Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2020, 23:03   #228
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WwJf2Ihy6ZI[/MEDIA]

Ból działał zadziwiająco: uwalniał i jednocześnie pozwalał odzyskać panowanie nad sobą i światem, choć bezpośrednio po przebudzeniu ciężko szło sobie przypomnieć powód dla którego zeszłej nocy postanowiło się wpaść pod amfibię i dać się jej przejechać. Był pierwszym, co Mazzi poczuła zaraz po przebudzeniu - powitalne odczucie promieniujące z całego ciała wykończonego atrakcjami ostatniej imprezy. Bolało wszystko, od mięśni i kości, po same nadwyrężone szarpaniem za włosy. Bolały fioletowe plamy na skórze, teraz napuchnięte i podeszłe krwawymi wybroczynami. O dyskomforcie poniżej pasa saper najchętniej by zapomniała, lecz on na to nie pozwalał. Już wiedziała, że pierwszym co zrobi po wyczołganiu z wyra, będzie długa, zimna kąpiel… a wcześniej zaliczy przystanek w kuchni, żeby połknąć garść tabletek i zapić je kawą.
Czuła się chora, pewnie wyglądała na chorą, lecz z bladej gęby o podkrążonych oczach nie znikał uśmiech. Wszak to ona była przyczyną swojego bólu, ona przyłożyła szpilkę. Należał on do niej i tylko do niej sprawiając, że mimo kontuzjowanego ciała o motoryce porównywalnej ze stanem z pierwszych dni po wybudzeniu w szpitalu… nie miała tak dobitnego dowodu, że istnieje. Tutaj, w Sioux Falls, a nie na Froncie. Zresztą czemu Lamia miałaby się smucić, skoro obok niej, w podobnym stanie, leżała ona.

Cień przeszłości, dobre wspomnienie i cudowna rzeczywistość, oparta skronią o jej ramię. Równie pomięta, z resztkami snu pod powiekami oraz ciepłem bijącym ze spokojnych, zielonych oczu, wpatrzonych w twarz drugiej Bękarcicy. Równie cudowna, jak możliwość egzystowania we dwójkę w spokojnym, cichym domu, gdzie sięgnięcie po szklankę kompotu było największą planowaną aktywnością na najbliższe minuty. Nie spiesząc się wreszcie cel został osiągnięty, rozczulała troska Eve która zostawiła swoim dziewczynom po szklance z kompotem tuż przy łóżku.

Ugasiwszy pragnienie obie Bękarcice, wspierając się na sobie, przetoczyły się do kuchni, potem do łazienki, gdzie sporo czasu upłynęło im na moczeniu obolałych ciał w wodzie, a gdy wreszcie stwierdziły, że należy wyjść, obie czuły się odrobinę lepiej. Na tyle, by pomyśleć o czymś do jedzenia.

Dopiero siedząc na kanapie i pogryzając śniadanie, zebrało się na rozmowy. Mazzi była tą milczącą stroną, słuchała. Wolała słuchać, przypominać jak bardzo szaleje za siedzącą obok kobietą. Niestety nawet na tak idealnej chwili musiał pojawić się cień. Im więcej Wilma mówiła, tym mniej snu zostawało pod powiekami, a rudzielec mówił i mówił… sprawiając, że była sierżant w pewnym momencie stężała od czubka głowy, po same paznokcie u stóp. Uciekła wzrokiem do okna, nie widząc go ni w ząb.
- Byłyśmy ze sobą… tam? - spytała kiedy zapadła niezręczna cisza. Brunetka przełamała się i dla zyskania na czasie, upiła łyk kawy. Dlaczego tego nie pamiętała? Wcześniej myślała, że to za Andrew latała, to jego jej brakowało. Jego ręce i usta pamiętała. Jego głos i obecność i to po nim miała w sercu postrzałową ranę.

- Tak. Byłyśmy. Byłaś mi tam najbliższą osobą. Jak cię tam zbrakło to jak widzisz rzuciłam to wszystko w cholerę. - Wilson głaskała czule wtuloną w siebie czarną głowę i odpowiedziała dopiero po chwili zadumy. Mówiła dość cicho, wolno i łagodnie jakby sama wciąż dopiero zbierała myśli.

- Chociaż aż do wczoraj to nie myślałam o tym… No właściwie w ogóle nie zastanawiałam się jak to wygląda dla kogoś z zewnątrz. Jak tam byliśmy no to po prostu było. - prychnęła jakby sama nie mogła się nadziwić ile jest różnic pomiędzy “tam” a “tutaj”, pomiędzy “wtedy” a “teraz”. Zupełnie jakby to były dwa różne światy, dwie różne planety. A jednak teraz jakimś cudem leżały razem, zmęczone i obolałe po tak intensywnym weekendzie jaki spędziły razem ze wspólnymi znajomymi. Tymi dawnymi i nowymi. W Mason i Sioux Falls. Aż wreszcie obudziły się razem w to poniedziałkowe południe we wspólnym łóżku a teraz leżały obok siebie na tej sofie za którą Steve zwykle zostawiał swoją torbę.

Nastąpiła kolejna dłuższa cisza, którą saper wykorzystała na tępe patrzenie przed siebie. Czerpała siłę z drugiego ciała obok, z ruchu jego dłoni na ciemnych włosach i ciepła które oferowało, a bardzo jej potrzebowała, by wreszcie się przełamać. Wziąć w garść, iść dalej… znowu, po raz nieskończenie kolejny stanąć naprzeciwko efektów tego, czego nie pamiętała.
- Nie wiedziałam Willy - powiedziała wreszcie, zgrzytając zębami - Tak mi przykro… gdybym wiedziała… - zacięła się, przełykając głośno ślinę. Uparcie gapiła się w okno, chociaż przed oczami miała mgłę i ruiny koloru betonowej stali - Gdybym wiedziała, może nie odpieprzałabym tak dookoła. - dodała kulawo, nie wiedząc co powiedzieć. Czuła się paskudnie, mimo że przecież na ten moment mieli całkiem poukładane życie… we czwórkę.
Dotarło do niej co musiała mieć w głowie jej siostra, gdy spotkały się praktycznie po powrocie Mazzi zza grobu i zastała ją uwikłaną w masę układów, związków i układzików. Żyjącą pełnią życia, snującą plany na cywila.
Plany bez Wilmy na pierwszy planie.
- Stąd ten pomysł na chodzenie we czwórkę? - przekrzywiła sztywno kark, aby popatrzeć rudzielcowi w oczy. Pomysł podobno należał do Eve… czyli obie ze sobą rozmawiały. Blond słoneczku też musiało być ciężko.
- Kurwa… - saper jęknęła, wyplątując się z objęć i usiadła, spuszczając nogi na podłogę, a twarz chowając w dłoniach. Jeden nie wart większej uwagi wojskowy kundel i tyle problemów. - Przepraszam Willy.

- No już… Już dobrze Rybka… Teraz jak już się odnalazłyśmy to wszystko będzie dobrze… - Lamia poczuła na plecach dłoń kumpeli jaka ją głaskała w pocieszającym rytmie. Nawet usiadła obok niej aby ją pocałować w skroń.

- Wiem, że nie pamiętasz. Widziałam w Mason. To nie twoja wina. Już prędzej moja. Że cię nie szukałam. No ale myślałam, że nie żyjesz. - Wilma musiała mieć podobny galimatias w głowie jak starsza sierżant. Sama umilkła jakby miała problemy z ogarnięciem tego chaosu jaki najpierw je obie rozdzielił, nagle i bez zapowiedzi a potem równie nagle je znów złączył ze sobą.

- A te chodzenie we czwórkę to wymyśliła Eve. - zaśmiała się cicho jakby próbowała zacząć jakiś weselszy wątek. - Mówię ci Rybka ja naprawdę czasem nie wiem czy ona coś mówi tak na serio czy coś odwala właśnie. Wczoraj jak mi trochę o was opowiadała to się za głowę łapałam bo nie mogłam się połapać czy to ona coś nie pokręciła czy to ja jakaś niekumata jestem. - zaśmiała się już weselej i nieco głośniej na wspomnienie wczorajszej rozmowy z końcówki imprezy. Nie było się co dziwić im bliżej początku wieczorno - rannej imprezy tym mniej pamięć szwankowała no ale im bliżej końca tym luki w pamięci były częstsze a wspomnienia bardziej wyrywkowe i zamazane.

- No ale jak powiedziała o tym chodzeniu no i wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do was… No Steve też tak jakby się zgodził no ty to wiadomo… - rudzielec wzruszyła ramionami jakby i teraz to jej się wydawało, że poszło szybko i prąd wydarzeń ją tylko porwał i zabrał ze sobą jak korek.

- A jak ty się z tym czujesz? - saper oparła się o jej ramię, przymykając oczy - Tygrysek… sama widziałaś. Jest kochany i cieszę się, że nie miał nic przeciwko. Eve… jest kochana, przy niej jakoś dzień robi się lepszy i masz wrażenie że jeśli weźmie jakąś sprawę w ręce to nie puści, póki nie zrobi ci nią dnia… z nimi znowu chciało mi się żyć, dużo obojgu zawdzięczam. Im, Betty… odkąd się obudziłam narobiłam sobie długów wdzięczności. Chociaż szczerze mówiąc do tej pory nie mam pojęcia po co się męczyli - westchnęła, sięgając po paczkę fajek. Wyjęła z niej dwa i odpaliła, jednego podając Wilmie - Ale męczyli i męczą. Naiwni, nie? Może i lepiej, że nie wiedziałaś, że przeżyłam. Długo leżałam w śpiączce, nie wiedzieli czy się obudzę. Siedziałabyś kilka długich tygodni przy łóżku warzywa w bandażach, a tak przynajmniej coś ogarniam - zaciągnęła się - Cieszę się, że znowu jesteśmy razem. Bałam się, że… a chuj w to - westchnęła, wypuszczając dym i zaciągnęła się jeszcze raz - Bałam się, że mnie zbyjesz kiedy zobaczysz co mi zrobiło z głową. Po cholerę zawracać sobie gitarę kaleką? Co ci mogłam dać? Byłam inna, wybrakowana. Po rozmowie z tobą w zeszły poniedziałek... a noszę w torebce twoje zdjęcie - wzruszyła sztywno ramionami - Wydębiłam je z twoich kadr, chciałam wiedzieć jak wyglądasz, coś aby od startu nie… nie pokazywać jak jest źle - przepiła kompotem - Czym się zajmuje Smok? Musze mu ogarnąć prezent za ogarnięcie twojego powrotu. Jestem jego dłużniczką… nie chcę nawet myśleć jak chujowy byłby ten weekend bez ciebie… jak wrażenia? - spytała ze sztucznym uśmiechem.

- Rybka nie gadaj przy mnie takich głupot bo jak cię palnę w ten czarny czerep to zobaczysz! - Wilma zrobiła groźną minę i udała podniesienie głosu jakby chciała ochrzanić koleżankę za gadanie takich głupot właśnie z jakimi widocznie wcale się nie zgadzała. Ale zaraz znów ją objęła i przechyliła tak, że obie oparły się o oparcie kanapy siedząc obok siebie. A specjalistka od elektroniki splotła swoją dłoń z dłonią najlepszej frontowej kumpeli.

- To bym cię odwiedzała w szpitalu aż byś się obudziła. Wielka mi rzecz. - wzruszyła ramionami jakby takie postępowanie rozumiało się samo przez się. Na wszelki wypadek cmoknęła siedzącą obok przyjaciółkę w policzek.

- A Smokiem się nie przejmuj. Normalny facet. Zawiozę mu butelkę to będzie w sam raz. Zapisałam się do logistyki to teraz jeżdżę w konwojach za miasto. Trafiłam do Gekona no i Smoka. Ale są spoko. Jest nawet parę osób z Frontu chociaż nie z naszej jednostki. Sam Smok też kiedyś tam służył tylko właśnie w logistyce a nie na froncie. Ogarnięty typ. Ale naprawdę nam się pofarciło z tą złamaną ręką. Znaczy szkoda chłopaka no ale dla nas lepiej. No i Smok mógł wysłać kogokolwiek albo nawet nikogo i kolega mógł jeździć z nami albo mógł go zostawić tam na miejscu. No ale widzisz, uznał, że lepiej go odwieźć do nas i no sama widzisz kogo wyznaczył do tego zadania. - Wilma zaśmiała się już całkiem wesoło ciesząc się, z takiego splotu korzystnych okoliczności jaki pozwolił im się spotkać najpierw w Mason a potem tutaj. Za parę dni znów musiała opuścić miasto wyruszając w kolejną trasę ale na razie były tu razem we dwie i mogły nacieszyć się sobą.

- Chcę mu coś dać, podziękować. Smokowi - saper zacisnęła palce na dłoni Willy i uśmiechnęła się blado, patrząc jak przyczajony do tej pory pod stołem Alfa wyprysnął na środek pokoju na tych małych, krzywych nóżkach i z uporem maniaka próbował złapać latającą mu ponad łebkiem muchę - A jakieś dobre dupy tam masz w swoim kołchozie? - spytała nagle, a na jej twarz wrócił zadziorny grymas. Uniosła nawet brew na krytyczną pozycję pośrodku czoła - Oczywiście oprócz Denise, bo to się rozumie samo przez się… ach! Właśnie! Ten kapralek Kenny co ci opowiadałam że dziś będzie w “41” - popatrzyła niewinnym wzrokiem na kumpele - Poznałam go jak stał na bramie i spytałam czy jesteś za płotem. Młody, pocieszny. Polubisz go - wzięła bucha papierosa - Zostaje też kwestia czego ci potrzeba w barakach. Skoro jesteś naszą dziewczyną, nie możesz się błąkać w jednej koszuli i spać pod jedną dziurawą derką. Widziałaś co wczoraj dostał Tygrysek… przygotuj się na repetę do siebie - wreszcie się wyszczerzyła, mocniej przytulając partnerkę - W końcu szkoda żeby się taka foczka mroziła gdzieś po nocach, jak akurat garuje w jednostce, a na przepustkę jej nie chcą wycisnąć… i w trasę by się wam coś przydało. Ilu was jedzie, wiesz? Dostaniecie ciasto, jakieś bułki z piekarni Mario. Mam też nadzieję, że mnie kiedyś ze swoimi zapoznasz - pokiwała mądrze głową - Będę wiedziała o kim mówisz kiedy już wrócisz po robocie, a ja ci będę robiła masaż i karmiła prosto do dzióbka.

- Oh no pewnie, że was poznam. Ale muszę cię rozczarować. Jeżdżę z nimi dopiero z miesiąc. Chyba trzeci albo czwarty kurs. Więc jeszcze nie znam ich najlepiej. - Wilma zaśmiała się wesoło rozbawiona i chyba rozczulona tym co mówiła jej kumpela. Pokręciła głową na znak, że miała zbyt mało czasu aby się zgrać z resztą Gekona tak jak wcześniej z ekipą bękartów.

- A ten Kenny… Z bramy? Od nas? Cholera nie bardzo kojarzę… Może jakbym go zobaczyła… Wiesz jak to na bramie, ciągła rotacja. A on był wczoraj? - gdy padło imię młodego kaprala to rudowłosa kapral zamyśliła się próbując chyba skorelować imię z twarzą. I sądząc po grymasie i głosie to chyba nie bardzo jej to wychodziło.

- No nic, to i tak pewnie niedługo go najwyżej poznamy. A z tymi moimi rzeczami się nie przejmuj. Służbowo właściwie mam co mi potrzeba. W trasie śpimy najczęściej w osadach i bazach albo rozbijamy obóz jeśli nie zdążymy. Jak wracam tutaj to zwykle jeden dzień i tak odsypiam albo chodzę jak zombi to mi wszystko jedno. A kolejny idę w tango to wracam napruta, że też mi wszystko jedno. - Wilma dość lekko traktowała swój grafik by pewnie dać znać, że nie trzeba się o nią martwić i armia dba o nią całkiem nieźle. I nie chciała kumpeli kłopotać i w koszta wpuszczać.

- O! Czekaj! Wiesz co? Właściwie to zgadałam się z jedną koleżanką. Ona jest mechanikiem ale jakoś tak wypada, że często jeździ w naszym wozie. Znaczy tym którym ja prowadzę. Jak byłam nowa to zabrała mnie ze sobą na pierwszą moją przepustkę. Caro. Ciara Besso. - jakby dla równowagi i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że właściwie to ma jakąś koleżankę którą chyba polubiła chociaż trochę odkąd dołączyła do konwoju Smoka.

- Tylko wiesz… nie będziesz się wstydzić jak nowym kolegom przedstawisz rencistkę z zapomogą? - Lamia zrobiła tragiczną minę, gasząc peta w popielniczce i tylko błyski w oczach przeczyły pozornej melancholii - Jeszcze pomyślą, że na przepustkach dorabiasz w domu spokojnej starości, albo jakiejś pomocy społecznej - dorzuciła mądrym tonem - Ale cieszę się cholernie, że sobie tam przygruchałaś jakąś foczkę. Następnym razem przy przepustce zgarniaj ją do domu, będzie wesoło! - zaśmiała się, klaszcząc w ręce i zaraz wtuliła się w rudzielca - Poza tym kołuj sobie wolny weekend jeśli się da. Tygrysek zabiera nas na wycieczkę. Tym razem tylko my i on, taki rodzinny wypad.

- W weekend? A który? No mnie ciężko łapać w weekendy bo zwykle w czwartki ruszamy w trasę a zjeżdżamy już po weekendzie. - Wilma oddała przytulasa i z czułością pocałowała policzek kumpeli. Ale trochę się zafrasowała z tym umawianiem się na weekend. Wyglądało na to, że te weekendy i okolice raczej spędza z Gekonem w trasie konwoju.

- I daj spokój Rybka! Chyba się nie widziałaś wczoraj. W tym kieliszku i w ogóle. Mogłabyś mieć tam każdego. To i jestem pewna, że i u nas w Gekonie chłopaki dostaną ślinotoku na twój widok. - Wilson śmiała się wesoło jakby taka wizja niesamowicie ją bawiła. Śmiała się radośnie i bez skrępowania.

- A Caro spróbuję zaciągnąć. Chociaż do tej pory to się z nią nie integorwałam jak wczoraj z wami. - pokiwała głową na znak, że spróbuje zorganizować spotkanie z tą koleżanką o jakiej mówiła ale uprzedziła, że teren nie jest dokładnie zbadany i spenetrowany.

Informacja o grafiku stopiła Mazzi wyraźnie. Wychodziło, że aby spotkać się we czwórkę w domu musieli liczyć na cud, ale z drugiej strony…
- To w tygodniu mamy ciebie, a Tygryska na weekendy? - przełożyła całość na swoja modłę, śmiejąc się nagle radośnie - Cholera, permanentna gwiazdka! Dobra, to sobie odbijemy! Ty i ja! W tygodniu! Pójdziemy do kina, na obiad gdzieś do knajpy.Wpadniemy do klubu i wyrwiemy coś na kolację. Claudię na przykład - mówiła szybko, patrząc przyjaciółce prosto w oczy - Ale to detal, pryszcz. Najważniejsze, że będziesz z nami… ze mną. Ej, skoro te twoje gadziny takie niepoznane, trzeba cię odpowiednio przedstawić! Ustaw się z nimi na drina, weźmiesz nas obie z Eve pod pachę i się zrobi małe show, aby im opadły kopary. Muszą wiedzieć jakąś pierwszorzędną laskę mają zaszczyt mieć u siebie w teamie - wzruszyła ramionami - Poza tym kopniemy się w takie jedno miejsce, tylko wpierw dogadam z kumplem Tygryska parę detali. Spodoba ci się… a właśnie! Oczywiście jedziesz w środę bladym świtem razem z nami do Waters, aby powiedzieć dzień dobry jednemu byle tam kapitanowi, prawda? - ściągnęła usta w dziobek - Trzeba go tam pogłaskać żeby jakoś wytrzymał do soboty… no a sama widziałaś. Mówiłam że dupeczka ekstraklasa - wypięła pierś z dumą.

- W środę rano? Tam do Wild Waters? No to rano to jeszcze tak. W czwartek pewnie będziemy wyjeżdżać. Właśnie, będę musiała pojechać do tych swoich i dowiedzieć się jak i gdzie jedziemy, czy mnie nie potrzebują do czegoś. Ale może jutro. Dzisiaj mi się już nie chce. - rudowłosa brunetka zmarszczyła brwi gdy widocznie próbowała w pamięci ogarnąć kartki nadchodzącego kalendarza. I przeciwko wspólnemu wypadowi do Wild Water jakoś nie miała większych obiekcji.

- A to tam wpuszczają gości? Przecież nie będziemy tam służbowo. Myślałam, że tam, w jednostce specjalsów, to tam jest wszystko tajne przez poufne. - zapytała nieco ironicznie chyba się trochę dziwiąc, że takie kurtuazyjne są w ogóle możliwe.

- A Caro może umówimy się z nią za tydzień? Chociaż… Cholera, może jutro uda się ją dorwać? Nie wiem jeszcze. No wiesz, dzisiaj powinni gdzieś w tą porę dopiero zjeżdżać do bazy. Ale jutro już raczej powinni mieć wolne. - zamyśliła się nad szansami na zorganizowanie spotkania o jakim mówiła jej partnerka. I chyba zorganizowania spotkania z jedną z koleżanek wydawało się łatwiejsze niż z całą paczką.

- Jutro… - Mazzi spoważniała, podnosząc dłoń żeby pogłaskać towarzyszkę po policzku delikatnym, czułym gestem - Jutro poznasz Amy, umówiłyśmy się na 12 pod ratuszem. Idziemy na lody i do ZOO. To nasza młodsza siostra, mistrzyni patelni i piekarnika. Leżałyśmy w jednej sali, Betty przygarnęła nas obie do siebie. Taka mała, słodka blondyneczka. Dobra, łagodna, delikatna i nieśmiała… z połową twarzy spaloną przez wrzący olej i rozgrzaną blachę. - skrzywiła się, rozdymając chrapy z tajonej złości - Okaleczyła się aby być bezpieczną. Mam podejrzenia, że dręczyli ją ci sami ludzie, którzy próbowali nas porwać w środę. Pokochasz ją - opuściła wzrok oraz dłoń, ściskając nią dłoń rudej - Wszystkie ją tu kochamy. Żeby się wyrobić wstaniemy rano i… kurwa mać - prychnęła - Ej Willy, wiesz gdzie tu można kupić furę?

- Steve mówił, że na stadionie. Też tak słyszałam, można pojechać. Główkowałam czy nie kupić sobie czegoś to możemy pojechać razem. Rano. A potem pod ten ratusz na te lody. - rudowłosa szatynka pokiwała z wolna głową przypominając co wczoraj Steve mówił o tym kupnie samochodu no i co sama widocznie też już miała własne przemyślenia na ten temat.

- Ojej i mówisz, że ta Amy taka popalona? Jej… Szkoda dziewczyny… Pewnie, że jutro chętnie z tobą do niej pojadę. - dodała szybko na znak, że nic nie ma przeciwko takiemu spotkaniu.

- Dzięki, jak coś chętnie się zbiję z tobą na furę. Coś z zaległej renty mi jeszcze zostało - saper odetchnęła z ulgą. Żadnych wyrzutów, fochów i problemów. Wyglądało, że rzeczywiście kiedyś musiały się nieźle dogadywać, skoro mimo ostatnich losowych perturbacji szło im ustalanie planu.
- Willy - zaczęła nagle dziwnie poważnym głosem - Co gadałam o swojej rodzinie?

- Niewiele. Że jesteś z Kansas. Ale nigdy nie byłam pewna czy to tak na poważnie mówisz czy tylko żartujesz. I jakoś cię tam nigdy nie ciągnęło bo na przepustki jeździłaś z nami. - brunetka rozłożyła ramiona na to, że tutaj zbyt wiele nie pomoże kumpeli. - Zawsze miałam wrażenie, że w tym woju to chcesz zacząć nowy rozdział a nie wracać do przeszłości. - dodała tonem wyjaśnienia.

- Miałam jakieś pamiątki? Zdjęcia? - saper zadawała kolejne pytania, czując o dziwo nie zdenerwowanie, a pustkę i chłód. Zupełnie jakby tego poranka otępiała bólem po zeszłej nocy, nie była w stanie czuć czegoś więcej ponad smutek na myśl o amnezji - A Andy? Pamiętam go, pod prysznicem też… - zrobiła krótką przerwę, a potem tylko pokręciła głową. Wilmie raczej nie musiała ściemniać -... ale bez ciebie, więc nie wtedy, gdy szłyśmy o te prysznice prosić. Już było gotowe, pomalowałam ściany, a któryś zjeb domalował kutasy - prychnęła - Pamiętam też jak do nas gadał przez radio, zanim się zaczęliśmy przebijać. Chudy mówił, że dymałam Isaaca w jego kanciapie i czuł się trochę jak alfons - skrzywiła się ironicznie - Tylko mu nikt nie płacił za użyczanie mety.

- Chudy zawsze umiał się sprzedać. Sprzeda ci rano coś co ci w nocy zginęło i to tak, że jeszcze będziesz mu dziękować, że znalazł i ci raczy sprzedać. - Wilma roześmiała się gdy wspomniała ich bynajmniej nie szczupłego logistyka. Potem pokiwała głową i sięgnęła po leżące na stole skręty. Zapaliła oba z czego jeden wsadziła w usta kumpeli a drugi w swoje.

- Wiedziałam, że masz romans ze starym. Ale reszta chyba nie. Wątpię. Raczej się z tym nie obnosiliście. Ja się w to nie mieszałam to była wasza sprawa. Zresztą też o ile wiem to nie tak, że co chwila i w każdy weekend. Po prostu gdzieś, czasem, przy sprzyjających okolicznościach. Zawsze wiedziałam, że było coś więcej niż tylko gadanie bo wracałaś albo bardzo uchachana albo zasmucona. A ja klepałam cię po ramieniu i obiecywałam, że jakoś to będzie. I byście byli ostrożni. - rudowłosa mówiła spokojnym, prawie melancholijnym tonem. Głaskała pocieszająco Lamię i raczej trzymała papierosa niż go paliła. Patrzyła gdzieś w dal poza ścianami, na wydarzenia z przeszłości.

- A z rodziną to jak miałaś to chyba nie układało wam się najlepiej. Nie dostawałaś listów z domu. - powiedziała krótko jakby sama nie znała twardych dowodów o rodzinie kumpeli ale jednak we frontowej rzeczywistości mogła dodać 2 do 2. A tam jak ktoś kogoś miał gdzieś tam w świecie bez okopów i zasieków to w końcu słał albo dostawał listy. Chociaż na święta.

- A z listami pamiętasz tą swoją listową narzeczoną? - nagle sprawa listów jakby przypomniała jej jakiś zabawny epizod bo spojrzała z uśmiechem na sąsiadkę. - No tak, nie pamiętasz… - klepnęła się w czoło na znak, że wobec sierżant siedzącej obok zwyczajowe pytanie “czy pamiętasz…” jest mocno nie na miejscu.

- No przyszedł list od dziewczyny do “najdzielniejszego sapera”. Chyba się strasznie napaliła na jakiegoś bohaterskiego koksa z plakatu. Już nawet nie pamiętam jak to poszło ale list wylądował u ciebie. Bo tamta pisała do nas, do bękartów ale nie wiedziała do kogo trafi ten list. I pewnie myślała, że do kogoś z chłopaków. Ale skończyło się na tym, że ty jej odpisałaś. Potem ona ci odpisała. I chyba do końca nie wierzyła, że jesteś dziewczyną. I tak parę listów przez parę miesięcy. W końcu tuż przed ofensywą wysłałaś jej, że chcesz się z nią spotkać by się przekonała na własne oczy. No ale przyszła ofensywa i szlag wszystko trafił. Tracy. Tracy Taylor. Tak się podpisywała. TT. Nawet sympatyczna się wydawała z tych listów. - druga z bękarcic opowiedziała tą dykteryjkę z ostatniego sezonu jak jeszcze obie siedziały w polowych umocnieniach na froncie i widocznie ta wymiana listów z TT to był jeden z ciekawszych i zabawniejszych epizodów. W końcu spojrzała na kumpelę czy coś jej świta w tym temacie.

- Czekaj… - sierżant zmrużyła oczy, zaciągając się papierosem i trwała w zawieszeniu dobrą chwilę, spoglądając w przeszłość. Rzeczywiście coś było, widziała przebłyski papierów drapanych przez nią zaostrzonym kawałkiem ołowiu i tę ekscytację, gdy widziała kopertę od nadawcy “TT”.
- To ta laska której zaproponowałam wysłanie zdjęć wacków chłopaków z oddziału, bo sama takiego na stanie nie miałam? Pamiętasz jej adres? Mogłybyśmy się przejechać ją odwiedzić. Obie - parsknęła przez chmurę dymu, wracając spojrzeniem do dziewczyny, choć nie był to wesoły uśmiech. Teraz, gdy wiedziała co czuła do niej ruda Bękarcica, tym dziwniej szło słuchać o własnych odpałach, romansach…. choć akurat tego z kapitanem żałowała, że nie pamięta w całości. Kiedy się zaczęło i jak? Kto wyszedł z inicjatywą? Z drugiej strony gdyby wiedziała pewnie tym gorzej byłoby jej teraz, gdy już go nie było.
- Czyli jestem z Kansas… Jak Dorotka - mruknęła, zaciągając się od serca - Nawet trafiłam do Krainy Oz… a ty, Willy? Skąd jesteś?

- Znikąd. Zewsząd. - Wilma zaśmiała się melancholijnie jakby dawała swoją ulubioną odpowiedź na to pytanie. - Jestem z Nomadów. Jeździliśmy gdzie się dało w wielkim konwoju. Aż pewnego razu zatrzymaliśmy się w złym miejscu i czasie i trafiliśmy na jakieś blaszaki. Dużo blaszaków. Załatwiły nas. Potem się pętałam tam i tu aż w końcu młoda głowa podpowiedziała by się zemścić no i jak głupia zaciągnęłam się. Historia jakich tysiące, nie ma co opowiadać. - wzruszyła ramionami i skróciła swój życiorys do paru zdań śmiejąc się smutno z samej siebie sprzed paru lat.

- A z tą TT dokładnie tak jak mówisz! Jeszcze ci pomagałam załatwić ten aparat, ktoś miał starego polaroida. No i oczywiście dbałam aby chłopcy odpowiednio godnie wyszli na tych fotkach! - roześmiała się radośnie i zasymulowała rączką ruchy posuwisto wzdłużne jaki był udział jej rączki w produkcji tamtych pamiątkowych fotek z Frontu jakie wysłali do TT.

- A jej adres… - trochę spoważniała gdy zamyśliła się nad tym adresem. - Tak dokładnie to nie pamiętam. Bo to była jakaś pipidówa na szlaku. Ale adres kontaktowy był na Rapid City. Ale tej jej wiochy to nie pamiętam. Ale pewnie było gdzieś w pobliżu. Stąd do Rapid City no to pewnie pół dnia albo cały dzień jazdy. Na zachód. Zależy jaka droga, pogoda i tak dalej. Pamiętam, że nawet w jednym liście wysłała swoje zdjęcie. Nawet nie taki z niej kaszalot był. - zadumała się nad tą znajomą z Frontu której osobiście nigdy żadna z nich nie spotkała. A jednak też dzięki tym listom nie były sobie tak całkiem obce.

- Za daleko - Mazzi pokręciła głową, sufitując wzrokiem wysoko ponad krawędź wanny - Za dużo mam na głowie i do załatwienia w Sioux żeby jeszcze marnować czas na odwiedziny. Potem, kiedy indziej... z ciekawości, ale nie teraz. - wyszukała dłoń rudzielca i pocałowała jej palce - Teraz jest dobrze.


Eve pojawiła się nagle, a wraz z nią do domu w starych magazynach zawitał rwetes i wesoły chaos, gdy trzy kobiety nadrabiały nieobecność blondynki przez ostatnie godziny. Siedziały we trzy, tak jak powinno się siedzieć we własnym domu po przyjściu z pracy - w kuchni, przy stole. Wzięte przed obiadem prochy trzymały, więc ból zakwasów i otarć nie dawał dziewczynom ostro w kość, ćmiąc jedynie przy gwałtowniejszych ruchach. Niestety nie mogły tak trwać w prywatnych pieleszach, skoro na ten wieczór miały kompletnie inne plany.
Chociaż chwilowy zapał towarzyski odrobinę ostygł, gdy fotograf czytała artykuł z gazety. W studio zapanowała cisza, a dwie Bękarcice czytały z wypiekami na twarzy, oglądając przedruk zdjęć z cholernie znajomych łaźni. Dobrze siedziało się z Alfą na kolanach, w towarzystwie swoich kobiet… lecz zegar nie był łaskawy i wciąż toczył wskazówki do przodu.
- Nie wiem jak wy, ale ja dziś postawię… na chlanie - mruknęła, prostując plecy znad gazety i uśmiechnęła się do dziewczyn - Moja dupa potrzebuje dnia bez desantu na nią, nie mogę kurwa latać okrakiem do środy - westchnęła wesoło - Ale fakt, trzeba się zbierać. Foczki będą na 14, Kenny na 15… - zadumała się, drapiąc machinalnie koci grzbiet - Należy się wyszykować… przyda się dużo tapety, żebyśmy nie wyglądały jak zdjęte z krzyża. Myślałam czy nie posiedzieć chwili w “41”, a potem skoczyć na drina lub trzy do Honolulu. Co wy na to?

- Do “Honolulu”? No nie wiem czy dam radę. No chyba, że samo chlanie. Ale kto nas odstawi jak wszystkie zalejemy pałę? - Wilma miała taką minę jakby kolejna impreza w tym najbardziej rozpustnym klubie w mieście miała już ją dobić.

- No ja też nie wiem. Ale możemy pojechać. Zgubiłam zegarek. Nie wiem gdzie ale jak rano już wstałam to go nie miałam. Nie znalazłyście go może? Bo jak nie to może jeszcze w samochodzie Steve’a albo na basenie. Nie pamiętam. - blondynka też nie wyglądała na wielką entuzjastkę wszelkich harców ale akurat okazało się, że może mieć jedną sprawę do załatwienia. Na dowód pokazała swój pusty nadgarstek na jakim zwykle miała swój damski zegarek.

- Zawsze możemy pojechać taryfą - Mazzi uśmiechnęła się krzywo, wzruszając ramionami, po czym zaśmiała się cicho. - I weźcie, oczywiście że będzie to lekki, poniedziałkowy wypad… tak szczerze mówiąc pomyślałam o jacuzzi. Posiedzieć, dać się wymasować ciepłej wodzie, wywalić parę drinków i pogadać. Przy okazji spytać o zegarek E - wskazał na blondynkę brodą - Dodatkowo odebrać kamery z nagraniami… nam też się przyda jakaś nagroda po niedzieli i ogarnięciu całego tego głaskania misiaków - jęknęła cicho, kręcąc głową na boki - Nie mówcie, że nie macie ochoty wymoczyć dupeczek w musującej wodzie, napić w doborowym towarzystwie i po prostu odpocząć. Dziś poniedziałek, jeszcze wcześnie. Raczej dziś nie będzie tłumów, tylko kameralny klimat… no ale zobaczymy czy nam u Val coś wypadnie, wiecie jak bywa - wzruszyła ramionami. - Na razie i tak pierwszy przystanek to “41”.

- O, masaż o tak… O… jakby Madi nas wymasowała… - blond główka pokiwała z aprobatą gdy pomysły Lamii widocznie trafiły jej do przekonania. I rozmarzyła się na wspomnienie tego moczenia się w jacuzzi albo sprawnych rączek ich ulubionej masażystki.

- Oj ja to chyba na razie podziękuję za masaż od Madi. Chyba to co czuję w dupce to chyba w sporej mierze jej robota. - brew rudej nieco uniosły się w ironicznym grymasie. Nie wyglądała na taką co ma za złe Madison takie potraktowanie jak zeszłej nocy chociaż pewnie nie czuła się na siłach na powtórkę dzisiaj.

- Ale nie! Madi jest masażystką! Pracuje w salonie masażu i rehabilitacji. Takie relaksujące masaże też robi. A to zapinanie kuperków to takie jej hobby po godzinach. - fotoreporterka szybko pokręciła głową by wprowadzić nową dziewczynę w bogaty wachlarz umiejętności ich ciemnowłosej koleżanki.

- Ale pewnie też będzie zdechła po takiej nocce. - Wilma przyjęła to do wiadomości kiwając głową i zerknęła na ścienny zegar. Co prawda jeśli Eve wróciła i miały własny transport to już nie było takiego kłopotu z dojazdem gdzieś na miasto ale i tak zbyt wiele czasu im nie zostało.

- Dobra to ja lecę do sypialni. Może tam został ten zegarek. Aha, myślicie, że powinnam się przebrać? - Eve cmoknęła szybko jedną i drugą partnerkę też zerkając na godzinę. Po czym jeszcze i Alfie sprzedała buziaka i wstała drobiąc nóżkami w stronę sypialni. Ale jeszcze odwróciła się by stanąć frontem i wskazać na swój strój służbowy. A była ubrana dość biurowo, w garsonkę, skromną sukienkę do kolan i koszulę.

- Chyba wszystkie powinnyśmy się przebrać - saper westchnęła, odkładając kociaka na podłogę i ostatni raz podrapała go w tym magicznym miejscu na samym dole pleców, gdzie zaczynał się ogon. - Jesteśmy Kosmicznymi Kociakami, nie ma że boli. Trzeba wyglądać jak mokry sen za milion gambli... ale jutro obiecuję, będziemy chodzić w trampkach albo crocsach… a Madi dziś jest zajęta, zapraszałam ją. Jak się uda wpadnie po pracy - rzuciła do pleców blondynki wstając i biorąc przy okazji rudzielca za rękę - Zresztą skoro padamy na gęby, skołujemy jakieś wspomagacze. - śmiejąc się zaczęła ciągnąć łącznościowiec do sypialni.

- No ja to zbyt wiele nie mam do przebrania. Swoje rzeczy mam w koszarach. - Wilma dała się Lamii pociągnąć i wyciągnąć a Eve szybko przyszła im w sukurs.

- Oj coś ci znajdziemy! Jak coś potrzebujesz to korzystaj. - blondynka zaśmiała się rezolutnie sięgając po drugą dłoń rudzielca i tak holowały ją we dwie ze dwa kroki nim się nie zrównały i już z wesołym, dziewczęcym śmiechem wszystkie trzy wpadły do sypialni aby znaleźć coś dla siebie. Eve jeszcze mówiła, że w innych szafach też coś jeszcze ma i też można z tego korzystać. A we trzy mogły się oddać przyjemności oglądania, komentowania, dotykana i przymierzania kolejnych kreacji.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline