- Człeczyny... - w tym jednym słowie Detlef zawarł całe zniesmaczenie żałosnym poziomem dyscypliny ludzi, których od dłuższej chwili próbował zmusić do czegoś więcej, niż dłubania w nosie, drapania po jajcach bądź dupie lub charkania i spluwania flegmą na ziemię lub na skutek okrutnego zeza - trzewiki stojącego obok przedstawiciela tej jedynej w swoim rodzaju rasy.
Zdawał sobie sprawę, że to z gruntu przegrana walka i tych tutaj nie da się nauczyć nawet jak honorowo ginąć, nie wspominając o próbie stawienia oporu najemnikom Wernicky'ego którym przyszłoby do głowy zaatakować posterunek na przełęczy.
"Z daleka wyglądają zapewne lepiej..." - wyraził śmiałe przypuszczenie, by po chwili potrząsnąć zrezygnowany głową.
[/i]"Przynajmniej jak zaatakują, to będzie słychać ich przerażone piski, a później rozbiegną się na wszystkie strony i najmitom nie będzie chciało się ich wszystkich gonić."[/i]- Koncypował dalej. [i]"Czyli mają szanse - przeżyje jakiś jeden z dziesięciu. Nie jest źle!"
Zanim odpuścił sobie dalsze szkolenie nie nadających się do niczego chłopskich batalionów Dziewicy z Meissen (choć ta udająca zabitą mutantkę na żadną dziewicę nie wyglądała, a i oryginał pewnie mógł wykazać się wyłącznie nieskalaniem swego umysłu myślą prostą i pozbawioną szaleństwa, a i chłopi w większości nie słyszeli o żadnym Meissen, choć w sumie było im to zajedno), kazał tłuszczy maszerować ze zdobyczną i zabraną poległym bronią w te i we wte - coby kmiotki z nudów i właściwej sobie durnoty nie nakręcali niepotrzebnie w szeregach obrońców posterunku. Miał przy tym nadzieję, że nie nadzieją się sami na ostrza swoje lub towarzysza obok i w ogóle nie będzie z nimi kłopotu, skoro pożytku takoż nie ma.
Brock wyglądał lepiej i w niewprawnej opinii brodacza miał szansę wydobrzeć, choć to musiało potrwać jeszcze czas jakiś. I o ile rekonwalescent ten czas dostanie, to może jeszcze miecz do ręki weźmie. Na razie chwilami przytomniał, ale większość czasu spał lub majaczył w gorączce. Przynajmniej nie musiał przejmować się kmiotkami...
Kapral spoglądał czasem w kierunku trwającej pogaduszki między stronami - "Nawet zydelki sobie przynieśli, jakby świniaka zeżreć mieli przy tej okazji, popijając pieczyste obficie winkiem. Noż kurna dziewek im jeszcze przyprowadzić, żeby potańcować mogli!" - zżymał się. Ale wyglądało na to, że panowie dyplomaci dobrze się tam bawili i rychło kończyć nie zamierzali.