Ani bohaterowie, ani uratowani przez nich Łowcy z Chernasardo nie byli zwyczajni spoczywać na laurach – ledwie wypoczęli po pokonaniu smoka i wieczornym świętowaniu, a z powrotem zabrali się do pracy. Tej było jeszcze wiele: uprzątnięcie i naprawy w forcie, przygotowanie się na zimę, dotarcie do ukrywających się w lesie traperów, sprowadzenie phaendarczyków z jaskiń… Można by długo wymieniać, jednak nikt nawet nie myślał, by na to narzekać. Łowcy, którzy do niedawna czekali jedynie na śmierć, dzięki bohaterom dostali drugą szansę, możliwość odbudowania swoich szeregów i odzyskania utraconej niedawno siły. A wszystko dzięki grupce awanturników, którzy, nie zważając na przeciwności, gotowi byli zadrzeć z potężniejszym wrogiem.
I stało się coś, czego nie spodziewali się nawet najostrożniejsi i najbardziej przewidujący hobgoblińscy strategowie i taktycy - mała banda uciekinierów z Phaendar wyparła oddzialy Żelaznych Kłów z Fangwood! Fort Trevalay został odbity, a puszcza na powrót stała się terenem kontrolowanym przez Nirmathańczyków. Nawet gdyby Kły dowiedziały się, co tu właśnie zaszło, o co wcale nie było łatwo, a potem znowu wysłały magiczną wieżę, smoka, dziesiątki żołnierzy, trolle i dzikie zwierzęta, co wydawało się jeszcze mniej prawdopodobne, traciły swoją największą przewagę – element zaskoczenia. Nawet osłabieni, Łowcy nie zamierzali dać się ponownie pokonać.
Gdy Emi z Rufusem wyruszali na południe, by sprowadzić do fortu ukrywających się w jaskiniach phaendarczyków, jesienny deszcz ustał na moment. Chmury nad okolicą rozrzedziły się, a na niebie pierwszy raz od paru dni pojawiło pojawiło się słońce, tworząc piękną tęczę nad dzikimi ostępami Fangwood. Po tygodniach walki i ukrywania się, las zmieniał się w oczach bohaterów z mrocznej i niebezpiecznej kniei w coś znanego - ich teren, może nawet dom. Czy tęcza nas koronami drzew była znakiem od losu - nadzieją na lepszą przyszłość? Jeśli tak, to co oznaczały ciemne deszczowe chmury na horyzoncie?
KONIEC CZĘŚĆ DRUGIEJ