Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2020, 18:46   #139
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Parę godzin później Zere'ela obudziła jedna z jego służących, przynosząc mu śniadanie do łóżka oraz informację, że dzwonił kapitan Callan z policji z prośbą o spotkanie. Ransan po posiłku wstał i siadł do komputera, gdzie w sieci starał się znaleźć symbol, jaki znajdował się na burtach pojazdów wojskowych, zmierzających do rezydencji Girmów. Był to herb 66. pułku piechoty zmechanizowanej, tak zwanych "Duchów", bo w natarciu poruszali się tak szybko, że meldunek o ich położeniu błyskawicznie stawał się nieaktualny. Zastępcą dowódcy pułku był, tak się szczęśliwie złożyło, stary znajomy Zere'ela z akademii - Micil Cristh, teraz już major.

Po uzyskaniu tej informacji obmył się, ogolił, bowiem na brodzie pojawiły się pierwsze oznaki zarostu, co dla żołnierza, a zwłaszcza gwardzisty księcia, było niedopuszczalne, po czym wyszedł z domu. Wziął swój ścigacz-kabriolet, za którego kierownicą nie siedział już od wielu miesięcy i ruszył w stronę miasta. Nie dotarł tam jednak...

W miejscu, w którym rozbił się ścigacz Nertei, blokując całą drogę stał statek kosmiczny. Ransan nie poznał modelu i marki, poznał jednak szybko, że to niewielki transportowiec, którego załogę stanowiły pewnie nie więcej niż 2-3 osoby, a gdyby trzeba było to i jedna dałaby radę go obsługiwać. Trap statku był opuszczony, a po drodze, przyglądając się lejowi po wybuchu, przechadzał się mężczyzna. Mężczyzna w białych workowatych spodniach, wysokich wojskowych butach, granatowym, sięgającym do ziemi płaszczu i czarnej bandamie na głowie. Miał też... niebieską skórę i rude włosy. Herianin!


Lordowie nie byli grupą, którą było łatwo podejść. Większość z nich stroniła od innych, wybierając własne towarzystwo. Niektórzy próby zagadania traktowali nawet jako inwazję w ich prywatność. Marduk przekonał się o tym, gdy próbował zaczepić jednego z nich, samotnie spacerującego po placu. Był to postawny, ciemnoskóry humanoid, którego imienia saiyanin nawet nie poznał. Tamten rzucił się na niego niemal od razu, nie dając nawet dokończyć zdania. Skończyło się na tym, że obu rozdzielili strażnicy, a potem wtrącili ich do karceru na kolejny miesiąc.

Od kary wybawił Marduka nie kto inny jak Portchak, który zjawił się w więzieniu koło drugiego tygodnia karceru. Obaj zasiedli w jakimś pokoiku, tym razem normalnie na krzesłach, przy stole. Podano im nawet coś ciepłego do picia. Gdyby nie odważniki na nogach i rękach, spełniające rolę czegoś w rodzaju kajdan, można by to nawet wziąć za miłą pogawędkę starych znajomych.

- 66798, widzę że polubiłeś więzienny karcer - zaczął tamten.

Tym razem Marduk mógł mu się dobrze przyjrzeć. Okazało się, że był to Litt, choć dość mizernej postury. Nie mógł się równać ani z Ostrzami, ani z żołnierzami, których saiyanin widział na Monmaasu. Był o dobrą głowę od niego niższy, strasznie chudy i chyba dość zaawansowany już wiekowo, o ile Marduk mógł to ocenić. Nie miał dotąd zbyt wiele styczności z Littami, aby mógł to stwierdzić z całą pewnością.

O dziwo Portchak nie mówił więcej o więzieniu. Zamiast tego wypytywał szczegółowo o wieczór w barze przed wylotem na Monmaasu, gdy Marduk spotkał tamtą dziwną parkę z Frieza Force. Potem kiwając głową, gdy najwyraźniej uzyskał satysfakcjonujące go odpowiedzi, przeszedł do tematu dzieciństwa saiyanina, o które również wypytywał bardzo szczegółowo. Dużo uwagi poświęcił osobie Zayi. Po wszystkim dopił swój napój, wstał, nawet ukłonił się lekko i po prostu wyszedł. Strażnicy odprowadzili Marduka do celi.

Przez ten czas, który tu spędził, Marduk zdążył się bliżej poznać z uwięzionym cele obok shamoianinem. Był to osobnik bardzo mikrego wzrostu, utrzymujący jednak, że nie uwięziono go tutaj przez przypadek, chociaż odmawiał zdradzenia za co dokładnie siedzi. Obciążniki na jego nadgarstkach i kostkach potwierdzały w każdym razie jego wersję. Nazywał się Kokolo. On też pozwolił Mardukowi poznać bliżej strukturę Lordów.

Na czele gangu znajdowało się coś w rodzaju rady, złożonej z pięciu zasłużonych członków, mających potężne koneksje poza murami i nawet przebywając w więzieniu mogli kierować swoimi przestępczymi imperiami. Saiyanin mógł jednak zapomnieć o zbliżeniu się do dowolnego z nich. Każdy miał jednak zastępcę i kilku tak zwanych sierżantów, którzy z kolei mieli własne grupy.

Jednym z takich sierżantów był Geo, którego Mardukowi na spacerniaku wskazał Kokolo. Był on humanoidem o białej skórze i czarnych włosach. Jego obciążniki nie ustępowały na oko tym noszonym przez saiyanina. Robił wrażenie trochę tylko od niego starszego. Okazało się, że szuka chętnych do nietypowej roboty. Warunek, według Kokolo, był jeden. Należało się zdecydować nie wiedząc o co właściwie chodzi. Shamoianin z góry zaznaczył, że nie chce mieć z tym niczego wspólnego. Mogło chodzić o przemyt, o zabójstwo, o cokolwiek. Co więcej było to pewnie na tyle ryzykowne, że Lordowie nie mogli dopuścić by ktoś ich z tym powiązał i dlatego szukali frajerów spoza swojej paczki.


- Co teraz? - spytał uczeń.

- Robimy dalej swoje, próbujemy dostać się na plac - odparł robotycznym głosem C-SGK1.

- Czy to nie wykracza poza nasze zadanie? - spytał tamten. - Mieliśmy uwolnić więźniów i uciekać. Mistrz Tien ewidentnie nie odwraca już uwagi wroga. Żurawie krążą po mieście i nas szukają. Moim zdaniem powinniśmy wiać.

- To wiej! - warknął na niego Rottoro. - Ja idę z robotem. Jeśli Chiaotzu tam jest... - nie dokończył.

C-SGK1 i Rottoro ruszyli znów w stronę placu, tym razem próbując innej uliczki. Uczeń zaś zrobił niepewnie kilka kroków w ich stronę, po czym zawrócił i pobiegł w przeciwną. Zostało ich już tylko dwóch.

Niestety sytuacja nie była ciekawa. Na którymś z kolei skrzyżowaniu dostrzegli patrol złożony z trzech Żurawi. Ruch już zdecydowanie zelżał i mogło być ciężko przemknąć się niezauważonymi. Boczną uliczką dobiegli do równoległej drogi, ale na tamtej też skrzyżowania strzegli Żurawie. Co więcej ci strącali kaptury z głów przechodzących, o ile jacyś mieli je założone. Ewidentnie kogoś szukali. Przelecenie górą też nie wchodziło w grę. Rottoro wskazał ręką kilka latających w pobliżu grup.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 18-10-2020 o 17:26.
Col Frost jest offline