13-10-2020, 20:08
|
#47 |
| Ezlizjum; Noc 26-27 czerwca 1996; Około godziny 22:00 Dusi, dławi,
Oczy krwawi,
Szkarłatnymi zwilża łzami,
Głaz Twój stary i zmurszały,
Czemuś taki niedojrzały?
Czemu życia uczepiony,
Jak gasnący król korony?
Zgasł ostatni promień słońca,
Pocałunkiem zniewolony,
Krył się będziesz wciąż zmartwiony?
Czy powitasz nieśmiertelne?
Skoczysz w otchłań,
Spełnisz męskość?
Wbrew mądrości i naturze
Sam powstaniesz przeciw górze
Zawtórował Toreadore nie mogąc się powstrzymać, by w ów dwuznaczny sposób przywitać Janiaka. Pamiętny zwyczajom i etykiecie zaufał własnemu autorytetowi znów wyrzekając się użycia klanowych talentów. Wolno zbliżając się do mężczyzny kalkulował na ile owa poza jest na prawdę nieporadnością, a na ile sprytną grą cynicznego błazna.
W końcu przyspieszył, by zakończyć w trzech sprawnych susach u boku Janika. Pochwycił bratersko za bark i wbił wzrok w oblicze.
- Jakubie, tak myśleliśmy, że cię tu znajdziemy. Teatr to odpowiednie dla artysty miejsce. Nie przypuszczałem w swej ignorancji muszę przyznać, że sprawa Macieja poruszy cię tak bardzo jakbyś sam był ranny. Tylko prawdziwie natchnione poezją dusze zdolne są do podobnej empatii. - Wykonał ukłon. - Przyjmij me przeprosiny.
Wciąż uczepiony wampira, jak pająk zaplątanej w sieć muchy zapytał wreszcie smutnym jak wiersz Janiaka głosem. - Wnioskuję przeto, że byłeś bliżej Maćka niż kto przypuszczał. Choć byliście na innych biegunach idei, to tak samo wrażliwi, podobnie wspominający ciepło dnia, z taką samą nadzieja patrzący poza horyzont jutra. Powiedz mi proszę.
Zapamiętany w uwodzeniu kanity Bleinert, wyzwolił się z wewnętrznego nakazu nie. |
| |