Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2020, 22:21   #20
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Rozsypany błękit. Strzaskany i rozrzucony aż po niedosięgłe granice uniwersum. Ostatni trop, niemy ślad oraz konfirmacja upadku i rozkładu. Drobinki pyłu unosiły się w powietrzu, lekko, niedbale, pląsając w długich promieniach jesiennego słońca. Taniec nieuchwytnych fotonów i zlepku brudnej materii. Kosmiczny menuet bez melodii. Pogo cząstek elementarnych i nienamacalnych znaczeń. Fatamorgana przyciągająca wzrok i pozwalająca choć na chwilę zapomnieć o koślawej imaginacji rzeczywistości wychylającej się zza każdego zaułka.
Zdeformowana defragmentacja wyzwalała atawistyczne odruchy. Paniczny, niepohamowany wręcz lęk, nakazywał ucieczkę. Zmysły wyły ostrzegawczo, choć zagrożenie już dawno minęło. Już stało się, to co musiało się stać. Przestrzeń wypełniały fluidy niewysłowionej agresji i bezwzględnej brutalności, która mimo upływu już tylu dni nadal odciskała swoje piętno na otoczeniu..


Oto ona. Misa po brzegi pełna octu. Stała tam. W godzinie tej, gdy wszystko się dokonało, szept delikatny wybrzmiewał w każdym zakątku nieskończonego wszechświata.
- Pragnę...


Czterech mundurowych i trzech cywili, ramię przy ramieniu, w milczeniu przyglądali się czterdziestometrowej kawalerce. Szeroko otwarte oczy i niezwykła w tego typu sytuacjach cisza pokazywał, w jak wielkim szoku jest każdy z nich. To niepojęte, jak wielkie zniszczenia można poczynić na tak małej przestrzeni. Wałbrzych, czarne miasto, czarnych ludzi już drugi raz w ciągu ostatnich dni było świadkiem podobnej sceny.

Krew zdobiła ściany mieszkania, jakby sam Jackson Pollock zmartwychwstał i dorabiał sobie jako dekorator wnętrz. Odcięte ludzkie kończyny, walały się po kątach, niczym rekwizyty w makabrycznym warsztacie, szalonego lalkarza.
Wśród okruchów zbitej szklanej ławy, tkwiło kilka niebieskich dropsów. Pierwsza poszlaka w dochodzeniu do prawdy. Wywrócony telewizor pulsował upiornym blaskiem. Nieruchomy obraz na jego powierzchni niczym w przeźroczu uchwycił, wieczorną panoramę zamku Książ. Piękny, romantyczny detal wśród tego całego pieprzonego burdelu. Idealny miniaturowy pejzaż psuł tylko żółty pasek z krzykliwym newsem “Pornograficzna wystawa zamknięta. Skandal i kilka osób rannych...”

W kącie leżał on, a raczej to co z niego zostało. Zdekonstruowany ludzki zezwłok pozbawiony godności duszy i majestatu cielesności. Puste, bezużyteczne naczynie zakrwawione i roztrzaskane.

Dwadzieścia lat służby. Oczy, które widziały niejedno bestialstwo. Skatowane dzieci, ofiary bestialskich gwałtów i seryjnych morderców. Smród ludzkiego mięsa zamkniętego w plastikowych beczkach, czy zatopionego w bagnistych stawach. Potężna suma makabrycznych przeżyć mogąca doprowadzić niejednego, na skraj nerwowej zapaści. Nie pomogły zobojętniałe nerwy i zmysły i tak żaden z obecnych nie był przygotowany na taki widok.
Twarze stojących w kawalerce mężczyzn wykrzywiały karykaturalne grymasy obrzydzenia, pierwotnego lęku i niedowierzania. Dłonie samoistnie wędrowały do ust, aby stłumić bijący od ludzkiej padliny fetor i zdławić w zarodku cisnący się na usta krzyk grozy.
Jedynie Kostrzewski wpatrywał się w martwe męskie ciało z nutką zaciekawienia, wymieszanego z odrobiną współczucia.
To on pierwszy nachylił się nad okaleczonymi zwłokami. W ciszy i skupieniu dokładnie analizował każdą ranę i okaleczanie.

Głowa niespełna czterdziestoletniego mężczyzny została w nienaturalny sposób przekrzywiona w lewą stronę. Wyglądało to tak, jakby chciał on obejrzeć własne plecy. Jeden z kręgów szyjnych przebił skórę i wystawał niczym nagi szpic góry spod śniegu. Nie to jednak było najgorsze. Ciemię mężczyzny zostało bardzo precyzyjnie wykrojone i leżało u jego stóp, niczym porzucony przypadkowo artefakt antycznej cywilizacji. W odsłonięty mózg oprawca powbijał kilkanaście chromowany, długich szpil, które w swej masie przypominały upiorną karykaturę korony. Z czaszki wydłubano także lewe oko, które ku przerażeniu śledczych, nie leżało nigdzie w pobliżu.
Ofiara miała także obcięte ręce na wysokości łokcia, a z dłoni wyrwano z wielką siłą wszystkie palce. Ktoś ułożył je na parapecie okna w jakiś abstrakcyjny hieroglif, który budził trwogę i niósł bluźniercze przesłanie.
Pierś nieboszczyka rozłupano i rozchylono na podobieństwo świątecznej pieczeni z jagnięciny. Białe żebra wystawały z zakrwawionego korpusu niczym iglice wieżowców ponad linię chmur. Kat wyrwał swej ofierze serce, a w jego miejscu umieścił szary kamień.
Szary, nic nie znaczący głaz. Kawał martwej materii.

Podkomisarz założył gumową rękawiczkę i ostrożnie uniósł prawą powiekę mężczyzny, spoglądając mu w jego martwe oko.
- Nie byłeś ze mną szczery - szepnął - Twój błąd, Ben-'adam.


Rogala słaniał się na nogach, ale był gotów stawić czoła przeznaczeniu. Czterdziestoprocentowy alkohol i resztki ketoprofenu ciągle buzowały mu w żyłach. Lewe oko piekło, jakby ktoś wkładał mu w nie rozgrzany do czerwoności, stalowy pręt.
W dłoni ściskał swojego ulubionego Visa. Chłód broni pozwalał mu choć na chwilę odrzucić zalewającego go wciąż powracającymi falami chore wizje. Wolno zbliżał się do drzwi. Ci którzy stali po drugiej stronie, albo byli tak pewni swego, albo nawet nie przypuszczali, że Wilhelm będzie miał broń i będzie próbował się bronić.
To, że będzie musiał się bronić, nie ulegało żadnej wątpliwości. Znał ten potworny fetor. Obrzydliwa, powodująca odruch wymiotny mieszanka kwaśnego potu, tanich petów i spermy. Dławiła go i dusiła.

Zbliżając się wolno do drzwi uświadomił sobie, że mieszkanie Widery nie było wcale tym pierwszym miejsce, gdzie wyczuł ten smród. Ten lepki odór ciągnął się z nim przez całe życie. Przylgnął do niego już w dniu narodzin i obejmował go swymi kleistymi ramionami i tulił do swej obmierzłej piesi.
To właśnie przed nim Wilhelm cały czas uciekał . On jednak zawsze i wszędzie był z nim. Raz ledwo wyczuwalny, subtelny i odległy. Innym razem, jak teraz wdzierał się do wewnątrz każdym porem skóry, niczym jaiś piekielny symbiont, plugawił mu duszę i jaźń. Dusił i ściągał w dół.

Rogala wiedział i czuł, że to jest ten moment. Skrzyżowanie dróg, rozwidlenie światów. To jest ten ostateczny punkt. Ta chwila, gdy wszystko się zdecyduje i przeważy. Przyłożył swe mistyczne oko do “judaszowego” szkiełka i zastygł w bezruchu.

Świat obiektywny przestał istnieć. Opadły zasłony Iluzji, a wzbity przez nie kurz lewitował wokół niczym gwiazdy w kosmicznych, nieskończonych odmętach.

Stali obok niego w swym świetlistym majestacie. Promienny boski blask, niósł ze sobą idylliczne ukojenie i wewnętrzną harmonię. Zniknął ból, lęk i perwersyjny dławiący go cały czas miazmat.
Spokój wylał się swą obfitością i zatopił jaźń pogranicznika w konwergencji zmysłów.

Czy to kolejny fałsz? - pytał sam siebie, leżąc na dnie swego jestestwa - Kolejna zasłona? Kolejna iluzja?

Świetliste byty unosiły się wokół niego. Tańcowały i obwąchiwał przyjacielsko, niczym radosne szczeniaki. Co i rusz dreszcz podniecenia, niezgłębionej euforii, przebiegał przez całe jego jestestwo. Zachęcał i budził do życia.
Wibrujące szczęście, ekstaza wybawienia od trosk i smutków przenikała go i absorbowała każdą myśl. Wznosił się na niewidzialnych prądach, niczym na morskich falach.

Upajał się tą chwilą. Pochłaniał ją i chciał, żeby trwałą. Trwała bez końca.

Unosił się nad światem. Miał go u swych stóp. Wałbrzych - czarne miasto, czarnych ludzi. Wzrokiem obejmował przeszłość i przyszłość. Setki znaczeń, powiązań. Żaden symbol, żaden tajemny znak, nie krył przed nim swego znaczenia. Linie żywotów krzyżowały się, plątały i przenikały. Rodzinne tragedie, osobiste wybory, zdrady i pierwsze miłosne przygody, to wszystko miało tutaj swoje miejsce, swoje znaczenie i wagę.
Trzepot motylich skrzydeł, wstrząsał posadami świata.
Czuł to!
Wiedział!
Pragnął wciąż więcej i więcej.

Powieki opadły mu mimowolnie. Odruch. Odgórny nakaz, któremu uległ łudząc się, że dzięki temu zatrzyma na zawsze ten moment.

Pragnął więcej i chciał w tym trwać, ale więcej nie było dane.
Poległ.
Zawiódł go instynkt przetrwania.

Wystarczyła ta jedna, jedyna sekunda nieuwagi. Błąd taktyczny, który przesądził o wyniku nie tylko tej bitwy, ale całej pieprzonej wojny która toczył od lat
Klęska na wszystkich frontach. Jego osobisty Stalingrad. Jego prywatne Waterloo. Kres ostateczny.

Maski spadły, strzaskane niczym kruche ciastka. Ze świetlistych lic zaczęła spływać gęsta, cuchnąca posoka, krew tysiąca tysięcy ofiar, których krzyk niósł się echem poprzez eony.
Smród kwaśnego potu i spermy wypełnił jego nozdrza. Już wiedział, że przegrał Czuł, że już nigdzie nie ucieknie. Wszędzie wokół tylko sięgające niebios kraty i grube, betonowe mury. Stalowe ostrze wbiło mu się w czaszkę. Zgrzyt klingi rozszedł się grzmiącym echem, aż od samego tego dźwięku zawył z bólu, choć tak naprawdę nic nie czuł. Poczucie bezsensu i apatia rządziły niepodzielnie. Głęboko zakorzenione instynkty kazał mu jednak drzeć mordę, aby go ktokolwiek go kurwa usłyszał. Wył, wrzeszczał i piszczal przeraźliwie. Wszystko, aby tylko ktokolwiek się nad nim zlitował, ktokolwiek przybył z pomocą.

Boga nie było!
Więc czarne niebo milion razy przekuć próbował,
ale i nad nim Boga nie było. *

Nie było litości, miłosierdzia. Tylko wszechobecny, wszechogarniający ból, przenikający każdą komórkę ciała. Implozje megalitycznej męki wypływającej z każdego pojedynczego neuronu, demolowały jego jaźń. Nie potrafił się bronić. Wytrącono mu każdy argument. Żaden gest czy słowo - nie znaczyło już nic. Uległ i nie miał już siły stawiać już żadnego oporu.

Blond włosy młodzieniec w czarnym, lśniącym, idealnie skrojony mundurze, wprost od Hugo Bossa, stanęła na przeciw niego. Wieczność znosił jego spojrzenie. Przez wieki zmagał się z naporem jego plugawej jaźni.

- Oto ciało twoje - rzekł SS-man unosząc w górę prawą dłoni w której trzymał odcięte ciemię spływające krwią i płynem mózgowym.
- Oto krew twoja - dodał po chwili ściskając w lewej dłoni wciąż bijące serce wyrwane z klatki piersiowej Wilhelma.

Czas pulsował w rytm konającego życiodajnego mięśnia.
- Pragnę… - wysyczał SS-man.

- Non possumus! - wrzasnął Wilhelm.
Dwa palce lewej dłoni wbił sobie w oczodół i jednym pewnym ruchem wyrwał z korzeniami mistyczne oko. Odrzucił je od siebie drąc się z bólu i niemocy. Jego wrzask rozsadził tysiące gwiazd i uśmiercił tysiące światów.



*parafraza Morowe - “Tylko piekło, labirynty i diabły”
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 25-09-2020 o 22:33.
Pinhead jest offline