Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2020, 12:31   #93
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2519.I.16; fst (8/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnymi żaglami”
Czas: 2519.I.16; Festag (8/8); wieczór
Warunki: gwar karczmy, ciepło, jasno, tłok na zewnątrz ciemno, umi.wiatr, drobny śnieg, b.lodowato


Versana



Łasica oczywiście miała ochotę na więcej. Mimo tak przyejemnie wyczerpanego południa spędzonego z łowczynią czarownic i heretyków. Wydawało się, że gdy się z nią rozstawały każda z nich miała uczucie satysfakcji, zadowolenia i spełnionej przyjemności. Jeszcze na dole Łasica zatrzymała się na jednego grzańca by złapać oddech i nabrać sił. Bo dotarło do niej, że zaraz będą musiały wyjść na tą zamieć panującą na ulicach. A to tym bardziej po takich gorących chwilach spędzonych na pięterku z Louisą nie chciało się wychodzić na zewnątrz. Tam właśnie siedząc przy jednym ze stołów łotrzyca pozwoliła sobie na komentarz co do blond wojowniczki jaka została w pokoju pod 5-ką.

- Ale ona jest wspaniała… - rzekła rozmarzonym tonem jakby Kruger idealnie wpisywała się w jej osobiste preferencje. - Szkoda, że nie jest po naszej stronie… - dodała z wyraźnym żalem zerkając na schody prowadzące na górę do tej 5-ki i jej gospodyni. - Nie wiem do czego to doprowadzi. Będziemy się z nią tak po prostu spotykać co tydzień? Nie mam nic przeciwko. Mogłabym nawet częściej. Tylko się zastanawiam do czego to doprowadzi. - przyznała bujając swoim kuflem jakby obserwowała drobinki ziół i piany jakie się tam pływały.

- Szef mi powiedział, że ona byłaby wspaniałą zdobyczą. Pomyśl, mielibyśmy kogoś u Olega no i z jej możliwościami! - powiedziała cicho do ucha Versany. Ale zaraz się cofnęła. Upiła łyk ze swojego kufla którego aromatyczna, miodowa zawartość tak przyjemnie dodawała sił i rozgrzewała od środka.

- Ale powiedział też, żeby być ostrożnym i się nie spieszyć. Bo jak ona pracuje u Hertza to trzeba uważać. Wystarczy, że coś o nas chlapnie co wyda mu się podejrzane iii… - wychowanka miejskich ulic zawiesiła głos. No to było oczywiste. Nawet jeśli by im się udało nabrać Kruger to jakby ściągnęła uwagę swojego szefa to już mogło być różnie. Oleg Hertz był ponoć bardzo przebiegły i przed jego podstępami truchleli wszyscy co mieli coś na sumieniu. A czciciele Mrocznych Potęg na pewno mieli. To widocznie martwiło Łasicę mimo, że dopiero co w pokoju na górze całkowicie oddawała się zakazanej, dekadenckiej przyjemności ku chwale swojego patrona.

- I jak na początku zapytała kim jesteśmy to… oh… - sapnęła i pokręciła głową z niedowierzania jakby znów zrobiło jej się gorąco jak wtedy gdy zaczynały rozmowę z sigmarycką łowczynią.

- Jest ostrożna. I nieufna. Nic nam o sobie nie powiedziała. Trzyma nas na dystans. Mam ochotę wziąć ją na widelec no ale jak teraz będę u van Hansenów to będę pewnie miała mniej czasu na inne rzeczy. - Łasica mówiła jakby wcale nie była przekonana, że Kruger tak gładko wszystko łyknęła jak to się wydawało w pierwszej chwili. No a potem dokończyły tego grzańca i wyszły z “Czarnego kota” na tą zadymkę na ulicach.


---



Drugą połowę dnia spędziły na chodzeniu. Co w tym lodowatym mrozie i wietrze z którym trzeba było się zmagać, wybijał powietrze z płuc jak się próbowało mówić a i tak trzeba było podnieść głos aby przekrzyczeć ten wiatr. I jeszcze zaczęło prószyć drobnym śniegiem. I tak sobie wędrowały po zaśnieżonym porcie po karczmach, tawernach i burdelach. Wcześniej zawitały jeszcze na “Adele” gdzie jak zwykle urzędował Kurt. Powiedział im, że w dzień był Sebastian aby obejrzeć Bydlaka ale nie dał rady. Ogar czuł się już na tyle dobrze by móc zeżreć rękę która go karmi czy chce opatrzyć. Więc cyrulik nie ryzykował. Ale uznał, że skoro pies do tej pory nie zdechł to już raczej nie powinien o ile nie zejdzie na zakażenie. A i dwugłowy ogar faktycznie wyglądał już lepiej i groźniej. Faktycznie wsadzanie dłoni za pręty klatki gdzie czekały te warczące i zaślinione kły przeczyło zdrowemu rozsądkowi. Kulawy bosman poradził by rzucać mu ochłapy przez kraty. Z czasem powinien się przyzwyczaić do nowych osób. On sam na razie nie był aż tak odważny by ładować paluchy za kraty.

A potem w porcie wydawało się, że Łasica porusza się po tej części miasta jakby znała je na wylot. Wiedziała też kogo szukają to często nawet nie musiała pytać ale jednak pytała jakiś barmanów czy znajomych. Widocznie i ona ich znała i oni ją znali. W większości tego zwiedzania portowych lokali Versanie przypadała rola towarzyszki i obserwatora. Czasem biesiadniczki jak w jednej tawernie zrobiły dłuższy postój aby zjeść jakiś obiad bo od śniadania zdążyły już mocno zgłodnieć.

- A właściwie to po co ci ta de la Vega? Dlaczego jej szukasz? - zapytała zmarznięta Łasica gdy wchodziły do którejś z kolei karczmy. Były już nieźle zmarznięte i zmęczone. Przyjemnie więc wchodziło się do ogrzanego pomieszczenia. Zapowiadało się jak zwykle przez kilka ostatnich lokali. Zwłaszcza, że był już wieczór i zaczęła się typowo karczemna pora. Bywalców, na oko albo marynarzy, dokerów, robotników i żołnierzy okrętowych było więc pełno. Nie było dziwne, że w tym rejonie miasta dominującą klientelą są ludzie morza i portu.

“Pod pełnymi żaglami” na bujającym się szyldzie widniał żaglowiec pod pełnymi żaglami właśnie. Wewnątrz było gwarno, głośno i ciepło. Widocznie była to popularna knajpa. Taka co nawet ktoś bawił gości przygrywając im do taktu i ze dwie czy trzy pary nawet tańczyły na kawałku wolnej przestrzeni. Jedni rżnęli w karty, ktoś się siłował na rękę, gdzieś trwała kłótnia jaki statek jest najszybszy czy najpiękniejszy grożąca, szybką eskalacją. Dał się poznać zapach palonych świec, knotów i jadła.

- Hej mała! Chcesz się zabawić! - zakrzyknął do którejś z nich jakiś rubaszny marynarz chyba sam nie bardzo wierząc w sukces takiej zagrywki. Jak przechodząca obok Łasica spojrzała na niego z politowaniem roześmiał się tak samo jak jego towarzysze.

- To teraz 10! 10 świec! - przez wrzawę dał się słyszeć głos zachęty. Gdzieś tam w drugim krańću głównej izby chyba był ustawiony rząd zapalonych świec. Ale obie kultystki nie mogły być tego pewne bo przed stołem stała postać w płaszczu i szablą w dłoni. Ale do nich stała tyłem więc nie było widać zbyt wiele. Przymierzajaca się właśnie do ataku na te świece. Mimo wszystko sporo osób zamarło ciekawych tego widowiska. I nie czekali długo. Szabla uniosła się, znieruchomiała na moment a potem wykonała świst który sieknął wzdłuż stołu. Świecie podskoczyły i spadły. Nagle zamarłe towarzystwo ruszyło się a jeden z sekindantów nachylił się nad stołem by sprawdzić wynik.

- Jest! Jest 10 świec! Wszystkie ścięte i żadna nie zgasła! - wołał radośnie jakby właśnie udało się osiągnąć zamierzony efekt. Tam i tu ludzie zaczęli bić brawo, toś gwizdnął a postać w płaszczu odwróciła się jakby chcąc się pokazać publiczności i podziękować im za aplauz. Więc w pewnym momencie odwróciła się także frontem i wkierunku gdzie stały dwie ultystki parę stołów dalej.





- O… To ona. Kapitan Rose de la Vega. - przyznała Łasica nieco zaskoczona obserwując jak kapitan staje przy tym stole ze ściętymi świecami i zaczyna czyścić swoją szablę z wosku. - A tamci to chyba jej załoga. - dodała łotrzyca wskazując na te pół tuzina osób jakie siedziały przy tamtym stole. Nawet jeśli te dwie czy trzy panny jakie tam bawiły to były jakieś tutejsze towarzyszki tej załogi to reszta musiała być pewnie z załogi de la Vegi.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Trzy żagle”
Czas: 2519.I.16; Festag (8/8); wieczór
Warunki: gwar karczmy, ciepło, jasno, tłok na zewnątrz ciemno, umi.wiatr, drobny śnieg, b.lodowato


Sebastian



Młody cyrulik przez drugą połowę dnia zdążył nieźle zgłodnieć i zmarznąć. Niejako mógł odtajeć w jednej z tawern gdzie mógł coś zjeść i ogrzać się nim ruszył w dalszą drogę. No i przemyśleć stan Normy. Właściwie to nie wyglądała już tak tragicznie. Po ranach poznał, że walkę musiała stoczyć z parę dni temu. Ale z wolna te siniaki, rozdarcia i skaleczenia zaczynały się goić. Nie dostrzegł u niej śladów zakażenia widocznie leżenie w cieple pod pierzyną nieźle jej służyło. Ta maść jakiej na niej użył powinna wspomóc te gojenie się ran.

Sama Norma była wojowniczką. Jej szczupłe ciało było silne i sprężyste. Chociaż nie traciło nic na swoich kobiecych walorach. Widział jednak wiele starych ran. Zagojonych już dawno temu. Cienkie kreski od noża, grubsze od miecza czy topora, jakieś krechy od pazurów, sporo tego miała na sobie. Ta ostatnia walka nie mogła być jej pierwszą. Dostrzegł też na jej szyi zestaw wisiorków i koralików. Wśród nich była też stylizowana runa Krwawego Boga. Przynajmniej bardzo podobna do tego co im kiedyś pokazywał Starszy. Ale to nie była popularna wiedza, gdyby komuś taki Starszy nie pokazywał co oznacza taki glif pewnie by wziął za zwykłą ozdobę. Zwłaszcza, że miedziany medali jakoś nie robił wrażenia sam z siebie. Węglarze nawet jak widzieli ten medalik to pewnie nie zwrócił ich uwagi i nie znali jego symboliki. Wśród innych ozdób na szyi wojowniczka miała też naszyjnik z kłów i pazurów. Podobnych do wilka, dużego psa czy czegoś podobnej wielkości. No i chyba faktycznie nic nie mówiła w ich języku bo żadnego zrozumiałego słowa się od niej nie doczekał. Jak już czasem coś mówiła to po kislevsku. Ale nie była zbyt rozmowna.

W końcu wszyscy chyba pożegnali się z ulgą. Wojowniczka, jej opiekunowie i cyrulik. Oni zostali na miejscu a on poszedł w swoją stronę. A łażenie w tą zamieć po zaśnieżonych ulicach wcale nie było takie łątwe i przyjemne. Momentami wiatr bujał całą jego sylwetką i szarpał jego ubraniem. A musiał trochę pochodzić, popytać i poszukać za tymi lokalami o jakich wspomniał Kurt.

Najpierw znalazł “Czerwoną sukienkę”. Ale odbił się od recepcji. Za recepcją siedziała bardzo ładna dziewczyna ubrana w czerwoną sukienkę. A była tylko recepcjonistką. Miała na imię Helen i serdecznie witała gości. Gdy jednak gość okazał się mało okazały i nie przyszedł zostawić swoje brzdęki w lokalu no to ta Helen dalej była miłą dziewczyną i z przyjemnym uśmiechem poradziła mu by jeszcze przemyślał sprawę. Na zewnątrz. Bo tu jest porządny lokal a nie jakaś poczekalnia. Ochroniarz co wyglądał jakby tylko czekał aby móc wreszcie kogoś złapać za chabet i wyrzucić na śnieg chrząknął znacząco na znak, że na razie tylko sobie stoi ale w każdej chwili może się ruszyć gdyby gościowi nie wystarczyła ta uprzejma sugestia Helen.

Więc tak to wyglądało w “Czerwonej”. Z pustymi kieszeniami poziom recepcji wydawał się trudny do sforsowania. Tak jak zresztą uprzedzał Kurt. No chyba, że coś by trzeba było wymyślić. Właśnie po wizycie w “Sukience” postanowił zrobić sobie przerwę i zjeść spóźniony obiad. Już się wieczór robił. I trzeba było nabrać sił przed dalszymi poszukiwaniami.

Kolejny lokal odnalazł jak już wieczór zaczął się na dobre. Tawerna “Trzy żagle” mieściła się nieco w głębi uliczki prowadzącej do doków. W dzień z wejścia do knajpy pewnie było widać wody portu i stojące statki. Teraz po zmierzchu ziała tam tylko nocna ciemność upstrzona padającym, drobnym śniegiem. Wewnątrz znów okazało się znacznie cieplej i przyjemniej. Panował przytulny dla oka półmrok rozświetlany świecami i olejniakami. No i nie było żadnej recepcji więc można było wejść i się rozgościć i rozejrzeć.

No i jak Sebastian wszedł, rozejrzał się i wybrał sobie miejsce to mógł się właśnie rozejrzeć by złapać atmosferę tego miejsca. Jak na karczmę wieczorową porą to było tu dość spokojnie. Panował gwar rozmów, goście byli zajęci sobą i swoimi sprawami ale tańców, hulanki i swawoli tutaj nie było. Wkrótce też podeszła do niego kelnerka pytając co zamawia.


W każdym razie Floriana Webera jakoś wśród gości nie dostrzegł. Przynajmniej nie tutaj co widział te różne typu ludzkie i nieludzkie. Przy jednym ze stołów dostrzegł niziołka prawiącego ze swoimi ludzkimi kompanami a jeszcze gdzie indziej rzucała się w oczy zwalista sylwetka krasnoluda. Też siedzącego przy stole z ludźmi. Ale wśród gości rzucała się w oczach pewna kobieta.





Robiła jakieś karciane sztuczki siedząc nonszalancko na krawędzi jednego ze stołów. Karty w jej dłoniach zachowywały się jak żywe. Przerzucane z dłoni do dłoni poruszały się jak żywy wąż. Kobieta zabawiała tym popisem paru mężczyzn siedzących przy stole na jakim ona jakby przycupnęła tylko na chwilę na jego krawędzi. Z pewną konsternacją Sebastian rozpoznał w dwóch z nich tych co mu kiedyś spuścili łomot na krótko po jego przybyciu do miasta. Oni jednak albo nie zwrócili na niego uwagi albo go może nawet nie pamiętali. A może ta dziewczyna przy ich stole bardziej ich absorbowała. Bo rzeczywiście była dość absorbująca tak ze względu na swoje sztuczki jak i niebanalną urodę. A liczne widoczne tatuaże tylko dodawały jej uroku i tajemniczości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline