Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2020, 18:12   #12
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Jak powiedziała wieśniaczka, Krassenburg był o dzień drogi od miejsca najmniej groźnego napadu na dyliżans w historii Imperium czy nawet całego Starego Świata. Mniej więcej dzień drogi. Milczący zazwyczaj woźnica poganiał konie, by nadrobić czas stracony na tej przedziwnej przygodzie. Pod murami miasta pojawili się późnym popołudniem, i już na pierwszy rzut oka było widać dlaczego Krassenburg mógł rywalizować z Pfaffenbergiem o miano głównego ośrodka hrabstwa. Miasto zbudowano w zakolu rzeki Maarten, na dość łagodnym zboczu opadającym w kierunku południowym. Wokół Krassenburga widzieli sporo pól uprawnych i pastwisk, a gdzieś za nimi - gęsty las.


Do miasta wjechali wschodnią bramą, odprowadzeni wzrokiem przez strażników pełniących wartę. Przejeżdżali przez bogatszą dzielnicę, zatrzymując się w końcu na placu centralnym. Na jego środku stał imponujący posąg Sigmara Młotodzierżcy, a cały rynek otaczały piękne budynki, w tym ratusz, siedziba gildii rzemieślniczo-handlowej, a także zachęcająco wyglądająca gospoda “Młot Boży”. Po północnej stronie, za pierwszym rzędem kamienic, wznosiły się wieże świątynne.
Dopiero bliższe spojrzenie pokazywało, że Krassenburg czasy rozkwitu ma za sobą, a oni widzą jedynie ślady dawnej chwały. Budynki były brudne, tynk odpadał ze ścian, ulice były zanieczyszczone, a część kostek brukowych dawno zniknęła. Z kratek kanalizacyjnych buchał smród, a park miejski był zaniedbany i zarośnięty.
- Z dala od wszystkiego, na zniszczonej ziemi… - Wymsknęło się krasnoludowi nim wysiedli z powozu.
Przypomniała mu się bowiem śpiewana powieść, której nikomu nie powtarzał bo wątpił w swoje umiejętności śpiewacze. Smutna to była strofa, niebywale wręcz adekwatna. W myślach Garil doceniał mądrość opowieści, które zawsze niosą ze sobą naukę dla przyszłych pokoleń. Tym razem wniosek nasunął się sam, wraz z kolejnymi wersami.
- Miasto, które kocham. Nic tego nie zmieni. Znacie to? A, to najwyżej po kolacji. Wypada odpocząć i od rana brać się do roboty.
Hrabianka wyraźnie rozpromieniła się:
- Mości Garil raczyłby nas oboje uradzić pieśnią? Takiego szlachetnego gestu nie godzi się zostawić bez pozytywnych konsekwencji. Wielką mi przyjemność sprawicie przyjmując zaproszenie na kolację. Wuj mój zalecał zatrzymać się w tej gospodzie?
Gerhardt pokiwał głową. Choć hrabia nie przekazał żadnych konkretnych instrukcji co do noclegu, od swego ojca wiedział, że to najodpowiedniejsze miejsce do ugoszczenia hrabianki. Widząc jego minę Garil sapnął i wysiadł ciężko opadając na ziemię. Zrobił kilka kroków naprzód starając się nie wciągać nosem wiele zatęchłego powietrza. Rozejrzał się w poszukiwaniu obcych twarzy.
-Niby się tyle znamy, a nigdy tego nie słyszałem - Gerhardt uśmiechnął się do Garila i przeniósł uwagę na pannicę - Jak tylko się rozniesie kim jesteś, połowa kupców będzie chciała Cię ugościć, Pani, u siebie w domu. A druga połowa przynajmniej na obiad zaprosi. Za to wszyscy będą chcieli byś na wuja wpłynęła. Gospoda jest najlepszym wyjściem. A w takich w pobliżu rynku biorą więcej, ale za to można zostawić rzeczy i znaleźć je nienaruszone po powrocie - dodał.
Gerhardt nie był pewien, ale wyglądało jakby szlachcianka nagle urosła. W każdym razie pod koniec jego wypowiedzi energicznym ruchem uniosła się i zeszła z powozu nie czekając, aż ktoś poda jej rękę. Zaraz potem zmierzała już ku drzwiom gospody, przy których się nie zatrzymała. Ze środka usłyszeli tylko ciche, a jednak głośne chrząknięcie, po którym rozległy się odgłosy podeszw stukających o podłogę, taranowanych krzeseł i usłużnych głosów. Niemal równocześnie przez drzwi wyleciał jak pocisk z garłacza nieopierzony chłystek, który jednocześnie biegł i zamiatał czupryną ziemię od bitych pokłonów. Na jego widok Garil nie czekał dłużej i wpadł do gospody, ciekawy wywołanego zamieszania. Tymczasem Gerhardt i woźnica zajęli się dopilnowaniem, by bagaże trafiły do środka, koń do stajni, a powóz - do powozowni. Ktoś musiał zadbać także o przyziemne sprawy.
W środku karczmarz głównie się jąkał. Czy była to wyuczona postawa, czy rzeczywiście brak pewności, trudno było ocenić. Pergunda w każdym razie nie zajmowała sobie tym głowy. Udało jej się już zamówić w pięciu słowach posiłek i nocleg.
- … i dobre wino, ale z przedostatnich zbiorów. Żadnych ekstrawagancji. Panowie zamówią alkohol osobno - kiwnęła krótko głową i ściągając rękawiczki spojrzała na jeden z wygodnie ulokowanych stolików. Do tego lekko wciągnęła powietrze nosem, co zapewne w tajemnym języku szlachecko-karczmarnym oznaczało: wytrzyj porządnie ten blat, bo właśnie tam zamierzam usiąść. W każdym razie to właśnie zrobił karczmarz dokładając w gratisie kolejny ukłon.
- Ta..ak, p.. ppani. - Chyba rzeczywiście się jąkał, ale po chwili zaczął mówić trochę płynniej. - Witamy w naszych skromnych progach, Sigmar niech wam błogosławi. Wino i strawa zaraz trafi na stół, żona szykuje już pokoje. Proszę nas wołać, jeśli będzie pani czegokolwiek potrzebować.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline