Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2020, 20:02   #21
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Dyliżans pędził przez prerię, a hurgot kół, trzask ścian, łoskot obijających się o siebie bagaży i dudnienie końskich kopyt brzmiał, jak szaleńcza i bezrozumna symfonia skomponowana przez samego Lucyfera.
Chudy woźnica pokrzepiony solidną dawką darmowej gorzały z widoczną lubością napawał się tą furiacką jazdą.
Z jego ust niczym z komina parowozu wydobywały się kłęby wonnego dymu. Shatner nie mógł wyjść z podziwu, skąd w tak wątłym ciele tyle werwy i pary. Każdy inny na miejscu chudzielca już dawno zadławiłby się ciężkim dymem.

Kurczowo ściskając uchwyt po swojej prawej stronie, kowboj co niejedno już widział zwrócił uwagę, że krajobraz wokół zaczął się zmieniać.
Teoretycznie nie powinno być nic w tym dziwnego, w końcu gnali, jak na złamanie karku odkąd tylko opuścili Serenity Creek.

W tym jednak, co zauważył William Shatner, nie było nic normalnego. Wiszący nisko nad horyzontem księżyc w pełni przesłoniły ciężkie i gęste, sine chmury. Ich pojawienie mogłoby zwiastować burzę lub tornado, ale poza powietrzem chłostającym twarz w skutek osiągniętej prędkości, nie zerwał się żaden wiatr. Powietrze nadal było ciepłe i suche.
Na to doświadczony kowboj mógłby machnąć rękę. W końcu te okolice są dość słynne z wszelkiego rodzaju anomalii pogodowych. Ponoć dwa lata temu obserwowano tutaj żabi deszcz.
Gdy jednak jego wyczulone zmysły zauważyły, że podłoże staje się równe niczym kontuar w saloonie, a po lewej i prawej stronie pojawiają się gigantyczne fioletowe sukulenty, to zyskał pewność, że dzieje się coś niedobrego.
Sukulenty na prerii, to zjawisko codzienne i powszechne, ale te nie dość że miały bardzo nietypowy kolor, to na dodatek swym rozmiarem przewyższały piętrowy dom.

Shatner oderwał wzrok od krajobrazu, który śmigał przed jego oczami z prędkością błyskawicy. Spojrzał na chudzielca, który w jednej dłoni ściskał lejce, a w drugiej skórzany bicz i rozżarzone cygaro. To, co ujrzał sprawiło, że omal nie spadł z wrażenia z kozła. Oczy woźnicy lśniły fioletowym blaskiem, a jego usta poruszały się, jakby coś mówił.
Słowa jednak szybko ginęły na wietrze. Jedyne, co kowboja zdołał wyłapać to tajemnicze powtarzające się słowo, które jakby na dłużej szybowało na powietrznych falach.
Carcosa...
Carcosa...
Carcosa...
Brzęczało mu ono w uszach i drażniło nerwy niczym nieustępliwy komar.


Tymczasem pasażerowie wewnątrz powozu, postanowili dokonać, zdawać by się mogło błahego manewru. Czyż takim nie jest wszak zwykła zamiana miejsc?
Chamski grubas na tyle uprzykrzał się pannie Stelli, że James Hardin postanowił przyjść jej z pomocą
W pędzącym przez prerię powozie rozpoczął się istny dziki menuet. Panna Stella na wertepie straciła równowagę i upadła na grubasa, zdając mu bolesny cios łokciem. Hardin omal nie wypadł z dyliżansu, dokładnie zapoznając się z fakturą i twardością drzwi. Sprawdził przy tym wytrzymałość zawiasów i zamka. Na szczęście wytrzymały one tę próbę i koniec końców zamiana miejsc zakończyła się szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych.

Efekt końcowy psuło jednak jedno, małe ale. Panna Stella wydostając się ze swego miejsca przy pomocy mocarnego ramienia Hardina poczuła na swym pośladku nieprzyjemne uszczypnięcie. Czuła się tak, jakby ktoś uderzył ją małym pejczem, albo dał szybkiego klapsa, jakim raczy się panienki w saloonach. Było to o tyle dziwne, że tłuścioch cały czas ściskał oburącz swoją skórzaną torbę.

W natłoku tych tanecznych ekscesów i wygibasów prawie wszystkim umknął jeden szczegół. Jedynie uzbrojone w binokle oczy pastora Johna Laredo spostrzegły olbrzymie fioletowe sukulenty przelatujące za oknem z prędkością rewolwerowej kuli.
Widok gargantuicznych kaktusów, wielkości piętrowego domu sprawiły, że duchowny na kilka chwil dosłownie zaniemówił.

Siedzący w kącie Thomas Hartman być może dostrzegłby więcej, ale biedak zasnął i z przekrzywioną w lewo głową spał w najlepsze, mimo szaleńczej jazdy i tanecznych wygibasów współpasażerów.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 03-10-2020 o 20:18.
Pinhead jest offline