Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2020, 22:26   #57
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Robin przy ruinie

Przystanęła, przyglądając się uważnie chacie.
- Czego nie było? - nie zrozumiała. - Tych wraków?
- To popieprzone, ale tak - powiedział Gryffith nie odrywając wzroku od budynku.
Wzruszyła ramionami.
- Ktoś lubi dłubać w starych samochodach. Może wymontowuje z nich oryginalne części i sprzedaje na e-bayu? Przywiózł tutaj ten złom i tyle.
Owen stanął twarzą w twarz z Robin. Pierwszy raz widziała go wyprowadzonego z równowagi: wzrok miał rozbiegany, a warga mężczyzny lekko drżała. Chyba dopiero teraz w pełni dotarły do niego słowa kobiety.
- Samochód to tam nic. Próbuję przypomnieć sobie jakikolwiek budynek w tej okolicy.

Robin cofnęła się o pół kroku.
- Spokojnie - powiedziała nie wiadomo, czy do siebie samej, czy do Owena. - Nie masz pewności, czy widziałeś wcześniej tą ruinę, tak? - doprecyzowała. - Czyli zabłądziliśmy? Poszliśmy złą drogą?
- Hm. Nie wiem. Chyba tak - głos policjanta sugerował, że próbuje uspokoić samego siebie. - Takich miejsc jest wiele, mogłem je pomylić z czymś innym.
Kobieta jednak nie do końca go słuchała, bo właśnie uświadomiła sobie coś innego --przeniosła spojrzenie na psy.
- Dlaczego zabrałeś je same? Gdzie przewodnik?
- Szkoda gadać. - Gryffith ciężko wzruszył ramionami. - Chłopakom nie podobają się moje metody. Uważają, że wszystko można wytłumaczyć. Mój sposób myślenia wychodzi daleko poza ich protokoły. Nikt mi nawet nie pozwolił wziąć tych psów - stwierdził wprost. - Sam je wyprowadziłem.
Druga informacja poruszyła ją dużo mocniej. Dotykała bazowych wartości, którymi Robin kierowała się w życiu.
- Ukradłeś psy?! Zwariowałeś? Pomyślałeś, jak one się teraz czują?


Gryffith spojrzał na nią pustym wzrokiem. Albo wciąż był w szoku, albo naprawdę nie rozumiał o co jej chodziło.
- Są potrzebne i tyle - odparł surowo. - Sama widziałaś co się dzieje w okolicy. Czas na grzeczne prośby już minął.
Robin patrzyła na Owena szeroko otwartymi oczami.
- Nie rozumiesz… - potrząsnęła głową. - Niepotrzebnie je braliśmy, one mnie nie znają, nie będą ze mną współpracować. To nie samochód z wypożyczalni… A jeśli nawet wykażą się dobrą wolą - ja nie będę potrafiła ich czytać. Rozpoznam, że się boją, albo są podekscytowane czymś, ale to tyle. Nie pokażą mi, co je zaniepokoiło.
Westchnęła.
- I jeszcze pomyliłeś drogę tak? - to nie był wyrzut, po prostu pytanie.
- Wróćmy do samochodu, zamkniemy psy, poszukamy właściwej drogi. Zostawimy je w kennelach będą bezpieczne. Zabierzemy tylko Foxy i pójdziemy.

Gryffith nie odzywał się, jedynie mocno zaciskał szczękę. Robin miała wrażenie, że usłyszała wręcz trące o siebie szkliwo.
Bez względu na to, co tak naprawdę myślał mężczyzna, tym razem nie postanowił tego komentować.
- Niech będzie - skwitował chwilę później. - W końcu to poniekąd twoja działka.
- Poniekąd - mruknęła, coraz bardziej żałując , że zrezygnowała z wynagrodzenia.

Po tych słowach policjant skierował psy z powrotem w kierunku auta. Wracając chwilę potem, minął Robin bez słowa i raz jeszcze zmierzył w kierunku domostwa. Tym razem bardziej zbliżył się do ruiny i pobieżnie obejrzał jej okolicę. Przez kilka minut behawiorystka obserwowała jak policjant spogląda gdzieś w krzaki lub przemierza zaniedbane podwórko. Jedynym akompaniamentem jego poszukiwań był teraz dźwięk chrząszczy i koników polnych.
Kobieta obserwowała jego działania z niewielkiego dystansu
- Kojarzę ten placek ziemi - wskazał gdzieś, kiedy znów zawrócił. - Pamiętam też to dziwne drzewo - wymierzył palcem w mocno poskręcany konar. - Nie mam wątpliwości, że jesteśmy we właściwym miejscu. I nadal twierdzę, że tego domu wcześniej tu nie było.
Owen spojrzał na nią, czekając na odpowiedź. Choć starał się zachować kamienną twarz, to kobieta dostrzegła na jego czole rosnącą kroplę potu.

Robin widziała, że Owen jest zdenerwowany. I że się boi,
- Czy dobrze rozumiem - zapytała miękko. - Jesteśmy w miejscu tych zaginięć, rozpoznajesz je, tylko twoim zdaniem nie było tutaj wcześniej tego domu?
Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami i splunął na ziemię, dając znać ile z tego rozumie. Carmichell westchnęła.
- Moim zdaniem pomyliłeś lokalizacje. Ale skoro już tu jesteśmy, to możemy się rozejrzeć, prawda?
- Cóż, tylko dureń by to teraz zignorował - policjant zdawał się lekko odzyskiwać rezon i jednocześnie przepuścił kobietę przodem.
- Chodź Foxy - wskazała jej ruinę. - Fokus!

Suczka posłusznie poderwała się i zbliżyła do budynku. Następnie przemierzyła kilka razy zachwaszczony teren, cały czas jednak pozostając blisko swojej pani. W pewnym momencie Foxy przystanęła i utkwiła wzrok w jednym z szerokich okien na parterze. Choć miejsce wyglądało na równie opuszczone, co reszta domu, toller kilka razy zaszczekał w tamtym kierunku.
Owen w międzyczasie dogonił Robin. W skupieniu wyjął tabakierę, wciągnął trochę proszku i spojrzał pytająco na psa.
Robin rzuciła psu chrupka.
- To okno - wskazała miejsce policjantowi. - Z jakiegoś powodu to okno niewidzialnego domu ją zainteresowało. - spróbowała rozładować atmosferę.

Gryffith w tym czasie zmierzył w kierunku fasady domu i oderwał spróchniałą deskę.
- Wygląda całkiem realnie jak na widmo - skwitował cierpko.
Następnie podszedł bliżej okna, którym zainteresowała się suczka. Stanął na palcach, próbując dostrzec wnętrze budynku.
- Myślisz, że psy potrafią zobaczyć rzeczy, których my nie widzimy? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Opinie są podzielone… Na pewno potrafią wyczuć rzeczy, o istnieniu których ty nie masz pojęcia. Ty masz 5 milionów komórek odpowiedzialnych za odczuwanie zapachów, a Foxy 200 milionów.
Podeszła do okna, wyjęła komórkę, żeby poświecić do środka. .
- Wchodzimy?

Gryffith zawahał się i przez dłuższą chwilę obserwował psa. Nie wyglądało jednak na to, że kontempluje umiejętności, o których mówiła mu kobieta. Grał na czas i nie chciał iść do środka, ale ostatecznie przełamał własny opór.
- Dobra - powiedział bez przekonania, następnie włączył podręczną latarkę. - Tylko musimy uważać. To wszystko wygląda, jakby zaraz miało się zawalić.
Ostrożnie weszli na skrzypiąca werandę, zrywając przy okazji kilka pajęczyn. Owen uchylił drzwi wejściowe i zaświecił do środka. Przedpokój był całkiem szeroki, jego ściany pokrywała wyblakła tapeta, zaś w kilku miejscach wisiały puste ramy obrazków. Policjant ruszył do środka pierwszy, choć całe przedsięwzięcie było dla niego wyraźnie coraz trudniejsze.
Jak się zaraz okazało, przejście do dwóch pomieszczeń (w tym tego, które intrygowało psa) zostało zawalone przez drewniane belki. Zerwały się one z sufitu, tworząc trudną do sforsowania barykadę. Z miejsca, gdzie obecnie stali, dało się natomiast przejść do kuchni, piwnicy lub na wyższe piętro.
Robin szła powoli, obserwując psa kątem oka. Budynek wyglądała na bardzo stary, niezamieszkany, zrujnowany.

Robin powstrzymała się - nadludzkim wysiłkiem woli, oczywiście - od komentarza, że miał rację, nocą byłoby tutaj znacznie bardziej klimatycznie, może poczekają w aucie, aż się ściemni? Miała wątpliwości co do kondycji psychofizycznej policjanta – widać było, że się boi i jest poddenerwowany. Ukradł psy, czyli jest przekonany o swojej nieomylności i tak zdeterminowany, że nie liczy się nikim ani niczym. Pomylił drogę, zamiast przyznać się do błędu , teraz idzie w zaparte… no, to akurat nie było dziwne, faceci tak mieli. Robin pamiętała, jak jeszcze starym samochodem, bez nawigacji, bez Internetu w komórce (padł? stracili zasięg? czy może wtedy jej ówczesny chłopak nie uznawał nic, poza niezawodnymi Nokiami? ) zgubili się w Rouen. Chłopak twierdził, ze świetnie zna drogę, przysnęła, a potem kręcili się w kółko po jakiś przedmieściach, wszystko było zamknięte na głucho, nie było kogo zapytać, a on ciągle twierdził, ze zna drogę. Westchnęła.
Wejście do interesującego ich pokoju było zablokowane, na górę nie planowała wchodzić..
- To się zaraz zawali – powiedziała kobieta. – Wyjdźmy na dwór, podsadzisz mnie, wejdę oknem.

Owen przytaknął jej i wyszli w milczeniu. Na zewnątrz od razu zapalił papierosa, zaciągając się tak mocno, że musiał kilka razy odkaszlnąć.
Gdy mężczyzna już trochę doszedł do siebie, obydwoje przeanalizowali swoje możliwości. Parter był dość wysoki, ale wspierając się na rynnie, faktycznie można było wejść przez okno. Taki też plan zastosowali. Funkcjonariusz pomógł Robin wesprzeć się na ścianie, potem kobieta chwyciła blaszaną rurę i podciągnęła całe ciało do góry. Stara konstrukcja donośnie zachrzęściła, ale ostatecznie Carmichell weszła do środka. Foxy zaskomlała cicho, ale nie pozwoliła sobie na nic więcej: ostatecznie przecież ufała swojej pani.
Behawiorystka znalazła się teraz w dość przepastnym salonie. W głównej części pomieszczenia stała dziurawa sofa skierowana na szeroki telewizor. Poza tym dojrzała komódkę oraz dwie szafy - jedna była zwalistym, drewnianym meblem, druga posiadała przeszklone drzwi, zza których mogła dojrzeć jakieś ozdoby oraz kilka książek. Stała tu również lampa, ozdobna skrzynka oraz stolik z wyblakłymi papierami na blacie.

- No dopsz - mruknęła Robin do siebie, zadowolona, że rano wzięła lek antyhistaminowy. Była uczulona na kurz. Rozejrzała się po pomieszczeniu a potem zaczęła , metodycznie i spokojnie, przeszukiwać pokój. Najpierw sprawdziła “po wierzchu” zaglądając za i pod meble.
Początkowo znajdowała same rupiecie: fragment jakiegoś rachunku, szmatki czy zagubiony guzik. Następnie sprawdziła co właściwie leżało na stoliku - jak się zaraz okazało, był to zszarzały fragment gazety. Nie potrafiła nawet dokładnie dostrzec tytułu bądź daty. Co dziwne, jeden z artykułów wyglądał znacznie wyraźniej od reszty. Dotyczył on śmiertelnego potrącenia samochodem dwóch dziewczynek. Sprawca miał być pod wpływem środków odurzających. Robin przeczytała również, że ojciec dzieci, już po wszystkim, rzucił się na kierowcę z pięściami i dotkliwie go pobił. Reszta tekstu dotyczyła ustalania szczegółów zajścia.
Odłożyła prasę, kontynuując oględziny pomieszczenia. Zaczęła otwierać poszczególne szafeczki oraz szuflady, zaglądając do środka. Większość była pusta, w kilku natomiast znalazła zaśniedziałą biżuterię, a także powszechną elektronikę typu ładowarka do telefonu. W skrócie, nic specjalnego.
Bardziej interesujące okazały się książki. Część księgozbioru stanowiły kryminały, inne tomy dotyczyły prawa karnego bądź wiktymologii.
Gdy tak wertowała zbiory, doszedł do niej przytłumiony stukot. Zdawał się dochodzić od strony sofy. Kobieta powoli obeszła mebel, ale niczego nie dostrzegła. Tymczasem dźwięk znów się powtórzył. Carmichell przyjrzała się dokładniej siedzisku: wyglądało na to, że jest rozkładane, a szmer dochodził ze środka.
- No bez jaj - mruknęła Robin. Powinna się była od razu zorientować… Zachowanie Foxy stało się nagle zupełnie jasne.

Suczka wyczuła jakieś zwierzaki. Pewnie szczury. Robin żadne zwierzęta szczególnie nie brzydziły, ale za szczurami jakoś nie przepadała… Już miała wrócić do okna, kiedy nagle zaświtała jej inna myśl - a co, jeśli okociła się tam kotka? Trudno jej będzie wykarmić tutaj maluchy, w środku tego lasu…
Kobieta wahała się jeszcze moment, ale w końcu podeszła do sofy i uniosła jej górną część.
Drewniany schowek zatrzeszczał głośno, otwierając się przed Robin. Wewnątrz ujrzała jednak tylko stary koc, w dużej części pokryty pajęczynami. Teoretycznie do środka mogło wejść małe zwierzę, lecz niczego takiego tutaj nie widziała.
- I jak? Masz coś? - z zamyślenia wyrwał ją nagle głos Owena.

- Wygląda na to, że nic tu nie ma - odkrzyknęła. Sięgnęła ręką , żeby podnieść koc. - A czegoś konkretnie mam szukać?
- Sam nie wiem - usłyszała z podwórka. - Ale nie podoba mi się to miejsce.

Robin sprawdziła derkę z każdej strony, lecz ta wyglądała zupełnie zwyczajnie. Być może zmysły ponownie ją mamiły. Tym bardziej, że dźwięk znów się powtórzył - tym razem z miejsca, gdzie stała dekoracyjna skrzynia.
Zrobiła pół kroku w stronę skrzyni, aby zatrzymać się nagle. Wróciła do okna.
- Potrzebuję tu Foxy. Nachyl się, oprzyj dłonie na udach. Wskoczy ci na plecy, potem na okno.
Policjant pokręcił nosem i spojrzał na zwierzę w sposób cokolwiek sceptyczny.
- Może jeszcze potem zrobić gwiazdę? - prychnął.
Koniec końców spełnił życzenie Robin, choć było mu to zupełnie nie w smak. Foxy z kolei poradziła sobie bardzo dobrze. Lata ćwiczeń w przeszłości zrobiło swoje.
Kiedy pies był już w pokoju, kobieta zatoczyła dłonią po pomieszczeniu.
- Szukaj - powiedziała. - Pokaż.

Suczka zaczęła krążyć po pomieszczeniu z nosem tuż przy podłodze. Szybko zlokalizowała źródło swoich niepokojów. Najpierw zainteresowała ją sofa, potem skrzynia, czyli właśnie te rzeczy, które zwróciły uwagę Carmichell. Toller nie wiedział jednak co dalej robić. Dreptał bowiem od jednego punktu do drugiego i przekręcał z zainteresowaniem głowę. W pewnej chwili również cicho pisnął, co mogło sugerować jakiś niepokój.
Minęło może kilka minut, gdy pies się wreszcie uspokoił. Suczka siadła na miejscu i spojrzała ufnie na właścicielkę. Robin domyśliła się, że w pomieszczeniu zaszła jakaś zmiana. Znakiem tego jeszcze raz sprawdziła pokój.
Nie myliła się. Zarówno w okolicy mebla, jak i kufra dostrzegła coś nowego - wątpiła, aby mogła to wcześniej przegapić. Były to drobne ślady stóp, a właściwie stópek, które odcisnęły się na warstwie kurzu. Dzieci, dwie sztuki. Czy możliwe, że ukrywały się w tym zwalonym domu? Ślady odchodziły od kufra oraz sofy wprost do korytarza i jeszcze dalej, ku zawalonemu przejściu. Mogła je przegapić, było ciemnawo. A mogło ich też wcześniej nie być i teraz zostawiły je duchy zmarłych dziewczynek z artykułu. Taaa…

Robin podeszła do rumowiska.
- Hej! - zawołała na wypadek, gdyby dzieci ją obserwowały z ukrycia. - Jestem Robin. Chcecie nakarmić pieska? Zna różne sztuczki…
- Foxy, obrót!
- zawołała, a pies posłusznie zakręcił się wokół własnej osi. - Turlaj się - Foxy przywarowała, a potem przeturlała się przez grzbiet.
Kobieta czekała chwilę , ale nic się nie działo. Robin wytężyła słuch, ale słyszała jedynie szybki oddech psa oraz trzeszczenie desek pod swoimi stopami.
- Dziwne - mruknęła Robin, podchodząc do okna. Wychyliła się do policjanta - Wygląda na to, że łaziły to jakieś dzieciaki. Bose. Widziałeś kogoś?
Owen spojrzał w obie strony i wzruszył ramionami.
- Jesteś pewna? Trudno mi sobie wyobrazić skąd miałyby się tu wziąć… na takim zadupiu. Ale nie, nic nie widziałem.
- Chyba przelazały przez to rumowisko… Może pójdziesz od drugiej strony, gdyby wyszły tamtędy? Foxy do ciebie przejdzie.

Policjant spojrzał niechętnie na wejście do budynku, ostatecznie jednak przystając na plan Carmichell. Robin usłyszała jak mężczyzna wraca do środka i przechodzi do zawalonego korytarza. W międzyczasie pies zręcznie przecisnął się jednym z otworów, już po chwili będąc po drugiej stronie.
- Rzeczywiście są tu jakieś ślady - kobieta usłyszała stłumiony głos Owena. - Strasznie dziwne…
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała Robin. Nastąpiła cisza, której nie przerwały nawet kilkukrotnie nawoływania. Behawiorystka miała przez chwilę wrażenie, że słyszy jak Gryffith próbuje coś z siebie wydusić, gdy nagle policjant przeraźliwie krzyknął.
Potem wszystko działo się już bardzo szybko. Sądząc po odgłosach, jej towarzysz wybiegł na zewnątrz. To musiało przestraszyć samą Foxy, która natychmiast wróciła do swojej pani. Robin od razu spojrzała przez okno, widząc policjanta, który podążał teraz poprzez suchą trawę. Jedną ręką zasłaniał swoje oczy, a drugą próbował stłumić szloch. Nieskutecznie. Kiedy wreszcie upadł na ziemię, jakieś dwadzieścia metrów od domu, jego ciałem wstrząsnął spazm.
Robin zaklęła.
- Poczekaj – rzuciła do Foxy, a sama nachyliła się, aby sprawdzić wysokość okna. Powinna dać radę…
Przełożyła nogi przez parapet, usiadła. Potem przekręciła się tak, aby móc złapać brzeg parapetu dłońmi. Czubkiem buta wyczuła szczelinę miedzy deskami, wsparła się, przez sekundę wisiała na rękach, potem opadła na trawę.

W tym momencie poczuła jak serce zabiło jej mocniej. Okazało się, że ciało zareagowało szybciej od zmysłów: dopiero po chwili dotarło do niej co zaszło. Cały dom donośnie zaskrzypiał, niczym tryby budzącej się do życia, prastarej machiny. Pies był coraz bardziej nerwowy, niemal podskakiwał do góry.
- Nie wierzę w to… - wybełkotał Owen gdzieś za jej plecami, tymczasem z ruiny wystrzeliło w powietrze kilka desek oraz zardzewiałych gwoździ.
Trudno było powiedzieć co mogło wywołać to zjawisko, lecz Carmichell nie miała czasu, musiała zwyczajnie działać.
Foxy piszczała nad jej głową, Robin nachyliła się, oparła dłonie na udach i ustabilizowała ciało, robiąc z pleców podest.
- Skacz – powiedziała.
Zwierzę natychmiast wykonało polecenie, już za chwilę będąc przy swojej pani. Tymczasem na oczach behawiorystki konstrukcja całego domu za trzęsła się i poczęła chybotać. Robin od razu zrozumiała, że odpadał tu wariant zwykłego upływu lat. Dewastacja budynku następowała zbyt szybko. Poza tym kobieta odnosiła wrażenie, że zjawisko miało źródło w ścisłym wnętrzu domu. Być może istniała tam jakaś siła, która rozsadzała budowlę.
Zawróciła razem z psem w kierunku Owena, lecz było już za późno.
- Go! – rzuciła jeszcze do Foxy, lub może tylko zdawało się jej, że rzuciła… Usłyszała za sobą potężny huk, a w powietrzu pojawiły się dziesiątki elementów konstrukcyjnych. Dachówki, belki oraz rozmaite wsporniki zasłoniły jej niebo, zaś chwilę później nastąpiła ciemność.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline