Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2020, 21:22   #114
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

- Niespecjalnie. - przyznał. - Ale o medytacji i oświeceniu powiedziałem chyba już wszystko. Chciałbyś o czymś innym porozmawiać? June?
Gdy Lou wspomniał o June, Silver zobaczył, jak coś mignęło mu w kąciku oka. Jego uwagę zwróciła krata do wentylacji pomieszczenia, znajdująca się na jednej ze ścian. Wpatrując się w nią, Silver miał pewność, że coś w niej było. Chowało się w głębi za zakrętem, wyglądając jednym okiem i obserwując ich z ciemności. Ciężko było stwierdzić co to za stwór, ale był on na pewno nieludzki.
Armstrong udawał że nic nie zauważył. W tym czasie wysłał nagranie na swój komputer, gdzie w ruch poszło oprogramowanie, które miało odfiltrować sygnaturę cieplną podglądacza, by określić jego/jej/tego przybliżoną sylwetkę.
-Przyznam, że akurat nie chodziło mi o rozmowę, a bardziej o odrobinę rozrywki. - Uśmiechnął się złośliwie. - Kawałek drogi stąd jest knajpa gdzie zbierają się różne paskudne typy. Można by tam poszukać małej zaczepki dla rozruszania mięśni. I przyznaję bez bicia, od jakiegoś czasu chciałem zobaczyć Cię w akcji.
- Oh nie, nie walczę, gdy nie muszę. - Fou natychmiast wyglądał na zmieszanego. - Całą swoją karierę oparłem na tym, że magia na mnie nie działa, co zmusza wiele osób do dyskusji. Powiedzmy, że jestem dyplomatą, bardziej niż wojownikiem.
-Cóż, u mnie jest dokładnie na odwrót. Zdecydowanie lepiej operuję bronią lub pięściami niż słowami. - Silver wzruszył ramionami. - Mówi się trudno, zmuszać Cię nie będę. A co do June, sprawdziłeś? - Zmienił temat, pytając o wskazówkę, której udzielił mu dwa dni wcześniej.
- Dopiero co dostałem się na planetę, jeszcze nic nie robiłem. - wyjaśnił Fou. - Pewnie postaram się dostać na jej koncert, skoro już tu jestem...o ile zdążę.
Armstrong szybko przeszukał sieć…
-Najbliższy koncert ma jutro. Zabookować Ci bilet? - Mnich chyba nie zrozumiał pytania, albo planował to sprawdzić na własnej skórze. Tak czy owak, pozostawało póki co bez odpowiedzi czy June umie rozsiewać swój urok przez media. - I jednak nasuwa mi się jeszcze kilka pytań. Jak dawno temu zdobyłeś nadmagię? - Musiał połączyć kilka kropek.
- Poradzę sobie. - odparł Fou nieco zdziwiony propozycją - ...Eh, sto siedemdziesiąt pięć, może dwieście tysięcy godzin?
Silver zaczął przeliczać w głowie. O ile Cesarstwo dla uproszczenia funkcjonowało na ujednoliconym kalendarzu godzinowym, o tyle wciąż znacznie łatwiej było umiejscowić coś na osi czasu przeliczając wartość na dni, tygodnie lub miesiące, czy w tym wypadku lata. W przybliżeniu Lou doznał “oświecenia” dwie dekady temu. Nieoznaczoność kwantowa sugerowała, że to jak działa wszechświat zależy od tego jak się go postrzega. Co oznaczało, że przez ten okres mogło dojść do znacznych zmian. Choć ludzkość eksplorowała kosmos od tysiącleci, wciąż wiele zostało do odkrycia.
Zniżył głos prawie do szeptu, nie wiedział kto oprócz istoty w szybie może podsłuchiwać, a o ile pozostałe kwestie nie były aż tak poufne, ta była...
-Czy głos pytał Cię o Davy Jonesa? - Zapytał całkiem poważnie.
- Hmm... nie ale coś mi świta... - Fou się zamyślił. W tym czasie Silver dostał wyniki swojego skanu. Złapał tylko wystającą twarz i rękę kreatury, która wydawała się humanoidalna, ludzka, ale nie do końca. Bliżej jej było kosmicie, który starał się uczłowiecznić, niż człowiekowi, który doznał mutacji. - Ah, chyba kojarzę. Było kilku mnichów, którzy wbrew wskazaniom dyskutowali, czy też kłócili się z głosem i cudnie mimo tego wybrnęli. Davy był tym, co głos miał tendencję nazywać "idealnym człowiekiem". Może to jakiś standard albo stereotyp? - zasugerował Lou.
Bingo! Widocznie zdarzyło się coś dużego, skoro Davy zniknął. Głos szukał kogoś kto go zastąpi, czyżby Jones (jakkolwiek tak naprawdę miał na imię) był mu potrzebny? A może to on był źródłem tych podszeptów i bez nich groziło im zniknięcie? Trzeba będzie to dalej przeanalizować.
-A czy to twoim zdaniem możliwe, że rzeczony Nieznajomy był Davy’ym Jonesem? - Zasugerował. - Ja go nie spotkałem, a głos wydawał się próbować odnaleźć Davy’ego.
- Hmm... to niewykluczone. Biorąc pod uwagę jego zachowanie oraz nietypowo pociągający wygląd... hmm. - Fou zdecydowanie zgadywał. - Jeżeli to faktycznie jakiś ideał, to by się zgadzało. - przytaknął.
Silverowi nie przeszkadzało że mnich zgaduje, to wszystko było jedynie stawianiem hipotez. Jednak kiedy ktoś się z Tobą zgadza, możesz przypuszczać że twoje hipotezy nie są bezpodstawne. Zakładając prawdziwość tego przypuszczenia pozostawało pytanie, co mogło się z nim stać. Skoro ten głos dało się przegnać, być może ktoś o wyjątkowo potężnej woli przepędził także jego? Nie istniał w sensie fizycznym, więc nie było można go zabić, no chyba że w tym transie dało się podjąć walkę.
-Tym bardziej przyda mi się ten kontakt do zakonu, o którym mówiłeś. Będę musiał kilka kwestii zweryfikować z pierwszej ręki.
- Wyślę ci adres gdy będę na statku. Wpuszczają wszystkich, więc nie powinno być większego problemu. Mistrz był bardzo otwarty na dyskusje. - obiecał Fou.
-W porządku. - Armstrong musiał jeszcze chwilę przeciągnąć tę rozmowę gdy puścił w ruch wyszukiwanie sygnału. Jeśli to coś go szpiegowało, możliwe że miało przy sobie jakieś urządzenie. Chciał wiedzieć czy będzie za nim podążać, a jeśli nie to musiał sam jakoś je wyśledzić. - A czy niejaki Hajikata Isshin był może z twojego zakonu?
Będąc na Pars, Silver prędko znalazł dziesiątki otaczających go urządzeń. Żadne nie wydawało się znajdować w wentylacji.
- Brzmi znajomo ale nie jestem pewien. Żaden mnich nie przychodzi mi do głowy.
Szlag… ciężko monitorować podglądacza, gdy nie ma się żadnego punktu zaczepienia. Silver zanotował na przyszłość, by program do wykrywania sygnatur cieplnych zainstalować sobie bezpośrednio na interfejsie.
-To dość znana postać, staram się zbadać jego genezę. Podobno szkolił się we wschodnich zakonach, uznałem więc że spróbuję szczęścia i sprawdzę czy aby nie w tym samym co Ty. - Wyjaśnił mnichowi.
- Galaktyka jest ogromna. Szansa wpaść na dwóch mnichów z tej samej dziury jest dość niska.
-Jest takie stare powiedzenie “Przypadki jedne na milion, zdarzają się w dziewięciu sytuacjach na dziesięć.“ - Odparł Armstrong niezrażony sceptycyzmem Lou. Zastanawiał się w tym samym czasie, jak złapać tego małego szpiega… Połączył się z siecią i zajrzał do departamentu budownictwa Pars. Na większości planet był swobodny dostęp do planów konstrukcyjnych wszelakich budynków, nie licząc placówek tajnych i rządowych. Jeśli nie mógł go śledzić, zaczai się na niego przy wylocie kanałów wentylacyjnych. - Cała historia mojej “relacji” z Goldem, to zbiór takich niemożliwych zbiegów okoliczności. - Westchnął.
Pars było miastem, gdzie budowano jeden przybytek na drugim z dnia na dzień. Jest plany były liczne i zawiłe, gdyby nie wyjątkowa inteligencja Silvera, za żadne skarby nie odnalazłby konkretnego pomieszczenia w konkretnym obiekcie, nie będąc nawet świadom kiedy obiekt został utworzony. Gdyby tego było mało, każdy blok miał kilkaset pięter, dzięki czemu jego system wentylacyjny był koszmarnie zawiłym labiryntem z ogromną liczbą wylotów. Jak się jednak okazało, tylko jeden z nich wypadał w okolicy wyjścia do kanałów. Jeżeli szpieg był intruzem, tylko to wyjście mogłoby się mu przydać. W innym wypadku mógłby wyjść gdziekolwiek wewnątrz budynku lub jego dachu.
Fou wzruszył ramionami.
Prawdopodobnie ze względu na nieustannie zmieniającą się zabudowę, nikt na Pars nie pomyślał o wprowadzeniu porządnego systemu sortowania, o wyszukiwaniu nie wspominając. Za dużo zachodu z aktualizowaniem. Niemniej znalazł czego szukał.
~Tuś mi bratku… - Przemknęło Demonowi przez głowę. Istota która go podsłuchiwała raczej nie wtapiała się najlepiej w tłum, inaczej po prostu weszła by tu i zamówiła herbatę, a on by się nie połapał. Na spokojnie skończył deser, nie chciał wzbudzać podejrzeń.
-To ja będę się zbierał, dzięki za wszystko Lou. - Wstał od stolika. - W razie czego wiesz jak mnie znaleźć. - Ruszył do wyjścia, opłacając po drodze rachunek. Wytyczył najszybszą trasę do wylotu sieci wentylacyjnej i ruszył zasadzić się na szpiega.
Jego punkt zainteresowania znajdował się w niewielkim zaułku, oprócz niego stało tam jeszcze tylko kilka śmietników. Ruszył w głąb, nauczony poprzednim doświadczeniem zaglądając po drodze do koszy.
Silver stanął plecami do ściany obok wylotu, czekając w ślepym punkcie wylotu aż kreatura z niego wyskoczy. Było to nudne zadanie. Po około czterech godzinach coś przemknęło przed oczami Silvera. Jakiś cień wyskoczył z szyldu, wyrywając go po drodze, po czym wpadł do kanałów, z impetem wyrzucając klapę kanałową do góry. Prędkość stworzenia mogła równie dobrze dorównywać jego własnej.
Armstrong rozważał wcześniej rozpięcie siatki polimerowej, ale jak się właśnie przekonał niewiele by mu to dało. Przy tej szybkości jego cel zwyczajnie by ją zdmuchnął. Nie minął nawet czas wystarczający na jedno nieświadome mrugnięcie, a Silver już mknął za uciekającym podglądaczem. Dawno z nikim się nie ścigał, to było wręcz ekscytujące. Niemniej jeśli kanały były organizowane równie chaotycznie co katalogi zabudowy, potrzebował czegoś do śledzenia tego stwora (dalej nie wiedział czym lub kim jest). Mrugnął dwa razy uaktywniając dodatkową funkcję swoich soczewek. Atium z reguły służyło do przewidywania ruchów przeciwnika by zyskać przewagę w walce, jednakże tachiony pozwalały patrzeć nie tylko w przyszłość, ale także w przeszłość. Oczywiście bez dużego generatora dawało mu to zaledwie kilkosekundową retrospekcję, ale na te okoliczności powinno w zupełności wystarczyć.
Pomimo zawiłości systemu kanalizacyjnego, Silver był w stanie śledzić swój obiekt zainteresowania, jak gdyby ten prowadził go w przyjacielskim tempie. Z każdym zakrętem zdawało się, że schodzą niżej w głąb ziemi, choć ciężko było to jednoznacznie stwierdzić z uwagi na konfundujący charakter podziemia. Z czasem pogoni Silver zaczął dostrzegać nietypowe obiekty na ścianach kanału: rysunki jakieś planety, literę "V", oraz zwłoki różnych osób upchane w zakątkach.

W pewnym momencie Silver dostrzegł, że korytarz dochodzi do większego pomieszczenia, więc zatrzymał się na bezpieczną odległość, aby spojrzeć w głąb. Wnętrze było pełne jaskrawych symboli, wyglądało jak bezkarnie obrzucone neonową farbą. Znajdowały się w nim dwie postaci, na pierwszy rzut oka ludzkie, lecz przyglądając im się, niezupełnie. Ubrania tych młodych postaci wyglądały jak narośla i błony odchodzące od ich ciał. Jak gdyby doppelganger chciał udawać człowieka, jednak nie rozumiał, na czym polegają ubrania oraz jaką funkcję pełnią konkretne elementy ciała, więc wytworzył je wyłącznie na pokaz, aby wyglądało to mniej-więcej poprawnie. Na Pars wystarczyłoby to aby zniknąć w tłumie, albo w najgorszym wypadku, być wziętym za ekscentryka.

Postaci dyskutowały ze sobą:
- Zagrożenie?
- Jedno. Potencjalne. Mnich. Obejrzę koncert. Ty?
- Inkwizytor zneutralizowany. Nie węszą. Dobrze.
Mimo niepozornego wyglądu tej dwójki, przyglądając im się, Silver czuł pewną obawę w kościach. Instynkt mówił mu, że są wyjątkowo groźni. Będąc samemu w ich lochu, powinien rozważyć ostrożność.
Ciekawe, bardzo ciekawe… Ten typ xeno był najwidoczniej jakąś odmianą changelinga, ich “ubrania” sugerowały, że kształtując formę kierowały się otoczeniem lub czymś co je zafascynowało, w tym wypadku sprzętem grającym i oświetleniem.
Miał też niemal sto procent pewności, że przynajmniej jedna z nich obserwowała go wcześniej. Wskazywało na to kilka czynników. Był potężniejszy od Fou, a jednak nie uznały go za potencjalne zagrożenie, no i sprzątnęły inkwizytorów przed którymi ostrzegł June, to było za dużo na zwykły zbieg okoliczności. Poupychane w kanałach ciała wyjaśniały też, co działo się z innymi, którzy za dużo węszyli. A jeśli ich możliwości również brały się z kopiowania, to dobrze wiedział co jest źródłem prędkości tej, którą ścigał.
Nie był jedynie pewien, czy June jest świadoma istnienia swoich “ochroniarzy”, czy też broniły jej z ukrycia na czyjeś polecenie. Tylko czyje?
~A jeśli V nie jest literą tylko cyfrą? Pięć… magowie... jakaś planeta… May! - Myślał intensywnie i doznał olśnienia. A przynajmniej wysnuł hipotezę.
Miał zamiar porozmawiać z tą dwójką, ale póki co się nie wychylał. Czekał w bezpiecznym oddaleniu i słuchał, co jeszcze mogą mieć do powiedzenia. Może zdradzą przypadkiem czy są świadome jego obecności.
- Odpocznijmy.
- Ja pilnuję.
- Za godzinę zmiana. - stwierdziła jedna z istot, po czym położyła się na ziemi, a partnerka opluła ją jakąś lepką substancją, tworząc kokon.
Czyli go nie zauważyły. Została mu jedna z którą mógł porozmawiać. Wyciągnął kulkę mini-projektora i zaprogramował obraz. Płynnym ruchem posłał ją wzdłuż kanału tak by wtoczyła się do “sali”, w której przebywał changeling. Gdy już się zatrzymała, wyświetliła komunikat:
Chcę porozmawiać.
Ostrzeżenie o Inkwizycji było ode mnie.
Nie jestem wrogiem i nie chcę walczyć.
Umiem dotrzymać tajemnicy.
Machnij raz jeśli mogę podejść, dwa razy jeśli mam się wynosić.

Miał nadzieję, że taka deklaracja wystarczy by obyło się bez rękoczynów lub pościgów. Pozostało zaczekać na efekt.
Stworzenie natychmiast zdeptało holoprojektor, po czym zaczęło agresywnie skakać po sali rozglądając się.
Wyglądało na to, że przecenił możliwości tych istot. Posiadały pewną inteligencję, ale najwidoczniej poza celem do którego zostały stworzone nie rozumiały zbyt wiele i nie potrafiły nawet czytać. Musiał oszacować ryzyko po raz kolejny, nie wątpił że jedną zdoła pokonać, ale raz że nie chciał by wywiązała się walka, a dwa June była niegroźna, więc dobrze że ktoś pilnował by Icaria nie zrobiła jej krzywdy. No i wtedy nie dowiedziałby się niczego. Uznał, że będzie musiał tu kiedyś wrócić i poszukać bardziej sprzyjającej okazji do rozmowy. Zaczął się wycofywać, tym razem dokładnie utrwalając to co widział na ścianach. Znacznie łatwiej było przetwarzać obrazy zarejestrowane z rozmysłem niż te zauważone kątem oka.
Gdy już wyszedł z kanałów postanowił zrealizować swój wcześniejszy zamysł i udał się do knajpy w której przesiadywali piraci. Może zdarzy się okazja do bitki, a może do wypitki. Dawno nie miał okazji spróbować dobrego rumu.
Bandycka speluna była zlokalizowana na jednej z opustoszałych dzielnic, takich jak ta, na której Silver poznał, cóż, teraz już Pi. Bar zrobiono ze starego magazynu, możliwe nawet, że bezprawnie. Zgromadzeni nie wyglądali na chętnych do tańca, więc było tu dużo miejsc siedzących. Nie było też kelnerek, wszyscy, którzy coś chcieli, kupowali osobiście przy barze.

Z tego, jak zebrani się rozsiedli, łatwo było wyróżnić ugrupowania. Samotni mężczyźni jak pewien rybowaty mutant musieli być najemnikami lub łowcami nagród, odpoczywającymi po dniu pracy. Większe zgromadzenia składały się z członków gangów lub piratów. Pośród tych najgłośniejsze było kolorowe zebranie składające się z barczystego mężczyzny w spandeksie i afro, czerwonoskórej kosmitki bądź mutantki, oraz drugiego dryblasa, tym razem odzianego w pancerz, który osłaniał wszystko, poza jego absurdalną muskulaturą.
Świr w czerwonym elastanie, złe przeczucia Silvera się sprawdziły, acz ten typek z tęczą na głowie nie wróżył lepiej. Plus sytuacji był taki, że w swoim codziennym stroju wyglądał jak awanturnik, nie przyciągał więc (chyba) więcej uwagi niźli powinien nowo-przybyły. Podszedł swobodnym krokiem do kontuaru i usiadł na stołku. Zmierzył wzrokiem barmana, starszy mężczyzna, pewnie emerytowany najemnik, bo piraci rzadko dożywali takiego wieku.
-Szklanicę porządnego rumu, nierozcieńczonego. - Złożył zamówienie, w tego typu barze lepiej było nie dodawać “poproszę” by nie prosić się o wpierdol “dla gościa który znalazł się w nieodpowiednim miejscu”.
Mężczyzna bez słowa postawił przed Silverem nieotwartą butelkę i metalowy kubek. Najwidoczniej szkło nie dożywało tu na tyle długo, aby inwestycja się zwracała.
Armstrong odkręcił korek i nalał sobie do połowy wysokości kubka. Podniósł zawartość do ust i wziął lekkiego niucha, wprawdzie flaszka była opieczętowana, ale jakiś cwaniak i tak mógł napełnić ją szczynami. Wnosząc po zapachu, ten trunek miał więcej wspólnego ze spirytusem niż z prawdziwym rumem, no ale raz się żyje. Wychylił kubek jednym haustem, odstawił go dość głośno na ladę i nalał sobie ponownie. Zastanawiał się, czy aby go w ten sposób nie sprawdzają, piraci miewali różne zwyczaje.
Nikt jednak nie zwracał uwagi na Silvera. Przybytek okazywał się spokojniejszy, niż sugerowała to Pi.
Nietypowe, zdecydowanie nietypowe… Nikt nikogo nie lał po mordzie, nikt się nie przekrzykiwał, ani nikt nie zaczepiał obcego. Albo ci piraci byli jacyś zblazowani, albo opinie krążące na ich temat były mocno przesadzone.
-Tu zawsze tak cicho? - Zapytał barmana, opróżniając kolejny kubek na raz. Skoro nie mógł cieszyć się smakiem, mógł przynajmniej udawać że zamierza się porządnie ubzdryngolić.
- Nie. Zwykle jest głośniej. - przyznał barman. - Zarobki mi spadły, od kiedy nie mam z czyich zwłok sprzątać portfele. - zażartował...chyba. - Tamci. - kiwnął głową na trójkę siedzących. - Zwykle robią więcej szumu, ale teraz chyba na coś się szykują, to są spokojni. Jak szukasz zwady, możesz ich prowokować. - zasugerował. - A tak to... pewnie przez demilitaryzację wszystkie wielkie szajki się chowają i przygotowują do przejścia na bardziej podziemny model biznesowy.
Silver zachichotał pod nosem na wzmiankę o sprzątaniu portfeli. Miał gość poczucie humoru, żeby klientowi o takim procederze wspominać.
-I tak nieźle im poszło, skoro po śmierci Zilvy wciąż utrzymują się na powierzchni. - Odparł, nalewając sobie trzeci kubek, w butelce było już widać dno. Za pamięci wrzucił nieżyjącą już liderkę pirackiej gildii do wyszukiwarki, by zebrać nieco informacji na jej temat. - Możesz mi o tej trójce powiedzieć coś więcej? - Zapytał ciszej, wyciągając chip z pięciocyfrową liczbą kredytów.
- Mała jest bezkonfliktowa, ale raczej stanowi rozum grupy. Afro najwięcej gada. Tego dużego nie jestem pewien. Jakiś neandertal, ale kupują mu piwo to niech siedzi. - wzruszył ramionami. - Myślę, że radzą sobie lepiej bez Zilvy. Żadnych pojedynków z wojskiem Cesarstwa. Z drugiej strony, gildia raczej się rozpadła na mniejsze niezależne floty.
Mężczyzna miał rację. Przeglądając internet, Silver zauważył wiele wiadomości o wyczynach lub często niefortunnych losach przetrwańców z gildii pirackiej. - Jeżeli coś od nich chcesz, to może ich zaciągniesz na akcję, ale pewnie nie na dłużej. Na piratach ciężko polegać. Chcesz załogę, to szukaj najemników.
Demon pokiwał głową, choć co do polegania na piratach miał własną opinię. Wszystko zależało od odpowiedniej motywacji. Barman nie powiedział mu wiele, więc Armstrong wymyślił rozwiązanie pozwalające mu spłacić tę małą przysługę i nie wyjść na minus.
-Myślę, że za informacje i to co dziś wyżłopię wystarczy w zupełności. - Przesunął zapłatę w stronę emerytowanego najemnika. Wieści z sieci nie były zbyt interesujące, może Opus powiedziałby mu więcej… Ciekawe czy mieli jakieś łupy po Zilvie, w końcu piratka za swojej “kariery” zebrała całkiem sporo artefaktów. Może mógłby coś odkupić… Niemniej to musiało zaczekać, miał za dużo do zrobienia by wybierać się na takie “zakupy”. Wychylił kubek po czym duszkiem opróżnił butelkę z resztki “rumu”. - Następna kolejka tamtej trójki na mój rachunek i daj mi drugą flaszkę.
Mężczyzna wzruszył ramionami i postawił przed Silverem kolejną butelkę.
Młody Recollector nalał ponownie do kubka, tym razem jednak nie zaczął pić. Wyglądał jakby popadł w pijacką zadumę.
-A ten rybowaty? To jakiś najemnik? Wygląda bardziej jak kosmita niż człowiek… - Zapytał. Podejrzewał, że rzeczony jegomość należy do jakiejś odmiany nomadów(?), chyba tak na nich mówiono. Dawno oddzielona gałąź gatunku ludzkiego, która wyewoluowała w tym dziwnym kierunku. Nie mógł jednak zdradzać zbytniego wyedukowania, by nie zdradzić że jest kimś więcej niż awanturnikiem z pełnym portfelem.
- Gdy masz za dużo mutacji, zaczynasz wyglądać jak kosmita. Tak cię też traktują. Poza najemnictwem pewnie roboty by nie znalazł. - odparł barman.
-Co racja to racja. - Mruknął Silver, popijając trunek nieco wolniej. Przy takiej zawartości czystego etanolu nadawałby się do odkażania ran w warunkach polowych… Kto wie, może właśnie do tego służył. Francis opowiadał mu kiedyś o pirackim bimbrze zwanym “Pogromca Flaków”, który pędzono z mieszanki roślin powszechnie uznawanych za trujące. Po wypiciu większość ludzi miała wrażenie jakby ich układ pokarmowy wywracał się na lewą stronę, ale dopóki miało się go w żyłach żadna trucizna nie była ci straszna (podobno).
Tylko na co mu teraz rozważania o alkoholu? Zastanawiało go, jeśli ten nomad był najemnikiem, dla kogo mógł pracować? O ile nie umiał stawać się niewidzialny, to dyskretne roboty odpadały bo za bardzo rzucał się w oczy. Łatwo było go zapamiętać. Może był łowcą głów, albo po prostu mieczem/spluwą do wynajęcia.
~Corvo, przesyłam Ci zdjęcia. Zrób mi szybkie rozpoznanie tej czwórki. - Nadał do szpiega, wysyłając portrety trójki piratów i ryboluda. Przy dostępie do bazy danych Vyone’a agent nie powinien mieć trudności z wygrzebaniem choćby podstawowej wiedzy w krótkim czasie.
Nie minęło długo, nim Silver dostał raport od Corvo.
Ryboludź był mutantem podejrzewanym o działania rewolucyjne przeciw Cesarstwu, w oparciu o które stracił licencję Recollectorską, po czym słuch o nim zaginął. Było to całkiem niedawno. Obecnie podejrzewany jest o piractwo albo inną, nielegalną aktywność.
Piraci byli wysoko na liście poszukiwanych Cesarstwa. Mężczyzna w Afro był jednym z zaufanych Zilvy. Za jego głowę Silver mógłby sprawić sobie pół planety. Drugi dryblas był partnerem martwej dowódczyni jednego z oddziałów gildii sprzed jej rozpadu, przez co również miał na sobie pokaźną sumę. O mniejszej, czerwonoskórej dziewczynie nie było wiadomo zbyt wiele, poza tym, że jest podejrzewana o piractwo.
Gdyby młody Armstrong nie był bogatszy niż Krezus, to właśnie miałby okazję by się takim stać. Niemniej pieniądze były ostatnią rzeczą o którą musiał się martwić. Przynajmniej kwoty, które oferowano za tę zbieraninę świadczyły o kalibrze każdego z nich. Gdyby zdołał ich zwerbować dużo by na tym zyskał. Vyone pewnie pomógłby mu uzyskać dla nich ułaskawienia w zamian za współpracę, w końcu chciał go mieć po swojej stronie. A jeśli nie, to zawsze zostawał Bastion. Dokończył kubek rumu i zakręcił butelkę.
-Dwa piwa. A to póki co schowaj. - Podsunął barmanowi flaszkę. Kiedy otrzymał zamówienie podszedł do stolika przy którym siedział (wedle akt) Rize.
-Nie masz nic przeciwko? - Zapytał, stawiając jedną butelkę na blacie i siadając naprzeciwko z drugą w ręku. Stojąc i czekając na odpowiedź mógłby dać dowód uległości, a to obniżało jego pozycję w ewentualnych negocjacjach.
- Nic a nic. - przytaknął skinieniem głowy mutant.
-To dobrze, bo mógłbym mieć mały problem ze wstaniem. - Zażartował Silver. Po takiej ilości spirytusu normalny człowiek byłby co najmniej “lekko wcięty”, musiał więc trzymać pozory. - Powiedz mi mój nowy kolego, co Cię tu sprowadza? Bo widzisz, ja tu w interesach jestem i wyglądasz mi na kogoś z kim mógłbym takowy ubić. - Zaczął swój wywód. Nie lubił udawania, ale miał teraz do czynienia ze światkiem przestępczym. Tacy ludzie byli z natury podejrzliwi, więc trzeba było nieco obniżyć ich czujność. - Ale jak jesteś zajęty, to się nie będę wbijał między wódkę a zagrychę, rozumiesz. Także grunt sprawdzam, żeby języka nie strzępić i nie marnować czasu ani sobie, ani Tobie.
- Po prostu mów co chcesz i ile płacisz. - odparł Rize. - Jestem otwarty na biznes. - nie rozwodził się w wypowiedziach.
-Konkrety, to lubię. - Armstrong uśmiechnął się i pociągnął łyk piwa, które w smaku niepokojąco przypominało tamten “rum”. - Prosto i na temat, szukam uzdolnionych osobników, którzy byliby skłonni dołączyć do mojej załogi. To ile zarobisz zależy od twoich kwalifikacji i tego jak długo będziesz dla mnie pracować, ale uwierz mi jestem skłonny dobrze zapłacić odpowiednim osobom.
- Ja się nie targuję, nie mam czasu na pierdoły. - wyznał Rize. - Wyglądasz na szczerego, więc łap. - posłał przez stół małą wizytówkę. - Prześlij mi swoją ofertę ze swojego statku, okrętu, czy na czym imprezujesz. Jak mi się spodoba, to przed jutrem się pojawie... Znaczy, w najbliższe dwadzieścia godzin.
Silver płynnie przejął arkusik, rzucił okiem i schował go za pazuchę.
-Zgoda. - Przytaknął. - Zatem za, jak mam nadzieję owocną współpracę. - Stuknął się z najemnikiem butelkami. Pociągnął solidny łyk. - Wybacz że dłużej z Tobą nie zabawię, ale liczę że złowię dziś jeszcze kilku potencjalnych rekrutów i chcę to zrobić póki jestem w stanie chodzić prosto. - Wstał i podał nomadowi rękę. - A tak w ogóle, możesz mówić mi Demon. Miło było Cię poznać, Rize.

Po tym krótkim pożegnaniu Silver skierował kroki do baru, by odebrać kolejkę dla trójki piratów. Mieli dość powolne tempo, liczył że sami ją wezmą gdy będzie rozmawiał z Rize i tym samym pierwsze lody zostaną przełamane.
-Czołem ferajna. Mogę wam zająć chwilę? - Przywitał się przyjaznym tonem, stawiając trunki na stole. Ponownie usiadł zanim otrzymał odpowiedź.
Czerwonoskóra i dryblas łypnęli na Silvera, jak gdyby chcieli go zabić za samą czelność. Afro wyglądał jednak na zadowolonego. - Najemnik? - spytał. - Przyda nam się więcej rąk do pracy. - zaproponował.
- Nie możesz brać każdego faceta, który ci piwo postawi! - zaprotestowała czerwonoskóra.
- Mogę. Wystarczy ich pilnować, póki się nie sprawdzą. - zaśmiał się afro.
- Piwo dobre. - westchnął krótko dryblas, rozpijając się już swoim kuflem.
-W zasadzie to sam szukam najemników, ale może zdołamy pomóc sobie nawzajem. - Odparł Armstrong. Jak to się potrafi w krótkim czasie odmienić. Nie planował nikogo tu werbować, ale też nie spodziewał się że trafi na ludzi których w tym światku można uznać za elitę. Spojrzał na czerwonoskórą. - Jestem całkiem niegroźny, dopóki nie spróbujesz mnie zabić. - Rzucił pół-żartem pół-serio.
- Jak nie chcesz pieniędzy, możemy ci wisieć przysługę, czemu nie. Zobaczymy, jak się spiszesz, zależnie od tego sam ci się użyczę albo poślę jakichś chłopaków. Ze mną na luzie. - czerwonoskóra wykazywała dezaprobatę na to podejście. - Nie mogę ci jednak dać szczegółów, co robimy, poza tym, że nie długo. Jeżeli będziesz tu za jakieś półtorej godziny, to weźmiemy cię na statek, dopiero w locie na miejsce mogę ci dać szczegóły. - wyjaśnił mężczyzna w spandeksie.
-Skoro nie możesz wdawać się zanadto w szczegóły, to powiedz mi chociaż czy to dla was sprawa osobista czy biznesowa. - Silver nie wydawał się zrażony ograniczonym zaufaniem pirata. Złożył dłonie w piramidkę i spojrzał znacząco na całą trójkę. - I nie miałem na myśli wymiany przysług. Szukam ludzi, którzy będą gotowi się u mnie zatrudnić, na długo. Mam własny okręt i dobrze płacę, jeśli to ma jakieś znaczenie.
Zgromadzeni spojrzeli po sobie lekko skonfundowani. - To przepraszam za nieporozumienie. - odezwał się wreszcie mężczyzna z afro. - My jesteśmy organizacją, pracujemy dla siebie, a nasze sprawy osobiste są już powiązane z naszym biznesem.
Czerwonoskóra pokręciła lekko głową. - Jeżeli nie jesteś w stanie nas rozpoznać, nie powinieneś się z nami mieszać. Możesz sobie tylko przysporzyć problemów. Jak jesteś bogaczem szukającym kogoś do brudnej, to czepiaj samotników jak on. - skinęła głową na Rize. Dryblas ją jednak doinformował - Z nim już rozmawiał.
-Mam trochę wiedzy na wasz temat, inaczej bym z wami nie rozmawiał. I nie przeszkadza mi fakt, że jesteście piratami. Nie bylibyście pierwszymi z tego fachu których zatrudniam. - Sprostował sytuację Silver. - W każdym razie, skoro wasza szefowa nie żyje a gildia w większości się rozpadła, może warto byście poszukali nowego patrona? - Zastanawiał się, czy ta trójka aby nie ma szalonego planu pomszczenia Zilvy. Może wzmianka na jej temat wystarczyła by ich emocje zdradziły intencję.
- Dużo osób się rozeszło, to prawda. Dalej jednak jesteśmy organizacją złożoną z dziesiątek tysięcy osób. - był to mocny spadek po milionach, o których mówiono za czasów gildii. - Rozumiem, że szukasz małej armii, ale jakby to powiedzieć, nie jesteśmy na sprzedaż. - zaśmiał się Afro. - Mógłbym ci odstąpić nieco chłopa, jeżeli jesteś w stanie zaoferować nam za nich coś wyjątkowego. - Dryblas zakręcił palcem, a Afro przytaknął skinieniem głowy. - Mógłbym ci powiedzieć, co planujemy, ale musiałbyś się rozebrać do gaci i zostać tu, aż odlecimy. - zaproponował.
-Nie potrzebuję armii, no chyba że któregoś dnia postanowię zostać admirałem. - Zaśmiał się młody Recollector. - Szukam jednostek, ludzi takich jak wy, wyrastających ponad resztę. - Doprecyzował. - Nie pytałem co planujecie, ale jeśli obejmuje to pomszczenie Zilvy, możecie sobie odpuścić. Spóźniliście się o jakiś tysiąc godzin.
- Nie jesteśmy zainteresowani. - stwierdziła czerwonoskóra. Mężczyzna w spandeksie położył rękę na jej głowie. - Tak jak mówi. Powodzenia w biznesie.
Silver nie wróżył tym niedobitkom świetlanej przyszłości, niemniej nie zamierzał ich werbować siłą, to mijało się z celem. Sięgnął za pazuchę i płynnym ruchem posłał wizytówkę nad stołem, tak że wylądowała przy kuflu czerwonej. Znajdował się tam numer IP i jego pseudonim.
-To namiar na mój komunikator, jakbyście jednak kiedyś postanowili znaleźć bardziej stabilne źródło utrzymania. - Rzekł spokojnie i wychylił swoje piwo. Wstał. - Albo gdybyście potrzebowali adwokata. Powodzenia. - Rzucił z uśmiechem i odszedł. Prędzej czy później ktoś ich złapie, jeśli nie trafią od razu na stryczek może nadarzyć się kolejna okazja by spróbować werbunku. Wbrew swoim wcześniejszym słowom nie wrócił jednak do kontuaru, a po prostu opuścił spelunę by udać się z powrotem na okręt. Czas odwiedzić Maximiliana i nauczyć się nowego zaklęcia.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline