-
Ekhem… Khe…Panie von Essing, cieszę się, że nie wszyscy kontrahenci Bluchera są tak zasadniczy jak Pan – Max nerwowo zastukał palcami o wieko skrzyni. –
Ale skoro Pan sobie życzy, proszę bardzo – wyjął nóż i wolno, delikatnie porozcinał pieczęcie okalające pokrywę. Wezwał pracownika magazynu,a by ten przyniósł łom i podważył wieko. Osobiście je uniósł pokazując Lotharowi wnętrze ładunku.
Owinięte w słomę leżały tam przedmioty, o których wcześniej wspominał Maxymilian. Spośród nich, najmniej owinięte w słomę i na samym wierzchu leżały pochwa miecza o dosyć archaicznym wyglądzie i niezbyt świeżo wyglądająca pielgrzymia szata przyozdobiona emblematami z różnych miejsc kultu Sigmara rozsianych po całym Imperium. Gdzieś głębiej spoczywała chyba jakaś księga i sporych rozmiarów puchar.
-
To jak, Panie Essing, możemy z powrotem pieczętować? Ekhem… Wszystko w dobrym stanie. Mam nadzieję, że w takim samym dotrze do Middenheim. I jeszcze podpis…
*
Znalezienie środka transportu do Altdorfu okazało się nad wyraz łatwe. Wystarczyło chwilę popytać w porcie. Okazało się, że rankiem następnego dnia w dół Reiku wypływa Błękitny Łosoś – spora łódź, której kapitan zgodził się za całkiem sensowną i akceptowalną opłatą zabrać kompanię, konie i wóz ze skrzynią. Wedlug tego co mówił kapitan Błękitnego Łososia, Ludwig Eissen, podróż nie powinna zająć więcej niż siedem lub osiem dni.
-
Do Altdorfu? – krzyknął ktoś, kiedy marynarze właśnie rzucali cumy. W stronę Łososia biegło trzech kapłanów. Wszyscy byli odziani w długie, bure habity, które podciągnęli do kolan by nie przeszkadzały w biegu. Na ramionach dyndały im podróżne sakwy. Kiedy się zbliżyli, można było dostrzec medaliony dyndające na łańcuchach. Przedstawiały dwuogoniastą kometę.
-
Aj – odkrzyknął jeden z załogantów i bosakiem utrzymał statek przy nabrzeżu. Sigmaryci sapiąc i dysząc wgramolili się na pokład. Przez chwilę układali się z kapitanem, a w końcu łódź odbiła od brzegu i skierowała się ku głównemu nurtowi i w kierunku stolicy.