Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2020, 22:13   #37
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy drzwi otworzyły się pod jej dotknięciem, jakby same, bo przecież nie zdążyła przekręcić klucza, Iga poczuła się nieswojo. Przestraszyła się. Oczywiście, matka mogła w roztargnieniu zapomnieć o ich zamknięciu, ale Iga była niespokojna. Może chodziło o to dziwne odczucie, że ktoś ciągle na nią patrzy? Nawet nie patrzy… Iga była przyzwyczajona do spojrzeń. Obserwuje? Szpieguje? Trudno było jej znaleźć słowo. Ale niepokój pozostawał.
- Kochanie! - zawołała do Jerzego. - Drzwi są otwarte. Wejdziesz ze mną? Trochę się denerwuję…
- Oczywiście.
- W głosie Jerzego pojawiła się odrobina zaskoczenia, ale podążył za Igą. Korytarz był pusty a w pokoju panowały ciemności.

- Mamo? - zawołała Iga półgłosem, wchodząc do salonu. Salon zawsze pełen był ludzi, znajomych, współpracowników matki, przedwojennych artystów, zjednoczonych ideą odrestaurowania sceny teatralnej w Warszawie.
Teraz jednak panowała w nim niepokojąca cisza. Wszystkie sprzęty znajdowały się na swoim miejscu, brakowało jednak typowego dla tego miejsca tłumu. Do tego zdawało się jakby dywan był przesunięty.
- Mamo?! - zawołała jeszcze raz, głośniej, a potem zaczęła obchodzić pozostałe pomieszczenia.

Odpowiedziała jej cisza. Nie wyglądało jakby ktoś włamał się do domu lub by miała tu miejsca jakaś zawierucha. Prawdą też było, że gdy matka była w mieszkaniu to i drzwi były zazwyczaj otwarte, ale nie miała zwyczaju wychodzić nie zamykając ich. Przechodząc do niewielkiego pokoju służącego matce za gabinet Iga dostrzegła rozmazane ślady po kredzie.

Poczuła niepokój. W mieszkaniu nigdy nie bywało tak… pusto. Zawsze kręcili się ludzie, słuchać było śmiechy, rozmowy, ktoś wchodził, ktoś wychodził, artyści witali się wylewnie, plotkowali, ktoś śpiewał, ktoś grał, ktoś recytował fragmenty Pana Tadeusza, lub Balladyny. Grali w karty, wspominali, planowali. Niewielkie mieszkanie tętniło życiem. Teraz wyglądało jak wymarłe.
Kobieta poczuła zimno, ściślej owinęła się połami płaszcza.
- To dziwne.. – powiedziała do Jerzego. – Wszyscy jakby .. zniknęli. Wiem, że to głupie tak myśleć, pewnie pojechali gdzieś, oglądać kolejny budynek na teatr– mówiła, żeby zabić ciszę, sama nie wierzyła w swoje słowa.
- Zobacz tutaj – wskazała na ślady nabazgrane kredą w gabinecie matki. – Tego na pewno nie było.

Nachylili się, żeby przyjrzeć się dokładniej . Było tam wiele narysowanych linii i chyba nawet jakiś napisy, ale wszystko zostało zatarte i częściowo przykryte jednym z dywanów.
- Powiedziałbym, że bawili się w “klasy” ale to jednak zbyt złożony układ… - Jerzy przyjrzał się jej uważnie. - Poczekać z tobą?
- Tak
- odpowiedziała, zbyt poruszona aby dodać zwyczajowe "Jesteś kochany". - Wydawało mi się, że inne dywany też były przesuwane. Zajrzyjmy pod nie.
- Jasne.
- Jerzy odłożył skórzana torbę, którą miał przy sobie i ruszył do sąsiedniego pokoju. Po chwili Iga usłyszała jak mężczyzna przesuwa dywan.

- Tu chyba… też coś było. - Jego głos rozbrzmiał w mieszkaniu.
Iga podeszła i uklękła obok mężczyzny, przyglądając się rozmazanym śladom. Te ślady były nieco wyraźniejsze i kilka linii niepokojąco przypominało szkice, które pozostawiła profesorowi. Znaleźli jeszcze podobny ale dużo bardziej zamazany szkic w pokoju mamy. Niestety nie pozostawiła ona żadnej kartki, żadnego listu.. Odrobinę jakby wyparowała. Gdy ta myśl zaczęła ją mocno niepokoić okazało się że zniknęła jedna para jej butów i ciepły płaszcz. Wyszła… tylko czemu nie zamknęła drzwi? Nigdy tak nie robiła.

Nie znalazłszy nic co wskazałoby na jakiś trop gdzie też udała się jej matka Iga udała się na poszukiwania sąsiadów. Niestety większość była o tej porze poza domem. Dopiero starsza sąsiadka z parteru, pani Halina otworzyła jej drzwi.
- Och… panienka Michalczewska. - Uśmiechnęła się prezentując spore ubytki w uzębieniu.
- Dzień dobry pani Halino – przywitała się Iga. – Szukam mamy. Wygląda na to, że gdzieś wyszła.. nic mi nie mówiła, trochę się niepokoję, drzwi są otwarte….
– zawiesiła pytająco głos, czekając na reakcję kobiety.
- Och to ona też wyszła? - Kobiecina przyjrzała się jej nieco zaskoczona. - Widziałam w nocy jakąś grupę wychodzącą z kamienicy. - Halina wskazała na okno wychodzące na podwórze. - Myślałam, że to jacyś artyści od was, mieli te takie.. Teatralne szaty.
- W nocy?
- zdziwiła się Iga. - O której godzinie? Widziała pani może, przypadkiem oczywiście, gdzie poszli?
Staruszka zamyśliła się.
- Późno było, lampy pogasły.
- Malczewska wiedziała, że światła gaszone są po 22-ej. Była to pozostałość stanu wojennego. - Ale to dużo później było, może północ. Poszli w stronę Żoliborza.
- Przez podwórza?
- doprecyzowała Iga. - Ile było osób?
- Sporo…
- Staruszka zamyśliła się -... więcej niż 8… ale czy 10.. Wiesz kochanieńka, mieli te płaszcze.

Iga w końcu załapała, że nie mogło chodzić o zwykłe palta, skoro staruszka wspomina o nich już kolejny raz.
- Nie zwykłe zimowe płaszcze, tylko jakieś inne? Teatralne? Jak przebrania?
Słysząc ostatnie określenie staruszka ucieszyła się.
- Dokładnie Panienko, byłam przekonana, że to aktorzy co czasem was odwiedzają. - Halina wyraźnie cieszyła się, że kobiety się zrozumiały. Po chwili usłyszała typowo plotkarski ton. - A to pani Michalczewska z nimi wyszła? No no.. późno było.

Iga pokiwała głową.
- Opowie mi pani, jak te przebrania wyglądały? Jakby za królów byli przebrani? Czy za duchy? Jak?
- Och Panienko…
- Staruszka strapiła się. - Ciemno już było to niewiele widziałam, ale długie były te płaszcze… chyba czarne… cienkie bo powiewały, a wie panienka, jak teraz zimno
- Dziękuję
- Iga wcisnęła staruszce banknot. - Rzeczywiście, straszny ziąb… Pójdę już, miłego dnia,

Iga niepokoiła się coraz bardziej. Osoby przebrane jak aktorzy i matka spacerująca z nimi po nocy? Czemu nie wzięła sań, skoro chciała gdzieś iść po nocy? I dlaczego - na Boga - właśnie po nocy? I z kim?
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć Jerzy… - odwróciła się do mężczyzny. - Matka nie jest z tych osób, które lubią spacerować "dla zdrowotności" jak to niektórzy mają w zwyczaju. A już na pewno nie w środku nocy.. Przejdę się po tych podwórkach, popatrzę… Popytam.
Skierowała się w stronę, którą wskazała sąsiadka.
- Zaczekaj.. Pójdę z tobą, tylko może zamknijmy mieszkanie? - Jerzy zatrzymał Michalczewską, delikatnie łapiąc ją za ramię.
- Tak… oczywiście – Iga była tak roztrzęsiona, że oczywiste sprawy wylatywały jej z głowy. – Klucze… - zaczęła szukać klucza w swojej torebce, przerzucała zawartość, chusteczka, perfumy, ale ciągle nie mogła ich znaleźć.. wysypała zawartość na stolik w przedpokoju, szminka potoczyła się po podłodze.
- Jest! – podniosła klucz, zgarnęła resztę rzeczy do torebki. – Zamknęła drzwi, ale nie mogła trafić kluczem do dziurki.
Jerzy wyjął jej klucz i zamknął drzwi.

- Tam!
– pokazała kierunek. – Może coś zobaczymy. Jakie ślady. Popytam ludzi, może coś widzieli… Ktoś musiał cos widzieć, prawda? Nie da się przegapić grupy ludzi…
Jerzy patrzył na kobietę. Wiedział, ze teraz jej nie zatrzyma, z drugiej strony nie mógł poświęcić całego popołudnia na pętanie się po zaśnieżonych podwórkach. W trzaskającym mrozie. Ani nie chciał narażać na to dziewczyny.
- Rozejrzymy się, póki jeszcze jest jasno – powiedział. – Na pewno ktoś coś widział. Ale moim zdaniem po prostu gdzieś pojechali. Wsiedli do sań i tyle ich widzieli. Nie ma powodu do niepokoju. Do wieczora wrócą.
- Nie denerwuj się.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline