Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2020, 20:43   #134
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
- Na imię mam Marduk, a jakie jest twoje?- odparł zimno Saiyanin, pomimo trudnej i upokarzającej sytuacji starając się nie okazywać słabości przed obliczem wroga.

- Możesz mi mówić panie Portchak - niewidoczny wciąż mężczyzna przedstawił się beznamiętnie. - Jakie było twoje zadanie?

Marduk zawahał się, nie powinien przecież zbyt wielu informacji przekazywać wrogowi.
- Odpowiem na to pytanie, ale wpierw powiedz mi czy kobieta która była ze mną jak mnie pojmaliście żyje?

- Nie sądzę - głos mężczyzny był wyzuty z emocji.

- Miała na imię Xela...zginęła od ran czy ją dobiliście?! - Spytał się, zaciskajać szczękę. Powstrzymał wybuch wściekłości, co było łatwiejsze przez to że nie był w stanie się ruszać. Właściwie to ona w dużej mierze zginęła przez jego błędy.

- Słuchaj - głos brzmiał na zniecierpliwiony. - Nie było mnie tam, nie wiem co się stało z twoją psiapsiółką i nie obchodzi mnie to, jasne? Sprowadzili mi tutaj ciebie żebym cię przepytał, więc bądź tak miły i ogranicz się do roli przesłuchiwanego, a kwestię pytań zostaw mnie, hmm? Jakie było twoje zadanie?

Marduk z pewną nadzieją stwierdził, że ze słów przesłuchującego nie wynikało jednoznacznie, że Xela zginęła...nie to że miał z nią jakąś bardzo silną więź, ale czuł odpowiedzialność że wyciągnął ją na tą wyprawę…. poza tym Saiyan zostało już tak niewielu, że życie każdego z nich było cenne.

-Rozumiem, ale ty też chyba mnie rozumiesz… prosisz żebym ci zdradzał informacje, a w sumie nie wiem czy mnie i tak nie zabijecie… ale dobrze, odpowiedziałeś na moje pytanie, to odpowiem na twoje….zakładaliśmy bazę na tej planecie, moim celem jako dowódcy czterosobowego patrolu było oczyszczenie wyznaczonego terenu z miejscowej prymitywnej rasy, tych gigantów. Pomimo swojej wielkości nie byli w stanie stawić nam oporu. W sumie dużo więcej nie wiem, nie byłem wtajemniczony w plany dowództwa. - odparł.

- Co się stało z pozostałą dwójką z twojego oddziału? - spytał niewidoczny nieznajomy.

- Rozdzieliliśmy się, by sprawdzić większy teren. Nie mam pojęcia co się z nimi stało - Mruknął Marduk, niezadowolony z przypomnienia, że z powodu swojego konfliktu z Rochem nie wziął ze sobą obu braci…… w czwórkę mogliby wygrać walkę z olbrzymem i jego ludźmi. W każdym razie o tym nie miał ochoty mówić.

- Kłamiesz - nieznajomy stwierdził bez emocji. - Radzę ci nie robić tego więcej. Spróbujmy jeszcze raz. Co się stało z pozostałą dwójką?.

Marduk syknął z irytacją. Tamten miał jakieś zdolności mentalne czy był po prostu taki dobry? -Dobrze niech ci będzie. Skonfliktowałem się z jednym z ludzi z mojego oddziału, więc nie chciałem brać jego i jego brata na szybki rekonesans, nie spodziewałem się że dojdzie do tak ciężkiego starcia. Zadowolony?!

- Zadowolony będę, gdy już wyjdę z tej śmierdzącej gównem ciupy - głos pozostawał beznamiętny. - Skąd pochodzisz?

-Z Assarii, słyszałeś o tym świecie? Nie jest zbyt znany. Spędziłem tam kilkanaście lat, zanim odnaleźli mnie inni Saiyanie- odparł Marduk spokojniejszym tonem, zaciekawiony nagle dokąd zmierzają pytania przesłuchującego.

- Skąd się tam wziąłeś? To nie była kolonia saiyan.

- Zostałem wysłany jako dziecko z misją rzucenia planety na kolana, praktyka Saiyan która chyba jest ci znana. - Marduk skrzywił się.

- Mieszkańcy okazali się być silniejsi niż się wydawało. W walce z nimi straciłem pamięć i zostałem tam wiele lat zanim mnie odnaleziono. .

- Twoja pierwsza misja po odnalezieniu?

- Zniszczenie bazy piratów na Arras Prime… zaskoczyliśmy ich ale bronili się zawzięcie, choć ostatecznie niewiele im to dało… - odpowiedział zgodnie z prawdą Marduk, przypominając sobie te krwawe zmagania.

Przesłuchanie trwało długo, bardzo długo. Marduk stracił rachubę. Portchak pytał go o jego przeszłość, nawet tę bardzo dawną. O jego dzieciństwo na Assarii, o jego działalność pod rozkazami Vegety, o to co robił na Monmaasu. Pytania były ogólnikowe, ale jak się okazało, tylko na początku. Następnego dnia miało miejsce kolejne przesłuchanie, potem kolejne. Te były już bardziej szczegółowe. Najczęściej przez parę godzin Portchak drążył jedną kwestię, jak gdyby imiona jego najbliższych znajomych z Assarii mogły mieć teraz jakiekolwiek znaczenie. Trudno było zrozumieć cel tego wszystkiego.

Jeszcze bardziej tajemnicza była obecność drugiego mężczyzny, tego który przywitał Marduka zaraz po jego przebudzeniu, gdy poraził go prąd. Nie był więźniem, bo opuszczał celę razem z Portchakiem. W ogóle jednak się nie odzywał. Stał tylko gdzieś z boku, pozostając niewidocznym dla Marduka.

Saiyanin stracił rachubę ile razy był przesłuchiwany, ale w końcu przyszedł dzień, gdy Portchak nie zawitał do jego celi. W ogóle nikt go nie odwiedził, prócz ciecia roznoszącego posiłek, co w przypadku Marduka oznaczało igłę w żyle, gdyż ten miał skrępowane ręce, a nikt nie zamierzał go karmić łyżeczką.

Po paru dniach został uwolniony, tak jakby. Do jego celi zawitało dwóch strażników, a przynajmniej Marduk wziął ich za takich, z których jeden mocno zaprawił go w głowę, tak że ten stracił przytomność. Gdy się obudził nadal był w celi, ale już zupełnie innej. Ta była dobrze oświetlona, a zamiast wyjścia miała metalowe kraty. Wyglądała na zwyczajne więzienie. Za kratami stał zielonoskóry obcy, niewątpliwie przedstawiciel tej samej rasy, której przedstawicieli spotkał na Monmaasu. I Marduk, teraz, gdy mógł zobaczyć jego twarz, dobrze wiedział jaka to była rasa. Był to Litt. Mężczyzna miał na sobie mundur, jakiego saiyanin nigdy wcześniej nie widział.

- Witamy w więzieniu imperialnym - powiedział z wrednym uśmiechem. - Od dzisiaj jesteś więźniem numer 66798. To twoje nowe imię i tak masz się meldować. Pierścienie na twoich nadgarstkach i kostkach to odważniki, które mają krępować twoje ruchy. Pewnie ucieszy cię wieść, że daliśmy ci jedne z cięższych, taki z ciebie byczek. W każdym razie nie będziesz w nich zbyt szybki i będziesz miał problemy z koordynacją i lataniem. A nawet gdybyś wzbił się w powietrze, nad więzieniem roztacza się całkiem mocne pole siłowe i wtedy “zap”. Kapujesz? Ach i nie używaj energii ki, te obręcze to również generatory energii elektrycznej. “Zap”! A jeśli spróbujesz je zniszczyć lub zdjąć, “zap”! Miłego życia w piekle - zakończył i odszedł.

Marduk wiedział ze zawiódł, ale po początkowej apatii udało mu sie przekonać samego siebie że nie powinien się poddawać. Przecież żył, a póki żył była nadzieja. Tutejsze więzienie nie powinno być przecież gorsze, niż to co przeżył w niewoli tyrana na Assarii, tutaj przynajmniej nikt nie będzie zmuszał go do walki na śmierć i życie z byłymi przyjaciółmi, przynajmniej miał taką nadzieję. Może uda mu się uciec, a nawet zdobyć jakieś użyteczne informacje, które pozwolą mu powrócić do jego księcia bez narażenia się na surową karę?

Ostrożnie starał się zarientować w sytuacji, po pierwsze jak działało więzienie i czy były jakieś słabe punkty w systemie ochrony. Miał zamiar też badać krępujące go pierścienie, może z czasem znajdzie sposób by je zneutralizować.

Co do innych wieźniów, wpierw chciał dopytać się czym było to całe "imperium" i ostrożnie poszukać takich, w których kryła się iskra oporu. W grupie na pewno będzie przecież łatwiej uciec....
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 01-10-2020 o 20:46.
Lord Melkor jest offline