Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2020, 17:38   #25
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=qpQSjf-0Lc8&ab_channel=BillieEilishVEVO[/media]

Qwerty czuł się… dziwnie. Jak gdyby zachorował. Albo wpadł z powrotem w jakiś stan z pogranicza snu i świadomości. Milczał, idąc coraz wolniej. Wnet znalazł się na samym końcu. Szedł za innymi, aż weszli do pokoju, w którym czekała na nich trójka mężczyzn. Mimo że mijały sekundy… potem minuty… a te minuty zlepiały się w większe cząstki i dalej trwały… to on wciąż czuł na ramieniu dotyk Catherine. A płatek jego ucha wciąż płonął od momentu, w którym jej wargi go musnęły. Poczuł się dziwnie rozchwiany, mimo że wampirzyca nie powiedziała nic specjalnego. Wspomniała jedynie o kolczykach. Głupia! Nie widziała, że nie miał przedziurawionych uszu? Oczywiście, że chciał je założyć, ale nie mógł. Może właśnie tego była świadoma i na tym polegała jej złośliwość. Brylanciki były wspaniałe, niby na wyciągnięcie dłoni… a wciąż niedostępne.
Piękne, ale nie mógł po nie sięgnąć.
Nawet nie zauważył, że w trakcie tej myśli wyciągnął rękę w stronę Catherine, jak gdyby również ją pragnął dotknąć. Szybko jednak opuścił dłoń.

Co w niego wstąpiło? Wampiry nie kochały, jednak nawet jako człowiek Qwerty nie był zdolny do miłości. Czy Montague użyła na nim Prezencji? To by pasowało do nikczemnej Ventrue, pragnącej pokazać mu gdzie jego miejsce. Blondynka bez wątpienia przypominała osobę, która nie miałaby nic przeciwko zdominowaniu go jego własnymi emocjami. A jednak Uiop nie odniósł wrażenia, że użyła na nim swojej mocy. Może po prostu aż taka dobra była w korzystaniu z niej. Albo… rzeczywiście nie miała względem niego złych intencji, a przynajmniej nie w tym akurat momencie.
Czy to możliwe, że mieli za sobą jakąś przeszłość? Czyżby jego nieżywe ciało pamiętało ją lepiej niż jego umysł? Qwerty również to pragnął wykluczyć. Myśl, że w swojej pradawnej przeszłości mógłby chociażby polubić kogoś z Wysokiego Klanu przepełniała go przerażeniem. Wyjątkiem był Mitra.
Ale on w każdym możliwym sensie był wyjątkiem.

Gdyby tylko mógł zapytać Catherine, czy ona również poczuła coś podobnego. Ale nie mógł, bo i tak by mu skłamała. Piękne kobiety jedynie kłamały, a kiedy były Spokrewnionymi, to miały to praktycznie w kontrakcie. Qwerty zerknął na jej usta. Gdyby tylko mógł wziąć szminkę albo czarną konturówkę. Podejść i namalować taki ich kształt, przy którym mogłyby mówić prawdę i tylko prawdę. Jednak było to niemożliwe. Musiał się z tym pogodzić i czym prędzej zapomnieć o tym momencie w przebieralni.
Zapomnieć. Ha!
Najwyraźniej jeszcze mało mu było niepamięci.
Może nie było w tym nic aż tak głupiego. Podobno ignorancja była błogosławieństwem, natomiast teraz w szóstkę kąpali się w jej jeziorze.


Mężczyźni – dla odmiany – nie wywołali na nim żadnego wrażenia. W ogóle ich nie pamiętał, choć wspomnienie Patre Tomasa pobudziło niektóre nieświęte neurony w jego mózgu.
- Czy możemy poprosić o jakiś dowód, że jesteście państwo osobami, za które się podajecie? – zapytał. – Ja mogę powiedzieć, że byłem nawet kochankiem Mitry i będzie wiadomo, że to kłamstwo. Ale słowa jako słowa zostaną wypowiedziane, choćby fałszywe. Wasze nazwiska nic mi nie mówią. Równie dobrze możecie być wrogami Mitry, którzy nas przechwycili i spróbują wykorzystać do swoich celów. Kto wie, czyja krew była w tym kielichu, za pomocą którego nas obudziliście. Może spróbowaliście związać nas Więzami Krwi z jakimś Kainitą, którego nie chciałbym ujrzeć na oczy. A co dopiero czcić.
Qwerty normalnie nie grałby w otwarte karty. Na pewno nie tak prędko. Ale już był podwójnie zirytowany Catherine, jak i nieudaną próbą zwędzenia torby z kielichem, zanim tak właściwie się jej podjął.

Zamilkł na czas, gdy Whiliam czytał list. To była najpewniej najdziwniejsza osoba w tej pozycji. Wydawałoby się, że Brujah nie miał wystarczająco spokojnego temperamentu, żeby przeczytać tak długi list na głos. Najwyraźniej to był chłopak do tańca i do różańca. Można z nim było zarówno mordować dziewice, jak i pochylać się nad długimi wypocinami jakiegoś kolejnego szaleńca. Interesujące.

Ten list był głupi.
Bardzo głupi.
- Przepraszam, Spoon, ale możesz powtórzyć? – zapytał Qwerty. – I będę prosić cię o to co chwilę, bo jak można na prawie samym początku wspomnieć, że M-mitra nie ż-żyje, a potem liczyć na to, że będziemy potrafili się skoncentrować?
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż głos zadrżał, a z oczu poleciał barwny strumień krwawych łez.

Qwerty hiperwentylował, chociaż nie musiał oddychać. Zabawne, co nie? Nawet po śmierci niektóre odruchy wciąż próbowały utrzymać jego organizm w stanie biologicznej równowagi. Skrzyżował ramiona. Czuł, że się rozpadał bez świadomości, że gdzieś w mroku nocy znajdował się Mitra.
- Ja nigdy nie byłem lojalny kultowi. Zawsze liczył się dla mnie tylko Ojciec. Nie był moim prawdziwym Ojcem, ale właśnie tak o nim myślałem – powiedział Qwerty. – Potrzebowałem kogoś, kto by mnie wsparł w życiu, zwłaszcza że od moich Matek, Trzech Wiedźm, mogłem oczekiwać jedynie cierpień. Nie pamiętam samych wydarzeń, ale zaskarbił sobie moją lojalność. Ale teraz go nie ma. Jesteście tylko wy.

Qwerty zrobił znaczącą przerwę, aby do nich dotarło, jak marnym byli zastępstwem za Mitrę. Sam Malkavian natomiast miał ochotę uciec do łazienki i rozpłakać się w niej na dobre, niczym młoda dziewczyna wystawiona na balu maturalnym.
- Może to była właśnie moja rola na jego dworze. Miałem spoglądać na najbliższe osoby, które go otaczały i znajdować zdrajców. Bez wątpienia to tylko i wyłącznie moja wina, że teraz go brak. Bo głupio wziąłem udział w tym rytuale i go pozostawiłem. Może gdyby moja decyzja była inna… to wciąż byłby z nami. Może… może w takim razie to ja go zabiłem.
Szeptał, ale w jakiś sposób jego słowa zdawały się głośne niczym uderzenia dzwonów.
- Ja… ja potrzebuję jakiegoś sensu. Dowodu, że ci ludzie naprawdę nie są już przyjaciółmi Mitry. Dowodu, że to wy nie jesteście zdrajcami… a więc nadal przyjaciółmi. Ja… ja… jestem być może nieco za mocno emocjonalnie zaangażowany, ale nie pomaga to, że tak naprawdę wy jeszcze nic nie przedstawiliście nam. Bądźmy poważni, panowie. Ten list mógł zostać równie dobrze spreparowany. Czy Pater Słońca naprawdę użyłby słowa "emerytura"?

Im również chciał pomalować usta. Tak jak Catherine. Żeby mówili prawdę. I tylko prawdę. Jak w sądzie. Ostatecznym.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 07-10-2020 o 18:22.
Ombrose jest offline