Odprawa - czy też raczej burza mózgów - odbyła się w spokoju. Nikt nie niepokoił niedawno sformowanej komórki akolitów inkwizytora "X". Co nie oznaczało, że była to odprawa szybka i jednoznaczna. Pomijając Vira Magnusa i Yoshiko Higashi, reszta drużyny miała różne pomysły na to, jak zacząć śledztwo na planecie Hulee V.
Po przedstawieniu pomysłów, akolici zrewidowali dostępne im dane. Układ Hulee był położony daleko od ścisłego centrum Sektora Askellon (przynajmniej pod kątem szlaków w Osnowie), nieopodal Enkidu - jednego ze Światów Procesjonału. Dostęp do niego był jednak z grubsza niezagrożony przez Pandaemonium, a podróże, handel i inne kontakty intensywne, toteż nadano mu status członkostwa w grupie Światów Trybutarnych. Był przepełniony planetami, planetoidami, gazowymi olbrzymami i księżycami, oraz asteroidami, kometami i innymi ciałami niebieskimi. Na większości z tych obiektów prowadzono wszelakie prace górnicze, rzadziej badawcze. Hulee V było jedyną planetą o liczącej się populacji, jedyną posiadającą zdatną do życia atmosferę. Wprawdzie jej góry i pokłady oraz wszelakie zasoby biologiczne od dawna były wyeksploatowane, a powierzchnia zamieniona w pustynię, to praca wciąż wrzała w kilku miastach-kopcach różnej wielkości. Wszystkie skupiały większość produkcji na metalurgii. Hulee V było jednym z największych (jeśli nie największym) producentem wszelakich wyrobów metalowych, surówki i prefabrykatów; metalowych materiałów budowlanych czy elementów składowych statków, okrętów i pojazdów. Produkowała też największą ilość wysokogatunkowej plastali. Specyfika przemysłu metalurgicznego zapewniała także pozytywne i negatywne skutki uboczne: nadpodaż energii cieplnej w sam raz do wykorzystania przez populacje kopców... oraz gęste chmury trującego smogu zalegające tu i ówdzie.
Krakex było największym, stołecznym miastem-ulem, które oprócz stereotypowego wyglądu przypominającego nieco kopce staroterrańskich termitów, miało również warstwową konstrukcję wszerz, nie tylko wzwyż. Im bliżej rdzenia, czyli jednych z najstarszych sektorów, tym większy porządek, przywiązanie do tradycji i duma z rodowodu - bez znaczenia, czy był to niski kopiec, czy iglica. Im bliżej "skorupy", tym mniejsza powaga, ale i większa dynamika rozwoju. Krakex z racji statusu stolicy mieścił w sobie główne biura organizacji składowych Adeptus Terra, pałac gubernatorski, katedrę oraz główne koszary tutejszych Sił Obrony Planetarnej i centrum dowodzenia floty systemowej. Mieścił także największe kosmoporty, a sam rozmiar miasta i jego populacji bił resztę na głowę.
O Baishi Lou mieli znacznie mniej informacji. Miasto-ul położone było daleko na południe od Krakex, bliżej południowego koła podbiegunowego, w strefie znacznie chłodniejszej. Było dynamicznie rozwijającym się rywalem dla Krakexu, odpowiedzialnym za znaczny procent produkcji eksportowej. "Wieża Białego Lwa" w jednym ze staroterrańskich dialektów, stanowił - być może w przyszłości - pretendenta do tronu. Z racji położenia geograficznego miał kosmoporty (głównie przemysłowe, nie pasażerskie) minimalnie ustępujące Krakexowi. Miał także nieregularną strukturę, niekoniecznie ściśle podlegającą schematowi spire/midhive/lowhive. Należało zaciągnąć więcej informacji po przylocie na planetę - bądź po przybyciu do tego miasta.
Po analizie danych, ekipa zgodziła się, by zacząć "od góry" - wylądować w kosmoporcie iglicy i tam doprecyzować, co dalej. Chirurgon Lamar, poparty w znajomości tematów iglicowo-szlacheckich części ekipy, miał wcisnąć stosowny kit na kontroli. Przygotowali modyfikację przykrywki według pomysłu Romulusa, zakończyli odprawę, rozeszli się i czekali na wezwanie do przelotu na planetę. Nie musieli czekać długo.
Już w hangarze, przekupili gorzałą, szlugami i brzęczącą monetą szefa transportu aby umieścił ich na lądowniku typu Aquila mającym udać się do pasażerskiego kosmoportu w wysokim kopcu Krakex. Wkrótce potem byli już zapięci pasami na fotelach lądownika i mogli podziwiać na monitorze widoki opuszczania przepastnego hangaru olbrzymiego Universe'a, żółtobrunatnej planety mieniącej się po nocnej stronie potężnymi skupiskami złotych świateł megamiast... i walczyć z własnymi żołądkami wykręcanymi najpierw nieważkością i przyspieszeniem, a potem wejściem w atmosferę i niemożebnym telepaniem (co i tak zostałoby przez "próżniaków" - osoby rodzone, wychowane i żyjące na statkach i stacjach kosmicznych - określone mianem luksusowo łagodnego zlotu). Jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut (niby cały dzień dla zmaltretowanych ciał szczurów lądowych) później maszyna wyrównała lot, znacznie zmniejszyła prędkość i znów mogli podziwiać - tym razem tutejsze słońce, rzadką pokrywę chmurną... a potem przebili warstwę smogu. Ledwo widzieli potężne zabudowania okopconego ula. Lądownik skierował się do krytego, osłanianego specjalną tarczą energetyczną kosmoportu i wylądował. Steward, zbytek przeznaczony dla promów obsługujących iglicę, dał "pielgrzymom" stosowne napoje mające pomóc zwalczyć efekty choroby lokomocyjnej i osłonić ciała przed efektami gwałtownych zmian (inna bakterioflora, klimat, ciśnienie, etc.). Tego typu preparaty często rozprowadzano po żołnierzach imperialnej gwardii przed kolejnymi
deployments.
Wreszcie wytelepali się z lądownika na miękkich nogach i udali się do terminalu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dcakT4fgF8A[/MEDIA]
Był wczesny poranek czasu lokalnego, z grubsza zbliżonego do standardowego imperialnego (vel terrańskiego). Podróżujących było stosunkowo niewiele. Mogli podziwiać przepastne, surowe, acz utrzymane w perfekcyjnej czystości, porządku i... stylu hale i korytarze. Wszystko było z metalu. Przeróżnego. Za ozdoby służyły grawerunki, ozdoby w stylu "dmuchanym i ciętym", kwasoryty. Ściany pokrywały całe obrazy i płaskorzeźby przedstawiające chlubną historię planety, Askellon, całego Imperium. Tu i ówdzie były innego rodzaju ozdoby, metalowe rzeźby.
Uważnym oczom nie umknęły zabezpieczenia. Grodzie awaryjne, panele skrywające zautomatyzowane działka obronne i wnęki z uśpionymi serwitorami bojowymi. Wartownicy, patrole, stróżówki. Skanery, kamery, fotokomórki.
Nieokrzesanie, zainteresowanie szczegółami i raczej mieszany ubiór zakryty pielgrzymkowymi włosiennicami przykuwał wzrok podróżników - głównie szlachciurów i ich służby - oraz straży. Przy kontroli zostali przemaglowani przez straże, ale jakimś cudem udało im się sprzedać odpowiednią bajeczkę, dostać przepustki do poruszania się po iglicy oraz wskazówki w punkcie dla nowoprzyjezdnych.
Przekroczyli jeden próg. Teraz trzeba było podjąć kolejny krok.