Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2020, 20:06   #299
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Świst bełtu… charknięcie. Świst kolejny… jęk bólu konającego kobolda.
Dźwięki te rozbudziły “smoczego boga”. Nveryioth ostatnie dnie przekonywał się jak to jest bóstwem dla koboldów. Wygodnie…
Ot wystarczy że był (za kratami, ale to mało ważny detal) i opromieniał blaskiem swojej obecności żywot koboldów. Te karmiły go i poiły, przynosiły dary i ofiary. Oraz zachwycały się Nveryiothem.
I składały prośby, zażalenia, propozycje intryg.. a także zdarzały się próby przekupstwa.
Koboldy przychodziły przed oblicze smok (który jednak uparcie pozostawał w ludzkiej formie) tuż po jego porannym posiłku. Były wpuszczane po kilka razem. Podchodziły i padały przed nim na kolana chwaląc jego łuskowaty majestat… składały dary, głównie jedzenie i bezwartościowe błyskotki. Co prawda koboldy słynęły ze swoich talentów górniczych, to jednak bagna były kiepskim miejscem na zakładanie kopalni. Toteż błyskotki były tym co koboldy zdobyły na innych mieszkańcach bagien. Przeważnie goblińskich plemionach.
Po składaniu darów były prośby o różne cuda i… cóż… najwyraźniej nie oczekiwały od Nveryiotha odpowiedzi. Bo po chwili opuszczały komnatę i “arcygadzikapłan” wpuszczał kolejną grupkę. I tak w kółko.
Kolejna grupka, kolejna ofiara, kolejne modły.
Czasem wśród skarbów trafiało się coś lepszego, więc wkrótce smok był dumnym posiadaczem miedzianych i srebrnych, a czasem złotych monet z różnych miejsc i okresów. Ba… były nawet elfie monety! Do tego kolorowe piórka, goblinie fetysze, kolorowe kamyczki i mnóstwo innego badziewia.
Jakoś ciężko było uwierzyć, że koboldom nie trafił się jakiś obwieszony magią poszukiwacz przygód.
Niemniej takie skarby pewnie były niegodne ich bóstwa. O nie… “wielkiemu smokowi” należało się raczej goblinie rękodzieło. Dobrze chociaż, że żarcie było z wyższej półki.
Ale to się najwyraźniej skończyło.

Gamnira po usunięciu strażników otworzyła kraty i spojrzała na smoka.
- Koniec obijania się. Wracasz do siostry Nero.
Albinos leżał na “kupce złota” i drapał się za uchem, starając się skryć lekkie zażenowanie z powodu swojego zniewolenia. Niemniej jak zwykle był skory do słownych przepychanek… - czyyy… podoba ci się mój skarbiec? - spytał leniwie powoli zagarniając wszystko (prócz totemów) do plecaka. - Musimy wracać? Mogę zjeść szamana?
Tropicielka spojrzała na skarby Nveryiotha i przekrzywiła głowę zamyślając się.- Mhmm… ładny skarbiec… lśniący. A co do szamana to… tak… ale na moich warunkach.
Warunkami tymi był wybór metody opuszczenia osady koboldów.
Cicho i dyskretnie lub głośno i z przytupem.
Nvery… wybrał ten drugi.


Rycząca bestia wyskoczyła ze świątyni rozpylając swoimi zionięciami duszącą zielonkawą mgiełkę po całej wiosce. Smok który został im zesłany przez boską smoczycę, właśnie wyrażał swój gniew pędząc przez wioskę z kuszniczką na grzbiecie… i to z pewnością była jej wina.
Toteż te koboldy, które w panice nie uciekały przez szarżującą bestią chwyciły za krótkie łuki i dmuchawki by strącić kobietę z jej grzbietu. I liny, by okiełznać “zauroczonego” przez wiedźmę smoka. Ta straszliwa baba miała co prawda kuszę w dłoni, jednak w tej sytuacji nie próbowała z niej strzelać. Skupiła bowiem swoje wysiłki na utrzymaniu się na grzbiecie wierzgającego smoka. Toteż większość strzałek i strzał, jeśli już trafiło w coś, to w Nveriyotha.
Szalejący smok wywoływał popłoch, tym bardziej że mgliste opary trwały w mgiełce zakrywając widoczność i potęgując chaos toczący się w wiosce… bo co jeśli kształt kryjący się obok nie był przyjaznym koboldem, tylko wrogiem sprowadzonym przez wiedźmę? Wypadało go dźgnąć prewencyjnie… I tak rozpoczęły się walki, a potem…. potem opary eksplodowały docierając do ognisk przy chatach. Wybuchy powodowały krótkotrwały pożary na małym obszarze. W wilgotnym klimacie bagien otaczających La Rasquelle ciężko było o porządny pożar, ale tajemnicze eksplozje na tale zielonkawej duszącej mgły wywoływały panikę, tym bardziej że w środku tego wszystkiego była straszliwa bestia…. tym straszliwsza, że nocne opary pomieszane z jej zionięciami skrywać poczęły jej postać i stawała mroczną sylwetką na tle okazjonalnych eksplozji.

Niemniej Nveryioth nie był szalejącą bestią. Nie był sam. Miał na grzbiecie Gamnirę i ta… zanim go uwolniła, dokładnie zapoznała się z rozkładem osady. I to ona kierowała swoim tymczasowym wierzchowcem. Toteż szybko dotarli przed chatę szamana. Kobold całkowicie zaskoczony i zmieszany próbował zachować zimną krew.
- Zapewniam że wszystko to da się wyjaśnić przy kuf…- zaczął, a potem pisnął… capnięty i pochłonięty dwoma kłapnięciami paszczy Nverego. I tak zakończył się jego żywot.
- Dość tych zabaw. Odlatujemy zanim zdołają w końcu zorganizować kontratak.- zadecydowała siedząca na nim Gamnira. I Nveryioth rozłożył szeroko skrzydła, by poderwać się do lotu.
Czas zabawy się skończył...


Przywoływacz zabrał wpierw tancerkę na poranny posiłek. Znając zaś jej słabość do słodkości zamówił miejscowy przysmak oparty na lokalnych produktach.Ciasto i z dużą ilością nadzienia z dużą ilością bagiennych orzechów….


… i specjalnego słodszego niż zwykły, miodu. Oraz paru pikantnych przypraw dla podbicia smaku. Było to drogie śniadanie, ale przecież niedawno zarobili (cóż zarobią wkrótce, gdy diablik przybędzie do miasta), więc mogli sobie na to pozwolić.

Na śniadanie, na włóczenie się po mieście i po sklepikach z różnymi bibelotami, straganach ze smakołykami… wszędzie tam, gdzie można było poprawić Chaai humor.
W końcu jednak przyszedł czas odnieść zdobycze do siedziby Miedzianego i odebrać nagrodę. O czym przypominała syczeniem i fukaniem pyraustra ukryta w koszyku, który zawierał owe cenne tomy. Musieli zachować przy tym czujność i ostrożność. Wszak kryjówka smoka, jak i jego organizacja były tajne. A zatem… dzielna miniaturka smoka z owadzimi skrzydłami domagała się ostrożności i czujności podczas podążania tam. Trzeba przyznać że Archiwista wybrał jakąś służbistkę. Za to siedziała w końcu na ramieniu tawaif by trącaniem pyszczkiem w jej policzek przypominając jej o wadze misji, gdy we troje przemykali się do kryjówki.

Tam na miejscu pyrausta się rozluźniła i od czasu do czasu podlatywała do zgrupowań swoich pobratymców, by popiskując pochwalić się z wykonanej na rzecz Miedzianego misji. Oczywiście to pyrastra ją wykonała, dwoje ludzi było wszak niezbyt rozgarniętą parką pomocników których to musiała ustawiać do pionu. Niemniej co chwilę wracała z powrotem, wszak jeszcze nie złożyła raportu i ksiąg Archiwiście.

Ten już czekał zajęty swoimi zwojami i księgami. Pyrausta od razu pofrunęła do niego szczebiocąc i piszcząc radośnie. Usiadła na ramieniu entuzjastycznie opowiadając wszystko co się wydarzyło. Co Starzec podsumowywał cichymi.
- Doprawdy… to interesujące… naprawdę to się zdarzyło?... jesteś naprawdę wspaniała.
Następnie zwrócił się wesoło do dwójki awanturników.
- Więęęęc… udało wam się przywieźć tu wszystkie egzemplarze. Doskonale. Wyświadczyliście mi wielką przysługę. I jest wam bardzo wdzięczny.-


Godiva zaś nie miała takich dylematów. O nie… Smoczyca była zbyt zajęta swoimi sprawami. W tej chwili były obowiązki strażniczki miejskiej. Które głównie polegały na chodzeniu po straganach i uliczkach i rzucaniu złowrogich spojrzeń na prawo i lewo.
Jesteśmy, widzimy, patrzymy… ale niekoniecznie zareagujemy.
O tak. Godiva nauczyła się że straż miejska nie jest po to by pilnować prawa… tylko porządku. Drobne kradzieże, a nawet napady oraz porachunki między gangami dziejące się w bocznych uliczkach były tolerowane. Dopóki nie wywoływały zamieszek. Miasto było bowiem skomplikowaną siecią subtelnych zależności… pajęczyną po której Godiva uczyła się poruszać.
Pomiędzy obowiązkami miała czas i przeczytać pismo od Priy. Mimo że znała już każdą literę na tym pergaminie.


Droga memu sercu, świeżo co odnaleziona Przyjaciółko skrywanych przeze mnie głęboko myśli.

Bardzo mnie zaskoczyłaś Swoim zostawieniem listu w tak nietypowym miejscu jakim jest parapet okna na wysokim piętrze. Zaś treść Twojej posyłki pozbawiła mnie tchu, pozostawiając mnie w całkowitym oniemieniu do czasu rodzinnego obiadu, które spożywamy (my ludzie Matki Pustyni) w czasach Waszej kolacji.

Muszę skromnie przyznać, iż nie spodziewałam się od wzniosłej Ciebie jakiejkolwiek próby kontaktu z moją uniżoną osobą, a tym bardziej nie spodziewałam się, iż poczuję w sobie palącą potrzebę odzewu na Twe wezwanie.

Próbuję zebrać myśli, by móc odnaleźć drogę do słów jakie chciałabym ci przekazać. Niestety moje serce drży ze zdenerwowania jakie wynika nieco z nieświadomości dokąd może zaprowadzić nas ta epistolarna znajomość. Zwlekałam już dość długo, by nie czuć się w obowiązku wykazaniem się odwagą, jaką i ty droga Jaenette wykazałaś się swą osobą.
To zabawne, ale i ja nie potrafię do drogiej Ciebie pisać. Nagle zapomniałam wszystkie nauki, a towarzyszące mi emocje przyćmiły mój umysł niczym podstępny alkohol.
Pozwolisz, że opiszę Tobie wspaniałej, co robiłam od czasu naszej nade szybkiej rozłąki.

Wesele odsypiałam do późnych godzin południa, a przynajmniej tak mi się zdaje, gdyż po Waszym wiecznie grafitowo szarym niebie, ciężko określić porę dnia, a do zegarów nie nawykłam, choć potrafię je odczytywać.
Nie od razu znalazłam Twą wiadomość. Wpierw zjadłam coś na kształt śniadania, a później wraz z Szanowaną Matką, oby żyła wiecznie, poszłyśmy stosownie przywitać żonę mego wuja w naszej rodzinie. Tamże odbyłam rozmowę sam na sam z Ravim, który opowiedział mi dziwną historię z wesela. Historia ta nabrała tempa wśród naszej ludności, choć nie do końca pojmowałam czemu i dopiero Szanowana Matka, oby żyła wiecznie, wyjaśniła mi jak niebezpieczna była owa sytuacja.

Otóż… Wśród gości pojawił się czort z samych piekieł. Co prawda dowiedziałam się później, że tłumaczenie to z naszego na wspólny nie jest dość adekwatne, dlatego w dalszej części listu będę posługiwać się oryginalnym mianem djin; a żeby na dalszej drodze naszej komunikacji nie wystąpiła pomyłka, wytłumaczę ci droga Jeanette co oznacza djin w mojej kulturze.

W prostym tłumaczeniu djin oznacza istotę ponadhumanoidalną, stworzoną z dymu i ognia; wedle niektórych podań jest blisko spokrewniona w dżinami - bo tak jak i dżiny można je złapać w butelkę (nie używając przy tym sztuki magiji), jednakże po wypuszczeniu nie będą ci służyć, a po prostu uciekną.
Kiedy w tym wymiarze pojawili się bogowie i zaczęli kształtować tutejszy świat, ich pomocnikami były właśnie djiny. Tak więc jak sama widzisz, można je traktować jako istoty święte czyli wasze istoty anielskie, sęk w tym, że djiny nie były spętane żadnymi prawami i w równej mierze mogły pomagać bogom jak i im przeszkadzać, a więc wedle waszych wierzeń mogą być także istotami piekielnymi. Ostatecznie stworzenia te, nie są ani dobre, ani złe i działają podług własnych potrzeb, lub na czyjąś przysługę. Musisz jednak pamiętać, że istoty te są stworzone z ognia, a więc są jak ogień przewrotne i nieokiełznane.

Ravi powiedział mi, że gdy szedł na górę do prywatnych komnat żony, by móc spędzić u jej boku pierwszą wspólną noc, spotkał na schodach djiniję. Kobieta ta zdawała się na niego czekać, stojąc na schodach pomiędzy dwoma piętrami, tak, że nie można jej było ujrzeć, ani z dołu, ani z góry. Nie odezwała się do niego słowem, lub mówiła niewiele, wuj nie jest pewien. Z początku uznał ją za jedną z gości, którzy odprowadzili Amal do jej sypialni, chciał więc ją wyminąć, lecz ta zagrodziła mu drogę. Żadna kobieta z pustyni nie odważyłaby się na taki czyn, chyba, że hidźra i podobno ta’waif, obie jednak nie mają praw by opuścić swoje ziemie, więc czemuż ona to czyniła? Za dużo wypiła? Mój drogi spróbował wyminąć ją jeszcze raz, lecz nieznajoma spojrzała mu w oczy (!!!) prosto w oczy i wyciągnęła dłoń, którą dotknęła jego ciała (!!!). Sytuacja była niebezpieczna pod wieloma względami. Po pierwsze jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, zaistniał by w naszej rodzinie straszliwy mezalians plamiący honor naszych przodków i przyszłych krewnych. Po drugie, kim była djinija i czego chciała od mego ukochanego wujaszka? Ravi powiedział, że gdy wpatrywał się w jej zimne, jasnobłękitne, lodowate oczy, czuł jak jakiś tajemny ogień zaczyna w nich buchać grożąc podpaleniem tego na co patrzyły… czyli jego samego! Lico skryte było w cieniu woali, toteż nie mógł dokładnie dostrzec czy kobieta była młoda, czy stara, jednak zgodnie wiedział, że była oszałamiająco piękna i nieziemska.

„Gdym we nią patrzył… miałem wrażenie, że patrzę na żywy opal lśniący swoim własnym, wewnętrznym blaskiem. Gdybym jej nie odepchnął… upadłbym na kolana przed nią i już nigdy więcej nie powstał. Nigdy w życiu nie byłem tak przerażony i jednocześnie wściekły, bowiem jasne mi było, że ktokolwiek ją na mnie nasłał, chciał bym przepadł na wieki.” Takowe były jego słowa do mnie.

Muszę się Tobie przyznać Jeanette… muszę przyznać się ze wstydem… Nikomu tego jeszcze nie powiedziałam i wątpię by owe słowa były w stanie przejść przez gardło, ale… Jeanette… boję się, że to moja wina. Że to ja przywołałam djiniję, która chciała pożreć żywcem stryja mego rodzonego!
Nie chciałam tego ślubu, uznając go za zbyt pośpieszny i polityczny. Martwiłam się, że Ravi mój padnie ofiarą przekrętów i jego kruche serce pęknie z rozpaczy i zawodu. Nie miałam ku tych myśli żadnych podwalin, jeno przeczucie niczym zadra w sercu. Być może trawiona byłam złością lub zazdrością o tą, która miała być dana wujkowi. To dobry mężczyzna. Delikatny i czuły na piękno świata. Jest światły, świetnie wychowany i co najważniejsze… traktuje kobiety z szacunkiem. Być może… być może byłam zazdrosna o to… że ja nigdy nie dostanę takiego mężczyzny za męża. Moje życie nigdy nie ułoży się dobrze i tak jakbym chciała. Przymuszą mnie do wzięcia kolejnego potwora…
Jeanette ja… spotkałam tę kobietę na korytarzu. Stała w cieniu, opierając się ramieniem o ścianę. Stała samotna i w milczeniu. Podeszłam do niej, wiedząc, że żona mego wuja nie jest jeszcze gotowa na spotkanie i… poprosiłam ją by go zatrzymała.

Drżę i płaczę kiedy to Ci wyznaję. Gdyby coś… gdyby coś się stało memu ukochanemu stryjowi, chyba odebrałabym sobie życie. On jako jedyny był dla mnie dobry, nigdy na mnie nie krzyczał i nigdy nie uniósł na mnie ręki, zawsze mnie wspierał i zachęcał do nauki, a ja… ja mu się tak potwornie odpłaciłam!

Ale to nie koniec! Bowiem dnia następnego podsłuchałam rozmowę Przybyszy z Piasków, w którego skład wchodziła kapłanka udzielająca błogosławieństwa na ślubie, z Szanowaną Matką i teściami wujka mego, oby wszyscy żyli wiecznie. Usłyszałam, że faktycznie na weselu pojawiła się djinija, która sprzymierzyła się z właścicielem miana Generała Niepokonanego Wojska!

Sytuacja jest gorsza niż bym to sobie była w stanie wyobrazić. To miasto nie jest dla Ciebie bezpieczne Jaenette. Proszę Cię! Uciekaj stąd! Zabierz brata z żoną i uciekajcie jak najdalej. Na trawionej wojną pustyni jest bezpieczniej niż w La Rasquelle… obawiam się, że to miejsce niedługo przestanie istnieć.

Twoja Ci oddana na zawsze Priya.



Zdążyła już odpisać i wysłać list do niej… Nie tak długi jak otrzymała, ale pełen szczerych uczuć.

Moja najdroższa przyjaciółko.
Wielką radością napawa czytanie twojego listu raz po raz. Chciałabym ukoić twoje lęki, gdyż nie uważam by twoje myśli sprowadziły djiniję. Jesteś zbyt szlachetną i współczującą niewiastą, byś mogła choćby przypadkiem sprowadzić lub zrobić coś złego. Możliwe że bogowie postawili tą istotę, by sprawdzić prawość twojego wuja. I sądzę, że przeszedł ich test. Więc pewnie jego małżeństwo zasłużyło teraz na ich błogosławieństwo. Mam nadzieję że to ukoiło twoje lęki i zabiło poczucie winy. Jestem pewna że małżeństwo twojego wuja będzie szczęśliwe i mam nadzieję, że twój przyszły mąż będzie wobec ciebie czuły i delikatny. Jesteś wspaniałym kwiatem Priyo i smutkiem mnie napawa myśl, że mogłabyś zostać wydana za kogoś kto nie potrafiłby cię docenić. Gniewem palącym jak żywy ogień jest myśl, że ktoś mógłby cię uderzyć. Ufam że twoi rodzice znajdą ci męża, który zobaczy w tobie to, co ja widzę.
Jeśli chodzi o mnie i mojego brata oraz jego żonę, to nie musisz się martwić. Jesteśmy nomadami z natury. Przybyliśmy do La Rasquelle z powodów związanych z pewną misją, którą mój brat musi wykonać i opuścimy miasto zanim zrobi się tu groźnie. Lub wcześniej, bo mój brat nie postawi bezpieczeństwa mojego i swojej żony ponad owo zadanie. Być może jeszcze kiedyś spotkamy się znów twarzą w twarz, gdy nasze szlaki znów się przetną.
Bardzo bym tego chciała.
Oddana Tobie Jaenette



List ten już znajdował się w dłoniach Pryi i Godiva miała nadzieję, że przyjaciółka zatrzyma go. Bo smoczyca zatrzymała oba listy od niej. Bowiem była w posiadaniu odpowiedzi na swój list tylko że… Tylko że bała się otworzyć drugi list. Ten który otrzymała tuż przed opuszczeniem miasta przez Pryię.
Za każdym razem gdy sięgała po niego, ostatnie słowa skierowane do Jaenette, serce jej biło jak szalone a policzki płonęły czerwienią i… za każdy razem brało Godivie śmiałości by go przeczytać.
Może… następnego dnia?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline