Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2020, 09:11   #121
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czas misji 18:13:22
Czas lokalny 09:28:27

8 minut do ewakuacji cywili

Laboratoria farmaceutyki
lasy planety Summit



Arc opuścił stanowisko na dachu, ignorując rozkazy porucznika, po czym miał zamiar sprawdzić, co też kręci się w lasach, zdecydowanie zbyt blisko labów. Dotarł już na parter…

JJ sprawdzał piętro - a konkretniej jedną ze stref mieszkalnych - nie znajdując nikogo, ani niczego ciekawego.

Na dachu, przy Kovalskim, zjawił się Sing i Sanders. Ten pierwszy, jako snajper, może mógł coś dokładniej wypatrzyć wśród drzew… jeśli było co, ponieważ nagle MT Kovalskiego zamilkł. A więc to coś oddaliło się w głąb lasu, wychodząc poza zasięg sprzętu?

Hawkes udał się do systemów kontrolnych i łączności tej małej placówki…

Veronica doglądała kolonistów zbierających się do opuszczenia Summit.

~

- 7-7-1-Alpha-01 do Bravo, jesteśmy ponownie w atmosferze Summit, za 01 będziemy w punkcie Delta - Odezwał się nagle na łączu… UDL powracający z orbity. Byli więc o 8 minut szybciej, niż się umawiano, co było małym zaskoczeniem, iż uwinęli się przed czasem, nie stanowiło to jednak żadnego problemu.

Ewakuacja cywili nie odbywała się przecież w żadnych ekstremalnych warunkach, jak choćby pod wrogim ostrzałem, czy czymś podobnym. Tu był tylko "spacerek" do Cheyene, odlot, i tyle, wszystko na spokojnie, i bez żadnego ganiania się.
- Podchodzimy od 2-1-2 - Meldował pilot, będąc tuż tuż małej placówki pośrodku lasów…
- Rakieta!!! - Wrzasnął pilot UDL, a ci, którzy byli na dachu, lub przy oknach placówki, zauważyli, jak owa rakieta ziemia-powietrze, wystrzeliła gdzieś z lasów prosto w nadlatujący transporter.



7-7-1-Alpha-01 nie miał żadnych szans na reakcję, leciał bowiem zbyt nisko, i po prostu nie było czasu na nic. Pocisk pieprznął Cheyenne gdzieś w lewy bok, "podniebny czołg" wytrzymał jednak ten cios będąc uszkodzonym… ledwie na dwie sekundy, gdy gdzieś spomiędzy drzew wystrzelono następną rakietę.
- Dawaj Flary!! Fuck!! - Rozległ się krzyk w eterze, i tym razem już, po drugim trafieniu, UDL zamienił się w wielką kulę ognia wśród wielkiej eksplozji, a jego szczątki spadły w zieleń.

Arc, stojący niedaleko płotu, mało nie pogryzł własnego karabinu z wściekłości.

Na kilka następnych minut zapanowała seria chaotycznych meldunków, stwierdzonych obserwacji, i w końcu i rozkazów. Po chwili zaś, USS Goliath pokrył salwą z orbity spory obszar lasu, zamieniając go w ogniste piekło… wszystko drżało wśród eksplozji, a kilka dzieciaków i kobiet popiskiwało ze strachu.

~
Dalszej ewakuacji chwilowo więc nie będzie.

Coś zestrzeliło UDL, i póki sprawa nie zostanie definitywnie wyjaśniona, kolejne jednostki nie będą latały nad lasami.

A więc nowa sytuacja.

Więc i nowe rozkazy…

- Co to kurwa było?! - Veronica da Silva nie mogła uwierzyć w to co widziała. - Ostrzelaliscie własny transportowiec? Nie macie żadnych systemów zabezpieczających? - To była jakaś paranoja i pani dyrektor chciała wiedzieć co wojskowi znowu spieprzyli? Jak mogli pomylić swoich z ksenomorfami? I dlaczego ich pomylili? Przecież te bestie nie używały żadnych pojazdów.
- Większego idiotyzmu dawno nie słyszałem - powiedział Billy, którego opinia na temat pani dyrektor spadła w okolice zera absolutnego. I którego nie obchodziło, czy pani dyrektor się obrazi czy nie. Sierżant co prawda prawił coś o uprzejmości, ale wszystko miało swoje granice.
- Poprawka pani de Silva… NIE MAMY takich rakiet. To był pocisk ziemia-powietrze. Nie przydzielono nam takiego rodzaju broni na misję. Pani baza też nie powinna ich posiadać, a jednak ktoś z powierzchni zestrzelił nasz UDL. Raczy pani udzielić wyjaśnień?- odparł chłodno porucznik i zwrócił się do JJ-a.-Weź Chezas ze sobą i skorzystajcie z systemów bazy, by ustalić dokładnie pozycję wraku. Daję wam 15 minut. Przez ten czas przygotujemy transporter do wyruszenia w tamtym kierunku, by zebrać ewentualnych szczęściarzy którzy przetrwali katastrofę, jak i… wszystko co będzie warte uwagi. Nadajcie też komunikat do statku na orbicie i poinformujcie ich o sytuacji. Mamy potencjalnie trzecią stronę konfliktu, dobrze uzbrojoną i zdecydowanie wrogą. A i Wellivera też powiadomcie przy okazji.
- Na terenie kolonii również NIE MA takich rakiet- powiedziała pani dyrektor przez komunikator.
- Doktor Chezas, pani nigdzie nie zaprowadzi żadnego żołnierza. Dopóki nie wyjaśnią co się stało, nie można pozwolić by mieli dostęp do naszych baz. Nie wiadomo z kim oni współpracują po cichu - dodała już całkiem głośno do wytatuowanej kobiety.
- Albo po prostu nie została pani poinformowana o nich przez przełożonych.-odparł ironicznie Nate.
- Ja, w przeciwieństwie do pana, nie mam przełożonych. Kiedy wreszcie pan to zrozumie? - Odpowiedź pani dyrektor była równie ironiczna.
- Wtedy kiedy będzie pani przekonująca. Na razie wychodzi na to, że jest pani śliczną buzią którą wystawia się na pokaz, podczas gdy ktoś inny pociąga za sznurki z cienia.- odparł spokojnie Nathan.
- Chyba mówi pan o sobie - rzuciła w odpowiedzi Veronica.
- Proszę popracować nad ripostami. Bo ta była wyjątkowo słaba.- westchnął Nate.
- To chyba bardzo boli, gdy zdaje sobie pan sprawę, że przełożeni nie o wszystkim pana poinformowali i przez to zginęli ludzie, którymi pan dowodził, co?- Ta rozmowa nie prowadziła do niczego, da Silva pokręciła głową patrząc po mających nadzieję na szybką ewakuację pracownikach korporacji. Niestety, na własnej skórze przyszło im się przekonać z jakim zapałem korpus ratuje ich.
-Głównie to ginęli przez narzucany przez panią pośpiech.- odgryzł się Hawkes.
- Proszę państwa, proszę się przygotować na to, że obecni tu żołnierze, pod dyktando swoich nieprzychylnych nam oficerów zechcą zrzucić na nas winę za to co się przed chwilą stało- nie było sensu okłamywać ocalałych. - Już teraz zarzucają “Minerals & Plants”, że zestrzeliła ich wahadłowiec. Chyba nie muszę tłumaczyć jak mogą potraktować potencjalnych sprawców tego zestrzelenia?
Zebrani przy dyrektor koloniści, wysłuchali jej słów, po czym… wielu z nich pokiwało głowami. Zgadzali się z nią, rozumieli sytuację? Jedynie Chezas zmarszczyła obie brewki, uważnie się da Silvie przyglądając...

Billy, którego pani dyrektor cały czas zdawała się nie dostrzegać i nie słyszeć, popukał się po czole, słysząc wielce logiczny wywód, jaki padł z ust da Silvy. Nic jednak nie powiedział, bowiem był przekonany, że i tak pani dyrektor ponownie zlekceważy jego słowa.
Veronica zignorowała stojącego w znacznej odległości od niej i od dawna nieprzychylnego kolonii kaprala Singa, a także jego głupawe gesty, bo to na jej barkach spoczywał teraz los pracowników jej korporacji, którzy właśnie dzięki takim “mocno zaangażowanym” marines nie mieli szansy na przeżycie.

JJ niestety nie potrafił zrozumieć żadnej ze stron. Był prostym żołnierzem i kiedy jego zadaniem było ratowanie cywili chciał zrobić to jak najlepiej potrafił. Nie był jednak wszechwiedzący i nie potrafił zgadnąć kto i dlaczego zestrzelił transportowiec. Wiedział jednak, że kłótnia Pani Dyrektor i Porucznika nie miała żadnego celu poza obrzucaniem się błotem. Szkoda mu było obu potężnych organizacji jakimi były bez wątpienia Korpus i “Minerals & Plants”, że do tak ważnej misji przydzielono osoby nie potrafiące zachować zimnej krwi.

Jacob uważał, że Hawkes był cały czas na tyle młody i pełen werwy, że chciał za wszelką cenę udowodnić na ile go stać. Być może na jego miejscu powinien być bardziej opanowany, doświadczony oficer jednak porucznik nie był jedynym winnym. Pani Dyrektor niestety była bardzo zarozumiała i pyskata - o ile można było użyć takiego określenia w stosunku do osoby starszej - równocześnie nie mając pojęcia o operacjach wojskowych. W jej głowie wszystko było idealne, a każdy problem rozwiązywało się bez przeszkód za pierwszym podejściem. Niestety rzeczywistość nie była taka kolorowa i słodka. JJ doskonale o tym wiedział, bo w swojej karierze upadał zdecydowanie więcej razy niż chciał. Tracił kumpli, przyjaciół. Był kilka razy bliskim śmierci i prawdopodobnie mógł zostać kaleką, a mimo to z całych sił chciał uratować tych ludzi. Szkoda, że niektórzy nie rozumieli, że bardziej chodziło o życie niewinnych, a nie o to kto miał rację i dłuższą kuśkę. Technik nie potrzebował Chezas do absolutnie czegokolwiek. Zabezpieczenia korporacyjne były dla niego proste jak tłumaczenie kodu binarnego na hexadecymalny. Zupełnie nie potrzebował skacowanej baby aby wykonać rozkaz. Bez większych problemów mógł wysłać komunikat do statku, powiadomić o sytuacji porucznika Wellivera i ustalić miejsce, w którym spadł wrak. Być może to był też czas aby porozmawiać z porucznikiem i powiedzieć mu, że JJ dawno zhakował nieco to tu to tam i wiedział, że za syfem, który wyklarował się w kolonii niekoniecznie stała korporacja.

- Panie poruczniku, skoro mamy dokładne namiary na miejsca, skąd wystrzelono rakiety - zasugerował Billy - to może warto by przy okazji sprawdzić i tamte miejsca?

- Agnes, doktor Chezas - Veronica kiwnęła na obie by razem z nią poszły do biur, trzeba było sprawdzić jakimi środkami dysponowało to laboratorium by utrzymać się przy życiu i dotrzeć do głównego kompleksu. - Pan, panie Correa będzie miał pieczę nad naszymi ludźmi. - dodała do młodego strażnika.
 
Kerm jest offline