Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2020, 23:38   #19
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

W blasku nocnej lampki, cztery błękitne groszki wyglądały niewinnie, dziecinnie i słodko. Bajkowe, lukrowane dropsy w których zaklęto szczęście i błogostan,. Pogrążony w zadumie Rogala wpatrywał się w nie jak oniemiały. Leżące na dłoni kuleczki stanowiły obietnicę lepszego jutra, mamiły mirażem ulgi i zapomnienia. Wilhelm niczym medytujący nad porządkiem wszechrzeczy buddyjski mnich, siedział nieruchomo. Jego posągowe ciało, emanowało siłą i determinacją. Kadr z życia, który mógłby stanowić piękną ilustrację dla ukazania hartu ducha, męskości i żelaznej samodyscypliny.
Mógłby takim być, gdyby nie stojąca na szklanej ławie “krowa” Oszroniona butelka wódki, połyskiwała kusząco w półmroku. W oczach wielu atrybut dorosłości i męskości, prężył dumnie muskuły, zakłócając ład i harmonię.

Zegar wybił wpół do siódmej,.
Latarnie za oknem rozpalały się powoli. Jesienne wieczory nadchodziły szybko, a wraz z nimi depresja i nostalgia rozpoczynały swoje łowy na wszystkich tych, którzy w porę nie znaleźli bezpiecznego schronienia w ramionach bliskich i ukochanych.

Neo, bohater masowej wyobraźni, miał wybór. Świat ukazał mu swoje łaskawe oblicze. Pozwolił podjąć decyzję, zająć świadome stanowisko. Dla Wilhelma nie starczyło już miłosierdzia. Na niego czekał tylko dół pełen gnijących kości, trupiego jadu wylewającego się z każdego kąta i cuchnących gównem pomyj spadających z nieba.
Wilhelm miał tylko niebieską pigułkę.

- Nie podoba mi się, że coś kurwa rządzi moim życiem - wrzasnął w pustą przestrzeń przed nim i wrzucił garść niebieskich dropów w gardło. Mocno chwycił za szyję butelki i przyłożył do ust. Piekąca ciesz rozlała mu się po gardzieli, wnikając w głąb, trawiąc kubki smakowe i wypalając dusze. Łyk gorzkiej wolności przepłynął przez krtań, przełyk i z siłą bomby atomowej uderzył w żołądek. Mocarny cios, którego tak potrzebował, tak bardzo pragnął. Łapczywie przywarł do butelki i niczym wygłodniałe niemowlę zaczął ssać.
Aqua vita! Okowita!

Neo był wybrańcem. A on? Kim był?
Niewolnikiem? Potępieńcem? Zbłąkaną duszą? Szaleńcem? Prorokiem?
Już za chwilę miał się przekonać, jaką drogą przyjdzie mu podążać.



Walkę trzeba prowadzić aż do końca

Najpierw kanonada armat, a potem cisza…
Zmrożona substancja, gęsta niczym silnikowy olej rozlała się po ciele pogranicznika. Z wielką rozkoszą opadł na oparcie kanapy i z lubością obserwował, jak chemiczna mieszanka zdobywa kolejne twierdze cierpienia, bólu i poniżenia. Kapitulacje kolejnych ośrodków bólu w jego mózgu następowały po sobie błyskawicznie. Upadały, jak kostki domina ułożonego w wymyślną konstrukcję dolegliwości, udręczeń i katuszy.

Wolność!
Zbieg z cytadeli przygnębienia, z twierdzy upodlenia. Wydostał się kazamatów utrapienia. Był wolny i nagi, niczym nowo narodzone dziecko.
Nieskrępowane myśli biegły swobodnie we wszystkich kierunkach, rozrywając jego jaźń na miliony kawałków i krwistych strzępów.

Ułuda szczęścia, ekstaza samostanowienia nie trwały nawet przysłowiowych pięciu minut. Nie dane było mu posmakować tych wszystkich chemicznych ambrozji, skrytych pod niebieską lukrowaną powłoką. Byty nieśmiertelne, szydercze, w mgnieniu oka pochwycili go w swoje stalowe kleszcze i na nowo jęły maczać go w gównie i wymiocinach.

Podziękować mógł tak naprawdę tylko sobie. Nie ciągnie się przecież za ogon byka, który właśnie przestał zwracać na ciebie uwagę. Jak bardzo jebniętym trzeba być, aby gdy tylko zelżeje ból dręczący ciało, na nowo wpierdalać łapy w imadło przeznaczenia.
Wilhelm nie myślał. Wilhelm działał.

Lewe oko, którego wszystkie naczynka były rozerwane i zniszczone, stanowiły bramę. Przejście do tajemnego świata, którego nie rozumiał i nie znał. Dziurkę od klucza przez którą mógł podglądać nagą prawdę. Nie mógł oprzeć się pokusie i z lubością, graniczącą z perwersją przyglądał się światu zranionym okiem.


Blady blask telewizyjnego ekranu pulsował na ścianie, na podobieństwo umierającej gwiazdy. Entropia wylewała się z monitora z każdym pojedynczym fotonem. Farba na ścianach łuszczyła się i odpadała wolno, płatek po płatku.

- Fakty TVN… cała prawda, całą dobę… Justyna Pochanke… obrazoburcza wystawa zakończona skandalem. Krzyki przerażonych widzów, mieszające się z głośnymi peanami uwielbienia dla odwagi i niezwykłego smaku i talentu młodego artysty… Cztery karetki i dwa zastępy straży… Chaos i zapowiedzi fali protestów zniesmaczonych i nieprzygotowanych na odbiór współczesnej sztuki widzów…

Wyfryzurowana głowa dziennikarki przypominała psa z samochodowego podszybia. Kiwająca się bezwładnie na boki i szczekająca bez ładu i składu. Wilhelm nie mógł nadążyć za przedstawioną narracją, za prostym opisem wydarzeń. Chemia weszła zbyt łatwo, zbyt szybko. Kulawe i chrome oświecenie. Vivat!

- Trzy osoby ranne i odwiezione do szpitala wśród nich jest Agnieszka Szacka, córka znanego i cenionego prokuratora Jerzego Szackiego, modelka i popularna fotograf sesyjny.

Szczupła, wysoka, o perfekcyjnej twarzy i przenikliwym spojrzeniu - to Ona. To jej szukał.
Telewizyjny reporter wytaczał, piękne, krągłe słowa ze swoich ust, ale ich treść nie docierały do Rogala. Widział tylko ją. Stała tuż obok, niemal mógł dotknąć jej skóry.

Stado czarnych sępów, krążyło nad rozczłonkowanym truchłem. Stado niewyżytych samców, kryło się w mroku. Lubieżnymi spojrzeniami obmacywali zezwłok, sycąc się każdym strzępem jej skóry, każdym nagim mięśniem wystawionym na wszechobecną ciemność. Lepka ślina kapała z ich zapleśniałych warg. Potoki perwersji spływały w dól ku nieprzeniknionym czeluścią nicości.

Krzyk, który mógłby zwalić niebiosa przedarł się poprzez zasłonę czasu. Krzyk matki wielbiącej swego nowo narodzonego bękarta.
- Spokój! Wszystko będzie dobrze - krzyczał mężczyzna, potrząsając rozdygotaną kobietą.
Czarny, lśniący, idealnie skrojony mundur, wprost od Hugo Bossa wisiał tuż obok na ścianie. Trofeum? Rodzinna pamiątka? Talizman?
Centrum rodzinnego życia, tabu i piętno w jednym.

“Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony.”
Kpł 17,14

Tysiące słów, niezrozumiałych obrazów przenikało przez umysł pogranicznika. Świat rozpadał się i tworzył od nowa na jego oczach. W jego centrum zawsze Ona, Awa, pierwsza kobieta, matka upadku, rodzicielka.


Zegar tykał wolno. Zbyt wolno. Wskazówka przedzierała się przez lepką przestrzeń z nadludzkim wręcz wysiłkiem. Każde uderzenie mechanizmu, zgrzyt stalowych zębatek mogło okazać się ostatnim. Świat konał… tu i teraz.
- Tehillah, Ben-'adam - usłyszał za sobą głos Kostrzewskiego. Znowu był nagi, bezbronny, jak szczenię, co dopiero opuściło matczyne łono. Ślepe, nieznające świata, łaknące matczynej ochrony.
- Nie byłeś szczery - rzekł wolno podkomisarz - Twój błąd.
Szelest jedwabistych skrzydeł wzbił wiatr. Zimny, arktyczny podmuch, przeniknął jego ciało i zmroził duszę.


Brzęk łańcuchów przypominał o tym, że wciąż żyje. Każdy najmniejszy ruch powietrza wprawiał stalowe wędzidła w ruch. Każdy ruch wywoływał ból. Meksykańską falę, która przebiegała z siła tysiąca tajfunów przez każdy neuron, każdą synapsę. Elektrowstrząsy przypominające mu kim jest i gdzie.
Zawieszony pomiędzy niebem, a ziemią, życiem i śmiercią. Ostatni i pierwszy.

- Czy on już dojrzał? - zapytał młody chłopak o szczurzej aparycji.
- Jeszcze nie, ale dojrzeje. Zrozumie i będzie gotów.
- Czy aby na pewno? Może pomyliliśmy się w ocenie tego przypadku? - drążył chłopak.
- Cierpliwości. To jeszcze nie jego czas.


Widera leżał u jego stóp. Ani drgnął, miał władzę absolutną. Rządził ciałem i duszą, każdą cząstka materii. Mógł wznosić i niszczyć imperia.
- Bierz! - odezwało się TO. Powietrze wypełniło się smrodem śmierci, rozkładu i niebytem - Bierz! Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!

Pogranicznik spojrzał na swą dłoń. W zakrwawionej łapie ściskał trzy odcięte ludzkie palce.

TO dyszało. Z każdy kolejnym wdechem w powietrzu roznosiły się odrażający świst oraz seria mlaśnięć, przywołujących w umyśle obrazy kanibalskich uczt i pedofilskich orgii.
TO stało w bezruchu, chłonąc każdym receptorem swego liszajowatego cielska, napływające zewsząd informacje.

TO czuło rosnącą satysfakcję.


Neon pulsował pośród gęstej nocy, niczym jakaś cholerna latarnia morska. Wabił zbłąkanych wędrowców na pokuszenie.

Op Art Photo Group!
Op Art Photo Group!
Op Art Photo Group!


Księżyc stał już wysoko. Jego jasna, srebrzysta poświata rozświetlała całe 40 metrowe mieszkanie. Wilhelm leżał bez czucia, bez zbędnej myśli, był jak gąbka przez którą przelewało się tysiąc i jeden rzek znaczeń, symboli i ukrytych przesłań. Nieskończona karuzela tajemnic przepływa przez niego, była nim. Wszystko było tuż obok, każde znaczenie, każdy obraz i rozstrzygnięcie. A jednocześnie tak bardzo daleko poza nim, poza zrozumieniem, poza granica poznania.

Dziecięcy płacz rozerwał przestrzeń i czas na strzępy. Łkanie przepełnione bólem nieogarniętym i niepojętym, wypełniało każdy skrawek przestrzeni, rozlewało się w duszy Wilhelma, jak mocarna rzeka. Setki małych gardeł wyło z bólu i upodlenia, w samotności nieskończonej. Pośród pustki odrzucenia. Przerażenie, które odbiera wszelkie zmysły, które rani ciało do szpiku kości, zatopiło świat. A obok głuchy bóg, kaleki niemowa - siedział bezradny i liczył paciorki różańca.

Pośród tysięcy piszczących, rozpoznał ten jeden. Jeden jedyny krzyk, który rozdzierał mu duszę. Spojrzał w lewo, a tam w blasku reflektorów stał on. Uśmiechnięty, życzliwy i serdeczny, Olgierd Krause, młody, ale już sławny artysta.
Wilhelm zajrzał w jego duszę… brud, zgnilizna, smród wylewały się z każdego pora jego młodzieńczej skóry.
Torsje wstrząsnęły całą ziemię, a cuchnące plwociny zalały każdą ulicę. Brodząc pośród rzygowin i wśród tysięcy dziecięcych zewłok, Wilhelm widział ogrom zniszczeń, potęgę deprawacji i upodlenia.
Chciał umrzeć, chciał uciec, chciał mieć wybór.
Miłosierdzie i łaska nie były mu jednak dane.

W zamian tego setki naprężonych kutasów ejakulowały wprost na jego nagie ciało. Rzeka perwersji cuchnąca miazmatami zakazanej ekstazy płynęła wolno w dół ku infernalnym czeluścią.


Łomot straszliwy wdarł się do czaszki pogranicznika. Krew pulsowała w rytm potężnych razów, jakie wstrząsały materią. Nie mógł opanować spazmów, które co i rusz targały jego ciałem. Słoneczny blask wypalał źrenice i rozpraszał wszelki mrok.
Nareszcie! - westchnął zrozpaczony.
Łomot powtórzył się ze zdwojoną siła. Fundamenty bloku zatrzeszczały, ale dźwięk nie ustawał. Przybierał z każdą chwilą.
Ledwo stojąc na nogach Wilhelm ruszył w stronę drzwi. Wokół unosił się obrzydliwy fetor
potu, tanich petów i spermy.
Z obawą przyłożył oko do “judasza”. Dwóch dryblasów stało po drugiej stronie, waląc pięściami w drzwi.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 23-09-2020 o 07:54.
Pinhead jest offline