| Obok Cesarskiego dowódcy stała kapitan piratów, Zilva, z szerokim, głupim uśmiechem na twarzy. Odwróciła się do odzianego w korupcję mężczyzny: - Kapelusznik! Ile osób te twoje portale mogą przerzucić?
- Jeśli ograniczę dystans, to bardzo wiele. - odparła czarna owca.
Zilva uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wskazując mieczem na December. - Jeżeli mamy znieważyć wszystkie prawa rzeczywistości i zabić Śmierć, chcę to zrobić w sposób tak głupi, tak poniżający, że w jakichkolwiek zaświatach skończy, będzie tam wiecznym pośmiewiskiem. ROBIMY PIRAMIDĘ FERAJNA! - wydarła się, a nim Eidith zrozumiała o co chodzi, świrus złapał ją za kostki i postawił sobie na ramionach.
Świrusa z kolei na swoich ustawił Afro. Zilva stanęła za nim, opierając się swoimi plecami o jego i generując kulę energii. W tym czasie kapelusznik wygenerował dwa portale na trasie do December.
- Trzy, dwa, jeden… LASER JUMP ENGAGE! - wydarła się kapitan wystrzeliwując wiązkę energii. Laser wypchnął drużynę na kilometry w przód, wpychając ich w portal. Gdy byli już po drugiej stronie, Afro zamachnął się wyrzucają Świrusa, który, teraz choć połowicznie naładowany, cisnął przed siebie Eidith, wyrzucając kobietę z przeogromnym nagromadzonym pędem. Uruchamiając silniki, inkwizytorka osiagnie prędkość światła.
December nie stała jednak bezczynnie. Obejmujące ją płomienie zgasły niemal natychmiast, a ona zezłoszczona przyglądała się nadciągającej w jej stronę paradzie.
- Chcecie walczyć ze śmiercią…? To proszę…. - trzymając się jedną ręką za głowę, jak gdyby uporczywość Eidith wywoływała w niej migrenę, uniosła drugą dłoń i pstryknęła paluszkiem.
- La muerte del tiempo. Śmierć czasu.
Oczy Eidith zwęziły się gdy ta zauważyła jak kolory przed nią blakną i szarzeją. Czuła jak zwalnia. Nie tylko ona, ale też otaczające ją okręty, szybujące w stronę December rakiety i drążące wiązki laserów, a nawet ruch planet i gwiazd. Moment później, wszystko stało zamarznięte w miejscu. Wszystko, oprócz December.
- Jaki przebłysk absolutnego, bezgranicznego debilizmu, zrodził w was przekonanie, że jesteście w stanie obalić miesiąc?! Jeszcze najsilniejszy ze wszystkich! Czy ja wam wyglądam jak June?! Każdy z was może poświęcić swoje życie szukaniu lepszych i silniejszych mocy, narzędzi, zaklęć, artefaktów, możecie je podawać sobie przez generacje, a i tak nie bylibyście w stanie sprostać nawet January. Równie dobrze możecie nas traktować jak bogów tego uniwersum.
Werbalnie wyładowując swoją frustrację na zamrożonej w czasie Eidith, December sama do niej podeszła, przyglądając się z bliska ostrzu i pukając w nie rozbawiona. - Powinniście byli wykorzystać swoją szansę gdy mnie wzbudziliście. Mogłam was wziąć na sługi. Moglibyście masować mi stopy i mordować pomniejsze rasy żebym się nie przemęczała. Ale nie… - December pokiwała przecząco głową. - Jak długo bym nie była uwięziona we własnym szaleństwie, tak dalej jesteście najbardziej debilną, bezwartościową rasą, jaką znam, a co najgorsze, nie widziałam lepszej.
December poklepała Eidith po policzku. -A to co? Nanokombinezon astronauty? Pyk. - pstryknęła palcami, a przejrzysta warstwa utrzymująca walczących w próżni eksplodowała z ich ciał. - Co wam jeszcze buduje takie ego? Armada okrętów? - pstryknęła znów, a większość ze statków zaczęła eksplodować, choć wybuch momentalnie zamarzł w czasie.
- Nie ma niczego, co moglibyście zrobić, aby zabić prawdziwego, doświadczonego maga. - oznajmiła December.
- Cóż, wystarczy, że przekonamy go do naszych racji… niekoniecznie polubownie. - zza pleców zaskoczonej December wykroczył papież Zoan. - Mutata praecepta Dei, non hominum affectus est. Zmiana zasad: Czas nie dotyczy ludzkości.
Oczy December zwęziły się w przerażeniu i zaskoczeniu, gdy coś, co uważała za niemożliwe, zaistniało przed jej oczyma. Eidith odzyskała swój pęd, wbijając ostrze w December z przyłożenia i natychmiast uruchamiając swoje silniki. Ogromna prędkość wprawiła ciało December w konwulsje. Przestrzeń wokół nich zaczęła się przekształcać, po czym pękła. Para znów wleciała w czarną, międzywymiarową bańkę. Jednakże ta przestrzeń była Eidith dobrze znana. Daleko przed nią znajdowała się ogromna, tajemnicza brama. Pod nią stali kapelusznik, jak i Juliusz Cezar. Obydwoje złapali za klamki i otworzyli bramę na oścież. Eidith wpadła prosto w ????, wpychając w nią December, którą zaczęła pochłaniać korupcja. |