porządku w panującym wokół nieładzie i złudzeniu powolnego rozkładu.
Podkomisarz Marcin Kostrzewski siedział za biurkiem, które ktoś pewnie dostał w ramach recyklingu z jakieś szkoły. Mimo to, ład panujący na tym obskurnym blacie budził respekt. Jak i sam Podkomisarz. Był odmienny. Nie pasował do otoczenia. Emanował dziwną energią i tajemniczością. Roztaczał w okół siebie aurę powściągliwości, ale i autorytaryzmu. Przenikał przez duszę, nawet tak postrzępioną i nieugiętą jak ta, która jeszcze szarpała się w bikerze. Mundurowy miał przed sobą rozłożoną jakąś teczkę. Na widok wchodzącego Wilhelma zamknął ją i wstał:

- Dzień dobry w czym mogę pomóc?
- zapytał. Zapowiedziany gość nie był pewien, czy ten udaje, że nie wie kogo ma przed sobą, czy faktycznie nie przekazano mu takiej informacji.

- Wilhelm Rogala, byliśmy umówieni na 15. - wycedził przez zęby kuląc się w sobie, nie tylko z powodu siły oddziaływania niebieskookiego typa, ale przede wszystkim z bólu.

- A to Pan! - uśmiechnął się kącikami ust. - Przejdźmy do pokoju przesłuchań jeśli nie ma Pan nic przeciwko?

- Zgodnie z życzeniem.

- To nie życzenie, to pytanie panie Rogala. Nie wszyscy czują się dobrze w takiej przestrzeni. Tylko tam jest łatwiej. Mamy magnetofon, kamerę. Łatwiej wszystko ogarnąć od strony formalnej. Jeśli nie ma zatem Pan, nic przeciwko, to chodźmy.

Nie miał, był zwarty i gotowy, jak pies obronny na ściągniętej smyczy. Kostrzewski wskazał dłonią drzwi i obaj mężczyźni ruszyli. Podkomisarz szedł pierwszy. Wilhelm za nim. Krocząc korytarzem czuł na sobie wzrok petentów, którzy siedzieli na korytarzu. Spojrzenia oskarżycielskie, ciekawe i podejrzliwe. Czuł się jak skazaniec prowadzony na szafot, jak jakiś pieprzony John Coffey... a przecież nic nie zrobił.

Chyba nic nie zrobił.

Miał nadzieję, że nic nie zrobił.

Podkomisarz doszedł do kolejnych szarych drzwi i otworzył je kluczem. Po drugiej stronie znajdowały się wąskie schody. Zimny dreszcz przeszedł po karku pogranicznika. W głowie zaczęły mu się pojawiać obrazy ze starych filmów. Ubecja prowadząca na krwawe przesłuchania opozycjonistów i innych niepokornych obywateli. "Czy to właśnie czeka na mnie w tej piwnicy?" - obiła się o wnętrze jego skroni niepohamowana myśl.

- O tym właśnie mówiłem - zagadał Kostrzewski. - Dość specyficzne miejsce.

Wilhelm podniósł na niego wzrok, udawał twardszego, niż w rzeczywistości był lub zwyczajnie ból zaczął przywracać mu zdrowy ogląd całej sytuacji.

- Nie mam zastrzeżeń. - skwitował krótko próbę nagabywania do uwolnienia swoich dziwnych obaw.

Korytarz był wąski. Ledwo mogły się w nim minąć swobodnie dwie osoby. Pachniał wilgocią, potem i papierosami. Podkomisarz przeszedł kilka metrów i zatrzymał się przed metalowymi drzwiami i ku zaskoczeniu Wilhelma były one zabezpieczone zamkiem na kod.

- Zapraszam.
- rzekł niemal z troską i ciepłem Kostrzewski.

Słysząc ten ton eksmundurowy spojrzał z uwagą na całość architektonicznej ułudy budowli kryjącej systemy, na które większości podrzędnych formacji nie było stać. Ponoć granicznicy byli najbardziej doinwestowaną służbą w pieprzonej Polsce XXI wieku, a jakoś na ich posterunkach, co najwyżej, o olej do starych zamków można się było doprosić.

- Widzę, że jednak nie jesteście tak niedoinwestowani jak ma wyglądać z zewnątrz.
- powiedział mając na uwadze odpadające połacie tynku na froncie gmachu komendy. Nim doczekał się odpowiedzi niemal teatralnie przekroczył próg wskazanego pomieszczenia. Kulał, ale nie dawał po sobie poznać jak bardzo cierpi by zachować pełną świadomość i ostrość oceny.

Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów. Wyposażone tak jak na takie miejsce przystało - metalowy stół ze zmatowionym blatem- jest, dwa mocne krzesła- są i dwa lustra na ścianach- a jakże również obecne. Ponad to, Wielki Brat obserwował wszystko z rogu przy suficie i słuchał wszystkiego za pomocą magnetofonu na blacie. Mężczyźni siedzieli naprzeciwko siebie niczym szachiści przed rozpoczęciem ważnego meczu. Kostrzewski przez kilka chwil wpatrywał się w Rogale, jakby chciał go ustawić w odpowiedniej pozycji, niczym psa przed tresurą. Wilhelm był już psem i mógł być nim znowu - chwytał cała tą grę i się do niej dopasowywał. Usłużnie wykonał siad i nadstawił uszu.

Spojrzenie funkcjonariusza emanowało chłodem, który był w stanie zmrozić krew w żyłach. Jego wzrok wnikały w głąb, niczym oddział antyterrorystów przygotowujących się do akcji w Biesłanie. Oczy Kostrzewskiego wpatrywały się w jeden punkt, ale biker miał wrażeń, że gość niemal obłapia go spojrzeniem. To było dziwne. Kojarzyło mu się z tym, czego doświadczył w mieszkaniu Widery lub na półpiętrze przed nim...

Gliniarz otworzył teczkę i wyciągnął z niej dwa zdjęcia. Położył je na blacie i przesunął w stronę Rogali. Zaczęło się.

- Poznaje Pan tych ludzi?





Były granicznik z uwagą przyjrzał się fotografiom, jednocześnie obserwując dyskretnie rozmówcę.

- Powinienem znać?

Kostrzewski uśmiechnął się.

- To bracia Kirył i Fiodor Petrov. Na pewno ich Pan nie zna? Może spotkaliście się kiedyś, gdzieś przypadkiem… może się Pan przyjrzy.

- Oczywiście. Nie znam jednak tych nazwisk, same twarze mogły mi się przewinąć przed oczami, ale ja spotykam wielu ludzi... Tak jak i Pan zapewne każdego dnia. Powinienem o czymś zapewnić?


Podkomisarz zabrał zdjęcia i schował do teczki.

- Pan nie mieszka w Wałbrzychu, prawda? - zapytał zmieniając całkowicie temat.

-Niestety już nie, jednak to miejsce jest mi bliskie, tak jak i ta komenda. Pracowaliśmy razem, pomagaliśmy sobie nawzajem, zna Pan zapewne moje CV, więc wie Pan, że z przyjemnością pomogę, tak jak i przyjmę pomoc.

- Coś konkretnego sprowadziło pana do miasta?

- Tęsknota.

- Sentymentalny z Pana człowiek? Dziwne.
- Kostrzewski uśmiechnął się kącikiem ust - Myślałem, że nienawidzi Pan tego miasta.

- Wiele mu oddałem, wiele też od niego przyjąłem. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi, tak samo jak nie ma jednoznacznych odczuć. Nawet względem Wałbrzycha.

- Długo znacie się z Widerą?

- Długo, pracowaliśmy w jednej jednostce. Za każdego z moich chłopaków położyłbym głowę na stole, za pewne tak jak i Pan.
- odpowiedział automatycznie, doskonale wiedząc, że w większości przypadków to brednie.

- W Waszej jednostce panowały, że tak powiem bardzo luźne obyczaje. Uważa Pan, że tak powinno być? .

Wilhelm niewidocznie zacisnął zęby. Kim musiałby być żeby wyrzucić na śmietnik całe poświęcenie Pyjtera? Degradację, pozbawienie świadczeń i odejście w hańbie ze służby. Każdy, w końcu wie, że nie ma większego frajera niż taki, który pruje się na psach.

- Myślę, że wszystko co zostało poczynione w tej sprawie, przyniosło wystarczające wnioski do osadzenia sytuacji. Nie byliśmy członkami mafii, jeśli o to chodzi?

- Po co odwiedził pan Widerę?

- Dla uczczenia pamięci dawnych chwil, sam Pan powiedział ze jestem sentymentalny. Może to było to.

- Sentymentalna podróż, która zakończyła się tym, że Pana kolega leży w śpiączce. O takim sentymentalizm chodziło, naprawdę?

- Pan wybaczy, niewiele pamiętam. Poza tym, ze mnie również wypisano wczoraj z OIOMu.

- A co konkretnie Pan zapamiętał? Każdy szczegół może mieć znaczenie. Niech Pan opisze to wasze ostatnie spotkanie.

- Zaczęło się od rozmowy telefonicznej. Proszono mnie żebym wrócił na stare śmieci, odwiedził dawne życie. Tak zrobiłem, mówiłem, jestem sentymentalny. Kiedy wchodziłem do domu Piotra zauważyłem dziwny samochód zaparkowany pod kamienicą. Zrobiłem mu zdjęcia, chętnie je przekaże.

- Bardzo bym o to prosił. Dlaczego zaciekawił Pana ten wóz?

- Bo to biedna dzielnica, a wiemy obaj, ze w polskim kodeksie drogowym wymagane są pewne standardy, których nie spełniał. Nie można przestać służyć, dlatego i ja nie umiałem przejść nad tym faktem obojętnie. Proszę - podał Kostrzewskiemu swój telefon. - Możne gdzieś przesłać?


Podkomisarz spojrzał na zdjęcie i dość długo mu się przyglądał. W końcu podał swojego służbowego maila i oddał telefon Wilhelmowi.

- Coś jeszcze Pan pamięta?

- Przebudzenie w szpitalu. Jednak, doktor powiedział, że pamięć będzie wracać, dlatego możemy spróbować naprowadzić ja na coś co Panu podpowiada intuicja.

- Intuicja, to nie jest metoda śledcza.
- odparł oschle rozmówca Rogali. Po czym sięgnął znowu do teczki.

Kolejne zdjęcia wylądowały na stole. Wszystkie przedstawiały mieszkanie Widery. Zdewastowane, noszące ślady walki, poznaczone krwią w wielu zaskakujących miejscach. Na sam widok tych ujęć Wilhelm poczuł zimny dreszcz na karku. Najchętniej uciekłbym w tym momencie z podziemnej, ubeckiej mordowni. Nie miał jednak gdzie uciekać, bo umysł znów przyniósł mu jedynie znacznie gorszą perspektywę zatracenia się, niż ta, która objawiała się teraz spoconymi dłońmi i niepewną miną. Echa wszystkich wersji wydarzeń ostatnich dni nieprzyjemnie odcisnęły piętno na świadomości chwili obecnej. Poruszyły czułą strunę. W uszach zaczęło mu dzwonić.

- Wszystko w porządku? -
zapytał Kostrzewski.

Wilhelm potrząsnął głową. Grał dalej, ale i antypatycznie odczuwał kontynuowany quasi quiz :

- Co tam się wydarzyło? -
zapytał przytłumionym głosem.

- Właśnie to chciałbym ustalić, Panie Rogala. Nic się Panu nie przypomina, jak Pan patrzy na te zdjęcia?


-Chyba tylko ból, choć nie wiem skąd…

- Czy wie Pan, że w mieszkaniu znaleziono sporą ilość narkotyków. Amfetamina, kokaina, jakieś syntetyczne pigułki. Sporo tego… naprawdę sporo. Poza tym zebrane ślady mówią, że krew, która była niemal na każdej powierzchni - ścianie, czy suficie, nie należała tylko do Was dwóch. Kto był tam jeszcze z wami, Panie Rogala?

- Tez chcę wiedzieć Panie Kostrzewski.
- odpowiedział, po raz pierwszy, całkowicie szczerze.

Kostrzewski zebrał z blatu wszystkie zdjęcia i schował je do teczki. Po czym wstał i wyciągnął dłoń do Wilhelma.

- Dziękuję Panu za tę rozmowę. Jak Pan sobie coś przypomnieć, to proszę do mnie zadzwonić.


- Oczywiście -
podał dłoń Podkomisarzowi... i w tym momencie poczuł jak jego lewe oko dosłownie płonie. Ciśnienie rosło z każdą chwilą. Wilhelm bał się, że zaraz rozsadzi mu gałkę oczną. Łzy zaczęły ściekać mu po policzku. Instynktownie zamknął powiekę, ale to nie pomogło. Na domiar złego czuł, a raczej wiedział, że jak je otworzy będzie jeszcze gorzej.

Było.

Stał w ciemności. Był nagi. Chłodne podmuchy powietrza drażniły jego skórę, niczym skórzane bicze. Wokół panowała nieznośna, nieludzka cisza, która wwiercała się w mózg i rozsadzała go od środka.

Przed nim w odległości metra stał On. Byt. Istota, która nie należała do tego świata. Jej skrzydła wyglądały, jakby były utkane z pajęczej nici. Jego włosy unosiły się na wietrze. Lekkie, delikatne i pełne gracji. Złoty blask otaczał jego głowę, która przyozdobiona była wieńcem z ludzkich kości i tkanek. Krew spływała wolno po twarzy Istoty. Jego oczy. Jego oczy - dwie przerażające, bezdenne otchłanie wpatrywały się w niego i chciały go pożreć.





Czuł tą żądzę, pochłaniała go, lecz nie kawałek po kawałku. Pochłaniała go w całości, od razu, bez pytań o pozwolenie czy szans na ratunek. Przerwał uścisk dłoni - uciekł. Znowu.

Nie wiedział jak wrócił do mieszkania, czuł tylko, że musi komuś się wygadać. Tylko kto, kurwa, kto uwierzy w takie pierdolenie? Opowieści o tytanach otchłani, demonach dusz, istotach nicości. Równie dobrze mógłby przebrać się za wróżkę i zapierdalać z selfistickiem po krzakach w poszukiwaniu magicznego uniesienia. Każdy powie, że pojebało go do reszty. Sam nie wierzył, choć siedział w samym środku tego gówna, nurzając każdą lukę pamięci w coraz większym smrodzie obłędu.

Wysypał na dłoń czarodziejskie piguły zapomnienia i zapił je wódką. Czas zaczął się rozpływać, świat załamał swoje krawędzie, a on tkwił w cudownej nieświadomości istnienia. Nawalony jak stodoła podjął kiepską próbę chwycenia się rantu realności i zaczął przeglądać zawartość netu, która została wypluta dla haseł "Olgere Krase" i "Op Art Pfoto Gruo". Z początku patrzył na tekst, ale niewiele był w stanie z niego wyczytać, więc przeniósł się do opcji wiadomości i grafiki google. Patrzył w podświetlony ekran mrużąc co chwila to jedno, to drugie oko.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 22-09-2020 o 07:42.
rudaad jest offline